_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 30.01.1998          ISSN 1067-4020             nr 161
_______________________________________________________________________

W numerze:

                   Hanna Krall - Czlowiek uwierzy we wszystko
               Slawomir Mrozek - Spisek
                Jurek Krzystek - Nowinki (muzyczne) z Europy
            Jurek Karczmarczuk - Cos z (science?) fiction

_______________________________________________________________________


Gazeta Swiateczna, 27-28.12.1997.

Hanna Krall


                     CZLOWIEK UWIERZY WE WSZYSTKO
                     ============================


                                   1.

Szesnascie lat temu, latem '81, przeprowadzilam wywiad z Bronislawem
Geremkiem.

Rozmawialismy o doradcach.

Pytalam, do czego "Solidarnosci" potrzebni. Powiedzial, ze do stawiania
pytan. A takze -- do ukazania mozliwosci, wariantow rozwiazan i
wszystkiego, co moze sie zdarzyc.

Pytalam, czy dowiedzial sie w stoczni czegos waznego. Powiedzial, ze
tak, bo spotkal tam madrych ludzi. "Madrzy byli wszyscy razem, jako
calosc, i ci z tradycjami, i ci bez, chlopi-robotnicy i
wielkoprzemyslowi, mlodzi, ktorzy sie jeszcze nie boja, i starsi, co juz
nauczyli sie strachu, moze nawet ci spod budki z piwem..."

Pytalam jeszcze o sile, ktora wspolbrzmi z madroscia, o pokusy
doradcow-intelektualistow i tak dalej.

Rozmawialismy w prywatnym mieszkaniu. Nie bylo postronnych osob.
Notowalam w zeszycie. Nikt nie nagrywal, nie filmowal i nie robil zdjec.

Rozmowa ukazala sie w "Polityce" bez ingerencji cenzury i bez skreslen.


                                    2.

W pierwszym dniu stanu wojennego dwie gazety -- "Wiadomosci
Szczecinskie" i "Zolnierz Wolnosci" -- zacytowaly obszerny utwor, ktory
nazwaly wywiadem. Poinformowano czytelnikow, ze jest to fragment rozmowy
z Bronislawem Geremkiem usuniety z mojego tekstu przez "Polityke". Cala
rozmowe -- zapewniano -- rejestrowala "ekipa Radia i Telewizji KKP NSZZ
"Solidarnosc"".

Utwor ujawnial tajemnice, ktora Bronislaw Geremek, w skrocie B.G.,
powierzyl H.K. -- Hannie Krall.

Tajemnica brzmi: "nasi powroca".

Nasi -- to Zydzi. Na poczatek wroca do produkcji i handlu.

Kto im odda przedsiebiorstwa? -- pytala H.K. "Solidarnosc", tlumaczyl
B.G. To ona wpusci Zydow, odda im caly przemysl, rzemioslo i handel, a
Polakow kijem zagoni do pracy w zydowskich warsztatach.

"Panie profesorze", mowila H.K., "Wydaje mi sie, ze Pan niezbyt lubi
Polakow". "Niezbyt lubie? Takie okreslenie jest niescisle. Ja ich
nienawidze" -- odpowiadal B.G. w obecnosci "ekipy Radia i Telewizji KKP
NSZZ "S"", jej kamer i mikrofonow.

Calosc konczyl B.G. konkluzja: prowadzimy "do takich zmian, zeby Zydom w
Polsce bylo zawsze lepiej niz Polakom".

Otoz i sekret powierzony H.K. Pilnie strzezona tajemnica, ktorej
"opowiadac pani nikomu i nigdzie nie bedzie".


                                    3.

Bronislaw Geremk byl internowany. Postanowilam sama skarzyc obie
redakcje o znieslawienie.

Poszlam do adwokata. Byl nim Krzysztof Piesiewicz.

- W porzadku -- powiedzial. -- Chce pani? Mozemy skarzyc.

- Wygramy, prawda? -- upewnilam sie.

- Z "Zolnierzem Wolnosci"? -- zdziwil sie Piesiewicz.

- To falszywka! Zmyslenie od pierwszego do ostatniego slowa!

- I co z tego? Nie mozna wygrac w stanie wojennym z "Zolnierzem
Wolnosci". Przegramy, to oczywiste.

Nie mialam ochoty przegrywac z "Zolnierzem Wolnosci" i zreszygnowalam z
procesu. Jedyny pozytek z sadowego pomyslu byl ten, ze poznalam
Piesiewicza; ze Piesiewicza poznalam z Kieslowskim; ze razem zrobili
pozniej kilkanascie filmow. Nie jest to zly wynik jak na jedna ubecka
falszywke.

Uwazalam, ze -- jak wiele innych falszywek -- i ta powstala w bezpiece.

W marcu 1982  napisal o niej Stanislaw Podemski w "Polityce" w
felietonie "Paszkwil". Do redakcji zadzwonil z oburzeniem general
Baryla, szef Zarzadu Politycznego WP. Podsunelo to Podemskiemu mysl, ze
tekst wyprodukowala propaganda wojskowa.

Utwor ten, przez ubekow napisany czy przez wojskowych, mniejsza o to,
jest jednym z najbardziej idiotycznych tekstow, jakie czytalam w zyciu.


                                    4.

Szesnascie lat po druku w "Zolnierzu Wolnosci" falszywka
zmartwychwstala. Zamiescily ja dwa poznanskie pisma: "Dziennik
Poznanski" i "Polskie Sprawy".

Poslowie Unii Wolnosci zawiadomili prokuratora generalnego o popelnieniu
przestepstwa.

Prokuratura poznanska wszczela sledztwo. Ustalila, ze "Dziennik"
przedrukowal tekst z "Polskich Spraw", a "Polskie Sprawy" sprawdzily
przed publikacja jego autentycznosc.

Na prosbe "Polskich Spraw" zajal sie tym przewodniczacy okregu
Stronnictwa Narodowego. Zajmowal sie przez piec lat (1991-1995). Pytal:
premiera, marszalka Sejmu, ministra spraw wewnetrznych, ministra
sprawiedliwosci i Urzad Ochrony Panstwa.

(Sprawdzajac autentycznosc "wywiadu", mnie, rzekomej autorki, nie pytal
nigdy i o nic...)

UOP i Ministerstwo Spraw Wewnetrznych odmowily weryfikacji, bo tekst nie
mial znaczenia dla bezpieczenstwa panstwa. Inne urzedy nie stwierdzily,
ze jest falszywka. Nie stwierdzily wprawdzie, ze jest autentyczny, ale
"Polskie Sprawy" opublikowaly "wywiad".

Prokuratura poznanska umorzyla sledztwo. Nikt nikogo nie lzyl, nie
wyszydzal i nie ponizal z powodu przynaleznosci narodowosciowej, rasowej
lub etnicznej. "Wywiad" opublikowano po to jedynie, by zainteresowac nim
wlasciwe organy i sluzby.


                                    5.

Tekst zaczal krazyc po Polsce znacznie razniej niz w stanie wojennym.

Czestochowski zarzad rejonu "Solidarnosci 80" powolal sie nan w liscie
do prezydenta. (Kancelaria Prezydenta RP zwrocila sie do mnie z prosba o
wyjasnienie).

