_________________________________________________________________________
 
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_________________________________________________________________________
 
   Poniedzialek, 07.04.1997          ISSN 1067-4020             nr 144
_________________________________________________________________________
 
W numerze:
 
            Jurek Krzystek - 21 marca - Urodziny Bacha
      Izabella Wroblewska,
            Jurek Krzystek - Beethoven do ogladania
      Izabella Wroblewska,
            Jurek Krzystek - Wielkanocny Festiwal Beethovenowski
          Katarzyna Bielas - Wojciech Kilar i "The Portrait of a Lady" -
                             wywiad z kompozytorem
      Izabella Wroblewska,
             Wlodek Kaplan - Krzysztof Klenczon - 16 lat po smierci
 
_________________________________________________________________________
 
Nazbieralo nam sie materialow muzycznych, ktore jednak zahaczaja o
polityke i zycie spoleczne. Monotonnosc tematyczna bedzie wiec pozorna,
bowiem materialy o Beethovenie omawiaja m.in. sprawe kolekcji rekopisow
muzycznych, ktora w wyniku dzialan II wojny swiatowej znalazly sie w
Polsce. W wywiadzie z W. Kilarem jest mowa o sprawach filmowych. A
przypomnienie sylwetki K. Klenczona skloni wielu czytelnikow i
redaktorow do wspomnien o wlasnej mlodosci. "Musically Speaking" - tak
by mozna zatytulowac "Spojrzenia" poswiecone tej wlasnie tematyce. --
M.B_cz.
 
[Od red. Przypominamy, ze "Spojrzenia" opieraja sie w wiekszosci na
materialach listy dyskusyjnej "Papirus". Informacje o tej ostatniej do
uzyskania od jej opiekuna, Tadeusza Gierymskiego - adres:
tkgierymski@stthomas.edu>]
 
_________________________________________________________________________
 
Jurek Krzystek 
 
 
                      21 MARCA - URODZINY BACHA
                      =========================
 
 
Zastanawia mnie, jak czesto prawdziwa wielkosc w sztuce nie jest
uznawana przez wspolczesnych. Malo kto jest prorokiem we wlasnych
czasach (i odwrotnie, wiele wspolczesnych wielkosci okazuje sie nadetymi
balonami). Tak bylo i z Bachem, za zycia cieszacym sie jedynie
umiarkowana renoma niezlego, profesjonalnego muzyka - kantora,
organisty, instrumentalisty. Komponowanie wchodzilo wtedy w zakres
obowiazkow kantora przy kosciele, nikogo wiec nie dziwilo, ze Bach u Sw.
Tomasza w Lipsku musial wyprodukowac na kazda niedziele nowa kantate
(tak powstalo ich chyba 217). Ale nikt wowczas nie widzial w nich
arcydziel. Wiecej, gdy obsadzano posade u Sw. Tomasza, Bach byl ktoryms
z kolei kandydatem - pierwszym byl Georg Philip Telemann, najbardziej
wowczas ceniony muzyk i kompozytor w Niemczech. Telemann nie chcial sie
jednak przeniesc bodaj z Hamburga, wiec chcac niechac zatrudniono Bacha.
250 lat pozniej slucha sie wprawdzie Telemanna z przyjemnoscia, bo na
pewno nie byl to zly kompozytor, ale tez nie jest to muzyka skomponowana
przez geniusza.
 
Slawy wiec za zycia Bach nie zaznal, a co gorsza, wraz z jego smiercia w
1750 roku skonczyla sie cala epoka w muzyce, potocznie zwana Barokiem,
ale majaca w sumie niewiele wspolnego z tym stylem w malarstwie czy
architekturze. Skonczyla sie muzyka polifoniczna, a rozpowszechnila sie
monofonia. Sztuka kontrapunktu, ktora Bach wypracowal do perfekcji,
rodzila sie przez cale stulecia; sam Bach byl uczniem Dietricha
Buxtehude z Lubeki, tworcy fugi jako samodzielnego utworu muzycznego.
Juz za zycia Bacha jednak jego wlasni synowie, ktorych sam wyksztalcil na
muzykow, wysmiewali sie ze "staroswieckiego" stylu ojca. Sami byli
proponentami monofonii; odrzucali kontrapunkt z pogarda. Mnie sluchanie
muzyki Carla Philipa Emanuela, Wilhelma Friedricha, czy Johanna
Christiana nie sprawia glebszej przyjemnosci, choc trzeba uznac ich
wplyw na ksztaltowanie sie nowego stylu w muzyce, tzw. pre-klasycznego.
W tym samym okresie dzialaja tez Karl Stamitz, rodzina Bendow w
Czechach, modny ostatnio Zelenka. Gdy wszystkich ich sie porowna z J.
S. Bachem, to nie mozna sie nadziwic upadkowi muzyki w tym okresie.
Mile dla ucha, ale plytkie to, i nie tyle efektowne, co efekciarskie.
Twalo ladnych pare lat, nim najpierw pojawil sie Gluck, potem Haydn, a
za nim Mozart i paru nieco mniejszej rangi, ale tez swietnych
kompozytorow jak Bocherini. Ci potrafili wreszcie nadac nowemu stylowi
glebie tresci.
 
Rok 1685, w ktorym urodzil sie Bach, byl dosc niezwykly dla muzyki. W
tym samym roku urodzil sie tez Georg Friedrich Haendel, ktorego Anglicy
zawlaszczyli potem jako George'a Fredericka Handla, a rowniez i Domenico
Scarlatti. Zastanawia mnie, na czym polega wielkosc Bacha na tym tle:
chyba na polaczeniu pierwiastka intelektualnego z emocjonalnym. Bez
tego pierwszego muzyka jest pusta (vide synowie Jana S.). Bez drugiego,
co to dlugo mowic, nudna. A Bach (w moim uczuciu oczywiscie) nudny nie
jest prawie nigdy. Nawet w dwoch cyklach po 24 preludia i fugi "Das
Wohltemperierte Klavier", pod warunkiem, ze ktos to dobrze gra (znaczy,
Glenn Gould). Byc moze w "Kunst der Fuge" i "Musikalisches Opfer"
pierwiastek intelektualny bierze gore nad emocja i zeby to zrozumiec,
trzeba czytac nuty. Ale tez "Kunst der Fuge" jest labedzim spiewem
calej epoki. Bach wiedzial, ze jest juz przezytkiem, pisal wiec chyba
wylacznie do szuflady. Ostatnia fuga konczy sie w polowie - nigdy cyklu
nie dokonczyl.
 
Grac mozna Bacha na wiele sposobow. Najpierw nie grano go w ogole.
Owszem, znano "Das Wohltemperierte Klavier", uwazajac to za nudne
wprawki techniczne, i moze pare innych utworow. Dopiero w pierwszej
polowie XIX wieku Mendelssohn odkryl w Lipsku nieznane manuskrypty,
wsrod nich "Pasje Mateuszowa", ktorej prawykonaniem sam dyrygowal w
Gewandhausie. Zaslugi Mendelssohna dla renesansu Bacha trudno
przecenic, ale rezultatem tego bylo tez zaromantyzowanie go na smierc.
Olbrzymie orkiestry, olbrzymie chory, wspolczesne fortepiany. Dlugo to
trwalo, za dlugo, jest jeszcze tego mnostwo na plytach, choc juz nie w
praktyce wykonawczej. Tzw. 'fortepianowe' utwory Bacha naprawde dobrze
brzmia dopiero na klawesynie, choc sa tez wyjatki jak wspomniany juz, a
niestety niezyjacy Kanadyjczyk Gould, ktorego fortepian byl jednak
specjalnie spreparowany w tym celu. Utwory orkiestralno-choralne
wykonywane sa dzis przez zespoly kameralne, po kilkunastu muzykow i
niewielu wiecej spiewakow. I dopiero w takich warunkach mozna odkryc, na
czym polega rownolegle prowadzenie glosow (kontrapunkt), bo glosy te
naprawde slychac. Na organach tez gra sie dzis inaczej niz, powiedzmy,
grywal Albert Schweitzer w pierwszej polowie wieku. Znajomy organista
powiedzial mi niegdys dlaczego: pomimo, ze istnialy juz w czasach Bacha
olbrzymie, wieloglosowe instrumenty, naped miechow byl reczny.
Niesposob wiec bylo wlaczyc wszystkie glosy naraz, bo nie bylo dosyc
powietrza. To dopiero przyniosl wiek XIX, kiedy napedem zajely sie
silniki elektryczne. Kto sluchal Schweitzera na plycie, to wie, jaki to
dawalo efekt.
 
