______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
  Piatek, 16.04.1993          ISSN 1067-4020                   nr 71
________________________________________________________________________
 
W numerze:
             Adacz Smiarowski - Kopalinka. [Opowiadanie]
              Jerzy Remigioni - Zlo w strzykawce. Cz. II
          Malgorzata Szejnert - Przemoc w milosc? - Nie!
               Jan Jaworowski - O wyjatkach z przemowien Papieza
                                   z "Tygodnika Powszechnego"
           Jurek Karczmarczuk - Wybory parlamentarne - Francja,
                                   marzec 1993
________________________________________________________________________
 
[Od Red. dyz.: Niektorzy z nas swietuja juz koniec roku akademickiego, 
 co akcentujemy opowiadaniem `z myszka' opisujacym problemy z calkiem 
 innego juz swiata. Prosimy Czytelnikow - bylych studentow w tamtych 
 czasach - o nie rozczulanie sie. Z kolei po dokonczeniu materialu o 
 innym spojrzeniu na zagadnienie legalnosci zazywania przynajmniej 
 niektorych narkotykow, dwa teksty przedstawiajace indywidualne reakcje 
 na spoleczne nauki Papieza i Kosciola. I na koniec relacja naocznego 
 swiadka konca wladzy socjalistow we Francji. M.B_cz]

________________________________________________________________________
 
Adach Smiarowski
 
 
                               KOPALINKA
                               =========
 
[Skad Kopalinka?
 
Byl sezon ogorkowy, kolejna przeprowadzka i jej uroki, kiedy otrzymalem
tajna depesze ze "Spojrzen". Rozkaz byl prosty: tekst! A tu zywioly sie
sprzysiegly.
 
Zdarzylo sie, ze poszukujac buta narciarskiego do pary - rzecz b.
potrzebna latem - wygrzebalem w starym kufrze pare ramot, o ktorych
mowiono, ze umilaly wieczory znajomemu lesniczemu na Mazurach dyskretnie
plonac na kominie. Jak sie tu dostaly - nie wiem i sie nie dowiem.
Otrzepalem wykopalisko, przeslalem "Spojrzeniom" i zapomnialem.
 
Mirek Bielewicz, ktory wsrod zmarznietych Hiperborejow zamieszkuje,
papier otrzymal i odpowiedni zen zrobil uzytek, jako ze szlo na zime.
Przedtem jednak, z odwaga i zaparciem, przeelektroniczyl papierzydlo na
bity. I tak oto kopalinka odbila sie i wrocila do mnie, zeby sie
wypelnilo co stoi napisane w pismie: `a to sie obraca i do ciebie
wraca.' Ha! Trudna rada. Przeczytalem sam, na probe. Z pewnym
rozrzewnieniem. Te geby, gadania, `teksty', kolokwia, wyklady,
dziewczyny. Izotopowa proba papieru wskazuje na polowe lat 70-tych.
Pozdrowienia. as]
 
 
                              * * *
 
Dzien wstawal blady, jakby niepewny. Przez noc padal snieg, i choc
przestal nad ranem, ciezkie chmury nadal zaslanialy niebo. W pokoju o
osmej bylo jeszcze zupelnie ciemno. Hubert wstal z lozka z bolem glowy i
powlokl sie do ubikacji. Kiedy wracal, doszedl do wniosku, ze wlasciwie
nie ma po co wstawac, bo i tak w niczym mu to nie pomoze. Polozyl sie z
powrotem do lozka, nakryl kocem i przewrocil na bok.
 
Lezal tak pol godziny, az zrozumial, ze juz nie zasnie. Czul jakies
wewnetrzne napiecie, cos w rodzaju goraczkowego oczekiwania. Zastanawial
sie nad tym przez dluzsza chwile i nie mogl wymyslec nic madrego.
`Chyba mnie gorzala jeszcze trzyma' pomyslal wreszcie i wstal. Przewinal
sie recznikiem, wzial mydlo i kawalek starej rafii, po czym wyszedl do
lazienki. Pod prysznicem siedzial kwadrans, az do chwili, gdy wydalo mu
sie, ze jest zupelnie rzeski. Wtedy zakrecil ciepla wode i przez minute
stal pod lodowatym strumieniem. W ustach mial wciaz gorzkoslodki
ferment, teraz zmieszany z mietowym smakiem pasty do zebow. `Wazne, ze
zyje'. Biegl po korytarzu, podskakujac raz na jednej, raz na drugiej
nodze.
 
- Hubek - uslyszal - bedziecie mieli balagan za ten wczorajszy festiwal.
 
Hubert zatrzymal sie i obrocil. Z pokoju wychodzil facet z trzeciego
roku, niewysoki, chudy i mocno lysiejacy z przodu. Prawdopodobnie
dlatego nazywany byl Paganinim, a przez Bogdana i Huberta krocej -
Nikolem.
 
- Nikolo, jezeli my bedziemy miec cokolwiek, to ty tez.
 
- To niewykluczone. - Nikolo mowil glosem beznamietnym, nie patrzac na
Huberta. - Karol polecial rano z awantura. Kuska mowil, ze opowiadal cos
o permanentnym zaklocaniu ciszy nocnej i to zawsze przez tych samych.
 
- Moze sobie mowic. Przeciez to jest idiota i dzieciol. A zreszta -
Hubert machnal reka - mniejsza z tym.
 
Przyszedl do pokoju i zaczal budzic Bogdana.
 
- Wstawaj, palancie - krzyknal od progu. - Karol z dziekanem i polowa
Rady Mieszkancow ida cie zobaczyc, zeby stwierdzic naocznie zle skutki
opilstwa.
 
Bogdan obrocil sie na drugi bok i nic nie odpowiedzial. Hubert podszedl
do niego i bezceremonialnie sciagnal koc.
 
- Won z wyra! Jeszcze przyjda jakies gnojki i gotowi nam narobic smrodu,
ze nie jestesmy na wykladach.
 
Bogdan podniosl glowe i spojrzal metnym, spiacym wzrokiem.
 
- Co robisz panike? - steknal raczej, niz zapytal. - Kto to slyszal,
zeby chodzic na wyklady?
 
- To akurat nie ma nic do rzeczy, ale lepiej sie stad wyniesc. I tak o
jedenastej mamy Leszcza.
 