Przekazuja go sobie z rak do rak parafianie kosciola sw. Brygidy.

Obszerne fragmenty czytaja na glos sluchacze Radia Maryja w "Rozmowach
nie dokonczonych", a ksiadz Rydzyk powtarza w oslupieniu: - To straszne,
to straszne...

Pisza do mnie listy czytelnicy "Gazety Wyborczej". Pytaja, jak bylo, bo
"w pewnym towarzystwie rozmawiano o wywiadzie" i oni nie wiedzieli, co
myslec...


                                    6.

Dlaczego ludzie wierza w tak glupi i prymitywny tekst?

CZY CZLOWIEK MOZE UWIERZYC WE WSZYSTKO?

Spytalam o to kilku rozsadnych profesorow: historyka, socjologa,
psychiatre, historyka idei, psychologa i ksiedza.

Historyk (Henryk Samsonowicz)  powiedzial, ze zawsze wierzyli w bzdury,
ale nie wszystkie. W te tylko, ktore poprawialy samopoczucie.

Cosmasowi, podroznikowi bizantyjskiemu, uwierzyli w VI wieku, ze ziemia
nie jest kula. Ludzie pospadaliby z niej, tlumaczyl logicznie, a
uwierzyli ci, ktorzy bali sie podrozy na poludnie. Nie wyruszymy,
mowili, bo nie chcemy spasc.

Biskupowi w XII w. uwierzyli, ze istnieje krolestwo ksiedza Jana.
Rycerzom krzyzowym dzialo sie w Europie coraz gorzej, wiec falszywka o
poteznym krolestwie "gdzies na wschodzie", w dodatku z ksiedzem na
czele, dzialala kojaco.

Polacy uwierzyli Wincentemu Kadlubkowi, ze pobili Aleksandra Wielkiego.
Rozumowanie bylo proste. Aleksander podbil caly swiat, a nas nie podbil.
Dlaczego? Widocznie nie mogl. Jak go pokonalismy? W otwartej walce --
nie, a wiec podstepem. Ksiaze Leszek wymalowal tarcze... i tak dalej.
Najprawdziwsza, XIII-wieczna falszywka dla pokrzepienia serc.

Czlowiek musi miec mit, poniewaz nie chce o sobie zle myslec.

Mit przerzuca winy na innych, a nam przydaje wartosci.

General Baryla wierzyl, ze dobrym Polakiem jest on sam. A skoro Geremek
go zwalcza, jest zlym Polakiem. Falszywka zohydzala Geremka, wiec
wywyzszala generala Baryle. Kadlubek pokonal Aleksandra, Baryla --
Geremka i obaj mogli myslec lepiej o sobie.

Socjolog (Miroslawa Marody) mowila, ze ludzie wierza w to, co potwierdza
ich wizje swiata.

W naszej, polskiej wizji swiat sklada sie nie z jednostek, lecz z grup.
Swoi -- to moja grupa, cala reszta to obcy. Patrzymy na czlowieka i
myslimy: z kim on trzyma, kto stoi za nim.

Nie jest wazne -- kim jest. Wazne -- kogo reprezentuje. I -- co
najwazniejsze -- w czym moze nam zagrozic.

Psychiatra (Andrzej Piotrowski) opowiadal o poczuciu zagrozenia wsrod
pacjentow.

Przez czterdziesci lat mial pacjentow z urojeniami, ktorzy opowiadali o
wrogu. Wrog chcial zabic, zakazic, nekac, rzucic urok lub wykrasc
tajemnice. Mial aparaty podsluchowe albo wysylal fale, kiedys radarem i
przez radio, ostatnio faksem i komputerem. Wrog bywa anonimowy albo z
nazwiskiem. Czasami jest to cala grupa etniczna. Jedyna grupa etniczna,
ktora pojawia sie w tresciach psychotycznych, sa Zydzi. Niemcy -- nie.
Rosjanie -- nie. Tylko Zydzi. Czasami pojawiaja sie istoty najwyzsze, na
przyklad Bog. Pojawia sie i Diabel. Role sa rozdane na zawsze: Bog
nagradza, Diabel czyni zlo, a Zyd sie czai.

Socjolog: - Zydzi nadaja sie do tworzenia mitow jak malo kto. Wiadomo,
kto jest Niemcem, i nie kazdy moze nim byc. Nie kazdy moze byc
Rosjaninem. Zydem -- moze byc kazdy. Nie mozna ich rozpoznac po niczym,
z wyjatkiem cech dzialania. Sa grupa. Dlaczego nie mieliby byc? My
jestesmy grupa i oni sa, i maja wlasne interesy, ktore zagrazaja naszym.
Dlaczego ludzie uwierzyli w falszywke z "Zolnierza Wolnosci"? Bo
dokladnie odpowiadala tej wizji. Milo jest zyc z poczuciem, ze w swiecie
panuje porzadek i ze my ten porzadek przejrzelismy...

Psycholog (Janusz Czapinski): - Ludzie wierza w to, co usprawiedliwia
porazki. Mezczyzna, ktory cierpi na impotencje i nie chce, nawet przed
soba, przyznac sie do przypadlosci, mowi o kobietach, ze kurwy.

Na co cierpia ludzie, ktorzy powaznie traktuja falszywke o Geremku? Na
wszystko. Na biede. Na nieudolnosc, na brak wyksztalcenia i na lek przed
wymagajacym swiatem.

Czytajac te brednie -- uspokojaja sie. Juz wiedza, dlaczego jest zle,
dlaczego stracili prace, corka sie rozwodzi, a syn stal sie narkomanem.

Jak to dlaczego? Bo z Zachodu wtargnal do nas zydowsko-liberalny poglad
na swiat. Zdeprawowal syna i naruszyl obyczaje przyzwoitej dotad corki.
Coz to za pomysl -- rozwod! Nie polski, nie nasz. Napoleona? Widocznie
tez byl przeciw nam w zmowie.

Takie myslenie zwalnia od odpowiedzialnosci za wlasny los. Ktos przeciez
te zyciowe losy rozdaje. Najpewniej tajna organizacja, skoro nie my.
Swiadomosc, ze sie ja przeniknelo, przynosi ulge. Czlowiek juz wie,
dlaczego zycie nie ulozylo sie tak, jak sobie wymarzyl, majac pietnascie
lat.

Historyk idei (Jerzy Szacki): - Historia mysli spolecznej uczy tego
jedynie, ze bzdura byla, bedzie i jest. Tezy o homo sapiens nie nalezy
traktowac zbyt doslownie, poslugiwanie sie rozumem nie jest cecha
gatunkowa rodzaju ludzkiego. Czlowiek uzywa rozumu, kiedy musi, kiedy
chce nadac pozor racjonalnosci temu, w co wierzy od dawna. Przesadami
kieruje sie znacznie chetniej. Przed-sadami. Wierzy, zanim zaczyna
myslec. Dzieki temu jest w gromadzie, na kupie, bezpieczny, bo wsrod
swoich.

Latwiej jest zyc z przesadem niz z mysleniem. Ja przeciw rozumowi nic
nie mam, tyle ze nie zywilbym wybujalych nadziei, iz czlowiek, jak
mawial Kant, w swoja pelnoletnosc wchodzi.