Niestety, XIX wiek narobil szkod nie tylko w interpretacji, ale tez i
substancji. Niemal wszystkie organy przerobiono na naped elektryczny i
to nie tylko naped miechow, ale rowniez tzw. trakture, czyli polaczenia
klawiszy z piszczalkami. Efekt byl tragiczny - dopiero od polowy XX
zaczeto przywrac gdzie sie dalo traktury mechaniczne i budowac nowe
instrumenty rowniez w ten sposob. Przy okazji: w okresie tym
przerobiono rowniez wszystkie stare skrzypce, wyrzucajac wiekszosc tych,
ktore sie do przerobki nie nadawaly. Zmieniono ksztalt gryfu, napinajac
mocniej struny, zmodyfikowano tez ksztalt smyczka. W efekcie wszystkie
stradivariusy brzmia dzis co prawda niezwykle blyskotliwie i silnie, ale
nie jest to ich oryginalny i zamierzony dzwiek. Jak musialy kiedys
brzmiec, tego sie tylko mozna domyslec sluchajac muzykow grajacych na
tzw. 'autentycznych' instrumentach. Pisze 'autentycznych', bo wiekszosc
z nich jest tylko kopiami starych oryginalow, tak malo zachowalo sie
tych ostatnich.
 
Zebralo sie nizej podpisanemu po wysluchaniu rano "Koncertu na 3
klawesyny i orkiestre", a potem "Koncertu Wloskiego" na klawesyn solo.
 
JK
_________________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                         BEETHOVEN DO OGLADANIA
                         ======================
 
 
W Wielka Srode rano w sali wystawowej Biblioteki Jagiellonskiej w
Krakowie otwarta zostala bezprecedensowa wystawa 21 rekopisow Ludwiga
van Beethovena. Listy, szkice i autografy, w tym kompletna VIII Symfonia
F-dur op.93 po raz pierwszy w historii swiatowego wystawiennictwa
zostaly udostepnione zwiedzajacym. Trzeba dodac, ze bezcennej ekspozycji,
ktora zainaugurowala I Wielkanocny Festiwal Beethovenowski strzec mieli
ludzie z uzbrojonej po zeby brygady antyterrorystycznej.
 
Autografy Beethovena opuscily elektroniczne sejfy Jagiellonki dzieki
staraniom pan: Elzbiety Pendereckiej i Kari-Kahl Wolfsjager z bonskiego
Towarzystwa Beethovenowskiego, ktore zorganizowaly w Krakowie festiwal
kompozytora i zdobyly srodki na wystawe.
 
W specjalnie wyciszonej sali wystawienniczej, w gablotach ze szkla nie
przepuszczajacego sztucznego i slonecznego swiatla, wystawione zostaly
m.in. fragmenty: VII Symfonii A-dur op.92, kilku kwartetow, sonat, oraz
jeden z najwczesniejszych - zachowanych do dzis - szkicownikow
kieszonkowych tracacego sluch Beethovena. Ewenementem jest pokazanie
kompletu VIII Symfonii F-dur, ktorej tylko czesc trzecia znajduje sie w
Jagiellonce. Brakujace fragmenty przywiozl osobiscie do Krakowa sam
dyrektor generalny Staatsbibliotek zu Berlin Antonius Jammers,
eskortowany od granicy przez specjalny oddzial komendanta wojewodzkiego
policji w Krakowie Boguslawa Strzeleckiego.
 
Wystawe ze wzgledow bezpieczenstwa ma zwiedzic, jak napisalam, zaledwie
900 osob w grupach 25 osobowych. Szczesliwcow wybierze Filharmonia
Krakowska sposrod tych melomanow, ktorzy wykupili najwieksza liczbe
biletow na festiwal. Zbiory wystawione beda przez trzy dni, w kazdym po
trzy godziny. Eksponaty wieczorem beda powracac do sejfow.
 
Autografy, ktore przyjechaly z Berlina, zostaly ubezpieczone na sume
idaca w miliony marek. Jednakze prawdziwej wartosci wszystkich
eksponatow, ktore zostaly pokazane, nie da sie okreslic.
 
Przypomne, ze rekopisy przechowywane aktualnie w Krakowie, pochodza ze
slynnych zbiorow Biblioteki Berlinskiej, ktore za sprawa niemieckich
benedyktynow z Krzeszowa na Slasku trafily do Jagiellonki jako depozyt
narodowy tuz po wojnie. Opiekun wystawy, ktory na codzien jest
wicedyrektorem biblioteki d/s wydawniczych - Dr Marian Zwiercan wspomina:
 
        "Siedem lat musialem pracowac, by dowiedziec sie, ze te
        zbiory istnieja. A przeciez one znajdowaly sie za sciana.
        To jednak juz stare czasy. Od jesieni 1981 roku, dzieki
        okresowi pierwszej "Solidarnosci", setki tysiecy woluminow
        moga byc udostepniane naukowcom z calego swiata, pod
        warunkiem, ze nie opuszcza murow biblioteki."
 
Oprocz kompozycji Ludwiga van Beethovena muzykalia krakowskiego depozytu
zawieraja tez dziela innych, niemieckich kompozytorow: Jana Sebastiana
Bacha, Josepha Haydna, Wolfganga Amadeusza Mozarta, Franza Schuberta i
Felixa Mendelssohna.
 
 
Izabella
 
_________________________________________________________________________
 
Jurek Krzystek 
 
 
Pisze Izabella Wroblewska:
 
>  Przypomne, ze rekopisy przechowywane aktualnie w Krakowie, pochodza
>  ze slynnych zbiorow Biblioteki Berlinskiej, ktore za sprawa niemie-
>  ckich benedyktynow z Krzeszowa na Slasku trafily do Jagiellonki
>  jako depozyt narodowy tuz po wojnie. Opiekun wystawy, ktory na
>  codzien jest wicedyrektorem biblioteki d/s wydawniczych - Dr Marian
>  Zwiercan wspomina:
 
>       "Siedem lat musialem pracowac, by dowiedziec sie, ze te
>        zbiory istnieja. A przeciez one znajdowaly sie za sciana.
>        To jednak juz stare czasy. Od jesieni 1981 roku, dzieki
>        okresowi pierwszej "Solidarnosci", setki tysiecy woluminow
>        moga byc udostepniane naukowcom z calego swiata, pod
>        warunkiem, ze nie opuszcza murow biblioteki."
 
>  Oprocz kompozycji Ludwiga van Beethovena muzykalia krakowskiego
>  depozytu zawieraja tez dziela innych, niemieckich kompozytorow:
>  Jana Sebastiana Bacha, Josepha Haydna, Wolfganga Amadeusza Mozarta,
>  Franza Schuberta i Felixa Mendelssohna.
 
Bardzo lubie eufemizmy; jak przejde na emeryture, to moze zaczne je
kolekcjonowac.
 
Pisaly niegdys o tzw. "Berlince", czyli kolekcji z Berlina, "Spojrzenia"
(nr 102). "Depozyt" polegal na rabunku. Mozna oczywiscie dowodzic,
ze skoro Niemcy zlupili i zniszczyli niemilosiernie polskie zasoby
kulturalne, wiekszosc z nich bezpowrotnie, to dlaczego my nie moglismy
zlupic ich, jak sie nadarzyla okazja. A nadarzyla sie w 1945 po zajeciu
Krzeszowa, dokad zbiory Panstwowej Biblioteki Pruskiej zostaly
przewiezione pod koniec wojny z Berlina celem uchronienia ich przed
bombardowaniami. Mozna sie tez cieszyc, ze nie trafily one w lepkie
rece Armi Czerwonej, a nasze swojskie.
 