Bogdan zebral sie i posnul do lazienki, a Hubert zeszedl na dol do pani
Bozenki wyludzic mleko. W portierni nie bylo nikogo, wiec Hubert,
niewiele myslac, wyciagnal z transportera dwie butelki i wrocil na gore.
Przed dziesiata wyniesli sie z akademika i poszli do baru. Wzieli po
porcji kopytek i kefirze.
 
- Tego kujona zniszcze - mowil Bogdan. - Gowno go to obchodzi, niech sie
nie wpieprza do cudzych jubli. Jakos to nikomu nie przeszkadza tylko
zawsze jemu. Niech se kupi sluchawki BHP na uszy.
 
- Jeszcze nic nie wiadomo. - Hubert dopil kefir. - Nikolo bardziej
pijany niz wczoraj, moze miec zwidy.
 
Szli powoli do glownego gmachu uczelni. Byla odwilz i w ogole paskudna
pogoda. Bogdan zamyslil sie.
 
- Ty, jakby ten kolega przypucowal, to juz trzeci figiel w tym
semestrze.
 
- Dlatego cie sciagnalem, jelopie, z koja. Lepiej ciac glupa i uczyc sie
pilnie, jak nie przymierzajac Mickiewicz w Wilnie, niz gdyby nas mieli
znalezc gnijacych w sali. Zreszta Leszcza i tak trzeba zaliczyc.
 
Zostawili kurtki w szatni i poszli na drugie pietro. Mieli przeszlo pol
godziny do wykladu. W klubie spotkali Hanke i naciagneli ja na dwie
kawy. Hanka wyjela notatki, polozyla na kolanach i zapalila papierosa.
 
- Nie dmuchaj mi pod nos, jak nie chcesz, zebym ci obrzygal zeszyt -
skrzywil sie Bogdan.
 
Hanka uniosla uczy.
 
- Mogles sie nie schlac wczoraj - rzucila sarkastycznie.
 
- Madra Polka po cudzej szkodzie - Bogdan potarl silnie dlonia
policzki. - Widac po mnie? - zapytal.
 
- Czuc nawet - Hanka schylila sie znowu nad notatkami. - I poza tym
Kuska slyszal, jak Karol skarzyl na was.
 
- Te chlopy to jak przed wojna baby. Plotkuja, et - machnal reka. -
Jedyny samiec, ktory nie miesza sie w ten niedoraj, to nasz mily
przyjaciel Stefan. Powodem tego jest zreszta brak czasu i inwencji. To
jest teza do wykluczenia.
 
- Nie mieszaj Stefana, bo sie Hanka miesza, aze sie ploni na licach -
rzucil znad kawy Hubert. - Ona jest jakby zamieszana w afere milosna z
onym.
 
Hanka podniosla wzrok, skrzywila sie, pokiwala glowa i z powrotem wziela
sie do czytania.
 
- Tez wygadujesz glupoty - Bogdan nie zwracal uwagi na to, ze Hanke
rozmowa wyraznie irytuje. - Jakzeby sportowiec mogl sie mieszac w jakies
takie, no, krotko mowiac, mieszania. Jemu nie wolno, bo jest fizyczny.
 
- Wlasnie dlatego, ze jest fizyczny, to powinien wrecz. Przyczyna tkwi
glebiej.
 
- Przestancie pieprzyc, bo nie moge sie skupic - Hanka nie uniosla
nawet glowy.
 
Bogdan spojrzal spod przymruzonych powiek na Huberta, ktory wysunal
szczeke i skrzywil nos. - Tu nie punkt skupu - mruknal cicho w strone
Huberta.
 
- Daj jej spokoj. Dzieczyna zglebia materialy. Naprowadzac jej nie
bedziemy, to i nie musimy zwodzic. Ona nas poniekad finansuje.
 
Hubert ujal Hanke za reke i zanim zdazyla sie zorientowac o co chodzi,
wykrecil delikatnie, spojrzal na zegarek i puscil.
 
- Czas na Leszcza.
 
Wyklady z matematyki odbywaly sie w nieduzej sali audytoryjnej na
pierwszym pietrze. Prowadzil je pan doktor Leszczyk, jeden z nielicznych
wykladowcow, o ktorych nikt nic wlasciwie nie wiedzial.
Trzydziestoparoletni, dosc wysoki, o ostrych rysach twarzy. Mowil glosem
spokojnym, nieglosno i nigdy sie nie unosil. Bardzo rzadko wtracal do
wykladu dygresje niezwiazane z tematem. Poza tym, ze znal doskonale
matematyke, potrafil jej takze nauczyc. Zawsze odpowiadal na postawione
mu w trakcie wykladu pytania i nieraz kilkakrotnie tlumaczyl ten sam
problem. Wymagajacy i bardzo uczciwy ta uczciwoscia, dzieki ktorej mial
wsrod studentow opinie sprawiedliwego, u ktorego zeby oblac, to trzeba
byc matolem. Szla fama, poparta skadinad pewna liczba przykladow,
ze doktor Leszczyk - zwany ogolnie Leszczem - nie da sie wyprowadzic z
rownowagi. Wielu rozmaitych dokucznikow wychylilo sie razy kilka, atoli
bezowocnie. Odstreczalo wielu to, ze Leszcz nie szykanowal, zatem walka
byla nierowna. - Leszcz - twierdzil Bogdan - jest to pedagog urodzony.
 
Przed sala stal starosta grupy Kuska i rozmawial ze Stefanem. Na widok
Huberta az podskoczyl.
 
- Hubek, ty cholero, mowilem ci, zebys powiedzial Stefanowi o
dzisiejszym kolokwium. On mowi, ze pierwsze slyszy.
 
- Nie panikujta, wojcie - Hubert patrzyl na Kuske z poblazaniem. -
Zadne kolokwium, tylko test na inteligencje, to raz, a dwa, to ja nie
nosze za Stefanem pilki na treningi.
 
Stefan spojrzal zezem na Huberta, skrzywil sie i machnal reka.
 
- Nie machaj lapa - zdenerwowal sie Kuska. - Leszcz wyraznie powiedzial,
ze przyjsc musisz, jezeli chcesz miec zaliczone. U niego nie ma tak
lekko, ze cie pusci jak reszta, bo rektor daje ci wszelkie ulgi. To jest
wrecz typ, no, jakby to powiedziec...
 
- Antysportowy - burknal juz z sali Hubert.
 
- Wlasnie, o, mozesz nie pisac, ale siedz przynajmniej na sali, zeby cie
choc raz zobaczyl. Potem sam mu tam wytlumacz, czy, jak wolisz, przez
rektora czy dziekana, ze nie miales czasu obryc, bo jestes chluba i...
 