Bo tez i czasy mamy nielekkie. Wala sie nadzieje, autorytety, mity i
caly uporzadkowany swiat. Przedtem bylo wszystko jasne: czerwone pojdzie
sobie i zapanuje szczesliwosc. Bedzie zamoznie i sprawiedliwie i Zydzi
przestana rzadzic wszystkim. A tu nie tylko lepiej sie nie dzieje, lecz
na odwrot, gorzej pod pewnymi wzgledami. Cale to postmodernistyczne
gadanie skads w koncu sie bierze. Z rozsypanego swiata. Najlepsza
strategia w takich czasach to wrocic do tego, co pewne. A co jest pewne?
Co nienowe. Co wszyscy wiedza. Co ja wiem. A jesli ktos wie co innego,
to go przepedzic...

Bardziej od glupoty niepokoja mnie przywodcy, ktorzy wiedzac, jak
naprawde jest, odwoluja sie do pokladow... Nie lubie tego slowa... Do
pokladow naiwnosci. Klamia, ale to nie ma znaczenia. Ludzie wierza im --
bo maja ograniczony krag doswiadczen, bo malo wiedza, malo czytaja, w
ogole nie czytaja i szukaja wyjasnien prostych.

Ksiadz (Mateusz Matuszewski): - Od lat ucze religii w warszawskim
liceum. To dobra szkola, z autorskimi, ambitnymi klasami. Sa w nich
lekcje historii i kultury Zydow. Ostatnio uczniowie zorganizowali sesje
naukowa "Chrzescijanstwo a judaizm, Polacy a Zydzi" i przygotowali
zupelnie niezle referaty. Sa to zdolni ludzie, niezaleznie mysla, czesto
-- jak to w mlodosci -- buntuja sie przeciw opiniom rodzicow.
Antysemickie poglady smiesza ich. Nie oburzaja, raczej budza zazenowanie
i wesolosc.

Wiem, co bedzie dalej.

Za pare lat przyjda, zeby im ochrzcic dziecko. Jak dzisiaj przychodza
uczniowie sprzed kilku lat. Porozmawiamy przy okazji. Dowiem sie o ich
pierwszych klopotach, o rozczarowaniach codziennoscia. Juz beda
pogodzeni z rodzicami, a ktorys powie: "Wie ksiadz... to, co mowil moj
ojciec, wcale nie bylo takie glupie...". Po czym w kolejnej klasie
kolejny ambitny nauczyciel podejmie temat "Polacy -- Zydzi,
chrzescijanstwo-judaizm." Bog patrzy na to spokojnie, bo jest wieczny i
ma czas. Co do mnie, czuje niepokorne zniecierpliwienie.

---------

Hanna Krall - reporterka, pisarka. Wydala m.in.: zbiory reportazy
"Trudnosci ze wstawaniem" (1988, poza cenzura), "Hipnoza" (1989),
"Taniec na cudzym weselu" (1992) i ostatnio "Dowody na istnienie";
powiesci "Sublokatorka" (Paryz 1985) i "Okna" (Londyn 1987), zapis
rozmowy z Markiem Edelmanem "Zdazyc przed Panem Bogiem" (1977). [Przyp.
GW]

________________________________________________________________________

Gazeta Wyborcza, 1997, dokladna data nieznana.


Slawomir Mrozek

                              SPISEK
                              ======


Bardzo chcialbym uwierzyc w Spisek. Byc przekonanym, ze gdzies za gorami
i lasami, a moze w sasiedniej piwnicy, zbieraja sie Medrcy Syjonu czy
czego innego i radza. A co uradza, to realizuja. Rozsylaja po swiecie
poslancow przebranych za nieposlancow, tajemnymi kanalami przekazuja
rozkazy swoim platnym pacholkom, lokajom i slugusom. Ci z kolei
infiltruja, penetruja i manipuluja. Kim? Co za pytanie! Bezwiednymi
wykonawcami, oczywiscie, mimowolnymi narzedziami, subiektywnie
nieswiadomymi, ale obiektywnie dzialajacymi na rzecz. Poplecznikami,
marionetkami, kuklami. Woda na mlyn. I wreszcie, na samym koncu, ale ten
koniec jest najwazniejszy, bo docelowy -- nami, niewinnymi ofiarami. To
o nas wlasnie chodzi, to my jestesmy stawka w tej grze.

Ja na przyklad. Siedze sobie przy stole i pije herbate, ale czy wiem, co
sie za tym kryje? Kto za tym stoi? Nie wiem. Chyba ze sie dowiem, czyli
uwierze w Spisek. Wtedy wszystko staje sie jasne i uklada sie, jak to
sie kiedys pisalo, a teraz mowi: "w logiczna calosc". Spisek, nie jakies
tam tylko wiadome sily, okreslone kola i pewne kregi. Jesli wiadome,
okreslone i pewne, to przyjemnosc jest tylko czesciowa. Jedynie spisek
by mnie zadowolil. Bowiem spisek na tym wlasnie polega, ze nic o nim nie
wiadomo poza tym, ze jest. Im mniej wiadomo, tym bardziej jest. Wiecej,
wlasnie jego tajemniczosc jest dowodem na jego istnienie, gdyby spisek
nie byl tajemny, toby nie byl Spiskiem. Ukrywaja sie, cholery, nie widac
ich, to znaczy, ze sa. Im mniej ich widac, tym bardziej sa. Gdy nie
widac ich zupelnie -- sa w calej okazalosci.


Dlaczego chcialbym wierzyc w Spisek? Zeby nareszcie wiedziec, na czym to
wszystko polega, ktoredy to, panie, leci. Wiedziec, ze ktos to wszystko
jednak kontroluje. Nawet przeciwko mnie, ale kontroluje. To by znaczylo,
ze kontrolowac mozna, ze to wszystko da sie jednak kontrolowac. Mnie,
psiakrewie, kontroluja, ale jesli wszystko jest kontrolowane, a
najlepszy dowod, ze jest, skoro mnie kontroluja, to ja moge
kontrkontrolowac. Odetchnalbym z ulga wiedzac, ze to nie bezimienny
chaos mna rzadzi, ale ktos czy cos. Razniej by mi bylo. Dlaczego wiec
nie moge uwierzyc w Spisek? Bo widze, ze tego swiata kontrolowac juz
sie nie da. Owszem, pomniejszych, a nawet calkiem sporych mafii, sitw,
grup politycznych, religijnych, finansowych i narodowosciowych
konspiracji, ukladow, rak, ktore reke myja, jest wiele i coraz wiecej,
ale wlasnie dlatego ten jeden wielki, globalny i centralny Spisek coraz
mniej jest mozliwy. Na swiatowa skale nikt juz nie kontroluje niczego,
nie dlatego zeby nie chcial, kandydatow nie brakuje, tylko dlatego ze
nie moze.


