______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Czwartek, 16.04.1992. nr. 21 _______________________________________________________________________ W numerze: Jurek Karczmarczuk - Obys cudze dzieci uczyl uczyc wlasne dzieci Tomasz Wlodek - Massada (dokonczenie) Wlodek Holsztynski - Wiersze Maciek Cieslak - Dostrzezono - Rozwazono 'Czyste biurko' - rozmowa z Ewa Letowska 'Co czytaja Polacy?' - lista bestsellerow ksiegarskich Andrzej M. Kobos - Ostatni raz o Lecu Slawomir Mrozek - 3 teksty z TP ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Wszystkim naszym Czytelnikom, a w pierwszym rzedzie tym, ktorzy nas ubiegli nadsylajac zyczenia swiateczne, zyczymy WESOLYCH SWIAT WIELKIEJ NOCY Redakcja ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Jurek Karczmarczuk OBYS CUDZE DZIECI UCZYL UCZYC WLASNE DZIECI =========================================== "Wprost" z 22 marca podaje kilka liczb o polskiej edukacji: Na Politechnice Warszawskiej uczy sie dzis o 60% mniej studentow niz przed 15 laty. W 1987 mielismy 1221 studentow na 100 tys. mieszkan- cow, Hiszpania, Dania, czy Finlandia - dwa razy; Korea Pld. - trzy razy, a Kanada i USA - 5 razy tyle. Od 1985 do 1991 udzial srodkow na oswiate w podzielonym dochodzie narodowym spadl z 4.8 do 0.77 procent (Zachod: 7 - 20; Wegry: 5.6; Pakistan: 2.1. Szwajcaria wydaje 21 razy tyle na nauke co Polska). TRACIMY CALE POKOLENIE, czeka nas NIE szlusowanie do Europy, a walka z analfabetyzmem. Tymczasem od dzialalnosci Ministerstwa Edukacji "szczeka opada do kolan". Minister Stelmachowski chce "oddluzac" szkoly wiedzac, ze NIKT nie zatka tej dziury finansowej. Metnie obiecuje podwyzki z pieniedzy, ktorych nie ma, a strajkujacym nauczycielom wygraza laska. Sugeruje, zeby uczelnie finansowal samorzad, co mogloby wywolac zywiolowe wybuchy smiechu, gdyby nie... Nauczyciele zaczynaja nienawidziec swojego ministra jak nigdy nie nienawidzili komunistycznych szefow resortu. Reforma szkolnictwa zajmuje sie dyr. departamentu S. Slawinski wslawiony "wpisana do rejestru promowanych ksiazek pomocniczych dla nauczycieli" broszura o wychowaniu w posluszenstwie, bezkrytycznym szacunku i dobrowolnym podporzadkowaniu wladzy jako pierwszoplanowej wagi celu wychowania. P. Slawinski zauwaza religijne motywy posluszenstwa, podkresla, ze praca z dzieckiem poslusznym jest latwiejsza i stwierdza, ze "posluszenstwo jest droga duchowego wzrostu czlowieka oraz zrodlem ladu i harmonii w wolnym spoleczenstwie". No, nie kazdy lubi np. "zrezygnowania w razie potrzeby ze swojego sposobu myslenia", czy "dyspozycyjnosci, to znaczy gotowosci do wykonania polecen swojej wladzy", jednak p. S. pisze o korzysciach posluszenstwa, ktore "lagodzi naprezenia w stosunkach z przelozonymi i calkowicie eliminuje potrzebe wymuszania uleglosci. Postawa posluszenstwa ulatwia takze dialog z przelozonym, ktory nie czuje sie zagrozony w swojej pozycji osoby decydujacej". P. Slawinski krytykuje tendencje do nadmiernego argumentowania polecen zauwazajac, ze "nie slusznosc polecenia a uprawnienia osoby wychowujacej sa podstawowa racja posluszenstwa dziecka". P. Slawinski broni kar fizycznych, bo w koncu "kanal dotykowy" jest cennym sposobem komunikacji, nawet u doroslych, a poza tym kary fizyczne daja sie latwo i dokladnie odmierzac. Makabra, nawet pomijajac podpisana przez Polske Konwencje Praw Dziecka. Moze pedagodzy w Polsce zareaguje na tyle ostro, ze ksiazke wycofaja, ale watpie, bo to srodowisko jest w oplakanym stanie, nie tylko ekonomicznie. Charakterystyczna reakcja jednego z uczestnikow forum dyskusyjnego Poland-L bylo odrzucenie pedagogiki jako bzdurnej pseudo-wiedzy. Ze ci, ktorzy zawodowo planuja i organizuja nauczanie to idioci, ktorzy do niczego innego sie nie nadaja. Instytuty Pedagogiki to banda durni, ktorych nalezy poslac na trawke. Dyskutant mial na studiach wyklady z metodyki fizyki z osoba, ktora gardzi i od ktorej nic sie nie nauczyl, stad juz uogolnienie, ze tak musi byc zawsze i wszedzie. Nie zgadzam sie. Uczenie jest dziedzina trudna i podobnie jak wiele dyscyplin SZTUKI wymaga jednoczesnie: osobistego talentu, kompetencji zawodowych, tj. znajomosci uczonej dziedziny, doswiadczenia i warsztatu pracy, tj. metodologii; wymaga takze wlasciwej pozycji uczacego w zyciu spolecznosci, przede wszystkim swojego otoczenia. Ludzie musza byc doceniani i nic nie pomoze narzekanie, ze pedagogika zostala opanowana przez ludzi z kompleksem niedocenianych. Dlaczego ksztalcenie na wysokim poziomie jest robione przez ludzi, ktorzy oprocz tego prowadza badania, albo uprawiaja sztuke (przez to zreszta bywaja doceniani gdzie indziej)? Transmisja informacji jest jednym ze sposobow jej porzadkowania i dlatego rzadko wsrod Noblistow sa ludzie, ktorzy sie nie skalali nauczaniem. Nawet ostatni laureat nagrody Nobla z fizyki, prof. de Gennes z Paryza, mimo, ze jest fizykiem cokolwiek przemyslowym, prowadzi zajecia nie tylko na uniwersytecie, ale nawet w liceum. Niestety podstawowy problem z uczeniem polega na tym, ze ludzi z talentem jest BARDZO MALO, a uczniow BARDZO DUZO. Uczenie TECHNIKI uczenia cudzych dzieci jest wiec niezbedne. Dobrze jesli to robi fachowiec praktyk. Mialem wyklad z prof. Golabem, matematykiem, ktory zaczal od kompletnego rozbrojenia sluchaczy stwierdzeniem: "Prosze Panstwa, zauwazcie, ze zawod nauczyciela jest drugim najstarszym zawodem