Kuska nie dokonczyl, bowiem na koncu korytarza ukazal sie Leszcz, zlapal
wiec tylko Stefana za ramie i prawie przemoca wciagnal do sali.
 
- Nie rob obciachu, przeciez wiesz, kto to jest Leszcz - rzucil jeszcze,
zanim usiadl na miejscu. Stefan zacisnal szczeki i poszedl w kierunku
ostatnich stolow. Nagle jednak zawrocil i z determinacja usiadl na samym
przodzie, akurat w tej chwili, gdy Leszcz zamykal za soba drzwi.
 
Hubert pociagnal za rekaw Bogdana, ktory wygladal wlasnie przez okno.
 
- Spojrz na twardego czlowieka Stefana - naszego serdecznego szlafkumpla.
 
- A jemu co znowu? - zdziwil sie Bogdan.
 
- Jak to co? Czarowac bedzie inteligencja sportowa pana doktora. W
naiwnosci swej przypuszcza, ze uda mu sie go wkurzyc.
 
Leszcz zagail, po czym razem z Kuska, ktory z miejsca sie wyrwal,
rozdawali kartki ze stemplem dziekanatu. Kolokwium mialo byc jak zwykle
godzinne i w formie testu. Druga godzine poswiecal Leszcz na zadania.
 
Po przedyktowaniu pytan nastala normalna cisza przerywana,
lub raczej uzupelniana, kaszlnieciami i stlumionymi szeptami. Cisza tak
charakterystyczna i jedyna, ze zadnej innej nie sposob z nia pomylic.
Jak inaczej wszak pamieta sie ja za kazdym razem? Czasem nie zwrocisz na
nia nawet uwagi, piszac i myslac szybko i bez trudu, z zadowoleniem
przypominajac sobie poszczegolne potrzebne kawalki wiedzy. Innym znow
razem irytuje cie to cholerne skrzypienie pior i dlugopisow, gdy sam dla
swoich narzedzi pisarskich nie mozesz znalezc zatrudnienia. Krecisz sie
i obracasz na wszystkie strony w nadziei ujrzenia drugiego takiego jak
ty becwala, ktory nawet nie zajrzal do studni madrosci. Jesli uda ci sie
dostrzec bratnia ofiare przezytkow edukacyjnych, robisz do niej mine
pod tytulem: `o podobnym idiotyzmie nie snilo mi sie nawet przez cale
moje dlugie zycie'. Ofiara na to odpowiada w podobny sposob mina w
stylu: `zupelne bzdury, na dodatek nie ma tego w zadnym podreczniku'.
Korespondujac ze soba w ten sposob i pocieszajac sie nawzajem, czesto
ladujecie za drzwiami, zanim jeszcze wlaczycie do repertuaru
pokaslywanie, chrzakanie czy pokazywanie na migi.
 
Niejednego wszakze cisza wypelniajaca sale egzaminacyjna wprawia w
nastroj dziwnie refleksyjny. Odklada na bok pioro i patrzy sie bezmyslnie
w okno, w tablice lub w inny rownie ciekawy punkt. Zdarza sie, ze uda mu
sie wytrwac w tej blogiej nieswiadomosci az do momentu, w ktorym
wyciagna mu spod lokcia czysta, niezapisana kartke.
 
Hubert pisal od pewnego czasu odpowiedzi, starannie podkreslajac numer
kazdego pytania, gdy oderwalo go od tej pracy sykniecie Bogdana.
Podniosl wzrok i po chwili przeniosl go w strone, ktora Bogdan wskazal
broda. Stefan siedzial przy pierwszym stole, odsunal krzeslo nieco do
tylu i zalozyl noge na noge, przy czym lewa reke zwiesil za krzeslo. W
prawej trzymal dlugopis, ktory od czasu do czasu gryzl w zebach.
Nieruszona kartka lezala odsunieta w rogu stolu. Stefan ostentacyjnie
gapil sie w okno, przenoszac chwilami wzrok na Leszcza, spacerujacego
przed tablicami. Widac bylo, ze staral sie przy tym wywrzec wrazenie
mozliwie wyzywajace, a nawet impertynenckie. Hubek usmiechnal sie
polgebkiem, spojrzal ukosem na Bogdana, wzruszyl lewym ramieniem i
zabral sie z powrotem do pisania. Od czasu do czasu podnosil jednak
glowe, by zobaczyc, czy sytuacja nie nabiera rumiencow.
 
Leszcz nie udawal, ze nie dostrzega poczynan Stefana, ale wyraznie je
tolerowal. Przechadzal sie nadal z zupelnym spokojem, czasami wchodzac
pomiedzy lawki. Gdy Hubert skonczyl pisac i wyprostowal sie, Bogdan juz
mial kartke zlozona i oparty na lewym lokciu przygladal sie Hance, obok
ktorej przechodzil wlasnie Leszcz. Gdy ja minal, Hanka pokazala na
palcach trzy i cztery, wiec Bogdan zaczal z powaga odwracac strone pod
czujnym okiem Leszcza. Hubert wzial sie za smarowanie bzdur na
marginesie. Bylo jeszcze kilka minut do konca.
 
Stefan siedzial wsciekly i postukiwal nerwowo dlugopisem o blat stolu.
Wczorajszy dzien mial wyjatkowo ciezki. Trzy godziny na silowni i prawie
do wieczora ostre szlifowanie techniki rzutu i wejsc. Na domiar
wszystkiego dal sie po treningu wyciagnac do knajpy i pociagali w trojke
prawie do polnocy. Wypil niewiele, bo w ogole kiepsko znosil alkohol,
ale i tak od samego rana mial przykry katzenjammer. Na koniec jeszcze
musial spotkac Kuske, akurat gdy wchodzil do sekretariatu AZS-u.
Najbardziej jednak irytowal go Leszcz ze swa kamienna twarza.
 
`- Zaraz zadzwonie do klubu -' powtarzal sobie w duchu po raz ktorys z
kolei, `- niech zalatwia z rektorem, zeby mi tu zaden palant nie zawracal
glowy. Powinni go dobrze za to ochrzanic, wie przeciez kim jestem.'
 
Zlosc wzbierala w nim coraz bardziej, zwlaszcza ze zachcialo mu sie
pic. Leszcz podszedl wlasnie do Kuski i po chwili razem zbierali
kolokwia. Stefan podniosl sie, chwycil swa pusta kartke i podszedl do
Leszcza. Nie podal mu jej, lecz wrecz rzucil, tak ze o malo nie upadla
na podloge, i skierowal sie w strone drzwi.
 
