_______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 4.03.1994 ISSN 1067-4020 nr 98 _______________________________________________________________________ W numerze: Janusz Tazbir - Serce z zachodniej strony Janusz Mika - Polska klasa srednia, a paszport z orzelkiem Izabella Bodnar - Rysowanie to nie zarty (wyw. z Andrzejem Mleczka) Barbara Hollender - Zycie, czyli wszystko Jurek Krzystek - Witold Lutoslawski Jurek Karczmarczuk - Most _______________________________________________________________________ ["Gazeta Wyborcza", 22-23.01.1994] Janusz Tazbir SERCE Z ZACHODNIEJ STRONY ========================= Moze historia jest i nauczycielka zycia, ale w naszym kraju miala raczej niewielu uczniow. Gdyby bylo inaczej, to trudnosci stwarzane przy wstepie do NATO nie wywolywalyby tak gorzkich jekow zawodu i rozczarowan, jakie sie ostatnio rozlegaja w calej polskiej prasie. Od przeszlo 200 lat wszystkie kolejne generacje walecznych Sarmatow przezywaja te same frustracje, zwiazane z chlodnym i "niewdziecznym" stosunkiem Zachodu wobec kraju, ktory oddal mu byl wielokrotnie tak znaczne uslugi. Jeden z czytelnikow GW mowi nawet, ze "nie bedziemy wiecznie przedmurzem", choc przedmurze akurat bylo w praktyce jednym z nielicznych dobrych pomyslow naszych dyplomatow. Skoro bowiem tak czy inaczej musielismy w XVII wieku odpierac najazdy Turkow czy Tatarow, wygodniej bylo zmagac sie z nimi w plaszczu obroncow calego chrzescijanstwa, nizeli powolywac sie wylacznie na polska racje stanu. Sam tytul przedmurza strzegacego lacinskiej wiary i kultury otrzymalismy juz wczesniej. Przez caly wiek XV i XVII nasi krolowie zachowywali sie jednak z godna uznania rozwaga, spiewajac o checiach do zorganizowania krucjaty antytureckiej. Nie wczesniej wszakze, anizeli przystapi do niej caly Zachod. Dopiero powstania zaczeto organizowac nie czekajac na jego pomoc czy wybuch wojny w Europie, co sie musialo fatalnie odbic na losach insurekcji. Po ich klesce zas nie szczedzono zachodnim metropoliom najgorszych wyzwisk. Coz z tego, skoro dorastaly pokolenia na nowo rozkochane w Zachodzie ---------------------------------------- w Paryzu, Londynie, a w naszym juz stuleciu przede wszystkim w Waszyngtonie. W konsekwencji mozna by doskonale spisac znowu nasze zale pod adresem Paktu Polnocnoatlantyckiego zarowno slowami zawartymi w "Ksiegach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego", jak i w prasie emigracyjnej czy podziemnej z lat 1944-47. Negatywna bohaterka Mickiewiczowskiego arcydziela, ktore wspolczesna nam badaczka Zofia Stefanowska nazywa "kodeksem ksenofobii", jest przeciez nie Rosja, lecz Francja. Zanim jeszcze "Ksiegi" pojawily sie na polkach, Stanislaw Staszic, ow maz arcyrozwazny, ale i pamietliwy, tlumaczyl komus, dlaczego rzad Krolestwa Kongresowego wydaje tak znaczne sumy na rozbudowe Warszawy, "ktora w ubogim i malym kraju tak wygladac bedzie, jak glowa ufryzowana na szkielecie". Tymczasem pod rosyjskim berlem wlasnie Warszawa jest przeznaczona stac sie "glowna stolica wielkiego, w jedno cialo zrzeszonego rodu. Tu sie rozstrzygna losy Europy zachodniej. Pozwolila na rozbior Polski, musi sluzyc mocniejszemu, zaniedbala miec z Polakow sprzymierzencow, bedzie miala za wcielonych w Slowianszczyzne panow." Przy calej, dzis dla nas widocznej, naiwnosci pogladow prezentowanych przez Staszica i Mickiewicza nalezy przyznac, iz lepiej umieli oni dobierac argumenty od niektorych wspolczesnych nam politykow. Wieszcz straszyl Francuzow, ze skoro nie pomogli nam w roku 1831, to znow doczekaja sie Kozakow biwakujacych na Polach Elizejskich, jak to mialo miesce w roku 1815. Tymczasem Polacy domagaja sie od Zachodu, aby umierac za Gdansk (1939), Wilno oraz Lwow (1944-45). Okazuje sie, ze mozna doskonale znac francuski lub angielski, nie potrafic natomiast mowic w jezyku trafiajacym do przekonania wielkim mocarstwom Zachodu Takie terminy jak zaslugi, wdziecznosc czy wspolnota kultury to puste dzwieki w jezyku politykow. Ich ojcowie bez wiekszych skrupulow podzielili swiat na strefy wplywow, przydzielajac cala Europe Srodkowo-Wschodnia - Kremlowi. I pora przestac udawac -------------------- iz uczynili to w dobrej wierze, mianowicie w nadziei na ewolucje Moskwy w kierunku demokracji czy przestrzegania przez nia postanowien o wolnych wyborach w Polsce lub na Wegrzech. Odtajnianie archiwow dotyczacych schylku II wojny swiatowej wykazalo, ze zarowno Waszyngton jak i Londyn nie mialy pod tym wzgledem wiekszych zludzen. Doskonale tam wiedziano, kto jest prawdziwym sprawca zbrodni katynskiej i jak przebiegaly stalinowskie czystki. Nalezalo wszakze czyms wynagrodzic Rosje, ktora poniosla tak duze ofiary. Wyrzuty sumienia rozpraszano wygodnym stwierdzeniem, ze owe na wpol egzotyczne ludy nie dojrzaly jeszcze do prawdziwej demokracji. Blad Zachodu polegal na czyms zupelnie innym. Wierzono tam w przestrzeganie przez oboz komunistyczny raz ustalonych granic wplywow. Skoro Rosja - rozumowali zachodni politycy - nie interweniowala w greckiej wojnie domowej i nie rozprawila sie zbrojnie z titowska fronda, to i inne ustalenia beda przez nia dotrzymywane. Stad tak wielkim wstrzasem okazal sie najpierw kryzys berlinski, a nastepnie wybuch wojny w Korei. Panstwa, ktore nie chcialy, aby ich zolnierze umierali za Wilno czy Lwow, odsunely tylko w czasie spelnienie sie logiki dziejow ----------------------------- W 1950 r. zolnierze ci zaczeli ginac za Seul, pozniej za Wietnam Poludniowy, by w 1962 r. stanac wobec grozby wojny atomowej na Kubie, gdzie Zwiazek Radziecki rozlokowal wyrzutnie rakietowe. Warto o tym wszystkim dzis przypominac i