na swiecie..." a zakonczyl, gdy poszlismy sie go o cos spytac: "Pewnie uwazacie, ze moje rady to zbior banalow. Zgoda. To sie zastanowcie ile z tych oczywistosci lekcewazycie i gwalcicie na codzien" Tak: ludzie zostaja asystentami i wydaje im sie, ze wystarczy zachowywac sie jak ich wlasni asystenci i juz. I mlodzik nie rozumie, ze stresowanie mlodzika, ktory ma raptem o 6 lat mniej jest bez sensu. Nie rozumie, ze brak jasnych kryteriow oceny obniza motywacje uczniow. Nie rozumie ile szkody powoduje nadmierna duma i nieprzyznawanie sie do bledow. Zauwaza, ze go studenci gremialnie nie zrozumieli, ale nie poswieci nawet pieciu minut, by sie zastanowic dlaczego. Nie potrafi wlasciwie wyposrodkowac miedzy zajeciami elitarnymi, dla geniuszkow, a niskopoziomowa masowka, ani miedzy anarchia na zajeciach a krwawym terrorem. Nie chce mu sie nawet czytelnie napisac tematow zadan domowych, bo to niewazne, szef go za to nie pochwali. To wszystko sa banaly, z ktorych kazdy sobie zdaje sprawe, z czego nic nie wynika. Warsztat metodologiczny potrafia sobie wypracowac zdolni, ale reszcie trzeba pomoc. Ranga nauczyciela w Polsce jest taka, ze kryteria doboru do tego zawodu sa negatywne. Nauczyciele sa zestresowani, ze wzgledow ekonomicznych maltretuja siebie, i swoje rodziny godzinami nadliczbowymi, to maltretowanie odbija sie na uczniach, ktorzy rosna TAKZE na nauczycieli i bledne kolo. Nauczanie uwazane jest za istotna sluzbe spoleczna, ale to uznanie sprowadza sie do tego, ze strajkowanie nauczycieli bylo i jest uwazane za naganne przez rodzicow dzieci i szefow. Niewiele sie dba o stworzenie im wlasciwego warsztatu pracy. Nic dziwnego wiec, ze do szkol ida ci co ida, a ze wsrod nich zdarza sie sadysci i beztalencia - coz, czysta statystyka. Przeniesmy sie o poziom wyzej, do organizowania nauczania i pracy metodologicznej. Podobna patologia z kryteriami doboru. Instytuty pedagogiki maja wyjatkowo paskudna opinie na uniwersytetach z Wielkimi Ambicjami Badawczymi, np. na UJ, czy w Warszawie. Ile psow powieszono na Wyzszej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, ktora ciagle poloficjalnie jest uwazana za przechowalnie nieudacznikow? Gdy pewien starszy docent z UJ z dobrej woli dal sie namowic na organizowanie fizyki teoretycznej na WSP, uznano na UJ, ze sie skonczyl i w koncu go wykolegowano (najpierw przekonano go, ze to lepiej dla Sprawy jesli zamiast etatu tu i pol etatu tam, bedzie gdy dostanie etat tam, a pol etatu tu. A potem pol etatu zabrac, to juz byla pestka). To jest - powtarzam - bledne kolo. W koncu rzeczywiscie na WSP zaczeli ladowac nieudacznicy oraz ludzie, ktorzy chcieli sobie popolitykowac. Podobnie z uniwersyteckimi instytutami pedagogiki. W koncu rzeczywiscie opanowuja je nieroby i pedagogika jako nauka przeradza sie w fikcje. A w ministerstwie dochodzi do tego polityka i biurokracja. A jeden z moich profesorow, znakomity fizyk, powiedzial kiedys publicznie, ze moze i sporo umie, ale ksiazki to nie napisze, bo ma w nosie. Ksiazke dla studentow napisze, gdy juz go umyslowo nie bedzie stac na pisanie zadnych prac naukowych. Uwielbiam czlowieka, wiec mu nie powiedzialem wtedy "Feynmanem to pan nie jest". Odbebnia sie te dydaktyke jak zaraze. Czy ktos z Czytelnikow z doswiadczeniem naukowo-dydaktycznym zaprzeczy moim obserwacjom, ze na dydaktyce uniwersyteckiej NIKT w Polsce - nie tylko, ze NIE zdobyl nazwiska i popularnosci, ale wrecz przeciwnie, uwazany jest za hetke-petelke, natomiast ktos, kto ma opinie zdecydowanie parszywego wykladowcy, nie lubianego przez studentow NIGDY naprawde nie ucierpial od Dyrekcji, czy Rad Instytutow? Jeszcze czasami przy walce o etaty chwali sie czy gani jakichs stazystow. Ale jak juz ktos ma doktorat, to wara od jego (nie)umiejetnosci dydaktycznych! Wspolpraca z liceami, organizowanie klas uniwersyteckich itp. kiedys bylo modne, teraz coraz bardziej spada na psy. Qui bono? W swietle aktualnych problemow budzetowych i organizacyjnych w nauce i szkolnictwie wszystko to bedzie sie jeszcze bardziej psulo. Szkodliwych imbecyli, ktorzy uwazaja PRZEDE WSZYSTKIM, ze posluszenstwo to cos, co nas zblizy do Europy bedzie wiecej, bo takie ksiazki jak wspomniana latwo pisac, a rzeczowe i rozsadne srodowiska uniwersyteckie lekcewaza sprawy metodologii i dydaktyki, wiec budza sie dopiero wtedy, gdy wybucha skandal. Tymczasem kryteria doboru sie modernizuja. Juz wkrotce kazdy nauczyciel biologii i higieny bedzie musial wypelnic ankiete, w ktorej zglosi Wlasciwy Stosunek do skrobanek, prezerwatyw i Darwinizmu. Dodatkowym bardzo smutnym i niebezpiecznym zjawiskiem jest lawinowe rownanie w dol. Jesli ze wzgledu na ogolny poziom oswiaty sa klopoty z uczeniem bardziej abstrakcyjnej matematyki w szkole podstawowej, fizyki wspolczesnej w liceum, jesli uczenie podstaw informatyki pali na panewce, to najlatwiej wszystko wyrzucic argumentujac, ze to strata czasu, ze nie to jest potrzebne spoleczenstwu na dorobku, ze sprzedawca w kiosku nie potrzebuje ani teorii zbiorow, ani zasady Heisenberga. Wiec upraszczamy program. I teraz juz bedziemy PEWNI, ze po szkole mlody czlowiek sie bedzie nadawal WYLACZNIE do takich zdrowych zawodow jak wymieniony wyzej. Na zakonczenie kilka slow na temat, ktory wymaga osobnego rozwiniecia. Inny dyskutant na forum Poland-L uwaza, ze komputeryzacja nauczania moze przyniesc dramatyczna poprawe. Mam watpliwosci poparte sporym wlasnym doswiadczeniem. Komputery w pedagogice moga miec olbrzymie znaczenie, podobnie jak komputery w medycynie. Ale te NIE POPRAWIA BLEDOW W KSZTALCENIU LEKARZY. Nie zastapia brakow w psychologii. Nie naucza wyciagac wnioskow z porazek. I takie banalne uwagi mozna sformulowac rowniez pod adresem skomputeryzowanych nauczycieli. To jest jedna z funkcji metodologow. Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Tomasz Wlodek (fhtom@weizmann.weizmann.ac.il) MASSADA (cz. III i ostatnia) ======= Ze szczytu schodze w dol po rzymskiej rampie. Postanawiam obejsc zejscie do dolnej stacji kolejki linowej idac jednym z kanionow otaczajacych Massade. Po namysle wybieram polnocny. Ruszam przed siebie sciezka, poczatkowo idzie sie latwo i przyjemnie. Potem sciezka zaczyna biec skalna polka nad przepascia, istna droga po gzymsie. Na dodatek pojawia sie tabliczka: "Do not take this path! There are dangerous places on the way". Zawracam. Skoro nie da sie pojsc wawozem polnocnym wiec ruszam poludniowym. Jak sie okazuje jest to decyzja bledna, sciezka wawozem polnocnym byla eksponowana ale byla, za to teraz... Poczatkowo ide dnem kanionu i podziwiam widoki. Od sciezki odchodza kolejne odgalezienia - i widac jak pna sie na prawo na plaskowyz. Moja sciezka robi sie za to coraz bardziej waska, ale nie zwracam na to uwagi, ostatecznie obok biegna slupy telegraficzne oraz rura wodociagu, domyslam sie ze prowadza do dolnej stacji kolejki linowej, a wiec na pewno jakas droga musi byc. Dobre samopoczucie nie opuszcza mnie nawet gdy sciezka znika calkowicie - ide wzdluz wodociagu liczac ze zarowno on jak i linia telefoniczna gdzies mnie w koncu doprowadza. O tym jak sie grubo mylilem przekonuje sie kilkaset metrow dalej. Dno doliny jest podciete olbrzymia przepascia, w czasie deszczow musi tu byc piekny wodospad. Slup telefoniczny, ktory mial byc moim przewodnikiem stoi na krawedzi urwiska a nastepny - gdzies w dole. Nie ma przejscia. Ale co z wodociagiem ? Druty mogli puscic taka przepascia, ale wodociag musi schodzic w dol ktoredys. Faktycznie - z lewej strony doliny jest cos jakby zleb - a nim biegna na dol rury. Postanawiam schodzic w dol tym wlasnie zlebem, jezeli cos mi sie stanie - to zakrece zawor przy wodociagu (widze taki zawor w dole ) - beda musieli przyjsc zeby zobaczyc dlaczego w kibucu nie ma wody - wiec na pewno nie zgine. Zaczynam wiec schodzic. Po parunastu metrach zwirowe dno zlebu zaczyna sie usuwac spod nog, probuje utrzymac rownowage, ale powoli i nieuchronnie zaczynam sie zsuwac, w koncu padam na d... i jade w dol razem z ogromna masa zwiru. Zatrzymuje sie na dnie przy wylocie zlebu, skore na jednej lydce mam zdarta do krwi, przemywam ja woda, piecze, plastra mam malo. Zbieram sie powoli, jestem caly obolaly. No ale trzeba isc. Powoli zaczynam sie posuwac naprzod dnem wyschnietego strumienia. Droga jest pozawalana wielkimi glazami, na przejscie kilkuset metrow trace godzine. Ale w koncu wychodze na otwarta przestrzen - jestem w poblizu stacji kolejki linowej i miejsca gdzie spedzilem poprzednia noc. Ide do osady. Jest szabas, komunikacji nie ma. Trzeba sie wiec wydostac stad autostopem. Opuszczam kibuc i ruszam przed siebie szosa, machajac po drodze aby zatrzymac przejezdzajace samochody. Po ktorejs z kolei probie udaje sie. Kierowca zgadza sie podwiezc mnie kawalek. Ruszamy - i zaraz zaczynam zalowac ze wsiadlem do tego wozu. Izraelscy kierowcy maja (uzasadniona) opinie piratow drogowych - ale ten przechodzi wszystkich - droga jest waska, z lewej strony skaly, z prawej woda, duzo zakretow, skaly zaslaniaja widok - a on gna 150 na godzine, samochod (stary grat) rzezi jakby sie mial rozleciec. W dodatku facet jedna reka kieruje, druga przytula dziewczyne, co jakis czas caluja sie, zza zakretu wyskakuje woz i w ostatniej chwili zeskakuje na pobocze (podczas pocalunku kierownica sie obsunela i akurat jechalismy lewa strona drogi)... Gosc puszcza dziewczyne wychyla sie przez okno i wydziera na tamtego... Gdy po jakims czasie oswiadcza ze on skreca i musi mnie wysadzic to odczuwam wyrazna ulge. Trzeba wiec nadal bawic sie w autostop. Macham wiec energicznie, lecz bez skutku. Samochody ignoruja mnie zupelnie, tak mijaja godziny, glowa zaczyna mnie bolec od slonca, ostatecznie stanie w szczerym polu na tym upale to zadna przyjemnosc. Wreszcie jeden zatrzymuje sie. Wsiadam i ruszamy. Kierowca to mlody czlowiek o sympatycznym usmiechu. "Dlugo czekales na okazje ?" pyta. "Dlugo" przyznaje. "Lepiej nie jezdzij autostopem" radzi "to Zachodni Brzeg. Nikt sie nie zatrzyma, zeby cie podwiezc. Nie wygladasz na tutejszego, Zyd cie nie wezmie bo boi sie zasadzki Arabow. Arab nie wezmie bo tez sie boi." "No ale ty sie zatrzymales ?" pytam go "Tak, bo pomyslalem sobie, ze pewnie bys tu sterczal do jutra. Zreszta ja jestem ubezpieczony"- ruchem glowy wskazuje za siebie. Ogladam sie do tylu - i rozumiem co mial na mysli. Na siedzeniu lezy amerykanski M16. Dalsza czesc podrozy mija bez przygod. Jakos sie dowlekam do domu - i spac, spac, przed oczyma lataja czerwone plamy, slonce zrobilo swoje... Tomasz Wlodek ________________________________________________________________________ Wlodzimierz Holsztynski (wiltel!wlodek@uunet.uu.net) nape ==== staruszek nie prosi o pomoc tylko oczekuje i zada obslugi bo wszedl do historii i kazda biblioteka mu sluzy