- Chwileczke - powiedzial Leszcz - prosze podpisac kartke nazwiskiem i
imieniem.
 
Stefan zatrzymal sie w pol kroku, obrocil sie i wyjal z reki doktora
Leszczyka swoja kartke. Usmiechnal sie z przekasem, usiadl i napisal
drukowanymi wolami imie i nazwisko. Leszcz ukladal na stole kartki, a
Kuska przechodzac obok z pozostalymi w reku powiedzial do Stefana
polglosem: - Nie swiruj, Stefan.
 
Stefan mial juz dosc. Podszedl do stolu i polozyl podpisana kartke.
Leszcz polozyl ja na wierzchu, spojrzal mimochodem na nazwisko i
podniosl glowe.
 
- A, to pan jest Kisiewicz. Pan nie pisal pierwszego kolokwium?
 
- Nie - odrzekl Stefan zaciskajac wargi i mruzac oczy.
 
- Bedzie pan musial, jezeli chce pan zaliczyc, napisac to kolokwium. Po
sprawdzeniu dzisiejszego ustalimy ze starosta grupy termin kolokwium
poprawkowego, na ktore moze pan przyjsc zaliczac poprzednie.
 
- Moze od razu oba?
 
Leszcz spojrzal uwaznie na Stefana, ale nie zmienil wyrazu twarzy.
Stefan juz kipial.
 
- Nie ma rozmowy, w ogole - wypalil wreszcie. - Moge zdawac wtedy, kiedy
bede mial czas, ale nie teraz. W tym semestrze zdawac nie bede, bo za
tydzien wyjezdzam do Francji, a w polowie stycznia mam zgrupowanie.
Rektor i dziekanat wiedza o tym dobrze.
 
Leszcz przygladal mu sie z zainteresowaniem, a nawet jakby sie
usmiechnal.
 
 - To panska sprawa - rzekl, obrocil sie i zaczal wkladac
do teczki kolokwia. Ale Stefan juz szedl na calego.
 
- Nie tylko moja - wycedzil. - Ja wale po osiem godzin na silowni i na
sali i nie mam czasu na jakies tam calki, czy inne. Pan mysli, ze mnie
pan obleje, bo pan tak chce, bo mnie pan nie widzial na swoich
wykladach. Ja, panie doktorze, jestem Kisiewicz, i ja zdam wszystkie
egzaminy, bez wzgledu na panski poglad w tej sprawie.
 
- Panie doktorze, kiedy wyniki beda? - wtracil nagle Kuska probujac
ratowac sytuacje.
 
- Cicho, pacanie - huknal Bogdan, zaaferowany.
 
Leszcz przestal wkladac kolokwia do teczki, spojrzal najpierw na Kuske,
po czym obrocil sie w strone Stefana. Lewa reka powoli tarl podbrodek i
przygladal mu sie jakby z pewnym roztargnieniem.
 
- Mowi pan, ze nazywa sie pan Kisiewicz. To juz wiem, bo podpisal sie pan
wystarczajaco duzymi literami - mowil powoli, wyraznie sie nad czyms
zastanawiajac. - Pan przedstawil tu bardzo interesujaca teze. Wedlug
pana walenie osmiogodzinne na silowni implikuje zaliczenie egzaminow z
matematyki. Czy dobrze pana zrozumialem?
 
Stefan nie odpowiedzial, tylko stukal koncem prawego buta o podloge i
usmiechal sie dosc wymuszenie.
 
- To jest oczywiscie teza zupelnie sluszna - kontynuowal Leszcz -
wystarczy oprzec sie na kilku aksjomatach wzietych z codziennosci, aby
ja udowodnic. Jednak do zalozenia trzeba jeszcze dodac to, ze owo
walenie (Leszcz wyodrebnial wyraznie to slowo, choc nie robil przy tym
najmniejszego grymasu) jest efektywne w sferze, ktorej ma sluzyc, a nie
tylko szkodliwe w innych sferach.  W y s t a r c z y  zatem udowodnic te
efektywnosc.
 
Stefan przygladal sie Leszczowi i zastanawial sie, dlaczego wlasciwie
jeszcze nie wyszedl i nie trzasnal drzwiami. W Leszczu jednak cos bylo,
nie unosil sie, nie irytowal, bujal ponad ziemia we wlasnych,
abstrakcyjnych obloczkach. Stefan spojrzal na sale, wszyscy byli mocno
zaciekawieni, jak sie to skonczy. Hubert robil glupie miny,
nabieral co chwila powietrza w policzki i wypuszczal. Stefanowi zrobilo
sie glupio, ze tak stoi na srodku, przed cala grupa, i robi z
siebie balona. Chcial cos powiedziec, gdy Leszcz przestal nagle
patrzec na niego niewidzacym wzrokiem, wyraznie sie skupil i powiedzial
juz bez roztargnienia:
 
- Zatem, panie Kisiewicz, mniejsza o to, ze stawia pan jako argument
swoje nazwisko. W sumie ma pan racje, zwlaszcza ze popiera pan ja
autorytetami uczelnianymi. Zaliczenie roku moze pan zatem uzyskac od
razu tu, nie wychodzac z sali, w jedyny dostepny panu sposob. Zatem,
jezeli pan sie zgadza, nie bedziemy sie juz musieli wzajemnie spotykac,
tudziez zabierac czasu personelowi administracyjnemu.
 
Stefan nie wiedzial co odpowiedziec. Nieruchoma twarz Leszcza nie dawala
zadnych wskazowek co do tego, czy robi on z niego wala jawnie czy tez
dyskretnie. Spojrzal ukosem na sale. Wszyscy oczekiwali w napieciu na
to, co powie Leszcz. Na korytarzu slychac juz bylo szum przerwy.
 
- Panie Kisiewicz - odezwal sie Leszcz - proponuje panu nastepujace
rozwiazanie, zupelnie uczciwe. Niech pan przyniesie swoje krzeslo i
usiadzie z drugiej strony tego stolu.
 
Leszcz spogladal na niezdecydowanego Stefana beznamietnym wzrokiem,
Wygladal, jakby prowadzil wyklad ze stereometrii i pokazywal wszystkim
Stefana jako ciekawy przypadek ostroslupa.
 
- Niech pan sie pospieszy, panie Kisiewicz. - Leszcz za kazdym razem nie
omieszkal uzyc nazwiska. - Juz sie zaczela przerwa.
 