O ile wiec sam fakt rabunku nalezal do konwencji epoki, to trzymanie
calego swiata muzycznego przez 40 lat w nieswiadomosci, ze manuskrypty
te przetrwaly wojne, bylo skandalem nad skandale. Dopiero we wczesnych
latach 80-tych pierwszy raz ze zdumieniem przeczytalem w artykule
brytyjskiego muzykologa Neala Zaslawa, ze rekopis Symfonii Jowiszowej
Mozarta przechowywany jest w Krakowie, ale jest niedostepny dla badaczy.
W Polsce nie wolno bylo o tym napisac ani slowa. Pozniej odnosniki
zaczely sie mnozyc, w koncu pozwolono wybranym muzykologom rekopisy te
obejrzec, bez prawa fotokopii.
 
Z artykulu cytowanego w "Spojrzeniach" pamietam tez, ze w latach 70-tych
Edward Gierek podarowal Erichowi Honeckerowi czesc -- niestniejacej
oficjalnie -- kolekcji jako "dar narodu polskiego dla NRD-owskiego", w
tym rekopis IX Symfonii Beethovena. Niewtajemniczonym brwi sie uniosly
ze zdumienia, co tez takiego ow rekopis robil w Polsce.
 
Z artykulu Izabelli widac, ze do normalnosci, czyli pelnej dostepnosci
(nawet jesli przez szybe pancerna) tej kolekcji jeszcze kawalek drogi.
 
 
JK
 
_______________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                   WIELKANOCNY FESTIWAL BEETHOVENOWSKI
                   ===================================
 
 
26 marca w Krakowie uroczystym koncertem upamietniajacym 170 rocznice
smierci Ludwiga van Beethovena rozpoczal sie Wielkanocny Festiwal
Beethovenowski. Kilka godzin wczesniej w Bibliotece Jagiellonskiej
otwarto wystawe rekopisow kompozytora. Ozdoba ekspozycji staly sie
cztery zeszyty rekopisow VIII Symfonii. Jeden jest zdeponowany w
Jagiellonce, natomiast trzy pozostale przyjechaly z Berlinskiej
Biblioteki Miejskiej ds. Dziedzictwa Kultury Pruskiej. Trzeba podkreslic,
ze Biblioteka Jagiellonska traktuje zbior przechowywany tutaj jako
kolekcje odrebna nie wlaczona do swych zbiorow.
 
Otwarcie wystawy manuskryptow Beethovena przypomnialo problem zbiorow
Pruskiej Biblioteki Panstwowej przechowywanych w Polsce. O problemie
tym pisal ostatnio Jurek Krzystek, przywolujac tez artykul autorstwa
Anny Biedrzyckiej, ktory jest dostepny w nr 102 Spojrzen.
 
Wrocmy wiec do wydarzen w Jagiellonce. W inauguracyjnym wystapieniu
rektor Uniwersytetu Jagiellonskiego prof. Aleksander Koj powital
zebranych gosci i powiedzial miedzy innymi:
 
     Jest to przelom w mysleniu, wyjscie poza aspekty polityczne
     zbiorow berlinskich. Mysle, ze dzisiejsza wystawa to symbol
     jednoczacej sie na naszych oczach Europy i wielka lekcja
     dla przyszlej wspolpracy kulturalnej polsko-niemieckiej.
 
Przemawiajacy po Jego Magnificencji dr Laurids Holscher, konsul
generalny Niemiec w Krakowie, wypowiedzial nastepnie slowa, ktore wsrod
zgromadzonych gosci wywolaly spore poruszenie:
 
     Zdeponowane w Bibliotece Jagiellonskiej dziela pochodzace
     z Pruskiej Biblioteki Panstwowej byly i sa czescia jedynego
     w swoim rodzaju wspolnego zbioru niemieckiego dziedzictwa
     kulturowego. Ich rozdzielenie jest bolesne dla wszystkich.
     Prosze mnie zle nie zrozumiec, kiedy powiem, ze te rozlaczone
     przez wojne czesci naleza do siebie i powinny byc w calosci
     odwiezione do miejsca ich pochodzenia - Berlina.
 
     Juz od 1992 roku trwaja polsko-niemieckie rozmowy na temat
     wzajemnego zwrotu wywiezionych w czasie dzialan wojennych
     dobr kultury. Na razie bez ostatecznych rezultatow. My jednak
     jestesmy wobec siebie nawzajem zobowiazani rozmawiac o zwrocie
     dobr kultury w miejsca ich pochodzenia w obu krajach i jestesmy
     do tego gotowi.
 
     Problem zwrotu nie moze stac na drodze naszej wspolnej
     przyszlosci jako obciazenie przeszlosci. Potrzebujemy rozwiazan
     dla tych problemow wypracowanych wspolnie i mozliwych do
     zaakceptowania przez obie strony.
 
Po wystapieniu konsula zabral glos dyrektor generalny Staatsbibliothek
zu Berlin dr Antonius Jammers, ktory zlagodzil nieco wydzwiek slow
przedmowcy:
 
     Wyrazam wstyd i smutek z powodu tego, co Niemcy robili w
     czasie wojny, a jednoczesnie wdziecznosc dla Polakow, ze
     nie dali sie poniesc uczuciom zemsty i przechowali zbiory
     z wielka sumiennoscia.
 
     Jestem zobowiazany podkreslic troske, z jaka Biblioteka
     Jagiellonska opiekuje sie berlinskim zbiorem. Gdyby w tamtym
     okresie nie dotarl on do Krakowa, byc moze trafilby do
     Zwiazku Sowieckiego i uleglby zniszczeniu.
 
     Temat zbiorow nie moze byc traktowany jako tabu. Moge
     zaproponowac pewne wyjscie. Niemieckie firmy moga do 2002 roku
     pomoc finansowo w prowadzonej obecnie rozbudowie Biblioteki
     Jagiellonskiej, w zamian za zwrot berlinskich zbiorow.
     Rozbudowana Jagiellonka moglaby w przyszlosci posiadac
     duplikaty wielkiej berlinskiej kolekcji.
 
Skonsternowany rektor UJ Aleksander Koj powiedzial jeszcze tylko, ze
jest mu bardzo przykro, ze otwarcie wystawy zaplanowane jako wydarzenie
kulturalne, przenioslo sie w sfere polityki. Nie chcac kontynuowac tego
watku, zaprosil zebranych do ogladania rekopisow Beethovena.
 
Czuje sie jeszcze w obowiazku nadmienic, ze po czesci oficjalnej
niemieccy goscie szybko opuscili gmach Biblioteki Jagiellonskiej.
 
Wystawa prezentuje 21 rekopisow Beethovena - czyli okolo 20%
beethovenowskich autografow. Na pozolklym, grubym, czerpanym papierze
zapisane sa rozwichrzonym pismem kompozycje kameralne z ostatnimi
kwartetami smyczkowymi, VII i VIII Symfonia, szkice (m.in. do finalu IX
Symfonii z Schillerowska "Oda do radosci"), oraz listy.
 
Manuskrypty sa ulozone chronologicznie, gdyz liczba eksponatow nie
pozwalala na jakakolwiek inna koncepcje. Ekspozycji towarzysza portrety
Haydna i Schillera. Pelnia one role akcentow i dotycza przeciez osob, z
ktorymi Beethoven na pewno sie stykal, badz ktore bardzo cenil. Te
akcenty sa jednak bardzo skromne.
 
Szkicowniki kompozytora prezentowane sa w postaci luznych kartek. Na
"Skizzenblatter" skladaja sie kartki z roznych lat i roznych formatow.
Kieszonkowy szkicownik nazywany "Skizzenheft" nalezy do najstarszych
zachowanych szkicownikow Beethovena - pochodzi z 1815 roku. Nuty w
szkicownikach pisane sa olowkiem, w sposob czesto bardzo chaotyczny.
Prezentowane manuskrypty sa otwarte na konkretnych stronach, podobno
wybranych tak, aby swiatlo nie moglo im zbytnio zaszkodzic.
 