to zaczynajac od postawy Francuzow w 1939 r. - nie chcieli oni wowczas umierac za "Dantzik", wobec tego przez szesc nastepnych lat musieli ginac za Paryz. To przede wszystkim w interesie Zachodu lezy niedopuszczenie do nowej Jalty, skoro odbudowa hegemonii Moskwy na obszarach bylego Zwiazku Radzieckiego stanowilaby tylko pierwszy krok na drodze do nowego podzialu Europy na strefy wplywow, moze tym razem oparte nie o Labe, a o Ren. Historia moze sie powtarzac w tempie znacznie przyspieszonym: za pierwszym razem uzyskanie szerokiego dostepu do Baltyku i Morza Czarnego zajelo Rosji kilkaset lat. Dzisiaj moze to nastapic w ciagu lat kilku. My tymczasem pojekujemy, wypominajac Zachodowi iz ojczyzne Jana III Sobieskiego i Jana Pawla II chce zlozyc na oltarzu porozumienia z Moskwa. "Ciagle tylko mowimy o naszych nieszczesciach, a cudzych winach. Moze gdybysmy zaczeli mowic o cudzych nieszczesciach, a naszych winach, glos nasz nabralby nowej sily, tak poteznej, ze wszyscy zwrociliby uwage" - pisal w 1867 r. Boleslaw Prus. W tym przypadku wina nasza polega na tym, ze od przeszlo 200 lat nie potrafimy rozmawiac z Zachodem ---------------------------------- jezykiem, ktory bylby dla niego zrozumialy. Z kolei nieszczesciem Zachodu jest, ze tylekroc wystawiany do wiatru, wydaje sie znow sklonny uwierzyc w zapewnienia i obietnice Kremla. Latwiej pod tym wzgledem zrozumiec Paryz, skoro juz od XVIII wieku poczynajac (pierwsi zaploneli zachwytem encyklopedysci) pozostaje pod nieslabnacym urokiem Rosji, wszystko jedno - bialej, czerwonej, czy tej spod znaku Zyrynowskiego. Trudniej pojac Londyn, ktory sam przeciez tak chetnie nie dotrzymywal obietnic skladanych slabszym, kiedy tylko okazywali sie juz zbyteczni. Polacy przekonali sie o tym az nadto wymownie zarowno w 1939, jak i w 1945 roku. Nie na tyle wszakze skutecznie, aby nastepne pokolenie nie zaczelo znowu wierzyc w niezmienna zyczliwosc Zachodu oraz w jego militarna nawet (w razie potrzeby) pomoc. Poniewaz mysl konserwatywna jest dzisiaj w modzie, pozwole sobie na zakonczenie przytoczyc opinie Kajetana Kozmiana (1771-1856), ktory w swych pamietnikach pisal, ze dwie rzeczy wpedzily do grobu szlachecka rzeczypospolita: anarchia i przekonanie, iz "podzialu Polski Europa nie dozwoli. Otoz dozwolila i potwierdzila". Mimo to czytamy dalej u Kozmiana, ze "sa jeszcze ludzie, co przeciw jawnym skutkom jeszcze sie kolysza nadzieja: Europa sie postrzeze, moze sie i juz spostrzegla". Wystarczy zmienic slowo Europa na termin NATO, aby zgryzliwa obserwacja starego konserwatysty nabrala blasku pelnej aktualnosci. ------------------- Janusz Tazbir, ur. 1927, profesor historii, badacz m.in. dziejow kultury i ruchow religijnych XVI i XVII w., autor ok. 30 ksiazek ("Panstwo bez stosow", "Kultura szlachecka w Polsce", "Polskie przedmurze chrzescijanskiej Europy"), czlonek rzeczywisty PAN, sekretarz jej Wydzialu Nauk Spolecznych. _______________________________________________________________________ Janusz Mika POLSKA KLASA SREDNIA A PASZPORT Z ORZELKIEM =========================================== (z cyklu: Oskarzenia i kalumnie) Wiele sie czyta teraz o tym, ze polska inteligencja znika jako warstwa spoleczna. Zostaja intelektualisci, a reszta wtapia sie w amorficzna klase srednia, ktora w dobrze prosperujacych spoleczenstwach kapitalistycznych obejmuje prawie wszystkich. Poza nia sa juz tylko milionerzy (dolarowi) i ci, ktorym sie w kapitalizmie nie powiodlo z wlasnej winy lub z powodu np. niekorzystnego koloru skory. Czy chcemy tego czy nie, Polska zmierza w tym wlasnie kierunku. Niestety, poki nie dogonimy takich krajow jak Stany Zjednoczone lub Niemcy, nasza klasa srednia bedzie obejmowac niewielka tylko czesc spoleczenstwa. Intelektualisci i niektorzy byli inteligenci biadaja nad sytuacja w Polsce. Wojciech Mlynarski w niedawnym wywiadzie dla "Polityki" nazwal zycie artystyczne w naszym kraju zabawa wyzwolencow, a kabaretowi polskiemu dal haslo: polinteligenci cwiercinteligentom. Niesposob nie zgodzic sie z mistrzem, ze czasy Dobrowolskich, Starszych Panow, Fedorowiczow, Kaczmarkow i Laskowikow odeszly i nigdy juz chyba nie wroca. Co prawda, przyjaciel moj, reprezentujacy nauki scisle, ma pewne zastrzezenia wobec tej wypowiedzi. Uwaza on, ze Mlynarski nie okreslil dokladnie, co uwaza za jednostke inteligencji. Jesli przyjac, jego np. inteligencje za jednostke, to nie ulega zadnej watpliwosci, ze z nielicznymi wyjatkami spoleczenstwo polskie sklada sie wlasnie z pol- i cwiercinteligentow, tak wiec wszystko jest w porzadku. Ale oczywiscie nie wszystko jest w porzadku i kazdego, kto mieszkajac za granica przyjrzal sie z bliska klasie sredniej i mogl stwierdzic, jak przerazajaco waskie sa horyzonty myslowe jej przedstawicieli, ogarnac moze rozpacz. W miescie, w ktorym mieszka moj przyjaciel, jest dosc gesta siec bibliotek publicznych, ich polki sa zapelnione wylacznie literatura juz nie drugiego, ale trzeciego i czwartego gatunku, tym, co przed wojna nazywalo sie literatura wagonowa. Teraz czyta sie to w domu, w przerwach miedzy kolejnymi programami telewizyjnymi. Polska inteligencja byla przez dwiescie ostatnich lat nie tylko nosicielem, ale i straznikiem polskiej kultury, a przede wszystkim polskiego jezyka. Pokolenia wychowane na Mickiewiczu, Slowackim, Prusie i Sienkiewiczu umialy mowic i pisac po polsku. Klasa srednia ma jezyk w pogardzie, mowi niechlujnie, z bogatym uzyciem idiomatyki obscenicznej, pisze zas stylem kancelaryjnym, wzbogaconym przez pokolenia dzialaczy partyjnych w wyrazenia zywcem tlumaczone z rosyjskiego. Znawcy twierdza, ze przecietny Polak potrafi