Ostatnia taka, w swoim czasie dosyc udana, proba byla imperialna,
komunistyczna swiatowka z centrala na Kremlu. Nikt nie moze jej
zarzucic, ze sie nie starala ani ze nie umiala, KGB pozostanie
niedoscignionym wzorem. A jednak ostatecznie nawet jej sie nie udalo.
Duch czasu przestal jej sprzyjac. Wszystko stalo sie juz tak
wspolzalezne jedno od drugiego, tak pogmatwane, ze nacisnac tu, aby
wyskoczylo tam, juz sie nie da. Owszem, naciska sie, ale wyskakuje nie
to, czego sie chcialo, i w dodatku gdzie indziej. Przepychanka, a nie
naciskanie guzikow, jest znamieniem naszej epoki. Wszystko juz mozna,
ale nic sie juz nie da. Drobnica jest coraz bardziej ruchliwa, a calosc
coraz bardziej sparalizowana. Wielkie kola grzezna w ruchomych piaskach.
Statek Szalencow nie ma juz kapitana, pytanie, czy ma jeszcze ster.

Przodem kroczy niepewnosc, za nia idzie strach.

Na statku zrobilo sie za ciasno, zeby sie na cokolwiek szerzej
zamachnac.

Wlasnie, za ciasno. Gdzie w tej ciasnocie jaka tajemniczosc, jakie
sekrety? Swiat coraz bardziej przypomina wielorodzinne mieszkanie
komunalne za wspolna kuchnia, korytarzem i lazienka. Wszyscy wiedza, co
sie gotuje w cudzym garnku i co kto robi w ubikacji. Niech ktos sprobuje
miec dzisiaj swoje sekrety. Ale nikt nawet nie probuje, przeciwnie,
kazdy od razu leci do telewizji, zeby tam wszystko opowiedziec i
pokazac.

Raj dla ekshibicjonistow, a staja sie nimi nawet ci, ktorzy dotychczas
nie przejawiali tych sklonnosci, i ja im sie nie dziwie, trudno nie byc
wspolczesnym. Wiek XIX stworzyl pojecie prywatnosci, wiek XX u swego
konca z nia konczy i ekshibicjoznizm staje sie cnota. Dawniej taki
biedak mogl pokazywac najwyzej w bramie, dzisiaj moze w Internecie, choc
woli w telewizji, bo tam wieksza publicznosc, wieksza slawa i w dodatku
pieniadze, jesli ma do pokazania cos, co szczegolnie powinno pozostac w
ukryciu. Na przyklad sekrety cudze. Powinno, ale juz nie dzisiaj.

Gdyby dzisiaj zawiazal sie taki Spisek, a jakim marze, chocby
trzyosobowy, jutro kazdy ze spiskowcow opowiedzialby o tym w talk-show,
jeden w NBC, drugi w CBN, trzeci w NCB.

Zgadzam sie, ze Spisek jest nam potrzebny psychicznie, a nawet ze
wzgledow praktycznych przydalby sie jak nigdy. Totez kto tylko moze, wen
wierzy. Coz, kiedy ja nie moge.


________________________________________________________________________

Jurek Krzystek


                        NOWINKI (MUZYCZNE) Z EUROPY
                        ===========================


Po paroletniej przerwie spedzilem 10 dni w Europie, a konkretnie
Francji, spedzajac duza czesc czasu na sluchaniu kompaktow w domu
zaprzyjaznionego krytyka muzycznego, ktory z racji zawodu ma tych
kompaktow w domu ok. 10 tysiecy, w tym wszystkie najnowsze pojawiajace
sie na rynku. Sprobuje podzielic sie swoimi wrazeniami dotyczacymi
najnowszych trendow, tak jak je zdolalem sam ustalic na podstawie
wyrywkowej i krotkotrwalej orientacji.

Po pierwsze wiec, niebywaly rozkwit wykonawstwa muzyki "dawnej", przez
ktore to slowo nalezy rozumiec mniej znana, na ogol wczesna muzyke
barokowa i wszystko co od niej wczesniejsze. Za mniej znana muzyke
baroku uwazam tworczosc kompozytorow o pokolenie lub dwa wczesniejszych
od Bacha i Haendla. Dla mnie osobiscie odkryciem byla muzyka takich
kompozytorow francuskich jak Marc-Antoine Charpentier (1643-1704) czy
Sebastien de Brossard (1655-1730). Nowo nagrywana muzyka nie ogranicza
sie zreszta do Baroku, wydobywajac na swiatlo dzienne takich malo
(chyba...) znanych kompozytorow jak Jean-Joseph Cassanea de Montonville
(1711-1772), ktorego juz chyba nalezy zaliczyc do klasycyzmu, a ktory
skomponowal szereg Grands Motets i dal poczatek slynnym Concerts
Spirituels, bedacym preferowanym rodzajem muzyki wykonywanej publicznie
w Paryzu w polowie XVIII wieku.

Po drugie, jak najbardziej zwiazane z pierwszym, rozkwit wykonawstwa
sprowadza sie rowniez do pojawienia sie duzej liczby nowych (dla
mnie...) a znakomitych zespolow specjalizujacych sie w tej muzyce. Jest
to jakby druga, a moze trzecia generacja ansambli wykonujacych muzyke
dawna na oryginalnych instrumentach w sposob mozliwie nablizszy
oryginalnym interpretacjom. Do generacji pierwszej zaliczylbym zespoly
znane juz w latach 70-tych jak Concentus Musicus Wien Nicolausa
Harnocourta czy Academy of Ancient Music Christophera Hogwooda, zas
generacji drugiej te, ktore pojawily sie w latach 80-tych, na czele z
English Concert zalozonym i prowadzonym przez Trevora Pinnocka, a poza
tym Hannover Band, London Classical Players, English Baroque Soloists,
La Petite Bande i innymi.

Wsrod owej nowej generacji zauwazylem i natychmiast docenilem zespol
zwacy sie Les Musiciens du Louvre a grajacy pod kierownictwem mlodego
(<40 lat) fagocisty o nazwisku Marc Minkowski. Owze wywodzi swoj rodowod
muzyczny z innego, starszego i bardziej ustabilizowanego zespolu Les
Arts Florissants zalozonego i prowadzonego przez zasiedzialego we
Francji Amerykanina Williama Christie. Tym niemniej nagrania Muzykow z
Luwru przedstawiaja nam muzyke wczesnego baroku na zupelnie innym
szczeblu swiezosci i spontanicznosci, nadajac im po prostu pelnie zycia.
Przykladem wysluchana plyta z muzyka religijna Charpentiera zawierajaca
Messe de Noel czyli Pasterke, jak rowniez wyjatkowo znane z sygnalu
Eurowizji Te Deum. Nie przypadkiem plyta zostala zjechana przez
konserwatywnych krytykow.

Minkowski specjalizuje sie wyraznie w wydobywaniu z cienia mniej znanych
utworow znanych kompozytorow. Wysluchalem np. i goraco polecam nagranie
opery Haendla Rinaldo, z robiaca obecnie duza kariere spiewaczka
Anne-Sophie von Otter w roli glownej, a takze brawurowo pokonujaca
ciemnym altem najdziksze koloratury Ewa Podles. Z duza ciekawoscia
zdjalem z polki kompakt z nagraniem opery Hippolyte et Aricie mojego
ulubionego kompozytora baroku Jean-Philippe'a Rameau i nie zawiodlem sie
nic a nic. O Rameau przyrzekam osobny felietonik na boku, w kazdym razie
Hipolit i Arycja jest pierwsza opera tego tworcy, ktory splodzil ja w
dosc dojrzalym wieku 54 lat i spowodowal tym niebywaly skandal w
konserwatywnym swiatku muzycznym Paryza, gdzie niepodzielnie krolowaly
do tamtej pory konwencje stworzone przez Jean-Baptiste Lully'ego. Nota
bene Minkowski zabral sie i za Lully'ego (opera "Phaeton"), ale nie
zdazylem tego produktu wysluchac.