Kierowniczka Oddzialu Zbiorow Muzycznych Biblioteki Jagiellonskiej
Agnieszka Mietelska mowila zebranym:
 
    Beethoven byl na pewno osoba nerwowa. Lubil czesto poprawiac
    swoje kompozycje. Wydaje mi sie, ze nie podchodzil do swoich
    utworow jak do czegos, co zostalo ostatecznie ukonczone. Stad
    w autografach duzo jest poprawek, wyskrobywania, wielokrotnych
    skreslen.
 
Na wystawie pokazano takze najgorszy fragment pisma Beethovena,
kilkanascie razy kreslony i zmieniany. Niektore fragmenty rekopisow sa
jednak piekne i czyste od jakichkolwiek poprawek.
 
W poludnie we Floriance - na pierwszym z festiwalowych koncertow -
krolowala juz wylacznie muzyka, choc tez nie obylo sie bez
niespodzianek. W programie widnialy tematy z wariacjami op.105 i 107 na
flet i fortepian. Patrick Gallois (flet) i Jorg Demus (fortepian)
zaprezentowali jednak tylko pare z tych beethovenowskich opracowan
tematow ludowych, pisanych "dla chleba". Zamiast reszty zabrzmialy dwie
sonaty. Jorg Demus przedstawil swoja interpretacje jednej z poznych
sonat fortepianowych As-dur op.110. Na zakonczenie zas zabrzmial jeden z
najpogodniejszych utworow Beethovena - Sonata "Wiosenna" op.24 w wersji
na flet i fortepian.
 
Juz podczas wieczornego koncertu symfonicznego VIII Symfonie wykonala
kameralna orkiestra lipskiego Gewandhausu pod batuta Burkharda
Glatznera. Poprzedzila ja II Symfonia i I Koncert fortepianowy C-dur, w
ktorym solista na fortepianie Hammerklavier byl Melvyn Tan.
 
Tyle na biezaco z krakowskiego festiwalu
 
 
Izabella
 
_______________________________________________________________________
 
Jurek Krzystek 
 
 
Pisze nieoceniona Izabella:
 
>  Skonsternowany rektor UJ Aleksander Koj powiedzial jeszcze tylko,
>  ze jest mu bardzo przykro, ze otwarcie wystawy zaplanowane jako
>  wydarzenie kulturalne, przenioslo sie w sfere polityki. Nie chcac
>  kontynuowac tego watku, zaprosil zebranych do ogladania rekopisow
>  Beethovena.
 
Czy naprawde nie spodziewano sie watkow politycznych?? Trudno uwierzyc.
Ale podazmy sladami JM rektora Koja w strone muzyki:
 
 
>  Juz podczas wieczornego koncertu symfonicznego VIII Symfonie wykonala
>  kameralna orkiestra lipskiego Gewandhausu pod batuta Burkharda
>  Glatznera. Poprzedzila ja II Symfonia i I Koncert fortepianowy C-dur,
>  w ktorym solista na fortepianie Hammerklavier byl Melvyn Tan.
                       ^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
 
Do dosyc smiesznie brzmi, a wszystko przez nieporozumienia
terminologiczne:
 
W czasach pre-Bachowskich niemiecki "Klavier" byl synonimem instrumentu
klawiszowego. Czy to klawesynu, czy tez klawikordu, a czasem i bardziej
egzotycznych, dzis juz nie istniejacych instrumentow.
 
Klawikord byl bardziej instrumentem domowego uzytku, klawesyn bardziej
instrumentem koncertowym. Roznica miedzy nimi taka, ze w klawikordzie
struny sa uderzane metalowa sztabka, podczas gdy w klawesynie potracane
piorkiem. W efekcie klawikord, ktory ma bardzo cichutki i skromny
dzwiek, ma jednak mozliwosc uprawiania dynamiki czyli grania glosniej
albo ciszej, podczas gdy klawesyn, dysponujacy dzwiekiem duzo bogatszym,
takiej mozliwosci nie ma.
 
Bach tworzyl na oba instrumenty. Jego muzyka bardziej intymna
przeznaczona byla na klawikord, w tym cale "Das Wohltemperierte
Klavier". Muzyka koncertowa za to, nie tylko koncerty z orkiestra, ale
tez np. Wariacje Goldbergowskie czy Koncert Wloski, zdecydowanie na
klawesyn.
 
Oba instrumenty miale jednak swe ograniczenia: klawesyn w dynamice,
klawikord w braku sily brzmienia. Wiec wynaleziono cos takiego, co
nazwano 'cicho-glosno', czyli pianoforte, a z czego wyklul sie
wspolczesny instrument zwany po angielsku w krocie 'piano', a po polsku
w sposob odwrotny do wloskiego -- ciekawe czemu -- 'fortepian'. Za
wynalazce fortepianu uchodzi ok. 1710 roku Wloch Christophori, ale
wynalazek ten rozpowszechnil sie jak ogien po calej Europie w ciagu lat
doslownie kilku. Dotychczasowi producenci klawesynow, klawikordow, a
nawet i organow zaczeli czym predzej produkowac i udoskonalac tak
obiecujaca nowinke, posiadajaca zarowno silne brzmienie klawesynu, jak
tez mozliwosc stopniowania sily dzwieku.
 
Wracajmy jednak na chwile do Bacha: przez cale stulecia muzykologow
nurtowalo pytanie: czy znal on wynaleziony za jego zycia fortepian. Nie
tak dawno dopiero znaleziono pewne listy, w ktorych skarzy sie on, ze
ten nowy wynalazek jest 'potwornie glosny' (a pierwsze fortepiany
musialy brzmiec jak brzeczenie muchy przy wspolczenym Steinwayu) i ze mu
sie nie podoba. Jeszcze pozniej polski "Ruch Muzyczny" zamiescil
odnaleziony w Polsce list Bacha do jednego z polskich magnatow, bodajze
Branickiego, ktory jest rachunkiem za sprzedany mu fortepian, produkcji
niejakiego Silbermanna z Drezdna, skaninad tworce najwspanialszych
organow w Niemczech. Czyli Bach chalturzyl jako sprzedawca instrumentow
i fortepiany musial znac, skoro je sprzedawal. Nic nie wskazuje jednak,
aby na nie pisal muzyke.
 
Sukces fortepianu nie oznaczal bynajmniej szybkiej smierci klawesynu,
choc klawikord zdaje sie zanikl dosc szybko. Przez caly wiek XVIII oba
instrumenty wspolistnialy, do tego stopnia, ze jeszcze Beethoven
(doszlismy jednak do niego) pisal na swoich wczesnych sonatach
fortepianowych 'per un cembalo o pianoforte', choc dzis nam trudno
zrozumiec, jak mozna by grac na klawesynie np. Sonate Ksiezycowa czy
Patetyczna.
 
W pozniejszych latach zycia jednak postanowil Beethoven zaznaczyc, ze
sonaty jego pisane sa zdecydowanie nie na klawesyn, gdyby ktos tego
wczesniej nie wyczul, i zaczal je oznaczac jako "Sonate fuer ein
Hammerklavier", czyli na 'klawiszowy instrument mloteczkowy'. Do
jednego z poznych utworow, wspanialej Sonaty B-dur op. 106, nazwa tego
instrumentu tak przylgnela, ze znamy ja dzisiaj jako "Hammerklavier".
 
Fortepian rozwinal sie burzliwie w wieku XIX, stajac sie instrumentem
zarowno salonowym, jak i koncertowym. W oczywisty sposob zmienil swe
brzmienie; nic wiec dziwnego, ze w ramach nurtu powrotu do
'oryginalnego' dzwieku w muzyce odtworzono instrumenty XVIII-wieczne i
probuje sie na nich grac. Skutki sa, hmmm, troche dziwne, bo brzmia te
instrumenty jak mocno rozstrojone pianino u Cioci Mani. Ale to zapewne
sprawa osluchania.
 
Natomiast najzabawniejsza jest sprawa terminologii: W jezyku angielskim
nazywa sie w tej chwili te wyciagniete z lamusa instrumenty
'fortepiano'. Po polsku, o ile dobrze slyszalem, zmienily one swa nazwe
z fortepianu wlasnie na 'pianoforte'. A Niemcy po swojemu zwa je
'Hammerklavier' w slad za Beethovenem.
 