Stefan, nagle zdecydowany, podszedl do stolu i wzial krzeslo.
 
- Niech pan je tu postawi - mowil Leszcz, siadajac w swoim krzesle
naprzeciw Stefana. - A teraz niech pan siada.
 
Spogladal w oczy Stefanowi i mowil powoli i dobitnie.
 
 - Zalicze panu oba semestry wtedy i tylko wtedy, gdy polozy mnie
pan na reke. Moze sie pan na to nie zgodzic. Przegrana bedzie dla
pana przykra.
 
Ktos gwizdnal przeciagle. Stefan siedzial przez chwile
znieruchomialy. Byl zupelnie zaskoczony. Patrzyl w blekitne, spokojne
oczy Leszcza, wreszcie niepewnie zerknal w strone sali. Spojrzenie jego
padlo na Hanke. Patrzyla powsciagliwie, z udanym lekcewazeniem,
ale widac bylo jej wewnetrzne spiecie. Kuska mial tak idiotyczna mine,
jaka mozna sobie tylko wyobrazic. Stefan nie wiedzial co robic. Za
daleko dal sie wciagnac. Jezeli teraz wstanie i wyjdzie z sali, to
jednoczesnie wyjdzie na balwana. Jezeli rozlozy Leszcza, to skutek
bedzie jeszcze glupszy. Przez moment mignela mu mysl, zeby sie podlozyc.
Byla tak oblesnie ckliwa i bohaterska, ze az zgrzytnal zebami.
Zlozyl usta jak do gwizdania i zaczal przerzucac spojrzenie z jednego
miejsca na drugie.
 
`- Niech mnie pocaluja w dupe -', zdeterminowal sie nagle. `- Jedno
bede mial z glowy -', dodal jeszcze w mysli, jakby na usprawiedliwienie.
 
- Dobrze, panie doktorze - rzekl patrzac prosto w oczy Leszcza. Polozyl
reke na stole. Leszcz polozyl swoja obok. Zlapali sie za lokcie, po czym
zgieli rece i chwycili mocno nadgarstkami. Stefan podniosl lewa reke i
zalozyl za glowe. Leszcz, za jego przykladem, zrobil to samo. Patrzyli
sobie w oczy. Na sali byla cisza, jakby makiem zasial.
 
- Gotow? - spytal Leszcz.
 
- Tak - odrzekl Stefan.
 
- Raz, dwa, trzy - odliczyl Leszcz i z calej sily zaczeli przec na
siebie.
 
Stefan postanowil polozyc Leszcza blyskawicznie, ostentacyjnie wstac
i poprosic od drzwi Kuske, zeby go poinformowal o terminie poprawkowego
kolokwium. Ale juz w pierwszej chwili, gdy z calej sily naparl ramieniem,
poczul, ze reka Leszcza tkwi w miejscu, jakby podparta z drugiej strony.
Stefan naprezyl sie caly, az wyszly mu na czolo zyly i kark napecznial.
Leszcz nie puszczal. Sam byl czerwony, czolo mial zmarszczone, ale
spogladal zupelnie spokojnie.
 
W Stefanie zawrzala znana mu dobrze chec zwyciestwa. Z calej sily
skrecil nagle dlonia w przegubie. Ale Leszcz nie dopuscil do
calkowitego wygiecia dloni. Po chwili podniosl ja i wyprostowal.
Naprezyl sie i powoli, centymetr po centymetrze, zaczal przechylac ramie
Stefana ku stolowi. ` - Cholerna zyla -', Stefan zacisnal zeby. Jego dlon
byla juz tylko kilka centymetrow nad stolem. Nie mial szans. Puscil,
ale w tej samej chwili Leszcz zwolnil reke, wstal raptownie i zaczal
chowac do teczki reszte kolokwiow. Zasunal krzeslo, wzial teczke pod
pache i spogladajac na zegarek rzekl juz od drzwi:
 
- Przerwe prosze przedluzyc do dwadziescia po.
 
                                                  Adach Smiarowski
________________________________________________________________________
 
Jerzy Remigioni 
 
 
                         ZLO W STRZYKAWCE [cz. II]
                         ================
 
("Der Spiegel" 34/1992, wolne tlumaczenie / streszczenie)
 
Na Starym Kontynencie natomiast trwaja intensywne debaty na temat
legalizacji narkotykow. Pojedyncze proby jak dotychczas skonczyly sie
niepowodzeniem, czy to z powodu intensywnego nacisku ze strony USA, czy 
tez niekonsekwencji w postepowaniu.
 
Przeciwnicy legalizacji twierdza, ze gdy sie do niej dopusci, cala
Europa bedzie wygladala jak madryckie przedmiescie La Celsa.
 
Tam wlasnie, na skraju stolicy Hiszpanii, w nedznej dzielnicy bedacej
pozostaloscia po nieudanym programie socjalnym, pomiedzy wysypiskami
smieci gromadza sie dziesiatki `junkies', aby zaaplikowac sobie strzal w
zyle. Potem wracaja do srodmiescia - autobusem nr 130, zwanym przez
Madrilenos `linia smierci'. Szprycuja sie zreszta nie tylko tam, takze w
srodmiesciu i w metrze. Policja nie robi nic, poniewaz zazywanie
narkotykow nie jest karalne - nie tyle zgodnie z prawem, co zgodnie z
obowiazujaca praktyka.
 
Podobnie tolerancyjna byla do niedawna policja zurychska, gdzie
funkcjonowal lokalny `Needle Park'. Skonczylo sie to w styczniu
ubieglego roku, gdyz podstawowy problem nie zostal rozwiazany: kupno i
sprzedaz narkotykow w dalszym ciagu pozostawaly nielegalne, a wiec kwitl
czarny rynek.
 
Wiekszym powodzeniem cieszy sie pomysl Holendrow. W ich kraju nie jest
przestepstwem posiadanie, kupno ani sprzedaz haszyszu w ilosci do 30 g.
Juz to male poluznienie prawa spowodowalo znaczne zlagodzenie sytuacji
na rynku narkotykowym. W Holandii istnieje okolo 2 tysiecy `kawiarni
haszyszowych'. Centra mlodziezowe maja swoich wlasnych sprzedawcow,
niektore szklarnie przerzucily sie z uprawy jarzyn czy kwiatow na
rodzimy cannabis, stanowiacy juz 50% zapotrzebowania kraju.
 
