________________________________________________________________________
                                           ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
________________________________________________________________________

   Sobota, 17.05.1997          ISSN 1067-4020             nr 150
________________________________________________________________________

W numerze:

     Tadeusz K. Gierymski - Smierc i pogrzeb Marszalka
             Ted Morawski - Wladyslaw kardynal Rubin
      Izabella Wroblewska - Co dalej z Piwnica pod Baranami?
         Mieczyslaw Zajac - Paul Sacher
             Beata Kupiec - Czarnohora
          Katarzyna Zajac - Sztynort

________________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 


                          SMIERC I POGRZEB MARSZALKA
                          ==========================


Wiadomo jest, ze Wieniawa oddany byl swemu Komendantowi i w ogien by dla
niego skoczyl, a on mial dla Wieniawy specjalnie cieply kacik w swym
sercu. Po czesci wiec dlatego opieram to sprawozdanie o smierci
Marszalka na biografii Wieniawy.

Pisze Tadeusz Wittlin ("Szabla i Kon", Polska Fundacja Kulturalna Londyn
1996):

    W roku 1935 stan zdrowia Marszalka pogarszal sie z
    tygodnia na tydzien.

Na poczatku maja Pilsudski nie mial sily by sie z lozka podniesc, a
nawet by lyzke przy jedzeniu utrzymac. Szklanka wypadala mu z reki. Nie
wymowka dyplomatyczna, a smutna prawda bylo wytlumaczenie dane Pierre
Lavalowi, ministrowi zagranicznemu Francji, ze Marszalek byl zbyt chory
by go przyjac. Laval zjawil sie oficjalnie w Warszawie 10 maja
przejazdem do Moskwy, gdzie mial omawiac podpisany przez Francje ze
Zwiazkiem Sowieckim pakt o wzajemnej pomocy, pakt, ktory tak bardzo
niepokoil i gniewal Pilsudkiego.

Nastepnego dnia czul sie Pilsudski lepiej i Wieniawa myslal, ze jego
wizyta moglaby Mu pomoc.

    - Posiedze, poopowiadam facecji, moze choc na
    chwile o chorobie zapomni,

mowil pani Pilsudskiej.

Tegoz dnia zatelefonowal do Wieniawy kapitan Mieczyslaw Lepecki,
adiutant Marszalka, zapraszajac na wizyte, i tak zawiadomil chorego o
jego obecnosci:

    - Przyszedl Wieniawa, panie Marszalku.
    Czy moze wejsc?

Wittlin uwaza, ze ta nieprzepisowa forma anonsu kapitan Lepecki staral
sie przebic mroki juz otaczajace swiadomosc Marszalka.

    Pilsudski spojrzal na mowiacego niewidzacymi oczyma i
    nic nie odrzekl. Lepecki powtorzyl pytanie. Dopiero
    wtedy oczy Marszalka zablysly, a na wyblaklej twarzy
    ukazal sie usmiech.
    - Wieniawa ...- wyszeptal Marszalek.
    Oficer uznal to za wystarczajace, by wpuscic
    przybylego.

    Wieniawa wszedl niby na wesolo, lecz widok zmienionego
    wygladu Komendanta wywarl na nim tak wstrzasajace
    wrazenie, ze nawet wymuszony humor zamarl w nim i
    zacisnal gardlo. Dlugoszowski ujrzal juz tylko cien
    ukochanego wodza.

    W oczach Wieniawy adiutant wyczytal rozpacz. Pilsudski
    spojrzal na wchodzacego jak gdyby go nie poznawal,
    lecz po dluzszej chwili rozjasnil twarz i wyszeptal:
    - Wieniawa...
    Dlugoszowski zebral sie w sobie, stuknal obcasami az
    zadzwieczaly ostrogi, zdobyl sie na usmiech i odrzekl
    jasnym glosem sluzbiscie, jak za dawnych czasow:
    - Tak jest, Komendancie.

    Pilsudski zaczal nerwowo mowic o kims trzecim, kogo
    nie znosil.
    - Pan Marszalek wciaz mysli o Lavalu i Francuzach -
    wyjasnil Wieniawie adiutant.
    - No tak, wlasnie - przytaknal Pilsudski i dodal - o
    tej waszej Polsce.

    Wieniawa, ktory tymczasem opanowal sie calkowicie,
    powiedzial:
    - Nie trzeba, Komendancie, o nic sie martwic. Juz
    tam nimi Beck sie zajmie. On pewno juz Komendantowi
    wszystko meldowal.
    Pilsudski wyraznie zachowal pelna swiadomosc
    umyslu, gdyz chociaz poruszyl sie z trudem, odrzekl:
    - Tak, meldowal. To przeciez jego obowiazek.

Pisze Wittlin, ze przez niemal godzine Wieniawa "gadal swoje bzdurki",
opowiadal "cos wesolego", a Pilsudski, choc lezal bez ruchu, widocznie
slyszal i rozumial swego najblizszego zolnierza, "gdyz usmiechal sie".
Osunela mu sie glowa i adiutant poprawil mu poduszke.

    Wieczorem nastapil kryzys: krwotok z ust.
    Choremu podano lod do przelkniecia i srodek nasenny.

12 maja Piludski znow plul krwia.

    Stracil przytomnosc i w malignie klal Lavala i
    krzyczal na niego. Marszalkowa i obie corki nie
    odstepowaly od jego lozka. Godziny Pilsudskiego
    byly policzone.

Lekarz poradzil sprowadzenie ksiedza, poslano wiec po ks. Wladyslawa
Kornilowicza, a general Rouppert telefonowal do Skladkowskiego by
spieszyl do Belwederu, co ten natychmiast uczynil.

    W pokoju zastal Wieniawe i Marszalkowa z corkami
    kleczace przy lozku. Pilsudski lezal przytomny i
    reka blogoslawil dzieci.

Gdy przyszedl ksiadz Kornilowicz Pilsudski lezal z zamknietymi oczami i
spokojna twarza. Wszyscy, oprocz ksiedza, wyszli z pokoju.

O godzinie 8.45 wieczorem, 12 maja 1935 roku:

    Zalegla cisza. Tylko slychac swiszczacy oddech
    konajacego i szept modlitwy ksiedza. W pewnej
    chwili Marszalek szeroko otworzyl oczy, zakaszlal
    i podniosl reke do ust. Reka opadla.


                           * * *
                           
                           
13 maja 1935 r., w jeden dzien po smierci Marszalka, dwu lekarzy
dokonalo sekcji zwlok, wyjmujac wedlug Jego woli serce na pochowanie w
Wilnie.