za pomnik kurz nie zbiera sie na jego dzielach i sam bym podziwial staruszka -- podziwiac lubie i wielkich podziwiam lecz staruszek podziwia sam siebie i mlodzi i niemlodzi inteligentnie, zwinnie, lekko, dowcipnie konsumuja ze staruszkiem pospieszne malzenstwa, setkami przechodza do historii Teksas, 1992-03-24/25 trupa objazdowa =============== letnia noc wino siedzisz na pudle co pierdniesz gitara protestuje muzykanci porozrzucali sie w trawce lub snuja sie w spozniony autobus jak w sen wszyscy zapadna by wyjsc na dojrzale swiatlo popoludnia z kolejnego hoteliku a wieczorem zabawia/ wiecznie tych samych ludzi z tego wiecznie samego miasteczka 1992-02-15 Teenage girls ============= where our paths crossed, her tears wetted the strap on my shoulder -- her carefree life ended when a new life started in her Texas 1992-02-07 Dziewczeta ========== na przecieciu naszych drog jej lzy zmoczyly tasiemke na moim ramieniu -- beztroskie zycie skonczylo sie gdy w jej cieple zakielkowalo nowe zycie 1992-02-08 ------------------- KOMENTARZ: Niedawno wspolpracowniczka pokazala mi wiersze swojej corki, bardzo melodyjne, rytmiczne. Jeden z nich, okolo 8-zwrotkowy, powyzej "strescilem" (i przetlumaczylem). cykl ==== (Uwaga: w ponizszym tekscie wystepuje slowo placze (pla/cze), tak jak sie nici pl/acza/, a nie gdy lzy z oczu) przyjdz o swicie lekki snie z mokrego puchu co wyschnie w poludnie na godzine na dwie zwine sie w klebek schowaj mnie pierwsza nieprzytomnia placze korzenie mysli z innego drzewa liscmi druga gubi widoczki w chmurach i mgle trzecia nieprzytomnia zsyla na mnie piekla: mieszkania za kratami dzieci twoja w oknach prezydenckie twarze i oltarze krolicza rozrodczosc wolaja o pomoc w marijuany kurzu plciowe kapliczki w ubikacjach elektryczne krzesla czwarta nieprzytomnia ulga bo juz mnie nie ma okrutne radio sie przedziera przez otchlanie przez nieprzytomnie godzina siodma minut dwie dziewiecdziesiat procent ze deszcz jeszcze chwila jeszcze snie/ moj wrog przepieknie arie spiewa podziwia moje zrozumienie godzina siodma minut dziesiec goracy prysznic zimny deszcz kolejny dzien Teksas, 1992-03-27 Wlodek Holsztynski ________________________________________________________________________ DOSTRZEZONE - ROZWAZONE ======================= (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 3.04 - 15.04.92) >>DOSTRZEZONE<< Mija miesiac od rozpoczecia rozmow dotyczacych formowania Wielkiej Koalicji rzadowej i na kolejne oswiadczenia malo kto zwraca juz uwage. Tymczasem w sobote (11.04) po spotkaniu liderow 10 partii: KLD, PC, PL PPG, PSL, PSL-S, PCHD, UD, ZCHN, po raz pierwszy jasno zadeklarowano, ze z dwoch koalicji - duzej i malej - powstanie jedna. Oswiadczenie w formie umowy miedzypartyjnej odczytal publicznie premier Olszewski. Tuz po swietach politycy zapowiedzieli nastepne spotkanie i konkretyza- cje umowy o program i byc moze propozycje zmian w rzadzie. Dwa dni pozniej na konferencji prasowej dla dziennikarzy zagrani- cznych prezydent ujawnil swoje stanowisko wobec rozmow, bedace do tej pory zrodlem najrozniejszych domnieman. "- Ja wyjezdzam nawet z Warszawy do Gdanska, zeby nikt nie posadzil, ze utrudniam!". Zaznaczyl jednak, ze gdyby negocjacje sie przeciagaly, jest gotow sie w nie wlaczyc. "- Sam ukladam rozne koalicje. Gdybyscie zobaczyli moj zeszyt, gdzie mam to wszystko zapisane i narysowane! (...) Jesli sie wlacze to z narzuceniem programu z mojej kampanii wyborczej: brawurowa prywatyzacja plus konieczne uprawnienia dla rzadu." Zanim doszlo do sobotniego spotkanie najwieksze opory stawialy partie chlopskie PSL i PL. "- To wy jestescie glownym hamulcowym" - zazartowal po poprzednim spotkaniu J.Kaczynski, zwracajac sie do Wl.Pawlaka, lidera PSL. Dzien pozniej PSL i PL zawiazaly porozumienie z KPN o konsultowaniu sie przed spotkaniami koalicji rzadzacej i negocjacjach z mala koalicja. Ugrupowania laczy m.in. przekonanie, ze potanienie pieniadza, przez jego dodrukowanie pobudzi produkcje i inwestycje (tanie kredyty), bez jednoczesnego zwiekszenia inflacji. Jest to tzw. "teoria gabki" - czyli chlonnej na pieniadz polskiej gospodarki, prof. S. Kurowskiego, kontrowersyjnego doradcy ekonomicznego Konfederacji. # # # Znane oswiadczenie Ministra Obrony Narodowej Jana Parysa o "pewnych politykach zapraszajacych bez wiedzy ministra obrony i szefa sztabu wybranych oficerow i oferucych im awanse w zamian za pewnego rodzaju poparcie polityczne..." - wywolalo w kraju burze. Slowa padly na ruty- nowym spotkaniu z oficerami Sztabu Generalnego WP, na ktore nigdy nie zaprasza sie dziennikarzy. Tym razem sam minister zaprosil TV, a tekst oswiadczenia przygotowal wlasnorecznie. Parys - jak podal "Gazecie Wyborczej" (9.04) "wiarygodny informator" - zaproponowal nastepnego dnia, ze wystapi na konferencji i "wyjasni niejasnosci". Premier mial odmowic. Decyzje o "wylaczeniu Parysa z gry" i dwutygodniowym urlopowaniu mial podjac zgodnie z sugestia prezydenta. Ten zas mial sie kierowac naciskami szefa kancelarii min. Mieczyslawa Wachowskiego. Premier powolal komisje do zbadania okolicznosci wypowie- dzi. Tymczasem prasa zdazyla zasugerowac juz kilka nazwisk. Wypowiedz wywolala rowniez dyskusje nt. zwierzchnictwa nad wojskiem - prezydent czy minister, personalnej odpowiedzialnosci za ksztalt polityki obronnej - przesuniecie wojska z obszarow zachodnich na wschodnie i relacji sluzbowych w reformujacej sie armii. Z wywiadu J. Kaczynskiego dla Polityki (18 stycznia): - Codziennym widokiem w Belwederze byly na wieszaku w szatni plaszcz i czapka admirala Kolodziejczyka, (byly ministrer obrony - przyp. MC) co wcale nie oznacza, ze bywal u prezydenta. Pyt: - Bywal u min. Wachowskiego? Czy nie demonizuje pan tej osoby? Odp: - Nie. Jest to czlowiek, ktory (...) nawiazuje cala siec kontaktow, zwlaszcza w wojsku, tworzac niewidzialna strukture, ktora moze byc niebezpieczna dla normalnego funkcjonowania ukladu politycznego. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ >>ROZWAZONE<< Wypowiedz ministra Parysa wywolala burze wsrod politykow. Jednak po sobotnim spotkaniu koalicyjnym glosy nagle przycichly, a emocje opadly. Sprawe wyciszono i wprowadzono za kulisy. Czy jest to rezultat dogadywania sie partii? Jesli tak, to mamy oto probke nowego klimatu politycznego, jaki moze zapanowac po utworzeniu wielkiej koalicji. Przeniesienie dyskusji i decyzji z forum publicznego za zamkniete drzwi gabinetow partyjnych i rzadowych to tylko jedno z zagrozen jakie niesie demokracja oparta na WIELKIEJ KOALICJI PARLAMENTARNEJ. Juz samo stworzenie takiej koalicji staje naprzeciw zasadom parla- mentaryzmu. Oznacza przeciez likwidacje opozycji, a co za tym idzie, brak alternatywy dla programu rzadowego, zanik krytyki i kontroli. Oznacza parlamentarna apatie. Partie koalicyjne nie boja sie utraty wladzy ani tez o nia nie zbiegaja. Nie musza juz forsowac decyzji rzadowych w parlamencie, bo maja formalna wiekszosc. Ba, nie musza ich nawet sejmowi przedstawiac, chocby zazadala tego mniejszosc. Decyzje mozna spokojnie podejmowac za zamknietymi drzwiami, a potem dopiero oznajmiac opinii publicznej. Czy tak bedzie ze "sprawa Parysa"? W miare jak koalicja krzepnie, moga pojawic sie nowe zagrozenia. W koalicji trzeba przeciez sztucznie zacierac roznice, a eksponowac to co laczy, bo polityka prowadzona jest wspolnie. Wtedy jednak wyborca traci orientacje. Nie wie juz jakie stanowisko w danej sprawie zajmuje ktora partia i odchodzi mu chec uczestniczenia w zyciu politycznym. Nie ma tez powodu dla ktorego nie mialby on utozsamiac kazdej koali- cyjnej partii po prostu z "wladza", a to w czasach kryzysu nie oznacza bynajmniej sympatii. Wowczas lepiej nie myslec o dniu, w ktorym taki rzad upada, traci zaufanie i autorytet. Na polu gry pozostalyby przeciez tylko ugrupowania skrajne jako jedyne nieskompromitowane! Rzady wielkiej koalicji nie przedstawiaja sie, rzecz jasna, az tak ponuro. Taka koalicja jest, mimo wszystko, szansa dla schorowanej demokracji polskiej; ukladem ktory (zwlaszcza w Polsce) moze miec wiele zalet. Wierze, ze uslyszymy o nich w doniesieniach z najblizszych tygodni... ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ---------- W nastepnych numerach "Spojrzen" chetnie przedstawie Od autora: krotka charakterystyke i dane o partiach "dziesiatki". ---------- Chcialbym jednak wiedziec, czy jest to potrzeba i zyczeniem czytelnikow ? Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) ________________________________________________________________________ CZYSTE BIURKO ============= ["Spotkania", 19.02.1982, przytoczyl Zbyszek Pasek] Rozmowe z profesor Ewa Letowska, do niedawna rzecznikiem praw obywatelskich, przeprowadzil Grzegorz Sieczkowski - Jeszcze rok temu duzo mowilo sie o Pani kandydaturze na urzad prezydenta. - To byla kreacja gazetowa, ja tego nie bralam pod uwage. Przyznaje, ze jedenascie ugrupowan zglosilo sie do mnie w tej sprawie. Nie chce osadzac, na ile te propozycje byly powazne. Problem polega na tym, ze wiele ugrupowan chce zaistniec na scenie, a nie maja w swoich szeregach ani powazniejszych osobowosci, ani znaczacych autorytetow. Kryzys kadrowy jest w tej chwili dosc powszechny. Wowczas, po dwoch latach pracy, urzad rzecznika praw obywatelskich zaczal przynosic widoczne owoce. Przy tej okazji i ja stalam sie osoba publiczna bardziej, niz bylam nia dawniej. Urzad stal sie moneta przetargowa. Przychodzono wiec do mnie aby kupic. Tylko to wcale nie bylo na sprzedaz. Jest to zreszta watpliwa przyjemnosc "wiszenia z naderwanym rogiem na plocie". Bez cienie kokieterii przyznaje, ze nie lubie polityki. Nie lubie amatorszczyzny, a nasza polityka jest nieslychanie amatorska. Te "awanse" sprawily mi te przyjemnosc, ze dowartosciowaly urzad rzecznika. Okazalo sie, ze to co robimy jest zauwazane. Istnieje w obrocie, jest na swoj sposob komercyjne. A jezeli tak, to znaczy, ze sie dobrze staralam. - Zarzucano pani antyklerykalizm. - Na te niechec "zapracowalam" trzema decyzjami. Najpierw, w zeszlym roku, wystapieniem do Trybunalu Konstytucyjnego o zakwestionowanie instrukcji o nauczaniu religii w szkolach. Nastepnie byl niedawny wniosek, ktory lezy z Trybunale Konstytucyjnym, o wykladnie ustawy z 1989 roku o rewindykacji majatku na rzecz Kosciola. Chodzi tu o bardzo prosta rzecz: nie wiadomo, czy ustawa mowi o majatku, ktory Kosciol utracil po II wojnie swiatowej, czy tez chodzi na przyklad o majatek skonfiskowany przez wladze carskie. Nie wymyslilam sobie tej watpliwosci, ona realnie istnieje i o nia beda sie toczyc spory. Zrobilam jedyna rozsadna rzecz zwracajac sie do organu, ktory jest powolany do rozstrzygania takich watpliwosci. Trzecia sprawa, ktora zjednala mi niechec niektorych kregow, jest kodeks etyki lekarskiej. Nie