dowolna mysl, jaka moze zaswitac w jego mozgu, nieco tylko przytepionym alkoholem, za pomoca dwoch tylko rzeczownikow i jednego czasownika, nie liczac wyrazow pochodnych. Z przykroscia chcemy zawiadomic Czytelnikow "Spojrzen", ze w naszym Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a przynajmniej w tej jego czesci, ktora odpowiedzialna byla za przygotowanie do druku nowych paszportow, sa juz wylacznie przedstawiciele klasy sredniej. Zaden inteligent nie dopuscilby do tego, aby jedno krotkie zdanie wydrukowane na pierwszej stronie w czterech jezykach, zawieralo w wersji polskiej az dwa bledy interpunkcyjne i dwie niezrecznosci stylistyczne. Oto zdanie: "Wladze Rzeczypospolitej Polskiej zwracaja sie z uprzejma prosba do wszystkich, ktorych moze to dotyczyc o okazanie posiadaczowi tego paszportu wszelkiej pomocy jaka moze okazacsie niezbedna w czasie pobytu za granica." My napisalibysmy to inaczej: "Wladze Rzeczypospolitej Polskiej zwracaja sie z uprzejma prosba do wszystkich, ktorych moze to dotyczyc, o okazanie posiadaczowi tego paszportu wszelkiej pomocy, jaka moze byc niezbedna w czasie jego pobytu za granica." Brak dwoch przecinkow jest oczywisty. Dwukrotne uzycie slowa "okazac" w dwoch roznych znaczeniach jest niezreczne. Ale dla czlonka warstwy sredniej slowo "byc" jest zbyt trywialne i dlatego stara sie on go unikac w waznych dokumentach. Wreszcie przez dodanie slowa "jego" tekst staje sie chyba troche czytelniejszy. W zdaniu na stronie trzeciej paszportu tez brak przecinka, ale nie chcemy juz zanudzac Czytelnikow i nie bedziemy sie nad tym rozwodzic. Na zakonczenie chcemy tylko dodac, ze wersje angielska i rosyjska inkryminowanego zdania (francuskiego nie znamy i nie umiemy ocenic wersji francuskiej) wydaja sie nam zupelnie poprawne, byc moze zostaly one przepisane zywcem z zagranicznych paszportow. JAM ----------------------------------------------------------------------- [Trzy grosze skladacza dyzurnego. Ja mam ciagle paszport PRL-owski wiec ta przyjemnosc mnie ominela, ale gdybym nawet dysponowal nowym, pachnacym, to i tak bym nie zauwazyl. Wydaje mi sie, ze Janusz Mika jest jednym z nielicznych ludzi na swiecie, ktorzy czytaja teksty swietych formulek paszportowych... Nota bene, Janusz Mika narzeka, ze tzw. klasa srednia posluguje sie stylem zywcem tlumaczonym z rosyjskiego, ale przyznaje, ze rosyjska wersja formulek paszportowych jest poprawna. Wniosek? Za malo tego rosyjskiego sie uczono w mowie, a dobrze w pismie?... Tu we Francji jest inny, zblizony nieco problem. Niedawno wypuszczono nowy banknot 50 Fr z bledem ortograficznym! Skandal straszny, wiec Bank pospieszyl z oficjalnym zapewnieniem, ze banknoty beda oczywiscie honorowane. A o to przeciez chodzi wiekszosci. Jurek K_uk] _______________________________________________________________________ [Przekroj, 9.01.1994, wpisal Zbyszek Pasek] RYSOWANIE TO NIE ZARTY ====================== Z Adrzejem Mleczko rozmawia Izabella Bodnar - Podmuch wolnosci otworzyl szuflady naszych tworcow - okazaly sie puste. Satyrycy tez przez chwile nie wiedzieli przeciw komu sie obrocic, ale w koncu to wlasnie komiks najszybciej zareagowal na przemiany w Polsce. - Moja szuflada zawsze jest zapchana, moze dlatego, ze zamiast na gwalt szukac przeciwnika, staram sie po prostu opowiadac mniej lub bardziej zabawne historyjki. - Rzeczywistosc jest panu obojetna? - Moze nie jest obojetna, ale nie czuje sie powolany do jej zmieniania. Opisuje sobie jedynie to, co widze, a czasem to, czego nie widze. Oczywiscie bywa i tak, ze opis staje sie niechcacy protestem przeciw czemus lub komus, ale to juz nie moja wina. - Rok 1990 w panskiej sytuacji satyryka nic nie zmienil? - Zmienil tyle, ze zyje w wolnym kraju. Dla mnie jest to istotne. Natomiast nadal rysuje, publikuje, prowadze galerie. Czyli w pracy bez zmian. - Ejze, kiedys cenzura pana nie kochala. - Poza sporadycznymi konfliktami i jednym ostrzegawczym wezwaniem na Mysia specjalnych klopotow z ta instytucja nie mialem. - Dziesiec lat temu powstala Galeria Autorska Andrzeja Mleczki. Inne byly czasy, inny swiat. Zagladali tam do pana cenzorzy, zagladali... - Bylo mi ich zawsze zal. Bardzo sie wstydzili swojej roli. Kiedy musieli mi cos zdjac, to potem po sto razy przepraszali. Nie byl to wiec zwiazek kata z ofiara, ale obopolnie zazenowanych ludzi. - W piersi wielkiego szydercy bije serce swietego Franciszka? - Nie, ale w koncowej fazie komuny cenzura byla calkowicie bezradna i - nie majac wielkich mozliwosci restrykcyjnych - patrzyla przez palce nawet na to, ze moje rysunki ukazuja sie tu i tam bez odpowiedniej pieczatki. - Panscy fani sa ciekawi, czy talent szydercy i obserwatora przejawial pan juz w dziecinstwie. - Alez nie! Nigdy nie czulem sie ani szyderca, ani szczegolnie bystrym obserwatorem. - Mleczko zlym obserwatorem! Kto w to uwierzy? - Naprawde nie pamietam nazwisk, myla mi sie twarze, nie zauwazam szczegolow krajobrazu, nie umiem sie skupic na drobiazgach. - W takim przypadku neurolodzy mowia "widze las, nie widze drzew", co dowodzi podobno, ze prawa polkula mozgowa rozwinieta jest lepiej od lewej. - Pani wybaczy, ale nie jest to czas i miejsce, aby sie zastanawiac, ktory organ mam bardziej, a ktory mniej rozwiniety. Powiem wiecej: stwierdzenie, ze moje rysunki sa efektem umiejetnosci obserwacyjnych, nie jest dla mnie komplementem. Rysunki sa moje, od poczatku do konca wymyslone przeze mnie, a rzeczywistosc z wrodzona nachalnoscia czasem tylko wciska sie do nich wbrew mojej woli. - Czy to sie panu podoba czy nie, jest pan wlasnie od lat najwiekszym, obok Mrozka, znawca wad Polakow. - Mnie sie