W przeddzien pogrzebu tlumy oblegaly katedre i jej okolice, podobno
czekajac nawet przez caly dzien by moc dostac sie do srodka, by pozegnac
Marszalka. O drugiej w nocy katedre zamknieto.

Uroczystosci pogrzebowe zaczely sie w piatek, 17 maja, msza swieta o
dziesiatej rano, po ktorej szesciu generalow wynioslo trumne z katedry i
ustawilo ja na armatniej lawecie, ustawialy sie poselstwa i delegacje,
ktore tak wspominal nastepnego dnia Cat (Stanislaw Mackiewicz) w swoim
wilenskim "Slowie":

	Na czele poselstw nadzwyczajnych, zmierzajacych ku 
	wyjsciu, niedaleko za trumna, zwracal uwage premier 
	pruski Goering o postaci tura, w zielonkawym mundurze, 
	przepasany zielona wstega. Wsrod czlonkow delegacji 
	wyrozniali sie Anglicy w szkarlatnych mundurach. 
	Oczy wszystkich biegly za elegancka sylwetka marszalka 
	Francji Petaina. 

Tlumy oblegaly ulice, ktorymi przechodzil dlugi kondukt od Katedry na
Pole Mokotowskie, gdzie odbyc sie miala ostatnia defilada wojskowa.

Pole Mokotowskie to wtedy ogromne, rowne blonia. Ustawiono trumne
na miejscu gdzie zazwyczaj przyjmowal On defilady, okryto ja bialymi i
czerwonymi atlasami i sztandarem z Orlem Bialym. Na lewo od trumny niebo
bylo jasne, ale za nia i na prawo od niej zaczely zbierac sie chmury,
skupiajace sie, pisal Cat, w sinoczarna kopule, przeszywana od czasu do
czasu malymi blyskawicami.

	I oto przed ta trumna, a w kierunku tych czarnych 
	chmur i blyskawic maszerowalo wojsko: poczty 
	sztandarowe wszystkich pulkow armii, ktorej on dal 
	zycie, ktora stworzyl. Jakby Bog chcial wskazac, ze  
	po smierci Wodza czeka nas niepewnosc, ciemnosc, 
	walki i burze.

Szla generalicja, po niej kompanie i szwadrony pod dowodztwem generala
Orlicz-Dreszera, reprezentacje wszystkich pulkow kawalerii pod
dowodztwem Wieniawy.

Szlo wojsko, ktore On tworzyc zaczal w malym mieszkanku przy ulicy
Lobzowskiej w Krakowie, pierwszej siedziby Zwiazku Strzeleckiego, szlo w
milczeniu, pod gluchy warkot bebnow ulokowanych blisko trumny
przechodzila piechota, kawaleria, artyleria, przelatywaly nad polem
samoloty, szli, szli i szli, w tej ostatniej defiladzie...

	Po skonczonej paradzie nakryta sztandarem trumne 
	przeniesiono na lawete na platformie kolejowej, 
	ulozono wience, zaciagnieto warte honorowa, 
	i pociag z wolna ruszyl w droge do Krakowa. 

Zanim zapadla noc, ulewna i grzmotami rozbrzmiewajaca, widzial i tak 
Wieniawe zapamietal Jan Lechon:

	Kiedy Pilsudski umarl Wieniawa jechal na czele 
	nocnego widmowego konduktu i wygladal tak, ze w 
	oczach jego kazdy, nawet najbardziej przesmiewcy 
	czytali owa grecka tragedie, ktora kryla sie dla 
	naszego narodu w tej smierci.

A nazajutrz, 18 maja 1935 r., przyjal zwloki na spoczynek Krakow, o
ktorym tak wyrazil sie kiedys Marszalek:

	Krakow pamietajmy, nie jest tylko olbrzymia, 
	czarowna, usidlajaca serce mogila wielkiego Narodu... 
	Krakow jest wspolczesnym wielkim miastem i jedna ze 
	stolic Polski.

	Wlasnie Krakow wyroznia sie miedzy innymi miastami 
	naszemi tym, ze latwiej w nim bylo zawsze 
	przeprowadzic wspolprace ludzi i stronnictw. 
	Najmniej tutaj bylo wyklinan i stawiania poza nawias 
	narodu, przypisywania sobie tylko przywileju milosci 
	dla Ojczyzny i wylacznosci w wytyczonych przez siebie 
	drogach ku zbawieniu.

Tu, jak juz wspomnialem, organizowal Strzelca, z tego to przeciez miasta
wyruszyla 6 sierpnia 1914 r. do boju 1 Kadrowa pod Jego dowodztwem.

Oczekiwali nan przedstawiciele miasta, duchowienstwa i wojska gdy powoli
wtoczyl sie na dworzec wagon zalobny z wyprostowanym jak struna przy
trumnie Wieniawa z szabla na ramieniu. Znow wyniesli i na lawecie
ustawili ja generalowie, straz honorowa z wydobytymi szablami zajela
miejsca po obu jej stronach. Ruszyl orszak na Wawel.

Po mszy sw. w Katedrze Wawelskiej wniesli generalowie trumne do Krypty
sw. Leonarda, co zostalo uprzednio uzgodnione z arcybiskupem Adamem
Sapieha, metropolita krakowskim. Zabrzmial wtedy "Zygmunt", ze wzgorza
wawelskiego bily armaty sto-i-jedno-strzalowa salwe, odegrala orkiestra
hymn i "Pierwsza Brygade". Tak zlozono na spoczynek wieczny jego cialo.

A serce? 

Serce przelozono w Belwederze ze szklanej do srebrnej urny, uroczyscie, 

	[...] w obecnosci wdowy i corek, Prezydenta 
	Rzeczpospolitej oraz dwunastu osob, ktore 
	podpisaly dokument: akt spelnienia ceremonii. 
	Jednym z sygnatariuszy byl Dlugoszowski,

by je do Wilna przewiezc i tam pochowac, pisze Wittlin.

Przy lsniacej plycie z czarnego marmuru zawsze stala warta honorowa. 17
wrzesnia 1939 roku trzech zolnierzy z ostatniej warty nie posluchalo
rozkazu oddania broni i zginelo od kul sowieckich, ktorych odpryski do
dzis marmur zachowal. Czytalem, ze na wieczystej sa teraz warcie,
pochowani blisko grobu serca Marszalka.