moze byc tak, ze jakies cialo gloszac szczytne hasla etyczne zaczyna robic cos, do czego nie ma uprawnien, zgodnie z zasada, iz cel uswieca srodki. Czy w panstwie, ktore w zamierzeniu ma byc panstwem prawa, tego rodzaju postawa jest wlasciwa? A to wlasnie w postawie tych kregow nastepuje wyrazna polityzacja prawa. Nie moga mi zarzucac czegos, co sami robia. Nie wydaje mi sie, abym wyszla poza kompetencje rzecznika. W podtekscie tej ostatniej sprawy jest nieszczesna aborcja. Zamierzeniem kodeksu jest wprowadzenie wyzszych standardow moralnych, ale w sprawie eksperymentow medycznych zrobiono zupelnie cos odwrotnego. W tej sprawie kodeks etyki lekarskiej wrpowadza kryteria o wiele nizsze niz kodeks karny. Nie usprawiedliwiam sie, wyjasniam o co chodzi. Przygotowalismy specjalna "biala ksiege" omawiajaca dzialanosc rzecznika praw obywatelskich w sprawach, w ktorych wystepuje element koscielny lub szerzej religijny. Jest do wgladu w mym biurze, bedzie w biuletynie. Z kobiecej przekory dodam, ze powinnam byc tym moim adwersarzom wdzieczna. Moj Boze, przeciez oni mnie kreuja! - Ale "Solidarnosci" Pani nie bronila. - Jest to absolutna nieprawda wynikajaca z tego, ze sie cos powtarza nie sprawdzajac faktow. A zawsze mozna bylo - drukowalam specjalny biuletyn. Nie ma w nim wszystkiego, ale to co jest i tak wystarczy. O co chodzi? Ze w 1988 roku nie zwrocilam sie do Trybunalu Konstytucyjnego w sprawie pluralizmu zwiazkowego? 7 stycznia 1992 roku Trybunal potwierdzil swoje stanowisko, ze nie jest uprawniony do badania zgodnosci prawa wewnetrznego z prawem miedzynarodowym. Potwierdzil swoje poprzednie stanowisko. W sprawie Polskiej Partii Socjalistycznej nie mam sobie tez nic do zarzucenia. O wiele trudniejsze sa sprawy osob przesladowanych. Jesli wydarzenia mialy miejsce na kilka lat przed powolaniem urzedu rzecznika, to czesto nie mozna duzo zrobic z powodu braku dowodow. Teraz tez sa z tym problemy, przy innych zwolnieniach z pracy. Nie jest tez prawda, ze nie zajmowalam sie sprawami obejmujacymi takie kwestie, jak konfiskata srodkow lokomocji za druk i kolportaz bezdebitowych wydawnictw. To, ze pomimo zamiarow nigdy nie doszlo do ani jednego wypadku skonfiskowania domu albo mieszkania jest moja zasluga. Jedno w tym wszystkim jest prawda. Nie naglasnialam wielu rzeczy, bo to nie byl czas, by o tych sprawach robic wywiady dla prasy. Teraz nie mam zamiaru usprawiedliwiac sie - szczegolnie wobec tych osob, ktore uwazaja, ze rola rzecznika polega na ciaglym pisaniu apeli i protestow. Mam dosc lekkie pioro i rzeczywiscie wiele takich tekstow moglabym splodzic. Ale nie o to chodzi. Politycy i prasa przypisuja rzecznikowi role, ktora same powinny spelniac. Jesli pisze rewizje procesowa, to nie moge napisac krzyku wlasnego serca, lecz dokument, ktory odpowiada kryterium rzemiosla prawniczego. I tym sie zajmowalam. - Podkreslala Pani swoja apolitycznosc, jednak wiele z Pani decyzji mialo wymiar polityczny. - W kazdej decyzji sa dwie warstwy. Jedna jest warstwa interesu; w kazdej sprawie ktos straci, a ktos zyska. Druga warstwa ma charakter czysto prawny, Gdy wystapilam przeciwko pewnej instrukcji dajacej bezpodstawne przywileje pracownikom bankowosci, spotkalam sie z zarzutami, ze nienawidze pracownikow bankowosci. Tak jest za kazdym razem. Apolitycznosc moich decyzji polegala na nie braniu pod uwage interesow grupowych, lecz jedynie na ocenie strony prawnej. Gdybym postepowala odwrotnie, oznaczaloby to, ze mi odpowiada polityzacja prawa. Nikt z moich krytykow nawet sie nie zastanowil, ze w tak drazliwej sprawie, jaka byla weryfikacja milicji i sluzby bezpieczenstwa, najwygodniej dla mnie byloby w ogole tego nie zauwazyc. Czy tak trudno jest sie podlizac? - Wystarczy moment nieuwagi... - No, wlasnie. Duzo sie teraz mowi o homo sovieticus, o negatywnym dziedzictwie ostateniego polwiecza, zapominajac przy okazji, ze gdy ksztaltowaly sie nowoczesne panstwa Europy Zachodniej, to Polska byla pod zaborami. Sluzba w administracji panstwowej naznaczona byla odium kolaboracji. Nie ma zrozumienia, ze panstwo, a szczegolnie prawo, jest czyms, co spaja stosunki ludzkie. - Dyskutowano o Pani jako rzeczniku praw obywatelskich i czesto w tym kontekscie pytano o zwiazki miedzy prawem a moralnoscia. - Prawa bez moralnosci nie ma, ale moralnosc nie jest wytrychem do prawa. Ludzie czesto traktuja prawo jak tablice logarytmiczna, patrza na os wspolrzednych, by na jej koncu znalezc wyrok. Prawo jest pewna sztuka. Gramatyczna wykladnia przepisow prowadzi do innych wnioskow niz wykladnie funkcjonalne i systemowe. Szczytem prawniczego kunsztu jest umiejetnosc oceniania wlasnie z tak roznych pozycji. Dla roznych efektow wykorzystuje sie bardzo rozne srodki. Wiele osob o tym nie wie. I wlasnie tak czesto z tej nieswiadomosci wynikaja propozycje, by orzekac opierajac sie na moralnosci. - Pani dzialala na podstawie konstytucji. A przeciez jest ona taka zla... - ...ale nie ma innej. Mozna ja oczywiscie odrzucic, mozna odrzucic cale prawo. Mozna powiedziec, ze wczesniej nic nie bylo. Zostanie czarna dziura. - Ale czy rzecznik nie powinien sugerowac pewnych zmian? - Na swiecie zaden ombudsman nie zajmuje sie takimi sprawami i nadal nie powinien tego robic. Oznaczaloby to danie rzecznikowi funkcji politycznej. Mnie sie ta konstytucja tez nie podoba i mialam z nia najwieksze klopoty. Konstytucja jest