Polityka ta spowodowala znaczne *zmniejszenie* sie liczby
konsumentow haszyszu. O ile na poczatku lat 70-tych, przed jej
wprowadzeniem, jeszcze 10% 18-latkow holenderskich odpowiadalo w
ankietach, ze probowalo `trawki', to aktualnie procent ten wynosi 2. W
istocie, niewiele jest rozsadnych argumentow, ktory moglbyby podwazyc
celowosc legalizacji `miekkich' narkotykow. Ale rownoczesnie polityka ta
w niczym nie rozwiazala problemow zwiazanych z narkotykami `twardymi'.
 
Tylko legalizacja heroiny, ktora jest przyczyna smierci zdecydowanie
najwiekszej liczby ofiar narkotykow w Europie - jak twierdza eksperci
kryminalistyki - moze rozwiazac problem zwalczania narkotykow `twardych'.
 
Wedlug projektu szwajcarskiego, kazdy obywatel kraju powyzej 16
lat mialby prawo otrzymac w swym kantonie `karte narkotykowa', na ktora
moglby legalnie kupowac w aptekach srodki odurzajace, oczywiscie `na
wlasne potrzeby'. Aby zminimalizowac niewlasciwe uzywanie tych
substancji, kazdy otrzymywalby dokladna instrukcje na temat dawkowania i
ryzyka, podobnie jak to jest przyjete przy kupnie innych lekarstw.
Dodatkowo obowiazywalby zakaz ich reklamowania.
 
Zachowanie monopolu i kontroli panstwowej sprawiloby, ze nie bylby to
system calkowicie swobodnego handlu a la Milton Friedman. To bylaby
glowna strona pozytywna. Stron negatywnych byloby jednak wiecej. Z `tabu
narkotykowego' powstaloby szybko `obywatelskie prawo' posiadania srodkow
odurzajacych. Jezeli cos jest rozprowadzane przez panstwo, to nie moze
byc szkodliwe. I kazdy ma do tego `czegos' prawo.
 
Czyli: prawo do szmerku w glowie. Debata zaczyna sie od poczatku.
 
Wedlug wszystkich projektow liberalizacji narkotykow problem jest
podobny: nie mozna jej wprowadzac `po trochu'. Jezeli sie dopusci do
obrotu heroina, nie bedzie juz odwrotu. Co sie wtedy stanie, nie potrafi
nikt przewidziec.
 
Wolny rynek, jesli sie go juz calkowicie zliberalizuje, potrafi rzadzic
sie prawami, ktorych nie powstydzilaby sie mafia. Szwajcarski tygodnik
"Weltwoche" zartuje, przewidujac produkt narodowego koncernu "Nestle"
pod nazwa "Nescrack".
 
Takze mafiosi nie pozostaliby bezczynni. Mogliby na przyklad zalac rynek
`crackiem' - przerobiona kokaina, ktora na poczatek kosztuje grosze, ale
bardzo szybko powoduje uzaleznienie i olbrzymi wzrost wydatkow.
 
Zgodnie z roznymi scenariuszami wydarzen, po uwolnieniu rynku
narkotykowego cena heroiny powinna spasc do okolo 1% dzisiejszego
poziomu. Czy heroina rozpowszechni sie tak, jak alkohol? Czy twarde
narkotyki uda sie trzymac przed dziecmi lepiej, niz papierosy? Jak duza
bedzie liczba uzaleznionych na rynku pracy, w ruchu drogowym, ile
wyniosa koszta i szanse na powodzenie ich terapii?
 
Odpowiedzi na te pytania przypominaja wrozenie z fusow. Glownie dlatego,
ze zasadniczy problem, uzaleznienie, jest prawie niezbadany.
 
Co to jest uzaleznienie, jak do niego dochodzi, i jak je zakonczyc, sa
to ciagle wielkie niewiadome dziedziny nauki, bedacej na pograniczu
medycyny, psychologii i socjologii. Poniewaz tak malo wiadomo o tym
zjawisku, tym bardziej nie wiadomo, jak na nie wplywac. Podobnie
zagadkowe jest zjawisko zaniku uzaleznienia. Terapeuci narkotykowi
dzialaja na zasadzie `czarnej skrzynki': wiedza wprawdzie, ze czasami ich
usilowania spotykaja sie z sukcesem, ale nie wiedza, dlaczego. Nigdzie w
Republice Federalnej nie ma zadnej instytucji badan podstawowych, ktora
zajmowalaby sie tym i podobnymi problemami. Wszystkie badania
prowadzone sa pod auspicjami Glownego Urzedu Kryminalnego, czyli pod
haslem `wojny z narkotykami'.
 
Spoleczenstwu, ktore tak niewiele wie na temat prawdopodobnie
najpowazniejszego problemu, jaki je dreczy, nie wolno pojsc na ryzyko
swobodnej dystrybucji heroiny. Bylby to eksperyment na - zywych -
ludziach. I nikt nie bylby w stanie eksperymentu tego zatrzymac w
dowolnej fazie, albo zadeklarowac zakonczonym.
 
Natomiast istnieja juz wyniki eksperymentow na nizszym poziomie,
odpowiadajacym ograniczonej i scisle kontrolowanej dystrybucji
narkotykow wsrod ludzi juz uzaleznionych. W angielskim miasteczku Widnes
kolo Liverpoolu od kilku lat sprzedaje sie `twarde' narkotyki na
recepty. W ramach tego projektu rozprowadza sie bezplatnie heroine,
kokaine, morfine, amfetamine i metadon.
 
`Nie czynimy tego, aby kazdy, kto chce, mogl pojsc do lekarza i poprosic
o kilka gramow - na przyklad - heroiny, bo ma taka ochote' - mowi
kierownik tego programu. `Jest to alternatywa: narkotyki od lekarza,
albo narkotyki z czarnego rynku'. Recepty sa wypisywane pod scisla
kontrola lekarska i tylko w wypadku, gdy zazywanie srodkow odurzajacych
moze prowadzic do unormowania sie stylu zycia uzaleznionego pacjenta.
Stopien jego uzaleznienia sprawdza sie wielokrotnie przez analizy krwi i
moczu. W wypadku potwierdzenia uzaleznienia, wypisuje sie recepty co
tydzien, n.p. na 28 ampulek po 100 mg heroiny lub 42 nasycone heroina
papierosy, ktore sa sporzadzane w specjalnie upowaznionych aptekach. Za
papierosy placi sam pacjent, za narkotyk - panstwo.
 