W "Krzyzach i Mieczach" z 1946 roku tak suplikowal Kazimierz Wierzynski


	                SERCE NA ROSSIE


	Serce, serce na Rossie, ktores tam usne/lo,
	By jeszcze jednym w ziemi ostrobramskiej ziarnem
	Obradzac, jak Mickiewicz, i trwac, jak Jagiello,
	Pod niebem prawd tak zywych, ze az legendarnem -
	Dzisiaj, gdy noc okrutna z wszystkich stron zapadla
	I od zachodu mroczy po wschod widnokre/gi,
	Odezwij sie/ w tym kraju, gdzie bla/dza/ widziadla
	I duchy dawnych czasow i dawnej pote/gi,
	Uderz glosno pod plyta/ i wyjdz mie/dzy ludzi
	I niezbe/dne zakle/cie w te/ noc straszna/ wymow:
	Niech nam sie/ swiat odnowi i w nim sie/ obudzi
	Serce wolnych Polakow i wolnych LItwinow.


	                     * * * 


tkg

________________________________________________________________________

Ted Morawski 


                     WLADYSLAW KARDYNAL RUBIN
                     ========================


Wspomniano na "Papirusie":


     Nie wiem, a chetnie dowiedzialabym sie, czy po smierci
     [biskupa] Gawliny stanowisko (tytul?) Opiekuna Emigracji
     zostalo odnowione, czy tez razem z nim przestalo istniec.   

Watykan oficjalnie nadal utrzymywal duszpasterstwo nad emigracja polska.
Przez dlugie lata obowiazek ten sprawowal Wladyslaw kardynal Rubin,
tytularny biskup Serty (historyczne biskupstwo w Afryce).

Ksiadz Rubin byl znany wiekszosci polskiej emigracji na swiecie jako
biskup Rubin, gdyz kardynalem zostal mianowany dosc pozno. Ja go nazywam
ksiedzem, gdyz jego kaplanstwo bylo sednem jego poslannictwa, a mnie
osobiscie takim w pamieci na zawsze pozostanie.

Ksiadz Rubin zostal jako mlody czlowiek wywieziony do Rosji przez
bolszewikow po zajeciu wschodnich obszarow kraju w 1939 r. Wyjechal z
Rosji z armia generala Andersa, ale czul powolanie do kaplanstwa.
Przygotowanie i swiecenia kaplanskie otrzymal on i inni w ramach staran
biskupa Gawliny.

Zaraz po wojnie mlody ksiadz Rubin pelnil swe obowiazki duszpasterza
wsrod Polakow w Bejrucie. Byl tam jeszcze jeden mlody ksiadz Zaorski,
ktory tez przeszedl Rosje i razem z ksiedzem Rubinem przyjal swiecenia
kaplanstwa. Seniorem w Bejrucie byl sedziwy uczony ksiadz Kamil Kantak,
ktorego moze niektorzy z Panstwa pamietaja z wczesnych numerow Kultury
paryskiej i z niektorych wydawnictw londynskich. Siedziba parafii
polskich katolikow w Bejrucie byl wtedy tamtejszy kosciol francuski, 
ktory sila obecnosci tak wielu Polakow praktycznie zostal w tym okresie
kosciolem polskim.

Ja chodzilem do polskiej szkoly przez tylko jeden rok w swym zyciu, do
pierwszej klasy wlasnie w Bejrucie. Katecheta byl ksiadz Rubin. On nas
przygotowywal do pierwszej komunii i z jego rak ja przyjmowalem.
Pamietam, ze sie balem jednej srogiej pani nauczycielki i pamietam
niezwykla lagodnosc i wesola dobroc ksiedza Rubina. Wszystkie dzieci go
bardzo lubily. Ksiadz Rubin byl fizycznie bardzo przystojnym brunetem,
ktory mial niezwykly dar lagodnej pogody i przychylnosci w podejsciu do
ludzi. 

Osrodki polskie w Libanie zostaly w wiekszosci zlikwidowane w 1949 r.
Przewazajaca ilosc osob wyjechala angielskimi transportami morskimi do
Anglii, choc sporo osob wybralo inne kraje anglojezyczne, jak Kanada,
Australia, czy Nowa Zelandia. Ksieza Rubin i Zaorski zostali skierowani
przez wladze koscielne do Rzymu na dalsze studia. Po ukonczeniu swoich
nauk ksiadz Zaorski zostal wyslany do Polski. Odzwiedzil nas w Stanach
w latach 70-tych. Byl wowczas wikarym gdzies na Pomorzu.

Ksiedza Rubina zatrzymano w Watykanie, gdzie mu przydzielano coraz
bardziej wazne obowiazki, az zostal biskupem i formalnym opiekunem
duchowym polskiej emigracji. Pisalismy do siebie regularnie. Byl pod tym
wzgledem niestrudzony. Prosze zwazyc, ze pisal do mej babci, matki,
siostry, mnie i wiem na pewno, ze takze do swych bylych parafian na
calym swiecie. Pisal bardzo osobiscie i przyjacielsko.

Goscil u siebie w palacyku biskupim swych znajomych pielgrzymow, gdy
Rzym odwiedzali z roznych zakatkow swiata. Pamietam, jak moja siostra
byla zachwycona Rzymem, ktory jej pokazal podczas jej wizyty
turystycznej w latach 50-tych. Zawsze nas odwiedzal, gdy bywal w Nowym
Jorku. Wspomne zdarzenie, gdy nas raz poprosil o pokazanie miasta.
Wybralem na posilek restauracje z dobrym oszklonym widokiem na szczycie
Tishman Building (tzw. Three Sixes - 666 5th Ave.) Uprzednio dokonalem
rezerwacji i bylem w marynarce pod krawatem. Ksiadz (juz biskup) Rubin
ubral sie po "cywilnemu" bez ksiezowego kolnierzyka i bez marynarki (NYC
czasem w lecie lubi rywalizowac w pogodzie z sercem Kongo). Wjezdzamy
winda, zglaszam rezerwacje, a uprzejmy glownodowodzacy lokalem z
usmiechem ubolewa, iz trzeba tu miec na sobie krawat i marynarke.
Zacheca, by sobie gosc na czas pobytu wybral z kompletow, ktore lokal
swym gosciom pozycza. Mnie w piety poszlo, ze nie przewidzialem, a
ksiadz sie rozesmial i serdecznie przeprosil, ze nie skorzysta i
pojdziemy gdzie indziej, bo woli dzis troche mniej formalnie czas
spedzic. Z jego wyboru jedlismy "hot dogi" na laweczce wsrod
spacerowiczow w Central Parku.