jak ser szwajcarski, nie ma w niej calego pakietu obejmujacego prawa podstawowe i wolnosci, ktore sluza do oceny i wartosciowania ustawodawstwa wewnetrznego. W przypadku emerytur i rent musimy dokonywac najprzerozniejszych lamancow, zeby sprobowac zaczepic o konstytucje kwestie praw nabytych. Nigdzie na swiecie prawa nabyte nie maja charakteru absolutnego. Nie moze tak byc, ze raz sie dalo i juz nie mozna zabrac. Jesli sa jednak prawa podstawowe, to na ich bazie mozna okreslic granice i kryteria. Trybunal Konstytucyjny juz to czesciowo zrobil stwierdzajac, ze nie podlegaja ochronie prawa zle nabyte. Teraz ratujemy sie w ten sposob, ze robimy pozyczki z prawa innych panstw, a to oznacza, iz nie jestesmy ukontentowani ta nasza konstytucja. Ale dlaczego do mnie ma sie pretensje, ze taka konstytucja nadal jest? Czy ja ja w 1952 roku uchwalalam? Moglabym powiedziec: co mnie to obchodzi? Oczywiscie, ja tych problemow nie chce lekcewazyc, ale... Niech kazdy robi swoje. W Polsce nie rozumie sie podzialu rol. O wiele latwiej jest stosowac zasade, ze kazdy ma robic wszystko, w ten sposob nie ma zadnej odpowiedzialnosci. Zatarcie tego podzialu rol w moim skromnym przypadku spowodowalo, ze musze tlumaczyc sie ze swojej obywatelskiej cnoty. Przy okazji powiem o jeszcze jednej rzeczy. Nigdy nie pochwalono mnie za to, w czym jestem najlepsza. Za wszystko mnie chwalono, tylko nie za odrobine uczciwosci zawodowej. Bo albo nie wiedzieli o tym, albo nie bylo im to w smak. - Stworzyla Pani nie tylko rzecznika praw obywatelskich jako instytucje publiczna, ale rowniez jako pewien styl funkcjonowania w zyciu publicznym. - Nie moge absolutyzowac tego co zrobilam, bo zdaje sobie sprawe, ze sa mozliwe rozne rozwiazania. Na moich zawazyly wzgledy pragmatyczne. W tym, co zrobilismy, mozna odnalezc tez cisnienie ulicy, szczegolnie w listach, ktore dostawalismy. W nich mozna znalezc niemal wszystko. Dawniej naiwnie rozumialam taka rzecz jak naciski. Wyobrazalam sobie, ze to wyglada w ten sposob, ktos zadzwoni i cos powie. Teraz wiem, ze jest to cos bardziej subtelnego. "Defamacja" (potwarz) jest w tej chwili slowem, ktorego uzywam w odniesieniu do najprzerozniejszych oskarzen pomawiajacych mnie o to, ze czegos tam nie robilam. Dlaczego mam udowadniac, ze nie jestem wielbladem? Niech oni mi to udowodnia. Odnosze wrazenie, ze uniknelam rowniez biurokratycznej pulapki. To sa moze sprawy drobne, ale zawsze staralismy sie odpowiedziec na kazdy list. Odpowiedziec normalnym, nie urzedniczym jezykiem. Co dla mnie wazne, biurko pozostawiam po sobie czyste. - Skusi sie Pani na jakas jeszcze funkcje publiczna? - Nie zamierzam zostac specjalista od wszystkiego i wypowiadac sie w dyskucji na kazdy temat. Zajmowalam sie kiedys obrona konsumenta, warunki jednak sie zmienily i nie wiem, czy teraz dalabym sobie rade. W dzialalnosci naukowej mam pewne zaleglosci i musialabym mocno popracowac, aby nadrobic te cztery ostatnie lata. Jedno wiem, ze absolutnie nie odpowiada mi dzialanosc polityczna. ________________________________________________________________________ CO CZYTAJA POLACY? ================== Oto marcowa lista bestselerow polskich ksiegarn: 1. Encyklopedia "Odkrycia Mlodych", BGW 2. Serie "Romance" i "Desire", Harlequin, Phantom Press 3. Ewa Letowska - "Baba na swieczniku", BGW 4. Marcel Proust - "W poszukiwaniu straconego czasu", PIW 5. Hans Helmut Kirst - "08/15", Interart 6. Kurt Vonnegut - "Witajcie w malpiarni", Wydawnictwo Literackie 7. Jackie Collins - "Mezowie Hollywood", Czytelnik 8. Henry Miller - "Zwrotnik Koziorozca", Wydawnictwo Literackie 9. Frank Herbert - "Diuna" i "Masjasz Diuny", Phantom Press (za "Gazeta o ksiazkach" - dodatek GW, 8.04.92, przytoczyl Macek Cieslak) _________________________________________________________________________ Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca) OSTATNI RAZ O LECU ================== Na kanwie moich rozwazan o Lecu, Hugon Karwowski napisal esej, ktory dla mnie brzmi nieomal jak proba tlumaczenia sluzalstwa, chociaz, jak Hugon pisze, "nie probuje usprawiedliwiac niczyjej podlosci". Wytyka mi takze, ze, nie majac adekwatnej miarki, odzegnuje innych od czci i wiary. W sferze argumentacji, wiekszosc tego, co napisal Hugon, moze byc prawdziwe w pewnych konkretnych sytuacjach, a juz na pewno ma zastosowanie do abstrakcyjnych rozwazan na temat sluzalstwa i zdrady. Jednak w konkretnej sytuacji Stanislawa Jerzego Leca, ta argumentacja Hugona wydaje mi sie nie stosowac poniewaz: 1) Chociaz trudno ogolnie odpowiedziec gdzie polozyc kreske, to, w/g mnie, napewno nie ponizej "ojczyzny od Sanu do Kamczatki" (zakladajac, ze zapominamy o wszystkim co powyzej kreski). 2) Lec na pewno "nie musial", nie "potrzebowal pieniedzy na chleb i maslo dla chorej matki", nie bylo to dla niego wykupieniem sie od wiezienia na Brygidkach we Lwowie, ani spod klapy wagonu bydlecego na Kamczatke czy Kolyme. Lec, jak slusznie pisze Hugon, byl komunista. Ale to nawet gorzej dla niego. Znal przeciez los, jaki jego towarzyszom komunistycznym zgotowal tenze Stalin dwa lata wczesniej. Zdradzil wiec nawet ich pamiec i wolal na wszelki wypadek zostac lizusem i zdradzic chociazby pojecie swojej dotychczasowej ojczyzny. Wolal dolaczyc do tych "brudnych bestialskich Quislingow polskich" [W.S.L. Churchill]. 