Pomimo, ze nikogo z korzystajacych z tego programu nie naciska sie, aby
sprobowal zerwac z nalogiem, w ciagu 9 ostatnich lat odnotowano 22%
przypadkow wyleczen. Nie tylko zreszta program ten pomaga narkomanom - w
tym samym czasie w miasteczku znaczaco spadla przestepczosc.
 
Podobny eksperyment mial byc przeprowadzony od jesieni ubieglego roku w
Szwajcarii: w kilku wiekszych miast miano rozpoczac dystrybucje
narkotykow miedzy ok. 250 uzaleznionych osob.
 
Profesor ekonomii z Saarbruecken, W. Pommerehne, widzi w tej metodzie
mozliwosc calkowitego `wysuszenia' kryminogennego rynku narkotykowego:
poprzez zaopatrzenie dokladnie tych osob, ktore sa juz uzaleznione,
odbierze sie gangom ich glowna grupe klientow. Cena rozprowadzanych
srodkow nie gra tutaj zadnej roli: koszta ich wytwarzania oscyluja wokol
liczby 0.8% ceny czarnorynkowej. Znacznie wiecej musialaby kosztowac
kontrola nad aparatem dystrybucji narkotykow, ktory musialby byc
odpowiednio dobrze zorganizowany i operowac wedlug zasad obowiazujacych
w handlu bronia. Mozliwosc korupcji jest tutaj bardzo powazna.
 
W Niemczech szanse na wprowadzenie podobnych eksperymentow sa znikome.
Wprawdzie sa one silnie popierane przez specjalistow od kryminalistyki,
jak rowniez powazna czesc poslow SPD, odpowiednie ustawy nie maja szansy
jednak przejscia przez Budesrat [izbe wyzsza parlamentu - J.R.], w
ktorej wiekszosc maja partie chadeckie. Wedlug ministra spraw
wewnetrznych Bawarii, `totalna kapitulacja przed mafia narkotykowa nie
wchodzi w gre'.
 
Przeciwnicy projektu wysuwaja m.in. nastepujace argumenty:
 
- Jesli panstwo staje sie samo handlarzem narkotykow, usprawiedliwia tym
  samym konsumpcje tychze;
- Przez wydzielanie uzaleznionym twardych narkotykow, przedluza sie ich
  cierpienia, zamiast ich leczyc;
- Akcja grozi wpadnieciem wielu przypadkowych uzytkownikow narkotykow w
  pelne uzaleznienie.
 
Argumenty te sa powazne, ale nie do konca przekonywujace. Przede
wszystkim nie dotycza one programow, ktore polegac maja na wydawanie
narkotykow wylacznie osobom juz uzaleznionym. Kontrolowana dystrybucja
narkotykow nie `przedluza cierpien', lecz jedynie podtrzymuje
uzaleznienie. Wielu lekarzy przy tym uwaza uzaleznienie od heroiny,
jezeli jest ona dostatecznie czysta i przyjmowana w higienicznych
warunkach, za zlo do przyjecia. Heroina nie prowadzi, nawet przy
regularnym jej zazywaniu, do trwalych uszkodzen organicznych. Wbrew
rozpowszechnionej opinii, uzalezniony od heroiny nie znajduje sie
na pewnej drodze ku smierci.
 
Wedlug dosc zgodnej opinii zarowno zwolennikow, jak i przeciwnikow
liberalizacji, decyzja w tej dziedzinie bedzie musiala byc podjeta
szybko, gdyz przy zachowaniu status quo liczba zgonow w wyniku
przedawkowania heroiny bedzie wzrastac lawinowo. Zwolennicy twierdza, ze
w koncu stanie sie jasne, ze nie bedzie zadnej rozsadnej alternatywy.
 
Jezeli przepowiednia ta sie spelni, pani Papenmayer, o ktorej bylo na
poczatku tego artykulu, nie bedzie musiala kupowac heroiny dla swej
uzaleznionej corki na dworcu hamburskim. `Legalizacja - mowi zrozpaczona
matka - bedzie dla mnie oznaczac, ze wreszcie bede mogla w nocy spac
spokojnie'.
 
O ile oczywiscie jej corka bedzie jeszcze zyla.
 
                                         Tlum. Jerzy Remigioni
________________________________________________________________________

[Od tlumacza dyz.]

Spedzilem troche czasu nad powyzszym tlumaczeniem glownie z tej 
przyczyny, iz artykul "Spiegla" wydal mi sie kawalkiem dobrej roboty 
dziennikarskiej. Poglady redakcji sa dosc jasno zaprezentowane - jest 
ona za liberalizacja dostepnosci do srodkow odurzajacych. Ale 
rownoczesnie przedstawione zostaja uczciwie argumenty przeciwnej 
strony sporu, strony sprzeciwiajacej sie zmianom.

Natomiast trudno sie nie zodzic z teza, ze *cos* z tym masowym juz
zjawiskiem spolecznym trzeba zrobic. Wystarczy sie przejsc w okolice
dworca kolejowego w Stuttgarcie, czy szczegolnie we Frankfurcie, 
oraz postudiowac rubryki kryminalne w lokalnej prasie. Ostatnio
pojawil sie nowy, polski element: w Republice Federalnej zaczyna
robic kariere polski `kompot', czyli wyjatkowo brudna forma
heroiny. Przed paroma tygodniami nakryto gang przemycajacy ten produkt
w butelkach po Coca-Coli (barwa sie zgadza) autobusami turystycznymi
z Polski. Stalo sie to po tym, gdy dwaj polscy kurierzy dojechali
do miejsca przeznaczenia juz jako denaci - nie wytrzymali glodu i 
wstrzykneli sobie zbyt duza albo zbyt brudna dawke po drodze. 
                                   
                                                  J.R.

_________________________________________________________________________
 
[Gazeta Wyborcza, 13-14.03.1993. Spisal J.K_uk]
 
Malgorzata Szejnert
 
 
                       PRZEMOC W MILOSC? - NIE!
                       ========================
 
Kobiety wloskie zarzucily Papiezowi brak ludzkiej solidarnosci z
kobietami bosniackimi. Dolaczyly sie do tego kobiety polskie. Socjolog
Miroslawa Marody powiedziala, ze apel `starszego pana o wielkim
autorytecie' to byla wielka niestosownosc. Lekarka Zofia Kuratowska
oswiadczyla, ze nawet Ojciec Swiety nie ma moralnego prawa zmuszac
zgwalcone kobiety, by rodzily te dzieci. Dla publicystki Haliny
Bortnowskiej apel papieski jest szokujacy i nie sadzi ona, by mogl byc
pomocny, a dla psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosinskiej wskazanie
Papieza, by kobieta respektowala i kochala swoje dziecko poczete z
gwaltu, gdyz jest stworzone na podobienstwo Boze, brzmi jak okrutne
szyderstwo.
 