Minkowskiemu zreszta wrozy sie (a przynajmniej wrozy moj znajomy krytyk)
duza kariere zawodowa, wiec sledzcie to nazwisko. W ubieglym roku
zaproponowano mu poprowadzenie nie byle gdzie, bo na glownym Festiwalu
Salzburskim, singspielu Mozarta "Uprowadzenie z Seraju". Widzialem
nagranie video tego przedstawienie, a przynajmniej jego czesc. Muzycznie
bardzo udane, niestety Minkowskiego 'ozeniono' z rezyserem o nazwisku
brzmiacym cokolwiek z arabska, ktory postanowil uaktualnic libretto w
ten sposob, ze przedstawil cala historie jako powiazana z ruchem
wyzwolenia Palestyny. Osmin z Kalasznikowem... brrr... wylaczylem po
pierwszym akcie. Nawet Mozart czegos takiego nie wytrzyma. A pomyslec,
ze wiele lat temu, na festiwalu w Aix-en-Provence, zzymalismy sie
wspolnie z moim przyjacielem-krytykiem na inscenizacje mozartowskiego
Wesela Figara, ktorego akcje pewien argentynski z kolei rezyser-
eksperymentator (Jorge Lavella) postanowil przeniesc na przelom XIX/XX
wieku z pelnymi tego konsekwencjami, a wiec i bzdurami (jako bowiem
wytlumaczyc istnienie prawa pierwszej nocy okolo 1900 r. w
Hiszpanii?)... I to wszystko pod znakomity akompaniament Academy of St.
Martin-in-the-Fields z Nevillem Marrinerem.

Coz, dywagacje zniosly mnie gdzies daleko w bok, a mialo byc o
wykonawstwie muzyki baroku. Teraz wiec bedzie o innej grupie, zwacej sie
Florilegium. Zalozony w 1991 roku zespol muzyki dawnej o miedzynarodowym
rodowodzie i takimz skladzie (glownie brytyjsko/holenderskim). Dwa
nagrania z wiolonczelista holenderskim Pieterem Wispelweyem zrobily
istna furore. Ja sam wysluchalem koncertow wiolonczelowych Vivaldiego,
zaiste wspaniale granych i nagranych. Glowna rewelacja byl dla mnie
dzwiek orkiestry, daleki od ascetycznego brzmienia zespolow
"autentycznych" pierwszej, a nawet i drugiej generacji. Uzycie zas
gitary jako instrumentu wspomagajacego basso continuo bylo pomyslem,
no... fenomenalnym. Ze tez nikt na to wczesniej nie wpadl, a podobno
jest to jak najbardziej stylowe, tylko ze calkowicie w ciagu wiekow
zapomniane. Przypomnialem sobie, jaka rewelacja bylo dla mnie nagranie
L'Estro Armonico Vivaldiego z lat 60-tych w wykonaniu Akademii St.
Martin-in-the-Fields z Marrinerem, ktorzy w basso continuo uzyli oprocz
zazwyczaj stosowanych klawesynu i wiolonczeli dodatkowo organow i
teorbanu i jak zmienilo to dzwiek orkiestry w dolnym rejestrze. Co to
jest basso continuo, czyli po polsku bas general, albo bas cyfrowany,
bedzie nastepnym razem, a na razie polecam goraco Wispelweya i
Florilegium.

Kolejne dwa nagrania, ktorych w sposob wyrywkowy (bo kazde sklada sie z
kilku, a moze kilkunastu kompaktow) wysluchalem w Paryzu, to dwa nowe
cykle koncertow fortepianowych Mozarta, oba w duchu i manierze
"autentyzmu". Pierwsze jest dzielem Roberta Levina, grajacego na
pianoforte, oraz Academy of Ancient Music z Christopherem Hogwoodem.
Drugie zas pianoforcisty belgijskiego o nazwisku Jos van Immersel,
ktoremu towarzyszy zespol (znowu dla mnie nowy) Anima Eterna. Immersel
zalozyl go w 1985 roku i prowadzi do dzis.

Tu kolejna dygresja terminologiczna: instrument bedacy prototypem
wspolczesnego fortepianu nazywa sie po angielsku "fortepiano" w
odroznieniu od "piano". W zwiazku z tym o wykonawcy pisze sie
"fortepianist" zeby go nie pomylic z "pianist". Ale co zrobic w jezyku
polskim, gdzie owze instrument nazwano "pianoforte" celem odroznienia od
"fortepianu"? Dlatego Immersela nazwalem pianoforcista, choc nie bardzo
dobrze to brzmi. Moze pozostac przy "fortepianiscie"?

Oba nagrania sa calkowicie akceptowalne od pierwszej chwili i korzystnie
odrozniaja sie od klasycznego juz kompletu koncertow Mozarta w wykonaniu
Malcolma Bilsona i English Baroque Soloists z Johnem Eliotem Gardinerem.
Bilson gra, powiedzmy, w sposob akademicki i choc calkowicie poprawny,
to nagraniu tamtemu brakuje spontanicznosci, a i dzwiek nie jest
specjalnie ladny. Coz, przez dlugie lata tak sie te muzyke gralo w
sposob "autentyczny", ale na szczescie nic nie stoi w miejscu i mamy
podwojna konkurencje. Levin jest rowniez profesorem i uczy muzyki na
Harvardzie (Bilson na innym uniwersytecie amerykanskim, nie pomne na
ktorym), ale jego gra nie jest akademicka.  Aby nadac autentycznosci jak
najglebsze znaczenie, zarowno Levin jak i cala Akademia Hogwooda
przemiescili sie na czas nagran do Salzburga, aby moc sie posluzyc
autentycznym pianoforte bedacym z gora dwiescie lat temu wlasnoscia
Mozarta. Wynik jest na pewno udany, ale mam zastrzezenia do dzwieku
orkiestry, ktora zaliczam do pierwszej generacji (o generacjach bylo
poprzednim razem) tego rodzaju zespolow i ktora choc gra ladniej niz na
starych nagraniach (jesli ktos poslucha np. Muzyki na wodzie Haendla w
ich wykonaniu z lat 70-tych, to uszy wiedna), to ustepuje pola generacji
aktualnej, ktora po prostu gra piekniejszym dzwiekiem.