 
JK
 
_______________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
Pisze Jurek o wypowiedzi JM rektora UJ ze srodowego uroczystego otwarcia
Wielkanocnego Festiwalu w Krakowie
 
> Czy naprawde nie spodziewano sie watkow politycznych?? Trudno uwierzyc.
 
Chyba trzeba jednak dodac tutaj kilka slow. Wedlug moich wiadomosci
Biblioteka Jagiellonska i wladze Uniwersytetu nigdy nie negowaly
koniecznosci zwrotu do Berlina wspomnianych archiwow Pruskiej Biblioteki
Panstwowej. Poprzez dziesieciolecia, a rowniez i obecnie, maja jednak
zwiazane rece decyzjami Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Bylo to
widoczne szczegolnie w okresie przed 1980 rokiem, kiedy wladze
Uniwersytetu powtarzaly przy kazdej okazji, ze nic nie usprawiedliwia
otaczania tajemnica obecnosci bezcennej "Berlinki" w Krakowie.
 
Stanowisko wladz Biblioteki i Uniwersytetu jest znane od dawna zarowno
niemieckiemu konsulowi, jak i oczywiscie niemieckiemu rzadowi, ktorego
konsul jest przedstawicielem. Wedlug Elzbiety Pendereckiej, ktora
wspolorganizuje festiwal, sprawa jest bardziej zlozona, niz na to z
pozoru wyglada, ze wzgledu na fakt koniecznosci calosciowego
uregulowania strat kulturalnych obydwu stron wyniklych podczas ostatniej
wojny.
 
Jednakze, jak widze, Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie
spieszy sie z komentowaniem incydentu sprzed trzech dni. Poinformowalo
jedynie, ze tymi sprawami zajmuje sie resort kultury.
 
"Rzeczpospolita" poprosila o wypowiedz prof. Tadeusza Polaka, ktory jest
pelnomocnikiem rzadu d/s polskiego dziedzictwa kulturalnego za granica.
Jego slowa przytaczam ponizej :
 
       Wyrazam zdziwienie takim stanowiskiem konsula Niemiec,
       zwlaszcza, ze jest ono w duzej mierze nieprawdziwe.
       Strona polska nigdy nie oswiadczyla, ze tych zbiorow
       nie odda i zawsze podkreslalismy gotowosc do rozmow.
       Dyskusja nie moze jednak toczyc sie jedynie wokol zbiorow
       Biblioteki Pruskiej, jak to ma miejsce teraz, lecz
       dotyczyc musi strat kulturalnych obydwu stron, jakie
       wynikly wskutek II wojny swiatowej. Rzeczowej rozmowy
       w tej sprawie bardzo brakuje.
 
       Po raz ostatni do wymiany zdan miedzy stronami doszlo
       w maju 1995 roku w Berlinie. Zglosilem wowczas 114
       wnioskow dotyczacych polskich dziel sztuki ktore znajduja
       sie obecnie na terenie Niemiec i ktore chcielibysmy
       odzyskac. Nie dostalem zadnej odpowiedzi.
 
       Zbulwersowala mnie takze propozycja, ktora padla we srode
       w Krakowie, o tym ze niemieckie firmy pomoga finansowo
       w rozbudowie Biblioteki Jagiellonskiej, w zamian za zwrot
       kolekcji. Oswiadczam, ze Polska za nie swoje dziela sztuki
       zadnych pieniedzy nie chce i nie wchodza w gre zadne
       odszkodowania finansowe.
 
       To nie my te wojne rozpoczelismy, a stracilismy w czasie
       wojny 45 milionow ksiazek. Dlatego mysle, ze obydwie strony
       powinny usiasc do stolu i otwarcie przedstawic swoje racje.
       Takie wypowiedzi - a juz zwlaszcza podczas uroczystosci
       otwarcia wystawy, ktora ma sluzyc porozumieniu pomiedzy
       naszymi narodami - na pewno przyszlych rozmow nie ulatwiaja.
 
Komentowac tego nie bede, moze chcialabym jedynie zwrocic uwage, ze
konsternacja JM rektora wcale nie wynikala z faktu, ze wladze
uniwersyteckie sa zwolennikami zlodziejskich metod w pozyskiwaniu dziel
sztuki dla biblioteki.
 
Do historycznego, wykladu Jurka na temat "hammerklavier"
moge dodac jedynie, ze w Krakowie Melvyn Tan zagral na, przepraszam za
wyrazenie, hammerklavierze skonstruowanym w roku 1800 w Pradze, a wiec,
pragne Was uspokoic, na instrumencie typowym dla epoki Beethovena. I
Koncert fortepianowy C-dur op.15 wykonal znakomicie i z wielkim
temperamentem, wywolujac bardzo gorace owacje sluchaczy. Spotegowal je
jeszcze "Marsz turecki" Mozarta ze zgrabnymi improwizacjami, grany
przez Tana na bis.
 
Coz moge jeszcze powiedziec? Roznica pomiedzy dzwiekiem hammerklavier
i wspolczesnym fortepianem jest ogromna. Hammerklavier pozwala
wprawdzie na piekne legato, ale ma jednoczesnie prawie klawesynowa
selektywnosc dzwieku. Basy brzmia bardzo delikatnie i nie zamazuja
faktury calej kompozycji. Dzwiek jest cieplejszy od fortepianowego,
jakby tu powiedziec, nieco "drewniany".
 
Troche jednak nienaturalne wydaje mi sie laczenie hammerklavier ze
wspolczesna orkiestra. Delikatny hammerklavier jest w duzej sali
miejscami slabo slyszalny i orkiestra, chociaz kameralna, moze go
miejscami zagluszyc. Chociaz znawcy twierdza, ze muzycy z Neues
Bachisches Collegium Musicum pod batuta Burkharda Glatznera akom-
paniowali z wielkim wyczuciem.
 
W Wielki Czwartek w Teatrze Slowackiego mielismy wieczorem recital
Rudolfa Buchbindera, ktory zagral trzy sonaty Beethovena: c-moll op.13
("Patetyczna"), E-dur op.109, i f-moll op.57 ("Appasionata). Przypomne,
ze austriacki artysta jest laureatem Grand Prix du Disque za nagranie
wszystkich utworow fortepianowych Haydna. Znany jest z tego, ze ma w
repertuarze caly "Nowy Testament muzyki", czyli wszystkie sonaty
Beethovena. Przywyklismy narzekac na akustyke Teatru Slowackiego, ale
nic z tych rzeczy. Fortepian Buchbindera zabrzmial wspaniale: z pasja i
namietnoscia. Pogodna sonata E-dur byla tutaj potraktowana jako
przerywnik i oddech dla sluchaczy. Na bis uslyszelismy obszerne
fragmenty Sonaty "Ksiezycowej".
 
Tyle z wielkanocnego i muzycznego Krakowa
 
 
Izabella
_______________________________________________________________________


Izabella Wroblewska 
 
 
             WOJCIECH KILAR I "THE PORTRAIT OF A LADY"
             =========================================
 
 
Mamy wiec i my w Polsce nowy film Jane Campion "Portret damy". Nakrecony
na podstawie powiesci Henry'ego Jamesa i pokazany po raz pierwszy na
festiwalu w Wenecji (ale niestety poza konkursem). Jest to dzielo
bardzo estetyczne, starannie dopracowane, momentami wzruszajace, lecz
brakuje mu subtelnosci, wyrazu i dobrze pojetej "kobiecosci", ktorej
przykladem byl "Fortepian". Trzeba jednak przyznac, ze Nicole Kidman
ciagle jest piekna i w XIX-wiecznych sukniach prezentuje sie rownie
uroczo jak w pastelowych kostiumach z czarnej komedii Gusa Van Santa "Za
wszelka cene".
 
Jest tez w "Portrecie damy" element polski. Tym elementem jest muzyka,
skomponowana przez jednego z najwybitniejszych wspolczesnych polskich
kompozytorow - przez Wojciecha Kilara. Wojciech Kilar jest slawny
zarowno w kraju, jak i poza jego granicami. Od czasu jak skomponowal
muzyke do "Draculi" Francisa Forda Coppoli, jego nazwisko stalo sie
bardzo znane w srodowisku filmowym na swiecie. Muzyka~ do "Portretu
damy" jeszcze raz udowodnil, ze jego slawa jest w pelni zasluzona.
 