Opisuje raczej osobiste aspekty powiazan ksiedza Rubina z jego
znajomymi. Prawda, ze odbywalo sie to w jego "wolnym" czasie. Bardziej
istotne byly jego formalne obowiazki i pelnomocnictwa jako duszpasterza
emigracji. Nie znam tychze dokladnie, ale wspomne kilka spraw, o ktorych
wiem, ze sie nimi wsrod innych zajmowal.

Trzeba pamietac, ze mimo praktycznej rzeczywistosci episkopatu polskiego
w Polsce owczesnych rzadow, istniala legalistyczna sprawa autentycznego
rodowodu rzadu warszawskiego vis a vis roszczen i stanowiska Polakow nie
tylko na emigracji. Pewne aspekty ciaglosci instytucjonalnej polskiej
panstwowosci w Londynie mogly sie wielu wydawac jakims legalistycznym
mitem, ale Watykan takie drobnostki traktuje powaznie. Duszpasterstwo
polskiej emigracji mialo wiec pewne mniej lub bardziej formalne
obowiazki dyplomatyczne wzgledem polskiego Londynu.

Jest tez sporo istotnych obowiazkow wzgledem wiernych, ktorzy zostali
rozrzuceni po swiecie i oderwani od kontaktow z kosciolem tradycji
polskich, do ktorych byli przywiazani. Nalezy przeciwdzialac mozliwemu
zniecheceniu tych ludzi. Nie kazdy z wiernych ma silna wiare, a Kosciol
winien sluzyc wsparciem i pomoca. W ramach takiego spojrzenia
duszpasterstwo polskiej emigracji ma pewien autorytet jako instytucja
Watykanu (nie episkopatu polskiego). Z tej pozycji moze wystepowac do
biskupow diecezji na calym swiecie w szczegolnych troskach o dobro
Polakow w ich parafiach. Czasem lokalni proboszcze, a nawet biskupi,
moga nie docenic wagi specyficznych potrzeb swych polskich wiernych.
(Jako dosc stary przyklad krancowo drastycznego nieporozumienia mozna
wskazac powstanie Polskiego Narodowego Kosciola Katolickiego w Stanach).

Trzeci teren obowiazkow duszpasterstwa polskiej emigracji to moze byc
zagadnienie ksiezy polskich na obczyznie, ktorzy znajduja sie w roli
"wolnego strzelca". Nie chodzi tu o tych duchownych, ktorzy z polecania
swego biskupa zostaja przeniesieni do dyspozycji biskupa diecezji w
innym kraju w rezultacie spelnionej prosby docelowej diecezji czy
zakonu. Chodzi o duchownych, ktorzy z roznych przyczyn na wlasna reke
przemieszczaja sie do innego kraju. Nie mam tez na mysli zlej woli czy
nieposluszenstwa wsrod wszystkich takich duchownych. Zdarzaja sie jednak
sytuacje, gdy polski duchowny rozwija za granica calkiem zbozna i nawet
pozyteczna aktywnosc nie tylko bez zgody, porozumienia, ale nawet wiedzy
miejscowych struktur koscielnych. Czasem nawet zadne koscielne wladze w
Polsce nie wiedza, co on czyni. Znam wypadki, gdzie takie dzialania
podporzadkowaly sie wplywom duszpasterstwa polskiej emigracji i wynikla
szczesliwa koordynacja z miejscowymi instytucjami koscielnymi. Nie
zawsze tak bywa, nie zawsze tak bywa w pore. Piekne przyklady
dzialalnosci ksiezy mniej lub bardziej na wlasna reke to powstanie
Centrum Slowianskiego w Nowym Jorku i zbudowanie sanktuarium Matki
Boskiej Czestochowskiej w Doylestown, PA. Dzis podziwiamy, ale trudnosci
byly.

Sp. Wladyslaw kardynal Rubin pod koniec swego zycia dlugo i bolesnie
chorowal. Ta choroba odebrala polskiej emigracji wiele dobrego, ktore
ten bardzo zdolny czlowiek mogl wykonac. Na ostatni list w latach
80-tych otrzymalem od jego sekretarza wiadomosc o jego smierci.

Nie mam pewnosci, moze ktos potwierdzi lub skoryguje, ale zdaje mi sie,
ze obowiazki podjal biskup Szczepan Wesoly.

Ted Morawski

________________________________________________________________________

Izabella Wroblewska 


                 CO DALEJ Z PIWNICA POD BARANAMI?
                 ================================


 Po pogrzebie Piotra Skrzyneckiego prasa poinformowala o komunikacie
 Tajnej Rady Kabaretu "Piwnica pod Baranami", rozwiazujacej slynny
 krakowski kabaret. Wielu jego tworcow nie zgodzilo sie z tym, uznajac
 te decyzje za przedwczesna i nie skonsultowana.

 Pikanterii calej sprawie dodawal fakt, ze "Tajna Rade", podpisana pod
 komunikatem, tworzyl przeciez sam Piotr Skrzynecki. Teraz w tej roli
 wystapil Piotr Ferster, od 25 lat pelniacy funkcje dyrektora i
 menadzera kabaretu.

 Oto co powiedzial Piotr Ferster w wywiadzie dla krakowskiego
 "Dziennika Polskiego" w piatek 9 maja br. Z Piotrem Fersterem
 rozmawial Waclaw Krupinski, rowniez zwiazany z Piwnica.

              *  *  *

WK : 1 lipca ma sie odbyc w Teatrze im. Slowackiego uroczysty koncert
   poswiecony Piotrowi Skrzyneckiemu. Kto w nim wystapi?

PF : W scenariuszu napisano, ze cala Piwnica pod Baranami, a jak
   rzeczywiscie bedzie, nie potrafie powiedziec... Moze juz nie jestem
   dyrektorem... To, co sie tu dzieje od wczoraj, stawia wiele spraw
   pod znakiem zapytania.

WK : Kontrowersje wywolal komunikat Tajnej Rady "Piwnicy pod Baranami",
   ze "w zwiazku ze smiercia Piotra Skrzyneckiego, z dniem 6 maja
   1997 roku Kabaret Piwnica pod Baranami zakonczyl swoja dzialalnosc".
   Ten komunikat sam podpisales, a przeciez wiadomo, ze Tajna Rada
   to byl sam Piotr Skrzynecki.