to podoba, tylko ze to nieprawda. Nie interesuja mnie bowiem wady, lecz raczej zachowania ludzi w roznych sytuacjach. I nie odczuwam potrzeby oceniania i wartosciowania. - Niektore cechy Polakow budza jednak niechec na Zachodzie. - Po pierwsze - wcale tak nie sadze. Maja tam wazniejsze sprawy na glowie. Po drugie gdyby nawet tak bylo, to naprawde nie mamy obowiazku przejmowac sie tym, co o nas mysli Francuz, Niemiec czy inny Hiszpan. Po trzecie - nie lubie uogolnien i stwierdzen, ze Polacy sa nieodpowiedzialni, Anglicy sztywni, i ze Niemcy lubia wojne, a Eskimosi zimno. - Nie zaklada pan z gory, ze Polska jest wirowka nonsensu? - Nie. Wydaje mi sie natomiast oczywiscie, ze caly swiat zwariowal i co do tego zgadzaja sie nawet naukowcy z Korei Polnocnej i Poludniowej. - Zastanawial sie pan kiedys nad mechanizmem smiechu, nad tajemnica poczucia humoru? - Tego nie da sie ujac w reguly. Wielu psychologow i teoretykow kultury polamalo sobie zeby, probujac budowac na ten temat skomplikowane teorie. Z poczuciem humoru czlowiek sie rodzi albo nie. - Pan ma poczucie humoru? - Nie wiem, nie zastanawialem sie. - Czesto sie pan smieje? - Mozna miec poczucie humoru i nigdy nie wybuchnac smiechem. I mozna bez przerwy zasmiewac sie do lez i nie miec za grosz poczucia humoru. Jedno jest pewne: dluzsze teoretyzowanie na ten temat prowadzi do melancholii. - Co pana na tej planecie najbardziej smieszy? - To, ze w ogole istnieje. - Jak dlugo powstaje panski rysunek? - To dziwne, ale coraz dluzej. Coraz wiecej czasu zajmuje mi obrobka kazdego pomyslu, szlifowanie kazdej kreski i kazdego slowa. - Pan sie znowu obruszy, jesli powiem, ze teksciki w pana rysunkach nie maja rownych sobie. - Po dluzszym namysle jestem sklonny sie z pania zgodzic. - Wyglada, ze rysowanie to dla pana zajecie wrecz fizjologiczne. Moglby pan bez tego zyc? - Oczywiscie. Moglbym wtedy zaciagnac sie do Legii Cudzoziemskiej, o czym marzylem od dziecka. - Rysowal pan juz w dziecinstwie? - Jak siegam pamiecia, zawsze cos tam sobie w kacie bazgralem. - Rodzice chcieli, aby pan studiowal na ASP. - Tak, nawet pokazali moje dokonania kilku profesorom. Oni zas dali grzecznie do zrozumienia, ze to nie ma sensu. Jak sie okazalo - mieli racje. - Publikuje pan juz ponad dwadziescia lat. Jaki jest pana najwiekszy sukces? - Staram sie nie odnosic sukcesow, nauczony doswiadczeniem Presleya, Marilyn Monroe czy Morrisona. - Prosze sobie przypomniec. Moze jednak udalo sie panu cos osiagnac? - Nie przypominam sobie zadnych odznaczen, medali ani orderow. - W krainie lasow i jezior spedzil pan kilkanascie pierwszych lat zycia, pozniej zamienil pan tamte krajobrazy na Krakow. Wedrowek pieszych ani podrozy pan nie lubi? - Czasem tylko wyjezdzam, aby sie upewnic, ze podrozowanie nie ma sensu. - Kilka dni temu wrocil pan ze Stanow Zjednoczonych. Podobalo sie tam panu? - Podobalo mi sie, ze Amerykanie, ktorzy sa praktyczni, juz dawno doszli do oczywistego zreszta wniosku, ze wiekszosc ludzi jest raczej glupawa, i robia wszystko by zaspokoic ich gusta i potrzeby. Wszystko podporzadkowane jest tam tej humanistycznej zasadzie. Jest to na pewno szlachetne i demokratyczne, ale chwilami irytujace. - Mial pan okazje zapoznac sie z Polonia, jej problemami i zyciem kulturalnym? - Zycie kulturalne milionowej Polonii chicagowskiej porownywalne jest z Grojcem. Chociaz obawiam sie, ze niechcacy obrazam mieszkancow Grojca. - Ukazal sie wlasnie czwarty album z pana rysunkami "Prawa wolnego rynku", poprzedni... - ...mial tytul "Raport o stanie panstwa". Jak pani widzi, rysowanie to nie zarty. _______________________________________________________________________ [Rzeczpospolita, 27.11.1993, wpisal Zbyszek Pasek] Barbara Hollender ZYCIE, CZYLI WSZYSTKO ===================== - Kiedy bylem chlopcem, nie chcialem sie uczyc, wiec ojciec wyslal mnie do szkoly pozarniczej we Wroclawiu. Spedzilem tam pol roku i ucieklem. Obcy byl mi wojskowy dryl, ktory tam panowal. Dzis mysle, ze ojciec wymyslil te szkole po to wlasnie, zebym to zrozumial. I zrozumialem. Trafilem do sredniej szkoly w Walbrzychu. Byl w niej nauczyciel historii, surowy starszy pan, ktorego wszyscy sie bali. Pewnego dnia po odpowiedzi chcial mi wpisac ocene do dzienniczka. Te dzienniczki wypelnialismy sami. W moim historia byla napisana przez "ch", a chemia przez samo "h". Wiec ten starszy pan popatrzyl na mnie i powiedzial: "Oj Kieslowski, Kieslowski, chyba lepiej zebys zostal strazakiem". Wtedy postanowilem, ze nikt nigdy nie kaze mi byc kims innym, niz chcialem. - Nie moge powiedziec, zebym mial szczegolnie trudna mlodosc. Wszystkim wtedy bylo ciezko. Urodzilem sie w 1941 roku, wiec dzieckiem bylem tuz po wojnie. Nam moze bylo troche ciezej niz innym, bo ojciec mial gruzlice i nie mogl pracowac. Jezdzilismy od miasteczka do miasteczka, od sanatorium do sanatorium. Nigdzie nie zatrzymywalismy sie dluzej. Kiedys policzylem, ze do 14 roku zycia zdazylem sie przeprowadzic 40 razy. To oznaczalo kupe czasu spedzonego w pociagach i na ciezarowkach, ktorymi przewozilo sie meble. To oznaczalo brak bliskich przyjaciol, brak poczucia stabilizacji. Zwlaszcza, ze ja tez mialem chore pluca i sporo czasu spedzilem sam, z daleka od rodzicow. Tak mowi Krzysztof Kieslowski o swoim dziecinstwie i zaraz dodaje, ze wtedy wcale nie chcial byc rezyserem. Wlasciwie w ogole nie wiedzial kim chce byc. - Kiedy w domu zabraklo pieniedzy, rodzice wyslali mnie na jakis czas do wuja. Gdyby moj wuj byl kierownikiem stolarni, moze zostalbym stolarzem. Ale on byl dyrektorem szkoly teatralnej. Wiec najpierw byl przypadek. Ale potem przyszedl upor. Krzysztof