Ponizej przedstawiam rozmowe z Wojciechem Kilarem, ktora przeprowadzila
Katarzyna Bielas. Wywiad opublikowano (3 kwietnia 1997) w "Gazecie
Wyborczej".
 
 
                              *   *   *
 
 
GW: Napisal Pan muzyke do ponad stu filmow. Jaka role pelni ta muzyka?
 
WK: Niewiele o tym wiem. Zawsze pisuje muzyke, ktora jest moja impresja
na temat filmu. Ale nie mam ani wiedzy filmowej, ani wyobrazni, dzieki
ktorej moglbym sobie wyobrazic film po przeczytaniu scenariusza.
Inspiracja staje sie dopiero obraz, ktory dziala na mnie zmyslowo. Ja
mysle plastycznie i kombinuje, zeby bylo ladnie z obrazem.
 
GW: Na ogol jednak decyzje trzeba podjac, zanim film powstanie. Czy sa
scenariusze, ktore Pan odrzuca?
 
WK: Tak, na przyklad jesli jest to jakas niemadra komedyjka, albo film
akcji, gdzie nie ma zadnej psychologii czy sensownego kontekstu.
Odrzucilbym tez film, gdyby zawieral jakies tresci bluzniercze, ktore
moglyby dotknac mnie jako katolika. Nie zrobilbym muzyki do apoteozy
komunizmu, faszyzmu, czy przemocy. Ale takie rzeczy rzadko sie
zdarzaja.
 
GW: A co chwyta Pana za serce?
 
WK: Lubie tzw. duze kino - duzo sie dzieje i sa wielkie emocje. To moze
byc wielka milosc. Lubie filmy romantyczne, kostiumowe. Dlatego tak
chetnie przyjalem propozycje Jane Campion, znalem zreszta powiesc
Henry'ego Jamesa.
 
GW: Od lat komponuje Pan muzyke do filmow Krzysztofa Zanussiego. To sa
filmy raczej intelektualne, niz emocjonalne.
 
WK: Przyjaznie sie z Zanussim, ale muzyke dla niego pisze mi sie ciezko.
Jego filmy sa okazja do stworzenia ambitniejszego, niemal filozoficznego
komentarza. Tam muzyka musi wyrazac cos, czego nie mozna powiedziec
slowami, czy obrazem. To, ze nad naszymi drobnymi ludzkimi sprawami,
ktore wydaja sie nam ogromne, a wobec wszechswiata i wiecznosci sa male,
ze nad tym wszystkim unosi sie cos wielkiego, co niewierzacy nazwie
losem albo przypadkiem, a wierzacy Bogiem.
 
GW: To moze taka jest rola muzyki w filmie; wyrazic to, czego nie da sie
wyrazic w inny sposob?
 
WK: To jest rola ambitnej muzyki filmowej, ale w 90% filmow muzyka
jedynie podkresla, wzmaga tempo, nastroj. Jest tez muzyka jeszcze mniej
ambitna - wypelniajaca dziury dzwiekowe. Nie ma powodu, zeby dac swist
wiatru, lub skrzypienie drzwi, to trzeba wpakowac muzyke. Bronie sie
przed tym. Za to moja muzyka czesto zbytnio sie wybija, zaglusza.
Potem rezyser musi ja chowac.
 
GW: Przy jakim filmie tak sie stalo?
 
WK: Chocby przy "Drakuli" Coppoli. Muzyka nagrana na plycie jest
czysta, ale w filmie zmieszano ja z efektami dzwiekowymi. Puszczona na
caly regulator unioslaby sie nad film, stalaby sie komentarzem.
Oczywiscie bywaja takie filmy, np. "Aleksander Newski" Eisensteina z
muzyka Sergiusza Prokofiewa. Mysle, ze Coppola marzyl o czyms podobnym,
ale robil film dla masowego widza i zrezygnowal ze swojego pomyslu.
 
GW: Mial racje?
 
WK: Z amerykanskiego punktu widzenia mial, a z europejskiego - nie
mial. Najlepiej, gdyby mogly byc dwie wersje "Drakuli" - jedna dla
masowego widza w Stanach i Japonii, a druga dla Paryza, Londynu i
Warszawy.
 
GW: Coppola przykrawal Pana muzyke do filmu, a Kutz dopasowywal obraz do
muzyki.
 
WK: Tak. U Kutza muzyka ma samodzielne miejsce. W "Soli ziemi czarnej"
sa sceny, gdzie gra wylacznie muzyka. Jeszcze lepszym przykladem
podejscia Kutza do muzyki jest ostatnia scena w "Paciorkach jednego
rozanca": pogrzeb gornika, widzimy orkiestre gornicza, jednak slyszymy
tylko moja delikatna muzyczke na fortepian solo. To przyklad myslenia
prawdziwie artystycznego, ktore daje przejmujacy efekt.
 
Oczywiscie, inna jest sytuacja Coppoli w USA, gdzie nawet najbardziej
ambitne kino jest komercyjne i nikt go nie subwencjonuje, a inna Kutza
tutaj i to przed laty.
 
GW: Nie doszlo w koncu do Pana wspolpracy z Jean-Claude Van Damm'em
przy "Quest".
 
WK: Van Damme zamarzyl sobie, ze zrobi dzielo swego zycia, cos
strasznie ambitnego, wiec chcial miec tez ambitnego kompozytora.
Dzwonil do mnie po 10, 20 razy dziennie, dzwonila tez jego zona, a moze
i zony. Uwodzil mnie na wszystkie sposoby. Dzwonil z Tajlandii,
puszczal mi moja muzyke z "Drakuli", z "Kontraktu" Zanussiego, z filmow
Wajdy i krzyczal do sluchawki "posluchaj jak to wspaniale wymysliles!"
 
Nigdy przedtem nie widzialem zadnego filmu Van Damme'a, wypozyczylem
wiec kilka kaset. Ale tam byly same kopniaki! Powiedzialem mu o tym,
a on na to, ze nie, ze tym razem to bedzie ambitne kino. To naprawde
uroczy czlowiek, ale co ja moglem do tych kopniakow napisac? Nawet bym
nie potrafil. Powstal zreszta oczywiscie jeszcze jeden typowy Van
Damme, bo tego sie od niego oczekuje.
 
Lubie taka rysunkowa anegdote: Siedzi przerazony pan, a nad nim jego
pies, ktory lize go po twarzy. Na bramie wywieszka 'Uwaga, dobry pies'.
Van Damme powinien miec przyczepiona taka kartke.
 
Tak to jest z ta Ameryka. Powiem tez cos banalnego, ale prawdziwego:
roznica pomiedzy Radomiem a Paryzem jest mniejsza, niz miedzy Paryzem i
Nowym Jorkiem.
 
GW: "Portret damy" to na pewno bardziej europejska sprawa. Co chcial
Pan wyrazic swoja muzyka w tym filmie ?
 
WK: Psychologie granej przez Nicole Kidman postaci Isabel Archer, jej
mrocznosc, skomplikowanie. Wazne jest, by obraz zgral sie z muzyka. W
filmie jest scena, w ktorej bohaterka ma fantazje erotyczne, oplata ja
wiele rak. Moja muzyka tez ja wtedy oplata wezowym motywem.
 
Kiedy w filmie przeblyskuja Wlochy, pojawia sie muzyczka bardziej
sielska, pastoralna, ale wiekszosc scen rozgrywajacych sie w ciemnych
wnetrzach, a takze meble, kroje kojarzyly mi sie z muzyka, moze nie tyle
ponura, ile bardzo intensywna. To moze troche smieszne, ale np. braz
filmu skojarzyl mi sie ze smyczkami, z brazem wiolonczel, kontrabasow,
altowek. Kolor obrazu kojarzylem z kolorem instrumentu, zewnetrznym,
ale i brzmieniowym.
 