3) Walka (?) w komunistycznym podziemiu ani pobyt w hitlerowskim kacecie, nie byly czyms co automatycznie zmywalo wszelkie swinstwa popelnione przed tym. 4) Paralela z Czeslawem Miloszem jest chybiona. Milosz przyznal sie do lizusowstwa i odwolal je w sposob bardzo wyrazny i ma poczucie tego, ze idzie to ciagle za nim. Lec zas umarl jako "rozczarowany rewolucjonista", jak napisal o nim w paryskiej "Kulturze" Adam Czerniawski w 1967 r. Lec, jak i wielu innych (o ktorych wspomina Hugon) nigdy niczego nie odwolali; wiecej - uwazali, ze pamietanie tego co kiedys wypisywali, jest hanba tych, ktorzy odwazyli sie pamietac. Jeden zgrabny aforyzm "gdy krzykna niech zyje postep - pytaj zawsze: postep czego?", nie moze chyba uchodzic za ekspiacje polskiego La Rochefoucault. 5) Hugon cos chyba zle zrozumial z mojego "eseju". To nie "patrioci" byli wywozeni na Kamczatke, to jechali na zatracenie zwykli ludzie, w wiekszosci Polacy, ale i Ukraincy, Huculi, Zydzi, dzieci, ktorych przed zaladowaniem do wagonow nikt nie pytal odkad dokad rozciagala sie ich ojczyzna. Poza tym nie wierze, aby Hugon wierzyl, ze wowczas mogli byc tylko ludzie dwoch kategorii: albo sluzalcy, donosiciele i kapo, albo romantyczni bohaterowie Powstania Warszawskiego i honorowi oficerowie, jak s.p. stryj Hugona. Wiekszosc Polakow, wiekszosc ludzi byla pomiedzy tymi dwoma grupami. Byli to po prostu ludzie uczciwi. Andrzej Kobos ------------------ [od red.] Na tym te dyskusje konczymy. ________________________________________________________________________ Slawomir Mrozek LIST DO REDAKCJI ================ ["Tygodnik Powszechny", 9.02.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek] Minely przeklete czasy Faraonow i kraj nasz nareszcie wkroczyl na droge Demokracji. Po dawnym ustroju pozostaly nam piramidy oraz mumie wladcow, ktorym nikt nie oddaje juz czci. Przeciwnie, pamiec o nich stala sie klopotliwa, tym bardziej, ze owe mumie sa doskonale zakonserwowane. Co poczac z gigantycznymi mauzoleami? Piramidy moga pozostac jako atrakcja turystyczna, ale ich zawartosc - po trzykroc nie! Dosyc mamy Faraonow, nawet suszonych. Co wiec z nimi poczac? Wyeksportowac do jakichs Kanibalow jako konserwy pierwszorzednej jakosci. Stalismy sie przeciez krajem nowoczesnym, zas eksport jest sine qua non nowoczesnej gospodarki, czyli wolnego rynku. Poprawimy sobie bilans platniczy, a przy okazji pozbedziemy sie ideologicznego klopotu. Na zarzuty, ze taki proceder bylby watpliwy pod wzgledem moralnym, etycznym, estetycznym, a nawet gastronomicznym, odpowiedz jest prosta: to zalezy tylko od punktu widzenia. Relatywizm, zwany takze pluralizmem, jest podstawa Demokracji, zas wydawanie kategorycznych sadow forma imperializmu. Zwlaszcza kiedy chodzi o eksport lub import, a my nie mamy niczego innego, co bysmy mogli eksportowac. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ANKIETA ======= ["Tygodnik Powszechny", 1992] Wychodze z supermarketu, a tu telewizja mnie sie pyta: - Jest Bog czy nie ma? - Zaraz powiem - mowie do tego z mikrofonem - tylko sie przyczesze. Wyjalem grzebien z kieszonki i sie przyczesalem. Potem przypomnialem sobie, ze na nosie mam pryszcza. - Moze lepiej z profilu? - mowie do tego z kamera. Ustawilem sie profilem do kamery. - A gdybym skoczyl do domu zeby sie przebrac w cos bardziej twarzowego? Mieszkam niedaleko. Nie odpowiadaja. Wiec sie odwracam i widze, ze juz ich przy mnie nie ma. Teraz ankietuja z kolei jakas babe. Juz chcialem wlezc miedzy nich i babe, co mi baba bedzie odbierala wystep w telewizji, ale zapomnialem, jakie bylo pytanie i wrocilem do domu. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ANTYK ===== ["Tygodnik Powszechny", 12.01.1992] Wstapilem do sklepu z antykami i ogladajac to i owo spostrzeglem w kacie figure przedstawiajaca mlodego czlowieka z broda, naturalnej wielkosci. Stal miedzy empirowym zegarem i waza z epoki Ping. - Z wosku czy z kosci sloniowej? zapytalem wlasciciela sklepu. - Ani jedno, ani drugie. To jest zywy rewolucjonista z konca dwudziestego wieku, autentyk. Moze pan kupi? - A duzo taki rewolucjonista kosztuje? - Gdzie tam, oddam za bezcen, teraz rewolucjonisci bardzo potanieli. Mam jeszcze dwudziestu w magazynie. Szczerze mowiac, jako antyk nie ma on prawie zadnej wartosci z powodu nadmiernej podazy. - To dlaczego mi go pan proponuje? - Bo moze miec jeszcze wartosc uzytkowa, jesli pan woli. - A niby jaki z niego pozytek? - Postawi go pan w domu i bedzie panu rewolucjonizowal. - To znaczy co? - Naczynia panu porozbija, klamki powyrywa, dywan w salonie zanieczysci... Zwyczajnie, jak to rewolucjonista. - I to pan nazywa pozytkiem? Przeciez on same tylko szkody przynosi! - A czy pan sie w zyciu nie nudzi? No, niech pan przyzna. Przymknalem oczy. I zobaczylem w wyobrazni naczynia w kuchni porzadnie jak zawsze na polkach poukladane, klamki w drzwiach wiecznie na swoim miejscu, dywan w salonie wciaz czysciutki... rzeczywiscie, jaki brak perspektyw, jaka nuda... - Dobrze, biore go. - Zapakowac? - Nie, wazy chyba siedemdziesiat kilo co najmniej, sam pojdzie. Pobil mnie od razu na ulicy. I od razu poczulem, ze w moim zyciu cos sie dzieje. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) Copyright (C) by Jerzy Krzystek 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed' dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish. ____________________________koniec numeru 21____________________________