Kieslowski zdawal na rezyserie trzy razy. Kiedy ja skonczyl mial 28 lat. Zaczynal kariere jako dokumentalista. Jego filmy "Bylem zolnierzem", "Szpital" czy pozniejsze "Z punktu widzenia nocnego portiera" i "Siedem kobiet w roznym wieku" weszly do historii polskiego dokumentu. Kieslowski potrafil obserwowac. - To normalne, jesli sie spedzilo dziecinstwo w drodze i na dworcach, jesli sie czuje w ustach smak mielonego z przyperonowego baru w Walbrzychu. Te mielone to byl zreszta nie lada rarytas. Przez tydzien oszczedzalem na biletach trolejbusowych, zeby sobie taki kotlet kupic. Dzisiaj, kiedy matka mojej montazystki przyjezdza do Paryza i robi mielone, to zartujemy, ze smakuja jak te z dworca w Walbrzychu. Ale teraz juz powaznie. Kazdy dokumentalista musi w pewnej chwili dostrzec granice, ktorej nie mozna przekroczyc. Wtedy zaczyna sie tesknic za fabula. Wiec jezyk dokumentu Kieslowskiemu nie wystarczal. W tym jezyku nie dawalo sie powiedziec wszystkiego, co chcial. O ludzkich wyborach, o roli przypadku w zyciu czlowieka, wreszcie o milosci. W 1973 roku zadebiutowal jako fabularzysta telewizyjnym "Przejsciem podziemnym", potem byly "Personel", "Spokoj", "Blizna", wreszcie "Amator". Portretowal w tych filmach ludzi zyjacych w panstwie totalitarnym, pokazywal zaklamanie i podwojna moralnosc, mowil o tesknocie do prawdy. Wpisal sie w nurt "kina moralnego niepokoju". Razem z Holland, Kijowskim, Falkiem stworzyl zjawisko wazne. Pod koniec lat siedemdziesiatych to wlasnie oni, filmowcy, dlugo przed socjologami wyczuli spoleczny nastroj, ktory doprowadzil do rewolucji 1980 roku. Ale potem ta grupa rozpadla sie. - O sile kina w latach siedemdziesiatych zadecydowaly filmy Andrzeja Wajdy i Krzysztofa Zanussiego. Oni nakrecili "Czlowieka z marmuru" i "Barwy ochronne". A potem stalo sie cos, co w historii sztuki zdarza sie bardzo rzadko - my, pozniej wchodzacy do filmu, nie zanegowalismy ich dorobku. Odwrotnie - nawiazalismy z nimi scisla wspolprace. Laczyl nas bunt wobec rzeczywistosci, ktora zreszta dzielilismy z widzami. Ale kazdy z nas byl inny. I w 1979 roku powiedzielismy sobie, ze juz dosyc, zrobilismy razem wszystko, co sie dalo, teraz kazdy musi pojsc wlasna droga. Przyszedl czas dla Kieslowskiego nie najlepszy. Jego filmy byly chlodno przyjmowane przez polska krytyke. - Ja mysle, ze dramat Krzysztofa kieslowskiego polega na tym, ze po sukcesach lat siedemdziesiatych, zostal on w nastepnej dekadzie przez polska krytyke odrzucony. Nawet katolicki "Przeglad Powszechny" przestrzegal piorem Krzysztofa Klopotowskiego, ze Kieslowski to falszywa moneta. I Krzysztof pogodzil sie z tym odrzuceniem, znalazl sobie inny sposob na zycie. Oszalamiajacy sukces, jaki przyszedl ostatnio, trafil na innego czlowieka. Dzisiaj Krzysztof nie potrafi sie juz tym sukcesem cieszyc - tak mowi Krzysztof Zanussi, przyjaciel Kieslowskiego, czlowiek, ktory jest wspolproducentem niemal wszystkich jego filmow. W latach osiemdziesiatych Kieslowski zas coraz wyrazniej zaczal odwracac sie od spraw spolecznych. W "Przypadku" pokazywal jak los czlowieka moze zalezec od jednej chwili, w "Bez konca" uciekl wrecz w metafizyke. - Zajmowalem sie polityka, dopoki wierzylem, ze mozemy miec wplyw na los kraju, w ktorym zyjemy. Ale przezylem zbyt wiele przewrotow. Kiedy kolejny raz stracilem nadzieje, wiecej nie mialem ochoty sie tym zajmowac. Dzisiaj niechetnie otwieram gazety. Nabralem do polityki obrzydzenia. Jest i cos jeszcze. - Kiedys bylismy zobowiazani do wyrazania spolecznego protestu. Dzis jestesmy z tego zwolnieni. Jest tysiace innych sposobow na wykrzyczenie swojego niezadowolenia. Niedawno uslyszalem piosenke z plyty wlaczonej przez moja corke. Ktos spiewal: "Co wyscie zrobili z tym krajem?" Mozna wiec spiewac, pisac, rysowac, wystepowac na wiecach albo rzucac jajkami. Niekoniecznie trzeba wyrazac sprzeciw w filmach. To byl przelom. Zwlaszcza, ze w czasie stanu wojennego Kieslowski spotkal Krzysztofa Piesiewicza. - Praca z Krzysztofem daje mi ogromnie duzo. Jego osobowosc ma z pewnoscia wplyw na to, co robie. Potrafilismy sie odnalezc, dogadac, uzupelnic. Jak wszystko w zyciu, nasze spotkanie bylo przypadkiem. Przypadkiem poznala Piesiewicza Hania Krall, ja chcialem robic film o sadach w stanie wojennym, wiec Hania nas ze soba skontaktowala. Przypadek. Dobry przypadek. Ale obaj bylismy do tego spotkania przygotowani przez to, co zrobilismy, przez co przeszlismy, co nas dotknelo. Wierze, ze na dobry przypadek trzeba sobie zasluzyc. Od tej pory stanowia nierozlaczny team. Napisali razem kilkanascie scenariuszy. - Dzieki Krzysztofowi odkrylem nowy swiat - mowi mecenas Krzysztof Piesiewicz. - Zawsze lubilem kino, ale on mi uprzytomnil, jak wiele mozna za pomoca filmowego jezyka powiedziec. Dzieki niemu tworczosc stala sie czescia mojego zycia. Ja tez chyba wnioslem cos w zycie Krzysztofa. Razem szybciej dotarlismy do swiata uczuc intymnych, swiata zmyslow, tesknot, nostalgii. To wszystko w jego wczesniejszych filmach bylo, ale gdzies gleboko ukryte. Wiec potem byl juz "Dekalog", dwa "Krotkie filmy" - o zabijaniu i milosci, "Podwojne zycie Weroniki", wreszcie "Trzy kolory". Pelen dystansu chlod w kraju i entuzjazm Europy. Bo w Europie nazwisko Kieslowskiego wymienia sie jednym tchem z nazwiskami Jarmusha i Almodovara. Kieslowski stal sie prorokiem nowego kina europejskiego, a na dodatek odniosl niezwykly wrecz sukces kasowy. - My sobie tutaj w ogole nie zdajemy sprawy, kim jest Kieslowski na Zachodzie - twierdzi Krzysztof Piesiewicz. Jego sile dostrzegl natychmiast jeden z najlepszych francuskich producentow, Marin Karmitz. Jeszcze kiedy