PF : Uznalem, ze 25 lat spedzonych z Piotrem - dnie i noce, piec wielkich
   jubileuszy, wyjazdy zagraniczne i niemal codzienny bliski kontakt
   - mnie do tego upowaznilo. A Tajna Rada? Nieraz podpisywalismy
   tak nasze komunikaty, nieraz mialy wplyw na nie i inne osoby,
   ale zgadzam sie - Tajna Rada to cos, co nigdy nie istnialo, albo
   inaczej - to byl Piotr i ci, ktorzy akurat byli kolo niego.
   Ja bylem stale przez 25 lat.

WK : Czy konsultowales decyzje o zamknieciu kabaretu?

PF : Tak, choc naturalnie nie ze wszystkimi, bo to bylo nierealne.
   Rozmawialem z wiekszoscia sposrod tych, z ktorych zdaniem liczyl sie
   Piotr Skrzynecki... Nazwisk nie chce wymieniac...

WK : To ja wymienie... - dr Janina Garycka, wspoltworczyni kabaretu;
   z nia nie rozmawiales, jest zaskoczona, oburzona...

PF : Janina byla w ostatnim czasie pod ochrona, jest chora...

WK : Jan Kanty Pawluskiewicz, Zbigniew Raj - tez sa zaskoczeni...

PF : Zaskoczenie wynika z niezrozumienia moich intencji. Generalnie
   chodzilo mi o to, zeby uprzedzic wszelkie dzialania, a docieraly
   do mnie wiesci o tworzacych sie grupkach, podgrupkach...
   Uznalem, ze moim zadaniem jest zablokowanie powstania czterech
   kabaretow "Piwnica pod Baranami".

   O. Na przyklad dostalem telegram :"Ludzie, czy wyscie zwariowali?
   Piwnica ma trwac, a nastepca Piotra ma byc Mietek Swiecicki".
   Czy ja moge do tego dopuscic? Nie, to byl kabaret Piotra
   Skrzyneckiego. Fakt, nie rozmawialem ze wszystkimi, ale na przyklad
   od Ani Szalapak slyszalem, ze nie moze istniec kabaret bez Piotra,
   podobnie od Zygmunta Koniecznego, Grzegorza Turnaua, Jacka
   Wojcickiego, Kazia Madeja, Marka Paculy ...

WK : Ale jednak czesc osob jest wzburzona, ze podjales decyzje bez
   konsultacji ...

PF : Mialem zwolac zebranie wszystkich czlonkow kabaretu jeszcze przed
   pogrzebem? To cala ta awantura by sie przetoczyla jeszcze przed
   pozegnaniem Piotra.

WK : Nie bales sie tej decyzji?

PF : Bylo to ogromnie trudne, wszak cale dorosle zycie spedzilem z
   kabaretem. Ale po to Piotr uczynil mnie kiedys dyrektorem, bym
   teraz nie bal sie decyzji. A to wlasnie dyrekcja jest od tego.
   Nie artysci. A zebrania w ich gronie to ja nie jeden raz przezylem,
   i wiem, do czego one prowadzily. Tylko wtedy byl z nami Piotr i on
   rozstrzygal.

WK : Bo odzywaly sie ambicje, animozje, zawisci ...

PF : Na przyklad o to, kto ma spiewac dwie, a kto trzy piosenki. A
   teraz kto mialby decydowac? Wiem od Piotra, przed kim mam chronic
   kabaret. Zatem chronie. Teraz artysci musza zaczac dzialac na
   wlasny rachunek. Ja na pewno nie chcialem uniemozliwic im dalszej
   tworczej aktywnosci, a jedynie uswiadomic, ze cos sie
   nieodwracalnie skonczylo.

WK : Od osob, z ktorymi rozmawialem, wiem jedno: Piotr nie zostawil
   testamentu, nie wskazal nastepcy... Ale tez wiele osob odczytuje
   intencje Piotra, ze on by chcial dalszego istnienia kabaretu.

PF : Nie jestem o tym przekonany. Piotr tylko nie powiedzial, ze nalezy
   ten kabaret zamknac. Natomiast walczyl przez ostatnie kilka lat
   z grupkami, ktore pojawialy sie w roznych miejscach Polski jako
   Piwnica pod Baranami, mimo, ze bez Piotra, ani bez jego zgody.
   Teraz nie ma Piotra i nie moze istniec jego kabaret.

   Natomiast miejsce musi zyc. To tylko kwestia znalezienia
   odpowiedniej formuly. Niech odbywaja sie recitale, nowe spektakle,
   wieczory piosenek, np. zawsze w ostatnia sobote miesiaca rewia
   piosenek, bez konferansjera, bez honorariow, a dochod bylby
   przeznaczony na utrzymanie lokalu...

WK : Np. Piwnicy pod Baranami im. Piotra Skrzyneckiego, co pojawilo sie
   w liscie pozegnalnym redaktora Jerzego Turowicza?

PF : Alez jak najbardziej. Tylko zauwaz, Turowicz nie napisal 'kabaret
   im. Piotra Skrzyneckiego', tylko 'Piwnica'. A to nie to samo.
   Piwnica to byl caly krag ludzi: artystow, ale i adwokatow, lekarzy,
   dziennikarzy, architektow ...

WK : To moze powinienes swa decyzje skonsultowac z Towarzystwem
   Przyjaciol Piwnicy pod Baranami?

PF : Uwazam, ze nie. To bylo Towarzystwo Przyjaciol Piwnicy, a nie
   kabaretu. Ono sie na pewno musi zebrac, zastanowic, co dalej, jak
   utrzymac to miejsce, za jakie fundusze ...

WK : A Ty jak to widzisz ?

PF : Nie wiem. Mysle, ze bedzie to nadal miejsce wystepow artystow
   Piwnicy pod Baranami. Na pewno natomiast nalezalo - jak to ktos
   nazwal - symbolicznie zdjac pewien szyld, aby uchronic go przed
   dowolna etykietka, bo nikt nie ma prawa gdziekolwiek wystapic jako
   Kabaret Piwnica pod Baranami. Podjalem te decyzje, by nikt nie
   rozmienil na drobne tego, czego Piotr dokonal przez 41 lat, by nie
   zamienilo sie to w szmire, tandete, w chalture...

   A granica jest bardzo cienka. I nawet sami artysci jej nie widza.
   Ja nigdy nie stalem na scenie, patrzylem zza kulis. A stamtad
   wszystko widac. Pada teraz argument, ze jest tylu mlodych zdolnych,
   ze nie mozna ich tak zostawic. Ale kto ma sie nimi zajac ?
   Piotr poswiecal im cale godziny, podpowiadal, uczyl... Kto po nim?
   To, ze nie wychowal nastepcy, nie wyznaczyl, swiadczy o tym,
   ze takiego nie widzial.