Chcialem tez przerzucic most do wspolczesnosci. Na poczatku filmu
pokazane sa rozne wspolczesne dziewczyny, towarzyszy temu wspolczesna
muzyka na cztery flety proste, brzmiaca jak muzyka andyjska. Kiedy
pojawia sie portret Nicole Kidman, ta muzyka jeszcze raz sie powtarza.
To pokazuje uniwersalnosc tej postaci.
 
Jane powiedziala mi: 'Ty tez jestes Isabel'. To byl klucz.
 
GW: Jak sie Panu pracowalo z Jane Campion?
 
WK: Nadzwyczajnie. Kontakt z Jane jest po prostu wspanialy. Jest
prosta w obejsciu, bezposrednia. A udalo sie jej wywalczyc pozycje
osoby naprawde niezaleznej, ktora nie ulega zadnym hollywoodzkim
wplywom! W pracy wszystko szlo miekko, lagodnie, jak to z kobietami,
oczywiscie przy pracy, a nie w zyciu prywatnym. A ja od czasu
"Pierscienia ksiaznej Anny" Marii Kaniewskiej z 1970 roku nigdy nie
pracowalem z kobieta.
 
GW: Z mezczyznami pracuje sie inaczej?
 
WK: My jestesmy gbury i gwaltowniki.
 
GW: Czy Jane Campion dawala Panu jakies wskazowki?
 
WK: Rozmawialismy niewiele. Stara prawda: najwiecej gadaja ci, co
maja niewiele do powiedzenia. Na nagraniu "Drakuli" nie bylem w stanie
z Coppoli wycisnac ani jednego slowa.
 
GW: Ale w koncu zrobil jednak co chcial, przemontowal film i muzyke. A
Jane Campion?
 
WK: Nie wiem na jakiej podstawie, ale powiedziala mi: "Ze wszystkiego
co zrobisz bedziemy zadowoleni". "A jak zrobie zla muzyke?" - pytam.
A ona przysyla mi faks: "Napisz nam zla muzyke. Bedziemy szczesliwi".
Ale potem przyjechala do Katowic z mezem i z kierownikiem muzycznym.
Troche jej pogralem na fortepianie.
 
Na nagraniach byla atmosfera wrecz rodzinna. Maz, dzieci, Nicole
Kidman, Tom Cruise... Dla mnie wazniejsza od filmu jest osoba
rezysera, kontakty z ludzmi.
 
GW: Czy te kontakty sa lepsze w Europie, czy w Ameryce? Gdzie woli
Pan pracowac ?
 
WK: Prawde mowiac, wole tam. Tam jest wiekszy luz. To dziwne, bo w
Stanach na ludziach ciazy straszna odpowiedzialnosc finansowa. Ale nie
ma atmosfery, ze zmieniamy losy swiata, mierzymy sie z Bogiem. Po
prostu robi sie filmy. Jest sympatycznie, no i wszystko sie ma. Moze
mam zreszta spaczony punkt widzenia, bo pracowalem tylko z wielkimi, z
Coppola, Polanskim, Campion.
 
GW: Czy praca dla filmu moze takiego kompozytora jak Pan czegos nauczyc?
 
WK: Odwrotnie. Muzyka symfoniczna uczy muzyki filmowej. Wyksztalcony
kompozytor z odrobina wyczucia nie powinien miec z nia problemu. Tu nie
trzeba czekac na pomysl, tak jak przy muzyce powaznej. Samodzielny
utwor muzyczny to dom, a kompozytor jest architektem. W filmie
architektem jest rezyser, a ja jestem tylko tapeciarzem czy wnetrzarzem.
 
Do muzyki filmowej nie przywiazuje specjalnej wagi artystycznej. Staram
sie jednak, zeby byla cos warta. Ale tylko dwa, moze trzy razy
napisalem dla filmu muzyke, ktora moglbym postawic obok moich utworow
symfonicznych. Jest to suita z "Drakuli", muzyka z niemieckiego filmu
"Krol ostatnich dni", no i moze teraz muzyka do "Portretu damy".
Podczas nagrania w Pradze orkiestra nagle zaczela bic mi brawo, bo
czula, ze gra cos wiecej, niz muzyke do filmu.
 
GW: Nie ma Pan jednak poczucia, ze marnuje Pan czas? Ze to Pana wysysa?
 
WK: Ja pisze bardzo malo, zawsze czekam na pomysl. Czekajac robie
muzyke filmowa, chodze po gorach, rozmawiam z zona. Zanim umarl,
bawilem sie z moim ukochanym kotem.
 
GW: Napisal Pan kiedys muzyke dla kota?
 
WK: Chce to zrobic. To musi byc muzyka piekniejsza od wszystkiego, co
napisalem. Bedzie dedykowana mojemu kotu, ale powstanie na czesc
wszystkich kotow, ktore, jak wiadomo, sa istotami wyzszymi. Jeszcze nie
czuje sie gotowy do stworzenia tego dziela. A tak w ogole to moj kot
byl kotka.
 
 
                                 * * *
 
 
Wiem skadinad, ze wczesniej Kilar traktowal muzyke filmowa jako mila
prace dodatkowa, ktora podjal celem sfinansowania swojej tworczosci
symfonicznej. Teraz jednak to sie zmienilo.
 
Kompozytor lubi nazywac odchodzacy wiek dwudziesty czasem
postmodernizmu. W czasie tym, przy calej wolnosci artystycznej, ktora
nastala, widac silne powiazanie muzyki powaznej i popularnej. Teze te
powtarza przy wielu okazjach. Wiem, ze w tej chwili pisze koncert
fortepianowy, nad ktorym przerwal prace, aby napisac muzyke do "Portretu
damy".
 
W prezentownym powyzej wywiadzie Kilar pominal okolicznosci powstania
muzyki do "Portretu damy", ktore, jak wiem, byly dosc niezwykle. Juz
podczas pierwszego pokazu filmu w Australii, jeszcze bez muzyki,
przyszly mu do glowy podstawowe motywy, na ktorych oparl swa kompozycje.
W samolocie podczas lotu z Sydney do Singapuru dzwieczal mu juz w uchu
fragment otwierajacy film. Dzieki Bogu mial przy sobie karte pokladowa,
z duza iloscia wolnego miejsca, wiec mogl od razu zanotowac to, co
urodzilo sie tak spontanicznie w jego glowie.
 
 
Izabella
_________________________________________________________________________
 
Izabella Wroblewska 
 
 
                 KRZYSZTOF KLENCZON - 16 LAT PO SMIERCI
                 ======================================
 
 
7 kwietnia minie 16-sta rocznica tragicznej smierci Krzysztofa Klenczona
- lidera jednego z najbardziej popularnych zespolow rockowych z moich
dzieciecych lat - Czerwonych Gitar. Zginal w 1981 r. w wypadku
samochodowym, wracajac z koncertu charytatywnego w klubie "Milford" w
Chicago.
 
Pomimo uplywu lat piosenki Krzysztofa Klenczona nadal wzruszaja i sa
chetnie sluchane zarowno przez starsze jak i mlodsze pokolenia. Jesli
chodzi o mnie, przypominaja mi one dziecinstwo, pierwsze szkolne zabawy
i dlugie wiosenne popoludnia uganiania z rowiesnikami po okolicznych
podworkach. Aby nieco przyblizyc nastroj i klimat jego piosenek,
przytocze na poczatek slowa jednej z nich:
 
 
                      "Kwiaty we wlosach"
 
                Kwiaty we wlosach potargal wiatr,
                Po co wiec wracasz do tamtych lat?
                Zgubionych dni nie znajdziesz juz,
                Choc przejdziesz swiat i wszerz i wzdluz.
 
                Kwiaty we wlosach potargal wiatr,
                Dawno zmienilas swych marzen ksztalt
                I dzisiaj ty, i dzisiaj ja,
                To drogi dwie i szczescia dwa.
 
                Wiec choc z daleka wolasz mnie,
                Nie powiem tak, nie powiem nie.
                Bez wspomnien czasem latwiej zyc,
                Nie wraca nic.
 
Krzysztof Klenczon urodzil sie 14 stycznia 1942 r. w Pultusku, ale swoje
dzieciece i mlodziencze lata spedzil w Szczytnie.
 