W sumie wiec bardziej mi przypadl do gustu van Immersel za swa
orkiestra, ktory wspolnie z nia gra pieknym dzwiekiem, zywo,
spontanicznie, nie akademicko i w ogole pod kazdym wzgledem znakomicie.
Levin z kolei stosuje cos, czego brak mi we wspolczesnej praktyce
wykonawczej koncertow Mozarta, a co sie samo prosi: akompaniuje
orkiestrze podczas tutti. Tu potrzebna kolejna dywagacja: przyjelo sie w
owej praktyce, ze podczas fragmentow 'tutti', czyli gdy prowadzenie
tematu przejmuje od solisty pelna orkiestra, pianista siedzi na stolku z
opuszczonymi lub zalozonymi rekami i czeka na kolejne swoje wejscie. Nic
takiego nie mialo miejsca za czasow Mozarta. Pianista (na ogol zreszta
sam kompozytor, bo wiekszosc koncertow Mozart napisal dla samego
siebie), podbudowywal w tych momentach partie orkiestry akordami,
poniekad w stylu barokowego basso continuo. Akordy te sa zreszta
zaznaczone wyraznie w partyturach koncertow, ale jakos przyjelo sie
uwazac, ze pianiscie nie przystoi bawic sie w akompaniatora i w
rezultacie praktyka ta zanikla. Levin ja przywraca, ze znakomitym moim
zdaniem skutkiem, wzbogacajac dzwiek orkiestry. (Byc moze Immersel robi
to samo, nie wbilo mi sie to w pamiec.)

Skoro juz jestesmy przy Mozarcie, to wspomnijmy cykl wszystkich sonat
fortepianowych Mozarta nagranych na pianoforte przez artyste o nazwisku
Ronald Brautigam, dla firmy BIS.  Goraco polecam to nagranie, gdyz bodaj
pierwszy raz przekonalem sie, ze pianoforte nie musi koniecznie brzmiec
jak rozstrojone pianino u cioci Mani i mozna z niego wydobywac piekny,
gleboki ale i subtelny dzwiek przy pelnej przejrzystosci wlasciwej dla
tego instrumentu a nieobecnej we wspolczesnym fortepianie. Ciekawe przy
tym, ze instrument, na ktorym gra Brautigam jest wspolczesna kopia, a
nie oryginalem. Okazuje sie bowiem, ze nawet oryginalny instrument, taki
np. na jakim gra Levin u Hogwooda, wcale nie musi brzmiec
"autentycznie", gdyz z koniecznosci musial byc tyle razy remontowany, ze
nie ma spososbu, aby zachowal oryginalne brzmienie.  W zwiazku z tym
nigdy sie na 100% nie dowiemy jak brzmialo pianoforte Mozarta, mozna
tylko sie domyslac, wiec dlaczego nie wyprodukowac czegos, co przy
okreslonych ograniczeniach technicznych daje ladny dzwiek? Dodajmy do
tego, ze Brautigam jest, jak zwa to tubylcy z moich stron swiata "one
hell of a (forte)pianist" i wychodzi znakomity cykl.

Zapomnialem dodac, ze nagrania zarowno Florilegium jak i Immersela
zostaly zrealizowane przez holenderska firme Channel Classics, ktora
mozna odwiedzic na WWW pod:

http://www.channel.nl/


Jurek Krzystek

________________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


                       COS Z (SCIENCE?) FICTION
                       ========================


Poszedlem do kina na "Starship Troopers". Jest to film
fantastyczno-naukowy, wojenny, obrazujacy zmagania ludzi z
pajakopodobnymi obrzydliwstwami na obcych planetach. Nie, nie jestem az
takim bezkrytycznym fanem SF, zeby chodzic na wszystkie mozliwe
produkcyjniaki w tym stylu. Poszedlem z trzech roznych powodow, trzeci
jest tematem niniejszego felietonu. Pierwszy jest dla Czytelnika malo
istotny: poniewaz ucze komputerowej syntezy obrazow, od czasu do czasu
inspiruje sie filmowymi efektami specjalnymi, a takze ewidentnymi
kiksami, w rodzaju dymu czy rozproszonego oswietlenia w prozni oraz
bledami animacji, a potem zadaje studentom zlosliwe pytania, co na ogol
sie konczy zle, bo studenci informatyki we Francji niejako z definicji
nienawidza i nie powazaja fizyki....

Drugi powod to nazwisko rezysera. Paul Verhoeven nakrecil "Total
Recall", "Basic Instinct", a takze "Robocopa", ale i powazniejsze
dziela, wiec filmy roznej wagi, ale niewatpliwie jest to bardzo porzadny
rzemieslnik i bardzo wyrafinowany, inteligentny tworca. Efekty mnie
troche zawiodly. Statki kosmiczne najwyrazniej wydzierzawione z garazu
Lucas Films: najklasyczniejsza, znana wszystkim flota imperialna, a
bojowe mundurki i helmy dzielnych strzelcow -- zywcem wziete z
policyjnych garniturow z Robocopa. Wlasciwie nie bylo nic nowego,
pomijajac szczegolnie antypatyczne potwory, z ktorych jeden mial wiele
oczu i lubil wysysac ludzkie mozgi, ale gdzie im tam do Aliena. A
strzelcy piora do potworow z boni maszynowej i czesto nie zdazaja, bo
potwory sa wytrzymale. Mozna sie zapytac, dlaczego nie uzywaja ani
laserow ani bazook, ani nic porzadniejszego, ale to jest wlasnie
perwersja Verhoevena, ktory ze smiertelna powaga i szacunkiem dla autora
scenariusza  zrealizowal dzielo, ktore z tamtego zrobilo idiote.
(Miotacze ognia bylyby zreszta najlepsze, ale na to maja wlasnie monopol
nasze potwory.)

Trzeci powod, to scenariusz, oparty na oslawionej ksiazce Roberta
Heinleina o tymze tytule. Ksiazka zostala napisana w 1959 roku, a ja ja
po raz pierwszy (i ostatni! -- ale dosc dokladnie...) przeczytalem
jakies dziesiec lat pozniej. Verhoeven i jego wspolpracownicy wiele
szczegolow zmienili, ale duch ksiazki zostal, wzbogacony tylko o
przymruzenie oka podobne do tego jakie widac w Robocopie. Jeszcze do tej
paraleli wrocimy. W kazdym razie znajac ksiazke zaniepokoilem sie i
poszedlem na film.

Robert Anson Heinlein jest jednym z najbardziej znanych i uznanych
pisarzy SF. Urodzil sie w 1907, a zmarl w 1988 roku i pod koniec zycia
kazda jego ksiazka byla traktowana jako wydarzenie i szeroko
dyskutowana. Ba, brana dokladnie pod lupe i to nie bez powodu. Heinlein
reprezentowal przedziwna ideologie pelna faszystowskich odniesien,
zamordyzmu, skrajnie prawicowych pomyslow na urzadzenie spoleczenstwa
przyszlosci, a jednoczesnie jak gdyby walczyl z negatywnymi nastepstwami
ukierunkowania polityki na sile i twarda reke. Ludzie u niego sa
porzadni i wlasciwie dobrzy. Tylko jak czasami cos zasuna, to sie robi
slabo. Przez wiele lat Heinlein mial opinie pisarza niebezpiecznego i
oczywiscie na tym gral, w Ameryce przysparzalo mu to wielu wielbicieli i
przysparza do tej pory. Uzasadnial, ze spoleczenstwo musi byc wziete
zelazna reka za buzie, a sprawiedliwosc wymierzana bezlitosnie i krwawo,
ale ze maja to robic ludzie dobrzy i porzadni i w oparciu o uznane
kryteria moralne.