Kieslowski robil we Francji "Podwojne zycie Weroniki", Karmitz zaproponowal mu, by w jego MK2 zrealizowal swoj nastepny projekt. To dla niego Kieslowski robi trylogie "Trzy kolory". - Kieslowski jest dzisiaj z pewnoscia najslynniejszym rezyserem europejskim - mowi Martin Karmitz. Pracowalem z Resnaisem, Godardem, Chabrolem, Malle'em, bracmi Taviani, Angelopoulosem, ale jeszcze nigdy nie spotkalem sie z takim zainteresowaniem ze strony dystrybutorow. Trylogia zostala sprzedana jeszcze przed realizacja do niemal wszystkich krajow swiata. Kieslowski potrafi mowic jezykiem uniwersalnym. Produkujac jego film mam wrazenie, ze uczestnicze w narodzinach dziela niezwyklego. To dla producenta niezwykla satysfakcja. W swoich filmach Kieslowski opowiada o czasie, w ktorym zyjemy, o zmieniajacych sie obyczajach i meandrach wspolczesnej moralnosci. Nie feruje wyrokow, nie ocenia, nie tworzy wyraznej granicy miedzy dobrem i zlem. Pokazuje, ze poza cala przyziemnoscia, poza codziennym wyscigiem do kariery i bogactwa, poza wybujalymi ambicjami i stresem jest jeszcze cos, co po drodze zgubilismy: tesknota, milosc, tolerancja. Ze sa bol i cierpienie, obok ktorych nie wolno przechodzic obojetnie. W tworczosci Krzysztofa Kieslowskiego wazna role odgrywa metafizyka. - Nie lubie mowic o Kosciele jako instytucji, wole raczej o wierze. Pytaja mnie czesto, czy jestem przesadny. Przesady to raczej domena kobiet, choc jesli czarny kot przebiegnie mi droge, to sie nie rusze, chocbym mial nawet stac przez cala noc do rana. Czy wierze w duchy? Odpowiem, ze nie. Ale wierze w stala obecnosc obok nas wszystkich ludzi, ktorych kochalismy i ktorzy nas kochali, a ktorych juz nie ma. Wierze we wplywy tych ludzi na nasze postepowanie. Ja nawet bardzo czesto zastanawiam sie czy cos zrobic, bo mysle, co by o tym powiedzial moj ojciec, ktory nie zyje od 56 roku. I na pewno jest gdzies blisko. W "Dekalogu" wybory czlowieka wydawaly sie wyborami mniejszego zla. W miare uplywu czasu jednak filmy Krzysztofa Kieslowskiego staja sie coraz jasniejsze, zaczyna w nich triumfowac milosc. - Jestem z natury pesymista. Wole myslec o przeszlosci, bo wiem ile glupstw narobilem i wiem, ze kilka razy nie postapilem podle. Albo postapilem i to juz sie stalo. A przyszlosc jest czarna dziura. Jest w niej do zrobienia tyle idiotyzmow i swinstw. Dlatego jako pesymista rozpaczliwie szukam nadziei, chce ja gdzies dostrzec, chce jej dotknac. Pewnie dlatego moje filmy sa jasniejsze. Zmienia sie pewnie i sam Kieslowski. W Polsce uchodzil on zawsze wsrod dziennikarzy za osobe nieprzystepna. Potrafil byc nieprzyjemny, opryskliwy. - A jaki mialem byc - pyta - skoro ze wszystkich stron bylem napastliwie atakowany? Teraz wszystkich zaskoczyl. Na poczatku pazdziernika wpadl na dwa dni do kraju. Na konferencji prasowej byl skromny, rozluzniony, otwarty i sympatyczny. Podobno Krzysztof Kieslowski jest czlowiekiem z natury nieufnym - jak kazdy, kto wiele w zyciu przeszedl. Ale ludzie, ktorym udalo sie do niego zblizyc sa nim zafascynowani. - To czlowiek duzego kalibru - mowi Karmitz. Czlowiek o wielkim intelekcie, a jednoczesnie wierny zasadom moralnym i etycznym. - Krzysztof jest wymagajacy, zdyscyplinowany, a jednoczesnie wyrozumialy, wrazliwy na bol, cierpienie i krzywde. Oczywiscie prawdziwe, bo histerii i egzaltacji nie znosi. - Nie spotkalem przedtem nikogo tak chlonacego swiat i ludzi. Wspolpraca z nim jest przygoda intelektualna, i to bardzo specyficzna. Obraz chlodnego intelektualisty, jaki do niego przylgnal, nie jest do konca prawdziwy. Krzysztof jest bystrym i madrym obserwatorem, ale jednoczesnie nie pozwala sobie na zadna spekulatywnosc. Przyjmuje swiat taki, jakim on jest. Poza tym jest czlowiekiem zyczliwym, dowcipnym, wlasciwie wesolym. Jest przyjacielem. "Niebieski" przyniosl Kieslowskiemu weneckie Zlote Lwy i ugruntowal jego czolowa pozycje wsrod europejskich tworcow filmowych. A jednak po tych wszystkich sukcesach rezyser wyznal dziennikarzowi AFP, ze po skonczeniu "Trylogii" chce wycofac sie z filmu. - Wszyscy sobie wyobrazaja, ze praca rezysera to cos fantastycznego. Duzo sie zarabia, zyje w swietle reflektorow, lataja za czlowiekiem dziennikarze, potem jest jakis wyjazd, jakis festiwal. A naprawde to ciezka harowa. Od dziewieciu miesiecy nie spie dluzej niz po piec godzin na dobe. To praca wyniszczajaca fizycznie i wycienczajaca psychicznie. Towarzyszy jej ciagla niepewnosc, czy to, co sie opowiada, znajdzie sluchacza. To straszny stres. Nie wiem, czy chce znowu ryzykowac. Boje sie. Jestem na to za slaby. To jest tak, jak ze sportowymi zawodami. Niedawno byly mistrzostwa lekkoatletyczne swiata. Przyjechal na nie Carl Lewis - Amerykanin, ktory kiedys zdobywal wszystkie medale. Teraz przegral. Trzeba bylo koniecznie zobaczyc twarz tego czlowieka. Zeby zrozumiec, ze moze nie warto ryzykowac. I zaraz Kieslowski opowiada, jak po kazdej premierze u Marina Karmitza odbywa sie spotkanie ekipy. Z biurowych okien widac inne okna czteropietrowego budynku. We wszystkich jest jasno. W tamtych pokojach siedza ludzie, ktorzy przez telefon i fax zbieraja dane dotyczace frekwencji na swiezo wprowadzonym na ekrany filmie. Po "Niebieskim" byl euforyczny bankiet. Ale takie spotkanie moze tez przerodzic sie w stype. - No i teraz jest pytanie, czy chce sie grac dalej. Ja nie mam cienia przyjemnosci w zyciu z kamera. Moge wziac krzeselko, paczke papierosow, kawe i czytac. Jest tyle ksiazek, ktorych jeszcze nie zdazylem przeczytac. I tych, ktore chcialbym przeczytac po raz czwarty i siedemdziesiaty czwarty. Wystarczy do konca zycia. - Wyslalem do Krzysztofa list - mowi