WK : Pojawia sie i argument, ze przeciez w ostatnich latach Piotr
   Skrzynecki juz nie mial tyle czasu, sil, chorowal ...

PF : Ale byl, planowal, czuwal... Ostatnie wyjazdy do Sztokholmu,
   Ameryki tez precyzyjnie on ustawil...

WK : Wyobrazasz sobie, ze bedziesz nadal pracowal w Piwnicy ?

PF : Nie wiem, kabaretu nie ma ... Pewnie sie odbedzie zebranie juz
   poza mna, moze glosowanie...

WK : A moze dwa, trzy zebrania roznych grup? I oto wbrew Twoim
   intencjom zaczna istniec rozne zespoly odwolujace sie do
   tradycji kabaretu Piotra Skrzyneckiego?

PF : Mam nadzieje, ze tak sie nie stanie. Swa decyzja temu wlasnie
   chcialem zapobiec.

WK : Zakonczmy metafizycznie: jak sadzisz, gdy za iles tam lat spotkasz
   sie z Piotrem Skrzyneckim juz po tej drugiej stronie, pochwali
   Twoja decyzje?

PF : Jestem o tym przekonany. Znalem Piotra bardzo dobrze.

WK : To czemu osoby, ktore znaly Piotra jeszcze dluzej, jak pani Garycka,
   twierdza, ze Piotr takiej decyzji by nie akceptowal?

PF : Trudno mi powiedziec ...

                            *  *  *

 W ostatnich dniach doszlo do pierwszych spotkan Piotra Ferstera
 z artystami Piwnicy.

                            *  *  *


 Noc w noc - calymi latami
 Sen w dzien gdy ranek za nami
 Czas w nas stukal jak zegar
 Nie wiedzial nikt co nam odmierzal

      Bo to wszystko przeciez mialo trwac
      najwyzej piec lat, a moze mniej
      A to wszystko przeciez mialo trwac
      najwyzej piec lat
      Choc sie zmienil caly swiat - jestesmy!
      Zawiruje jeszcze raz - bedziemy, bedziemy!

 Nut w brod kazdy wyspiewal,
 Slow mow sto wypowiedzial
 W czas zly i niepogode
 smiech, smiech szedl z nami w droge.

      Choc to wszystko przeciez mialo trwac
      najwyzej piec lat, a moze mniej
      Piotrze!
      Choc to wszystko przeciez mialo trwac
      najwyzej piec lat
      Choc sie zmienil caly swiat - jestesmy!
      Zawiruje jeszcze raz - bedziemy!

 Dzis - Piotr - gdy Ciebie nie ma
 Piesn te wznosimy do nieba
 Trwaj tam i czuwaj nad nami
 Noc w noc uslana gwiazdami

      A to wszystko przeciez mialo trwac
      Najwyzej piec lat - a moze mniej
      Piotrze ...
      A to wszystko przeciez mialo trwac
      najwyzej piec lat
      Choc sie zmienil caly swiat - Jestesmy!
      Zawiruje jeszcze raz - Bedziemy!



slowa i muzyka: Zbigniew Preisner

-------

Izabella

________________________________________________________________________

Mieczyslaw Zajac 


                         PAUL SACHER
                         ===========



Po raz drugi w swojej historii krakowska Akademia Muzyczna przyznala
zaszczytny tytul doktora honoris causa. Pierwszym laureatem byl nie tak
dawno Krzysztof Penderecki. Drugim niedawno - maestro Paul Sacher.

Legendarny dyrygent znany jest tez jako najwiekszy mecenas artystow XX
wieku, m.inn. Igora Strawinskiego, Beli Bartoka, Arthura Honeggera,
Benjamina Brittena, czy tez Witolda Lutoslawskiego. Jest rowniez
zalozycielem fundacji swego imienia z najbogatszym na swiecie archiwum
muzyki XX wieku. W Krakowie goscil na zaproszenie Katedry Interpretacji
Muzyki Wspolczesnej Akademii Muzycznej, kierowanej przez Adama
Kaczynskiego.

W auli Akademii Muzycznej, zwanej w Krakowie po prostu Florianka,
panowal nastroj wyjatkowo uroczysty. Paul Sacher, otoczony przez
czlonkow senatu uczelni w tradycyjnych strojach, zasiadl po prawej
stronie rektora - Marka Stachowskiego. Po odegraniu hymnow Polski i
Szwajcarii, a takze po wykonaniu przez chor Akademii Muzycznej Gaudeamus
igitur, glos zabral prof. Adam Walacinski.

W pieknej laudacji promocyjnej przyblizyl zebranym niezwykla postac
Paula Sachera. Nalezy w tym miejscu przypomniec, ze honorowy doktorat
przyznany mu przez krakowska Akademie jest juz siodmym w jego dlugim
zyciu. Otrzymal go z rak rektora Marka Stachowskiego. Po uroczystym
wreczeniu doktoratu Paul Sacher przypomnial swojego przyjaciela


       Moje mysli z wielkim wzruszeniem wracaja do Witolda
       Lutoslawskiego, wielkiego kompozytora, mojego przyjaciela,
       szlachetnego czlowieka. Skomponowal dla mnie "Koncert
       podwojny na oboj i harfe", a potem "Lancuch 2". Napisal
       tez Wariacje Sacherowska na zamowienie Mscislawa 
	 Rostropowicza z okazji moich 70-tych urodzin.


Ten ostatni utwor - przelozone na jezyk muzyki nazwisko Sacher -
uslyszelismy w wykonaniu wiolonczelistki Doroty Imielowskiej na krotkim
koncercie po oficjalnej uroczystosci. Natomiast wieczorem Capella
Cracoviensis pod batuta Stanislawa Galonskiego przypomniala w obecnosci
mistrza dwa kolejne dziela jemu dedykowane: II Symfonie Arthura
Honeggera i wspomniany przeze mnie wyzej "Koncert podwojny na oboj i
harfe" Witolda Lutoslawskiego.

Wielki dyrygent, ktory jako pierwszy wykonal 21 stycznia 1937 roku z
bazylejska orkiestra kameralna "Muzyke na instrumenty strunowe, perkusje
i celeste" Beli Bartoka, zwykl byl mawiac, ze "sztuka wymaga namietnosci".
Przez cale swoje zycie sluzyl muzyce miloscia i oddaniem.
Krytycy podkreslaja, ze nigdy nie dazyl do jakiejs specjalizacji. Jego
filozofia zyciowa byla konstatacja, ze zamkniecie sie w sferze jednej
epoki czy tez jednego stylu ogranicza wrazliwosc i horyzonty. Mial tu na
mysli zarowno artystow jak i odbiorcow sztuki, a wiec nas wszystkich.