W 1953 roku pisal:


   I believe in my fellow citizens. Our headlines are splashed with
   crime, yet for every criminal there are 10,000 honest, decent, kindly
   men. If it were not so, no child would live to grow up. Business
   could not go on from day to day. Decency is not news. It is buried in
   the obituaries, but it is a force stronger than crime.
   ...


   I believe in the honest craft of workmen. Take a look around you.
   There never were enough bosses to check up on all that work.
   ...

   I believe that almost all politicians are honest ... there are
   hundreds of politicians, low paid or not paid at all, doing their
   level best without thanks or glory to make our system work.
   ...


   And finally, I believe in my whole race. Yellow, white, black, red,
   brown. In the honesty, courage, intelligence, durability, and
   goodness of the overwhelming majority of my brothers and sisters
   everywhere on this planet. I am proud to be a human being. I believe
   that we have come this far by the skin of our teeth. That we will
   always make it just by the skin of our teeth, but that we will always
   make it. Survive. Endure.


No i dobrze. Mozna taki styl przypisac atmosferze zimnowojennej i
koniecznosci uzasadnienia swiatu i sobie, ze we are the Champions. Ale w
1988 gdy slowa te powtorzyla zona Roberta, Virginia Heinlein, nagrodzono
ja burza oklaskow, gdyz dobre to bylo.

Tylko w "Starship Troopers", w ksiazce (film to opuscil) pewien ekspert
wyjasnia mlodemu czlowiekowi tajniki pojecia tego co dobre, czyli
Wartosci. (Cytuje z pamieci, do tej ksiazki juz chyba nie zagladne...)


  "Byli rozni tacy, ktorzy twierdzili, ze rzecz w sobie nie ma zadnej
   wartosci, ze dopiero ludzka praca wen wlozona, nadaje jej ten
   atrybut. Jacys komunisci, czy inni durnie to twierdzili. A przeciez
   jesli wezmiesz babke z piasku (mud pie), to zeby nie wiem ile
   ludzkiej pracy w to wlozyc, to to zawsze bedzie bezwartosciowa babka
   z piasku! Nie, jak cos ma wartosc, to ma, a jak nie ma, to nie ma".


Do tej pory nie wiem, czy Heinlein sie wyglupial, czy naprawde myslal w
poprzek. Niewatpliwie byl czlowiekiem, dla ktorego pojecia
konwencjonalne, jak np. Sztuka nie za bardzo mialy sens. No i fakt, w
jego ksiazkach artystow nie ma w ogole. Jeszcze ten temat poruszymy.

A wiec politycy sa z gruntu dobrzy...

W "Starship Troopers" -- w obu wersjach, gdyz to jest clou sprawy,
spoleczenstwo Ziemian dzieli sie na Cywili i Obywateli. Cywile sobie
zyja i rozne rzeczy robia, ale ani nie moga niczym rzadzic, ani nawet
glosowac. Jakikolwiek wplyw na polityke maja tylko Obywatele -- ludzie,
ktorzy przeszli solidna sluzbe wojskowa (a wlasciwie: federalna. Jesli
masz, hm... specyficzne talenty, to mozesz uniknac okopow.) Heinlein
zadaje retoryczne pytania, w rodzaju: czy ten wplyw na polityke to jest
nagroda za sluzbe dla ludzkosci? I stawia kropke nad "i", a w filmie
Verhoeven jeszcze doklada co nieco. Nie! Rzadzic moga (bezposrednio lub
posrednio) ci, ktorzy rozumieja sens wladzy, a ten uwidacznia sie
dopiero w wojsku. Kazda wladza z definicji musi byc brutalna i
bezlitosna, a kto tego nie rozumie, niech hoduje pietruszke. Inaczej nie
da sie bronic Wolnosci i innych swietych idealow ludzkosci.

Prosze Panstwa o niekrecenie glowa, bo sie zbyt szybko zmeczycie.

Bohater popelnia w wojsku powazny blad kosztujacy zycie kolegi - zostaje
krwawo wychlostany. Potem oczywiscie jest za to wdzieczny. W ksiazce
ktos tam morduje jakas dziewczyne (poza watkiem) i zostaje publicznie
powieszony. W filmie tego nie ma, sa natomiast migawki telewizyjne,
podobne jak w "Robocopie", miedzy innymi zawiadomienie o publicznej
egzekucji, (chyba krzeslo elektryczne, w kazdym razie jakies podejrzane
krzeslo "dentystyczne"), ktora to egzekucja bedzie nadana na caly swiat.

W filmie rodzice bohatera, ktorzy byli zadeklarowanymi "cywilami" gina,
ale w ksiazce na koncu tatus sie przekonuje do Sprawy i wstepuje do
wojska. W tym czasie synek juz jest nasz cala dusza i zostanie zawodowym
oficerem.

Walka z potwornym robactwem zajmuje prawie caly film, w ksiazce jest
wiecej o zyciu obozowym, o treningach itp. Robactwo strzela w Ziemie
meteorami, co jest nieprzyjemne. W ksiazce wojna jest w kolorach
pastelowych, ale film oczywiscie eksponuje ja na pierwszym planie.
Widzimy wielkie swiatowe zebranie gdzie ogolnoludzki Sky Marshall wzywa
ludzka rase do Czynu. Nie, nie chodzi o to, ze zeby godnie i bezpiecznie
zyc, co wymaga wybicia wrazych pajakopodobnych stworow i ich kompanow.
Slyszymy: "nie jest dopuszczalne, by te obrzydliwe potwory dominowaly
nad nami. Nie! Jeden tylko moze byc Wladca Galaktyki, i bedzie nim Rasa
Ludzka."

Wlasnie. "...white, black, red,...". Heinlein nie jest rasista o waskim
umysle. Jest rasista o szerszym spojrzeniu. Czy to lepiej?

Jak sie zastanowic, to wlasciwie rece opadaja. No tak, dumny jest z
tego, ze jest Czlowiekiem, a nie Pajakiem Kosmicznym. Czy mozna miec
komus to za zle, zwlaszcza, ze zadnych Pajakow Kosmicznych nikt nie
widzial? jak wlasciwie oceniac taka postawe lokalnie, w ramach naszej
ludzkosci? To, ze jest nieskromna, to malo wazne, ale czy jest to
moralne?

Nie jestem pierwszy, ktory wyciaga to Henleinowi. Natychmiast narzuca
sie nastepujaca wizja ewentualnych przykrych nastepstw: Pajaki sa daleko
od nas, pod kazdym wzgledem. Ale jesli spotkamy rase *bardzo* do nas
podobna, to co? Tez ich wykonczymy? A jesli to bedzie cos w rodzaju
walki miedzy Neandertalczykami a Cro-Magnonitami? Pewnie to jest
naturalna kolej rzeczy, ale czy to jest moralne, a zreszta czy to w
ogole zasluguje na miano tworczosci intelektualnej?