zaniepokojony Piesiewicz. - Napisalem, ze nie ma prawa tego robic, bo dzisiaj nie nalezy juz wylacznie do siebie. Ale moze w tej deklaracji jest po prostu zmeczenie wyczerpujaca praca. Moze i troche leku przed sukcesem, ktory - jak mowi krzysztof Zanussi - przyszedl do czlowieka, ktory znalazl sobie inny sposob na zycie. Artysci co jakis czas zapowiadaja swoje odejscie. Zwlaszcza wielcy artysci. Na szczescie najczesciej potem zmieniaja zdanie. Zeby znow powiedziec cos waznego, zeby przyjrzec sie swiatu i czlowiekowi. Maja prawo do chwil niepewnosci, zmeczenia, zwatpienia. Jak mawia Kieslowski: - Moje zycie jest wszystkim co mam. _______________________________________________________________________ Jurek Krzystek WITOLD LUTOSLAWSKI ================== Jak czesto sie zdarza, Jego brak bedzie zauwazalny dopiero po smierci. Nie dlatego, aby mial byc za zycia niedoceniany; o nie, byl jak najbardziej. Dlatego raczej, ze wydawal sie byc trwalym elementem polskiego zycia muzycznego, regularnie dostarczajac nowe dziela, z ktorych kazde obwolywane bylo arcydzielem wkrotce po premierze. Wiec dopiero po Jego smierci doszla do mnie swiadomosc, ze byl najprawdopodobniej najwiekszym zyjacym wspolczesnie kompozytorem swiata - przynajmniej od czasu odejscia Oliviera Messiaena. I jednym z najwiekszych w XX wieku. Nie bedzie w tych slowach wiele o muzyce - nie czuje sie powolany do jej oceny, ani podsumowania, a nie ma sensu przepisywanie informacji z leksykonu. Tytuly takie, jak "Livre Pour Orchestre", czy "Muzyka Zalobna" weszly niemal do kanonu. Dla mnie osobiscie ulubionym utworem nie byla zadna z symfonii, nawet Trzecia, a nawet Czwarta, nie byl to Koncert Fortepianowy, ani Koncert Wiolonczelowy. Byly to Wariacje na temat Paganiniego. Kilka wiec slow o przeszlosci Lutoslawskiego. W czasie okupacji, jak wielu innych artystow, zmuszony byl do utrzymywania sie z publicznych wystepow po kawiarniach. W kawiarni SiM w Warszawie grywal na cztery rece z innym bardzo znanym, zmarlym przed niedlugim czasem kompozytorem, Andrzejem Panufnikiem. Na te okazje przerobil slynny 24-ty Kaprys Paganiniego, w oryginale na skrzypce solo. Kaprys ten stal sie przedmiotem przerobek wielu kompozytorow, wspomnijmy tu Rachmaninowa i jego Rapsodie na temat Paganiniego. Tym niemniej transkrypcja Lutoslawskiego jest, moim zdaniem, najbardziej udana sposrod nich - muzyka zywa, ciekawa i angazujaca. Jest w swiatowym repertuarze pianistycznym. Ale to jest utwor marginalny. Zasadnicza cecha muzyki Lutoslawskiego byla jej pelna abstrakcja, oddzielenie sie od tresci pozamuzycznych. Sam kompozytor bardzo niechetnie tlumaczyl swoje dziela, uwazajac, ze jego muzyka tego nie potrzebuje. Czasami byly klopoty - anegdota glosi, ze Mscislaw Roztropowicz, ktoremu dedykowany byl Koncert Wiolonczelowy, wrecz domagal sie od Lutoslawskiego przed prapremiera objasnien co do "tresci" utworu. Ta abstrakcja byla powodem problemow w czasach "socrealizmu" - po wykonaniu w 1949 roku skomponowanej dwa lata wczesniej Pierwszej Symfonii owczesny minister kultury, Wlodzimierz Sokorski, dopatrzyl sie w niej "burzuazyjnego formalizmu" i mial sie wyrazic, ze "takiego kompozytora trzeba wrzucic pod tramwaj". Symfonia nastepny raz ujrzala swiatlo dzienne dopiero po Pazdzierniku. Nie ograniczal sie do komponowania. Dzialal spolecznie. Byl przez szereg lat przewodniczacym Zwiazku Kompozytorow Polskich. Dzialal tez w PEN Clubie. Mial duze zdolnosci taktyczne i dyplomatyczne - potrafil dzialac w okreslonych warunkach PRLu nie wchodzac w konflikt z wladzami, a rownoczesnie nie narazajac swojej godnosci i integralnosci. Jego wielka zasluga jest wspolzalozenie festiwalu Warszawska Jesien w 1956 roku. Zmarl 12 dni po swych 81-ych urodzinach. J.K-ek ----------------------------------------------------------------------- [I jeszcze pare slow ode mnie. Lutoslawski zostal jednak zmuszony do czesciowego "podporzadkowania" sie socrealizmowi. Napisal np. Koncert na Orkiestre (na plycie razem z Grami Weneckimi), ktory zostal przez krytyke uznany, za "przeproszenie sie *wreszcie* znanego kompozytora z tak ulubionymi przez Narod motywami ludowymi"... I rzeczywiscie. Plyte zajezdzilem na smierc ponad dwadziescia lat temu. Do tej pory czasami gwizdze pare fraz z tego koncertu! Mialem przyjemnosc poznac Lutoslawskiego osobiscie, raz jeden, dzieki mojemu niegdys znajomemu kompozytorowi - niegdys z Krakowa - Krzysztofowi Meyerowi. Lutoslawski zamienil ze mna pare slow, okazalo sie, ze moj owczesny szef byl z nim spokrewniony. Tyle splynelo na mnie tej slawy... Ale Krzysztof wtedy wyraznie mi powiedzial, mimo iz byl to Krakow i gwiazda Pendereckiego jasniala pelnym blaskiem, ze Lutoslawski jest po prostu najwiekszym znanym mu kompozytorem i juz. A Meyer znal naprawde wielu... J.K_uk] _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk MOST ==== Pare lat temu zanioslo mnie do Normandii, do Caen, gdzie urzeduje do dzisiaj. Caen lezy nad Orna, ok. 10 km od wybrzeza normandzkiego. Orna jest rzeka trudna do uregulowania ze wzgledu na spore przyplywy morskie, wiec ja zdwojono sztucznym, splawnym kanalem, ktorym m.in. dostarczano rude i inne materialy do duzej huty Colombelles kolo Caen. Niedawno, piatego listopada 1993 hute ostatecznie zamknieto, co spowoduje i juz powoduje typowe klopoty socjalne w rejonie i tak dotknietym sporym bezrobociem. Strajki, demonstracje sie mnozyly, az w koncu kolejna demonstracja zakonczyla sie wysypywaniem zlomu pod budynkami administracji, podpaleniem biur Conseil Regional mieszczacego sie na terenie prawie tysiacletniego klasztoru, interwencja policji i gazowaniem