Co ciekawe, on sam, jakby na przekor, kultywowal repertuar, ktory inni
zaniedbywali: z jednej strony muzyke dawna, a z drugiej tworczosc
kompozytorow XX wieku od Strawinskiego do Lutoslawskiego.


Mietek

________________________________________________________________________

Beata Kupiec 


                             CZARNOHORA
                             ==========


Ostatnio dopadly mnie wspominki z pierwszej po wojnie krakowskiej (moze
nawet ogolnopolskiej) wyprawy w Karpaty Wschodnie. Nigdy nie mialam
okazji by je opisac, a wspomnienia te wciaz trzymaja sie niezle glownie
dzieki opowiesciom imprezowym. Nie jestem pewna tak do konca, czy byla
ona na pewno pierwsza, ale na tamte tereny dostep dla Polakow byl zawsze
ograniczony przez ca. 50 lat. Rok byl 1990, Ukraina ciagle w ZSRR, a i
lato bylo piekne tego roku. Wyjazd organizowany byl przez Studenckie
Kolo Przewodnikow Gorskich. Cel: przechadzanie sie po glownym pasmie
Czarnohory, wylezienie na Howerle oraz zobaczenie prawdziwego Hucula
(prawdziwego, bo podobno, jak pisala nieodzalowana Agnieszka Osiecka,
kazdy krakowiak Hucula ma pod skora).

Zaczelo sie wszystko b. obiecujaco bo juz na dworcu we Stanislawowie
wylezlismy z pociagu wprost na Hucula stojacego sobie ot tak na peronie
i pykajacego fajeczke. Jak gdyby zszedl z ilustracji do "Na Wysokiej
Poloninie"... Po emocjonujacych doswiadczniach z zelaznymi drogami
drogiego sasiada pierwsza noc spedzilismy na kamieniach dworca w
Worochcie kontemplujac dobrodziejstwa czasu moskiewskiego, wedlug
ktorego chodzily wszystkie pociagi - nawet te lokalne...

Oczywiscie wladze ludowe ukochanego sasiedztwa nie puscily nas tak
samopas - dostalismy tzw. przewodnika, Dime, ktory co prawda odsluzyl
swoje na pustyni Gobi, ale w Czarnohorze nigdy nie byl... Dla jakiej
instytucji pracowal, o to nikt z nas sie nie dopytywal. Pozwolenie na
wlezienie do Czarnohorskiego parku bylo, Dima byl, a nas naczalstwo w
budce nie puscilo, kazalo wracac do Stanislawowa i skladac tam jeszcze
jakies podania. A nie daj Boze, zebysmy sie gdzies w pograniczych
okolicach platali... Dima mial jednak swoje sposoby - wycofalismy sie
grzecznie z pola widzenia, przelezlismy przez kolczaste ogrodzenie (co z
30 kg worami bylo sztuka) i taplajac sie w paskudnych gesto zarosnietych
mokradlach wyszlismy na szlaki wiodace pod Howerle. W mapy bylismy
dobrze wyposazeni, chociaz niczego aktualnego i dokladnego nie mozna
bylo dostac. Jak sie pozniej okazalo, przedwojenna polska topografia
tych terenow nie raz uratowala nas przed zbladzeniem. Przed noclegiem u
stop kotla pod Howerla, po malej wspinaczce po skalkach strumienia
splywajacego z kotla i drapaniu sie w rozowato-liliowych rododendronach,
spedzilismy godziny w dzikosci i bujnosci, ktora nawet w srednia
zatloczonych Tatrach Slowackich ciezko znalezc. No, moze w niektorych
zakatkach Bieszczad, ale one w porownaniu z Czarnohora takie malutkie...

Na drugi dzien po pokonaniu 500m roznicy poziomow znalezlismy sie na
wymarzonej Howerli, z ktorej pomimo sredniej widocznosci roztaczala sie
panorama, ktorej sie nie zapomina, no i ta wielkosc "lysych pagorow".
Szalona czesc naszej wyprawy, na czele z panem Bronkiem - marynarzem z
Limanowej, fanatykiem tych terenow, ktory chcial oddawac Niemcom
Karkonosze za "nasza" czesc Karpat Wschodnich, przeleciala sie na
Pietrosa (jeden z wieksiejszych szczytow) bez worow, a normalni ludzie
udali sie w okolice Niesamowitego Jeziorka w celach wypoczynkowo-
gastronomicznych. Niesamowite Jeziorko polozone w kotle polodowcowym ma
to do siebie, ze jest b. cieple i na tej wysokosci (okolice 2000m) w
odroznieniu od innych gorskich jezior nadaje sie do kapieli. Po
wieczornych kulinarnych ekscesach (ja i moj gorski partner jestesmy
bardzo wybredni i poki sie da probujemy utrzymywac sie na suszonych
krakowskich, twardych zoltych i oryginalnych jajecznicach, wytwory
polskiego przemyslu koncentratow spozywczych pozostawiajac na trudne
konce) oraz podzieleniu kosodrzewiny na sektor zenski i meski udalismy
sie z powrotem na gran poobserwowac zachod slonca na skalach Szpyci -
wlasciwie jedynego bardziej skalistego kawalka Czarnohory.

Nastepnego dnia cale towarzystwo udalo sie grania w kierunku slynnego
wierzcholka Popa Iwana. Dzien zapowiadal sie slicznie, a skonczylo sie
na maszerowaniu w chmurach, sniegu i uciekaniu przed piorunami i
deszczem. Na grani jednak byly momenty przejasnien i naprawde
fascynujacym bylo odkrycie zasiekow z pierwszej wojny swiatowej.
Podobniez tedy bowiem przebiegala linia obrony Austriakow. Jakies
paletajace sie pod nogami luski z mozdzierzy, naboi, a wszystko spowite
w kwitnace rododendrony... Nb. wrocilam do polski z garscia nabojow z
pierwszej wojny wygrzebanych z rozkopanej przy zrywce lasu ziemi -
dobrze, ze przyjaciolom nie zachcialo sie sprawdzac naszych wielce
nieapetycznych worow.