A jesli pewnego dnia ktos wplywowy dojdzie do wniosku, ze ludzkosc jest
piekna i roznorodna, ale nie jest oczywiste, ze rasa niektorych
rowerzystow ze Szwecji nalezy do niej tak naprawde. Czy przypadkiem tego
juz nie bralismy? Wiec oczywiscie atmosfera wokol ksiazek Heinleina byla
dosc nerwowa przez trzydziesci lat...

                                 *    *    *

Inne ksiazki Heinleina sa podobne, choc dziecinne, przygodowe watki
oslabiaja wymowe polityczna. Ale przeczytajcie "Citizen of the Galaxy"
(zainspirowane nieco "Kimem" Kiplinga) o chlopcu porwanym przez piratow
kosmicznych, ktory potem dojrzewa i ma wlasciwe poglady na organizacje
spoleczenstwa, walki z piractwem itp. Albo "The Moon is a Harsh
Mistress", o rewolcie na Ksiezycu przeciwko nieprzyjemnym hegemonom.

Albo -- rzadko cytowana i nawet dziwnie nieobecna w Internetowych
stronicach poswieconych Heinleinowi (pewnie wszyscy od siebie nawzajem
sciagali...) ksiazce "Assignment Eternity". Tam ludzkosci juz broni
nowa, lepsza rasa, dysponujaca telepatia i innymi paranormalnosciami.
Heinlein nie ukrywa, ze marzy mu sie lepsza rasa ludzi. To pakowanie
brazowych i zoltych do jednego worka z bialymi jest nader zacne, ale ja
bym uwazal.

W "Starship Troopers" dowodztwo szybko dochodzi do wniosku, ze
pajeczydla to sa tylko zwykli zolnierze, ktorzy naprawde sluza jakiejs
potezniejszej i madrzejszej rasie i szukanie tego Mozgu jest istotnym
elementem filmu. Zreszta u Ziemian podobnie -- strzelcy sa rozrywani na
strzepy przez pajeczydla, Mozg im wywysa czaszki, super-karaluchy
oblewaja ich plynnym ogniem, a potem na gotowe zjawia sie Pulkownik
osobiscie i inni wyzsi oficerowie. I mamy zupelnie fantastyczna wolte
Verhoevena, ktora w ksiazce nie moze zaistniec. Bo ow potezny pulkownik
jest bylym kumplem bohatera, ktory teraz decyduje o zyciu i smierci
setek tysiecy zolnierzy, gdyz nalezy do lepszej rasy, jest troche
telepata. A mundur ma wzorowany na Gestapo!! Czarny plaszcz, czapka z
wysokim otokiem, itp. -- mieszanka miedzy wspanialyym umundurowaniem
roznych kolegow kapitana Klossa i archetypiczna generalicja
poludniowo-amerykanska... I dopiero wtedy zaczalem sie zastanawiac nad
ta potworna dwuznacznoscia Verhoevena. Bo on ewidentnie stroi sobie
kpiny, ale smiertelnie powaznie. Mogl jeszcze jeden numer wyciac, ale
sie powstrzymal. Otoz w ksiazce jest zawiklana, ale niedwuznaczna
sugestia, ze potwory reprezentuja cos w rodzaju totalnego komunizmu. Nie
za bardzo wiadomo dlaczego, ale przecietnemu Amerykaninowi z lat
piecdziesiatych duzo trzeba bylo, zeby przyswoic natychmiast mysl, ze
wybic do nogi to jest jedyne lekarstwo? Niestety to wszystko, a przeciez
mozna by zrealizowac fantystyczny pomysl -- pajaki usiluja nawrocic na
swoja komunistyczna ideologie Rase Ludzka, zamiast ja bombardowac
meteorami. Bardziej zgodne z duchem Trockiego, nie?


Gdy bohater wstepuje do wojska i z wahaniem decyduje sie w koncu na
piechote (infantry), urzednik za biurkiem sie cieszy: "tak synu, to jest
prawdziwe wojsko. Najlepsze! To oni zrobili ze mnie prawdziwego
mezczyzne, ktorym jestem dzisiaj!" I z duma sciska reke Johna Rico.
Sciska ja swoja metalowa proteza, a nastepnie ksieguje tamtego w
komputerze, do ktorego podjezdza swoim wozkiem inwalidzkim...

Prosze Panstwa:


      Science Fiction and Fantasy Editor's Recommended Book, 10/01/96:
      Tom Clancy has said of Robert A. Heinlein, "We proceed down the
      path marked by his ideas. He shows us where the future is."


Prosze Panstwa, niech taka przyszlosc nagly szlag trafi! Ja juz wiem
do jakiego piekla pojdzie Tom Clancy...

A Heinlein dostal cztery nagrody Hugo. Jego "Stranger in a Strange
Land", ktorego nie moglem zmeczyc do konca, zostala uznana za "kultowa
ksiazke, ktora *kazdy* winien znac. (Jednak i ona i "Time enough for
Love" sa niewatpliwie politycznie bezpieczniejsze.)

Cytuje sie jego przepowiednie futurologiczne, czasami dosc wesole, a
jeszcze weselej komentowane przez samego RAH trzydziesci lat pozniej,
np.:

   7. 1950 The cult of the phony in art will disappear. So-called
      "modern art" will be discussed only by psychiatrists.

      1980 One may hope. But art reflects culture and the world is
      even nuttier now than it was in 1950; these are the Crazy Years.
      But, while "fine" art continues to look like the work of
      retarded monkeys, commercial art grows steadily better.


Wiec polecam film "Starship Troopers". Moze pojde jeszcze raz, zeby
wylapac wszystkie zgryzliwosci Verhoevena. Niestety, podejrzewam, ze dla
przecietnego widza -- a bylem chyba jednym z najstarszych ludzi w sali
-- zostanie co innego, zostanie *wlasnie* przeslanie Heinleina, a nie
krzywe lustro rezysera. Podobnie jak stalo sie z Robocopem, i z seria
filmow z Bronsonem, gdzie gra architekta, ktory po nocach na wlasna
reke robi porzadek z przestepcami. Pozniejsze odcinki Robocopa sa juz
zamordystyczne do przesady, i dopiero serial telewizyjny znowu
zhumanizowal dzielnego Murphy'ego. A Bronson na poczatku pobudza do
pytan gdzie sie konczy samoobrona obywatelska, a zaczyna Dziki Zachod i
film jest dobry. Ale w trzecim, czy piatym odcinku to juz chodzi
glownie o to, by wybic do nogi rozmaite robactwo ludzkie z przedmiescia.
Wyglada na to, ze te filmy robia kase *tylko* dlatego. Tworcy moga
jeszcze udawac przed soba i krytykami, ze walcza z przemoca i wlasciwie
ja naswietlaja, ale pieniadze ida dlatego, ze pokazuja te przemoc w
calej krasie, ze krew i bebechy pryskaja na widza i w "Robocopie", i w
filmach z Bronsonem i w "Starship Troopers".

No coz, moze pod wzgledem oceny roli spolecznej takich filmow ja tez
jestem retarded monkey?

Jurek Karczmarczuk

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": spojrz@info.unicaen.fr

Archiwa: http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow: bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
                   karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                   krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)

Copyright (C) by J. Krzystek (1998). Kazde powielanie wymaga
zgody redakcji i autora danego tekstu.

_____________________________koniec numeru 161__________________________