Na poczatku bardziej pasjonowal go sport. Sciany liceum, do ktorego
uczeszczal, mimo ze minelo tyle lat, udekorowane sa nadal licznymi
dyplomami za osiagniecia sportowe, na ktorych widnieje jego nazwisko.
 
Dosc pozno trafila do niego muzyka. Zafascynowany Elvisem Presleyem,
postanowil go nasladowac. Z niebywalym uporem, krok po kroku
przedzieral sie przez tajemnice gitary, na ktora sam uskladal pieniadze.
Brzdakal sobie godzinami, czym do rozpaczy doprowadzal domownikow. By
ulzyc wlasnym uszom, senior rodziny Czeslaw Klenczon kupil synowi dobry
instrument. Od tej pory Krzysztof nie rozstawal sie z gitara.
 
W 1962 r. po sukcesie odniesionym na I Festiwalu Mlodych Talentow w
Szczecinie, wspolpracowal z zespolem Niebiesko-Czarni, dla ktorego
skomponowal pierwsze piosenki. Wszystko wowczas bylo w jego
artystycznym zyciu "pierwsze". Pierwsze nagrania radiowe i plytowe,
pierwsze koncerty w sopockim Non Stopie, pierwsze koncerty za granica, u
najblizszych sasiadow i za zelazna kurtyna, w Belgii, Szwecji oraz we
Francji, w slawnej paryskiej Olympii, pierwsza zagraniczna plyta.
 
Po odejsciu z Niebiesko-Czarnych utworzyl zespol "Pieciolinie", ktory
pozniej przeksztalcil sie w Czerwone Gitary.  Okres ten byl nie
konczacym sie pasmem sukcesow, nie tylko zawodowych. Kolega z zespolu -
Wlodzimierz Wander wspomina:
 
      "Krzysztof byl bardzo przystojnym facetem. Mial niesamowite
      powodzenie u dziewczyn. Zazdroscilsmy mu tego powodzenia,
      namawialismy do grzechu, a on nic, tylko zona i praca.
      Byl dobrym mezem i ojcem, umial zawsze pogodzic swoje pasje
      z obowiazkami wobec rodziny i domu. Potrafil naprawic
      samochod, wytapetowac mieszkanie czy pomalowac schody,
      a wieczorem dac koncert."
 
W 1969 r. urodzila mu sie pierwsza corka Karolina, a cztery lata pozniej
przyszla na swiat Jackie-Natalie, ktorej dedykowal romantyczna ballade
"Natalie-piekniejszy swiat".
 
Ciekawa jest historia powstania ballady "Bialy krzyz". Krzysztof mial
gotowa muzyke. Utwor ten chcial poswiecic pamieci ojca, zolnierza Armii
Krajowej. Podczas pobytu w Zakopanem w czasie jednej z wedrowek
dostrzegl razem z kolega Januszem Kondratowiczem postawiony na skraju
lasu krzyz brzozowy bez tabliczki. Gdy wrocili do domu, Krzysztof
kilkakrotnie gral i nucil swoja ballade. Juz gdy odlozyl gitare,
zamyslil sie i po chwili zaproponowal:
 
        "Napisz Januszku tekst o tym, ze pamiec o czlowieku nie
        umiera nigdy, nawet gdy prochnieja krzyze, gdyz tli sie
        ona w nas, zywych".
 
Patrzac na cale zycie artysty, wydaje sie, ze byl to najlepszy okres w
jego tworczosci. Piosenki takie jak: "Matura", "Takie ladne oczy",
"Powiedz stary gdzies ty byl", "Dozwolone od lat 18", "Wrocmy na
jeziora", "Gdy kiedys znow zawolam cie" rozbrzmiewaly po calej Polsce.
 
Niestety rok 1969 byl poczatkiem konca Czerwonych Gitar. Podsycany
intrygami z zewnatrz, rozlam w zespole stal sie publiczna tajemnica.
Rok pozniej Klenczon utworzyl nowy zespol Trzy Korony. Szukal nowego
brzmienia. Trudno bylo mu jednak przebic sie na zatloczonym rynku
muzycznym.
 
Nieustanne rozlaki z rodzina przyspieszyly decyzje o wyjezdzie do
Chicago, gdzie mieszkala zona i jej rodzice. Byl realista i wiedzial,
ze Ameryka nigdy nie da mu slawy i powodzenia jakie mial w Polsce. Aby
utrzymac rodzine, pracowal jako taksowkarz i introligator. Nie przestal
jednak komponowac i wystepowac w chicagowskich klubach. Piosenki, ktore
tworzyl mowia o jego tesknocie do rodzinnych stron:
 
          "Latawce z moich stron - w obloku bialy slad,
          Lubilem kiedys patrzec, jak rozcinaly wiatr.
          Dzis w duzym miescie sam, nie lekko wejsc na szczyt,
          Gdzies w dole nocny koncert bram, synkop ostry rytm.
 
          Snie i wracam tam, skad przyszedlem tu,
          Niose wody dzban, plyne jachtem chmur.
          Waze w dloni dni, szukam chwil i miejsc
          I juz latwiej mi serce dalej niesc..."
 
Urna z prochami Klenczona zostala przewieziona do Szczytna, gdzie 25
lipca 1981 r. odbyl sie jego pogrzeb. Dzien byl upalny i parny.
Krzysztof powiedzial kiedys:
 
           "Chcialbym, aby na moim pogrzebie rozszalala sie
           niesamowita burza, z piorunami, blyskawicami,
           z ulewa".
 
I rzeczywiscie, zanim doszli do cmentarza, burza szalala na dobre.
 
Poprzez swoje piosenki pozostanie na zawsze zywy w naszych sercach...
 
 
Izabella
 
___________________________________
 
Bibliografia :
 
Lech Krasucki, Ryszard Wolanski : "Krzysztof Klenczon.  Wspomnienie i
piosenki".  Wyd. LESTER, 1996.
 
_______________________________________________________________________
 

Wlodek Kaplan 
 
 
                 KRZYSZTOF KLENCZON - 16 LAT PO SMIERCI
                 ======================================
 
 
>   7 kwietnia minie 16-sta rocznica tragicznej smierci Krzysztofa
>   Klenczona -  lidera jednego z najbardziej popularnych zespolow
>   rockowych z moich dzieciecych lat  - Czerwonych Gitar.
 
> Izabella
 
Zespol Czerwone Gitary to tacy nasi The Beatles. Sukces obu zespolow
opieral sie na duecie (Lennon/McCartney vs. Klenczon/Krajewski).
Wspolnie tworzyli wielkie hity, a po rozpadnieciu sie grup w wystepach
solo (Krajewski niby mial dalej Czerwone Gitary, ale nie pamietam ich
przeboju, a pamietam kilka Krajewskiego) nigdy nie dorownali
popularnosci i klasie swoich wspolnych kompozycji.
 
Moim zdaniem kazdy z nich wnosil do muzyki inne elementy i scieranie sie
tych przeciwnosci tworzylo inna jakosc. Lennon/Klenczon byl nowatorem,
probowal nowych brzmien, jego muzyka byla czasem nieociosana, kanciasta.
McCartney/Krajewski to czysty, zywy pop, muzyka lagodna i wpadajaca w
ucho, ale niewiele wiecej. Posluchajcie ich pozniejszych, solowych
nagran, aby sie przekonac. Muzyka pierwszego jest ciekawa, drugiego
przebojowa - na tym bazowali The Beatles/Czerwone Gitary i tej mieszanki
zabraklo po rozpadnieciu sie grupy.
 
Jakby jeszcze malo bylo podobienstw w muzyce, zlosliwy los splatal
traficznego "figla" jednemu (Lennon/Klenczon) z nich.
 
Wlodek Kaplan
 
PS: Pamietam z dziecinstwa wielkie przeboje The Beatles/Czerwonych
Gitar, ale musze wyznac, ze bylem raczej milosnikiem hard rocka w stylu
Black Sabath/(-) i blues rocka (-)/Breakout.  Moge sie wiec absolutnie
mylic w mojej analizie.
 
 
Wlodek Kaplan
 
_________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr
 
Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz
 
Adresy redaktorow:  krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                    bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by M. Bielewicz (1997). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153.
_____________________________koniec numeru 144___________________________