Koniec koncow mokrzy i zli siedzielismy w namiotach nosa nie wystawiajac
i czekajac kiedy bedzie mozna przebiec sie na Popa Iwana. Rozbilismy sie
wsrod ruin polskiego schroniska, ktore splonelo przed wojna. Na szczycie
Popa znajduja sie ruiny polskiego obserwatorium astronomicznego, ktorego
budowe ukonczono w 1939, a ktore zostalo zaraz potem zniszczone przez
Sowietow. Budynek ten posiada (a raczej posiadal) trzy kondygnacje
nadziemne i dwie podziemne, a obserwatorium mialo byc raczej przykrywka
dla dzialalnosci wojskowej, bo miejsce to niewatpliwie mialo znaczenie
strategiczne. Kiedy dotarlismy na miejsce mimo, ze wchodit' bylo
zaprieszczieno, opowiesci sie potwierdzily - jest to ciagle masywny
budynek, a z detali pamietam olbrzymi cokol pod teleskop i zniszczone
centralne ogrzewanie - przy czym niektore kaloryfery wygladaly calkiem
calkiem... Jezeli poplatalam cos w kwestiach merytorycznych, to prosze
mi wybaczyc, bo pamiec zawodzi, a moje ksiazkowe zbiory zostaly w Polsce
i brak mi zrodel.

O reszcie tj. Zabim, Prucie i Czeremoszu, Gorganach, Przeleczy
Tatarskiej, zasiekach, polsko-rumunskiej granicy i Rafajlowej, kiedy
indziej, jezeli chcecie oczywiscie o tym poczytac.


Beata

________________________________________________________________________

Katarzyna Zajac 


                             SZTYNORT
                             ========


Powoli zblizaja sie wakacje, a z nimi zaglowki, ogniska, wycieczki...
Powrocmy na chwile do pieknych wakacyjnych zakatkow. Co dzieje sie
tam dzisiaj, kiedy nie ma jeszcze sezonu ?

W drugiej polowie sierpnia zeszlego roku wojazujac po Mazurach
zajechalismy pewnego dnia do Sztynortu nad jeziorem Mamry.
Jest to piekny zakatek. Wies wraz z przystania wodna polozona jest
na terenie malowniczej Krainy Wielkich Jezior, z palacem z XVII wieku
otoczonym pieknym parkiem. W parku rosna rozlozyste deby, lipy i buki,
niektore w wieku dochodzacym do 300 lat. Na przystani zaglowki,
w tym kilka pieknych jachtow niemieckich.

Lasy rosnace nad brzegami jeziora Mamry, zwane niegdys Puszcza
Sztynorska, od poczatku XV wieku nalezaly do Lehndorffow. Okolo
1554 roku w lasach tych powstala wies Sztynort. W 1570 roku zbudowano
tu dwor, ktory zostal zniszczony podczas wojen szwedzkich.
W koncu XVII wieku Lehndorffowie zbudowali w Sztynorcie rezydencje
otoczona parkiem, glowna siedzibe rodu.

Lehndorffowie, wywodzacy sie z polskiego Pomorza, nie zrywali zwiazkow
z Polska. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli rodu, wszechstronnie
wyksztalcony doradca elektora Fryderyka Wilhelma I - Ahaswer Lehndorff
czesto goscil w Sztynorcie polskiego poete Morsztyna. Z kolei wnuk
Ahaswera byl serdecznym przyjacielem biskupa Ignacego Krasickiego.

Podczas II wojny swiatowej, w latach 1941-1944 w sztynorckim palacu
miescila sie polowa kwatera ministra spraw zagranicznych Rzeszy
Joachima von Ribbentropa. Ostatni wlasciciel Sztynortu, hrabia Henryk
Lehndorff, byl adiutantem feldmarszalka F. von Bocka i razem z nim
nalezal do grupy spiskowcow, ktora przygotowywala w 1944 roku zamach
na Hitlera. Po nieudanym zamachu dokonanym, jak wiadomo, przez hrabiego
Clausa Schenka von Stauffenberga, Lehndorffa aresztowano w Sztynorcie
i we wrzesniu 1944 roku powieszono.

Po wojnie w zabudowaniach dworskich powstal PGR. W lecie spotkani przez
nas mieszkancy wsi twierdzili, ze kiedys byl on dobrze prosperujacy.
W czasach Gierka pisano o nim duzo w gazetach, mowiono w radiu, a
i pokazywano w telewizji. Dzis w Sztynorcie niestety bieda z nedza.

Czesc mieszkancow dojezdza do pracy do Wegorzewa i ci sa w lepszej
sytuacji. Jednak wiekszosc, to emeryci i rencisci, byli "pegeerowcy".
Mlodzi, ktorym udalo sie znalezc prace w innych miejscowosciach
zagladaja tu rzadko. Ci, ktorzy jeszcze nie zapracowali na "kuroniowke"
podejmuja sie roznych zajec. Poznalismy m.in. osoby, ktore pracuja
w lesie przy sadzonkach, czy prowadza wiejski sklep.

W zeszlym tygodniu przeczytalam w "Czasie Krakowskim" reportaz o
problemach jakie maja mieszkancy wsi w zwiazku z niewywiazywaniem sie
z umowy przez austriackiego biznesmena, ktory zakupil wies z palacem.
Austriak planowal rozbudowe Sztynortu jako osrodka turystycznego.
W tym celu zobowiazal sie do wybudowania mieszkan dla kilkudziesieciu
rodzin i przekwaterowania ich tam. Ostatnio przedstawione propozycje
mieszkaniowe nie zadowolily jednak mieszkancow wsi.

Nowy wlasciciel Sztynortu nie pali sie do inwestycji, do ktorych sie
zobowiazal w umowie. Odremontowal na razie tylko pomost na przystani
zeglarskiej. Palac, w ktorym miescil sie kiedys PGR stoi dzis nadal
kompletnie zrujnowany. Mieszkancy sprzedanej wsi, nie czekajac na rozwoj
sytuacji protestuja. Zapowiedzieli, ze przykuja sie lancuchami i nie
pozwola sie ruszyc z domow.


Kasia
________________________________________________________________________
 
Wszystkie artykly drukowane w "Spojrzeniach", z wyjatkiem specjalnie
zaznaczonych, ukazaly sie poprzednio na liscie dyskusyjnej
"Papirus". Informacje o tej liscie dostepne od T. K. Gierymskiego
.

Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
          spojrz@info.unicaen.fr
 
Serwer WWW: http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz
           
Adresy redaktorow: krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                   bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by J. Krzystek (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 150__________________________