publicznosci... Ja zupelnie nie o tym... ...Ale ta afera spowodowala wzrost zainteresowania Orna i jej problemami. Jednym z nich sa regularne powodzie, ktore dotykaja praktycznie co roku okolice Caen, a zwlaszcza male miasteczko Louvigny, w ktorym mam przyjemnosc mieszkac. O tym moze innym razem, bo jest z czego boki zrywac, ale dzisiaj chcialbym napisac o pewnym moscie na Ornie i jej kanale, starym, stalowym moscie w Benouville. Przejezdzam tamtedy czasami. Jest to droga do Honfleur nad ujsciem Sekwany, malej miesciny, ktora byla jedna z kolebek francuskiego impresjonizmu, ponoc migotanie slonca na wodzie Starego Basenu wyzwolilo u francuskich malarzy nieprzezyciezona chec malowania wszystkiego przy pomocy paciek. Jest to droga do Ranville, gdzie miesci sie duzy cmentarz wojskowy, bardzo interesujacy. Spoczywa na nim stryj mojego tescia pulkownik Levittoux, szef sztabu generala Maczka, o ktorym kiedys pare slow juz pisalem. Jesli odwiedzicie ten cmentarz bedziecie mieli okazje sie zdziwic (albo i nie) ile rdzennie polskich nazwisk i imion znajduje sie na kwaterach zolnierzy Wehrmachtu... Tak wiec znam ten most. Znowu bylo tu o nim glosno. Ma on zreszta nazwe, zowia go Pegasus Bridge. A to bylo tak: * * * Jest 11 godzina w nocy, 5 czerwca 1944. Most jest obiektem strategicznym, wiec jest tam posterunek wojska i wartownik. Warte pelni niejaki Helmut Romer. Ma 16 lat i chyba slabo mu idzie trzymanie strzelby. Jest troche chmur, prawie pelnia ksiezyca, zupelny spokoj. W nieomal dotykajacym mostu budynku kawiarni spia wlasciciele, Georges i Therese Gondree i ich corki, Arlette i Georgette. Okupacja trwa juz 1450 dni i nocy, mozna sie bylo przyzwyczaic. 1451 nie bedzie. Ale nikt nie przypuszcza, ze wlasnie tutaj, na 6 godzin przed tym jak zdumione oczy zacznie przecierac zolnierz w bunkrze na jednej z pobliskich plaz, widzac co sie wylania z mgly, ze ten most przejdzie do Historii. Pierwszy strzal pada o 23.20. Kilka minut wczesniej, w mokradlach odleglych o niecale sto metrow wyladowaly trzy szybowce brytyjskiej 6 Dywizji Powietrznej - "the 6-th Airborne Division", ktorej emblematem jest Pegaz. I nagle Romer widzi 22 sylwetki w maskujacych kombinezonach biegnace w kierunku mostu. Krzyczy: "Spadochroniarze!!!" Jego towarzysz wyjmuje pistolet i strzela do napastnikow. Natychmiast pada od jednej kuli ze Stena, wystrzelonej przez porucznika Brotheridge, ktory trzy minuty pozniej sam ginie od salwy z karabinu maszynowego. Sa to pierwsze ofiary Wielkiej Inwazji. Panstwo Gondree sie budza od kanonady, schodza z dziecmi do piwnicy, ale pare minut pozniej ktos stuka do drzwi. Dwaj zolnierze brytyjscy z 7 batalionu pytaja, czy w domu sa Niemcy. (Co za elegancja i optymizm jednoczesnie, nie?... Wyobrazmy sobie przez chwile, ze by byli, wtedy ta historia opowiadalaby sie inaczej...) Gondree wpadaja w euforie, Therese skacze na szyje zolnierzy i caluje ich uczernione twarze, w koncu to jest la belle France z jej zwyczajami, co, ma delikatnie podac koniuszek palcow? Gdy zauwaza, ze zasmarowala sobie cala twarz, podejmuje bohaterska decyzje nie mycia jej przez trzy dni, na pamiatke. Malenki skrawek terytorium francuskiego zostaje wyzwolony jeszcze przed polnoca. Most, dom, rodzina. Co bylo dalej, to juz inna historia. Walka o ten most jeszcze sie nie konczy, ale wynik jej jest przesadzony na skutek wypadkow rozgrywajacych sie o kilkadziesiat kilometrow dalej na polnocny zachod. Ale te kilka minut zostaje na zawsze w pamieci rodziny Gondree. Arlette Gondree sie angazuje. Przejmuje kawiarnie po smierci rodzicow. Przeksztalca ja w male muzeum. Wychodzi za maz za Anglika. Pani Gondree-Pritchett gosci co roku, 6 czerwca mala inwazje Weteranow pod dowodztwem majora Howarda, szefa owego komando. I Helmut Romer zjawia sie tam ze swojego Hilden, traktujac to jako dziekczynna pielgrzymke, ze przezyl... Arlette jest dumna, tylko smutna, ze z roku na rok coraz mniej zolnierzy sie zjawia. "Od 1944 zaden zolnierz z 6-th Airborne nie placi u mnie za konsumpcje" wyznaje. Rozumiemy, ze Helmut Romer placi, ale chyba bez zalu. * * * Ale teraz cale to towarzystwa ma inny powod zgryzoty: Pegasus Bridge jest likwidowany. Powody sa ekonomiczne i techniczne i decyzja jest nieodwracalna. Wladze twierdza, ze prowizoryczny most, wybudowany w 1934 po prostu juz nie wytrzymal. Demontaz juz trwa, final ma nastapic w kwietniu. Starzy weterani protestowali, nie daloby sie pociagnac jeszcze do czerwca? W czerwcu Normandia bedzie hucznie obchodzic 50-lecie Inwazji. Takiej imprezy jeszcze tu nie bylo, przygotowania ida pelna para, a ambicja lokalnych organizatorow jest dac taki fajerwerk, zeby nawet zblazowani Amerykanie docenili. Juz sie porzadkuje miasto, konczy nowe parkingi, rezerwuje hotele i przygotowuje kwatery prywatne. Reklam coraz wiecej. Napiszemy o tym, a jakze. Jesli przezyjemy. Wiec szkoda mostu. Darryl Zanuck w swoim "Najdluzszym dniu" poswiecil mu spora sekwencje, nakrecona zreszta na miejscu. Weterani Sprzymierzonych traktuja go od lat jako trwaly symbol dnia D. Ale nie ma nic wiecznego. Pociecha jest tylko decyzja, ze most nie pojdzie na zyletki (zreszta po skasowaniu Colombelles nie ma gdzie tego w okolicy przetopic...), tylko zostanie zdemontowany starannie i zmontowany gdzie indziej, juz tylko jako pomnik. Moze wezmie to tutejsze muzeum Memorial (polecam), moze kupia go Brytyjczycy? Chyba nie, bo nie maja za co. Moze sie zlozymy? Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk 1994. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.191.30), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 98___________________________