Glosy te znalazly sie w obszernym sondazu wtorkowej "Gazety Wyborczej"
pt. `Czy da sie przemoc zamienic w milosc?'. Zawiera on opinie o
fragmencie listu Jana Pawla II do arcybiskupa Sarajewa Vinko Puljicia,
poswieconym dramatowi zgwalconych kobiet. Osoby godne zaufania, madre i
wrazliwe, mowia o liscie z zastanawiajaca gorycza, ironia i buntem.
Zastanawiajace, bo nie zasluguje on na taka reakcje.
 
Najwieksze zastrzezenia wyrazono wobec slow Papieza: `Te nowe istoty
bedace obrazem Boga nalezy respektowac, kochac tak, jak kazdego innego
czlonka rodziny ludzkiej' i `poczete dziecko nie ponoszac zadnej
odpowiedzialnosci za to, co sie stalo, jest niewinne i nie moze zatem w
zadnym przypadku byc uwazane za agresora'. Przyjeto je jako wypowiedz
`antyaborcyjna'. Takie potraktowanie tych slow naciaga je i upraszcza.
Mozna ja oczywiscie traktowac jako glos w obronie `zycia poczetego'.
Ale jest to takze glos w obronie tych dzieci poczetych z gwaltu, ktore
juz sie urodzily i jeszcze urodza, oraz ich matek przed
nieposzanowaniem i odrzuceniem. O ofiarach gwaltow Papiez mowi ze
wspolczuciem i zrozumieniem: - `Te istoty, ktore staly sie przedmiotem
tak ciezkiej obrazy, powinny znalezc we wspolnocie oparcie pelne
zrozumienia i solidarnosci'. I dodaje, ze cala wspolnota `powinna
skupic sie wokol tych kobiet tak bolesnie obrazonych i wokol ich
rodzin, by pomoc im przeksztalcic akt przemocy w akt milosci i
otwarcia'.
 
To jest wlasnie taki list, jakiego nalezaloby sie spodziewac od tej
Osoby w tej sprawie. Dlaczego wzbudzil taka wielka niechec?
 
Prawdopodobnie dlatego, ze panie biorace udzial w sondazu "Gazety" nie
polemizowaly w ogole z listem Papieza do arcybiskupa Sarajewa, lecz z
fundamentalnym, antyaborcyjnym stanowiskiem Kosciola.
 
Mozna sie zastanawiac, w jakim stopniu przyczynily sie do tego
nastawienia polskie napiecia wokol ustawy - wchodzacej w zycie za pare
dni.
 
Rezultat tego nieporozumienia jest pesymistyczny. Po przeczytaniu
opinii uczestniczek sondazu, osob z autorytetem moralnym, instynktem
spolecznym i klasa, pozostajemy pod wrazeniem, ze ich zbiorowa
odpowiedz na pytanie: `Czy da sie przemoc zamienic w milosc?' brzmi -
`Nie'.
 
                                              Malgorzata Szejnert
------------------------------------------------------------------------

[Trzy grosze gonca dyzurnego. Zaczne od krotkiej spowiedzi: bylem i
 jestem przeciw klerykalizacji zycia politycznego w Polsce, a zwlaszcza
 przeciw mieszaniu sie Kosciola do edukacji publicznej i monopolizowaniu
 wartosci moralnych, i pojde za to do piekla w bardzo dobrym
 towarzystwie. Ale z drugiej strony, to przeciwko listowi Papieza nie
 mam nic, wlasciwie to moglbym nawet go poprzec, gdyby to nie brzmialo
 jak niestosowna kpina. Bo prosze Szanownych Czytelnikow, pani Szejnert
 ma wiecej niz racje. Takiego listu nalezalo sie spodziewac. Ba, byl on
 *jedynym mozliwym*! No bo co Papiez mial napisac? Ma ktos jakis naprawde
 lepszy pomysl?
 
 Najprosciej byloby, gdyby Papiez siedzial cicho, tylko wzdychal i sie
 modlil. Ale to tez mozna by mu miec za zle i wie on o tym dobrze. Wiec
 daje swiadectwo swojej prawdzie. I co by nie miec przeciwko tej
 prawdzie, jest to zupelnie dobra prawda. I co by nie rzec na jej
 korzysc, nie jest to prawda uniwersalna. Bo na wojnie prawd
 uniwersalnych nie ma.
 
 Chyba myli sie Malgorzata Szejnert uwazajac, ze ostra reakcja
 niektorych polskich kobiet jest nieporozumieniem i pomyleniem celu
 ataku: nie Papiez, a polski katolicki fundamentalizm antyaborcyjny.
 Nie znam wiekszosci tych pan, ale Zofia Kuratowska jest z cala
 pewnoscia na to za madra.
 
 Sadze, ze tak samo jak list Papieza, tak opinia tych kobiet jest
 krzykiem rozpaczy i bezsily. W Jugoslawii nie tylko przegrala opcja
 polityczna pamietajaca czasy Gawrilo Principa. Porazke poniosla nie
 tylko optymistyczna wizja cywilizowanej Europy. Przegrywa nie tylko
 ONZ ze swoimi blekitnymi helmami i konwojami z zywnoscia i lekami.
 
 Najgorsze jest to, ze przegrywa to, co rozni czlowieka od bydlecia,
 mianowicie - wszystko jedno na czym oparte - jakies zasady moralne. Z
 przeciwnikiem w Bosni w ogole nie da sie rozmawiac jak z czlowiekiem.
 Starszym bezsilnym panom pozostaje pisanie bull i dawanie dobrych rad
 co wspolnota powinna, a czego nie, a starszym bezsilnym paniom
 wsciekanie sie na lamach gazet. Wlasciwie, to jedynym moralnym
 rozwiazaniem jest idiotyzm: wziecie karabinu do reki.
 
 Literatura uzupelniajaca:
 
 Film "Misja", oraz ksiazka A. i B. Strugackich: "Trudno  byc Bogiem"
 
                                                          J.K_uk]
________________________________________________________________________
 
Jan Jaworowski  (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 71____________________________