______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Poniedzialek, 8.07.1996          ISSN 1067-4020             nr 135
_______________________________________________________________________

W numerze:

Tadeusz K. Gierymski - Polska polityka wschodnia
Tadeusz K. Gierymski - New York Times about Ukraine
   Roman Antoszewski - Wartosci i wierzenia religijne Nowozelandczykow
         Janusz Mika - Droga przez meke czyli powrot przesiedlenca

_______________________________________________________________________

Echa polemiki Giedroycia z Nowakiem-Jezioranskim rozlegaja sie
tu i owdzie. Ponizszy artykul Tadeusza Gierymskiego jest jednym
z nich. Uzupelniony jest smetna relacja <> z kraju najblizszych
naszych wschodnich sasiadow. J.K_ek}

_______________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski (tkgierym@k-vector.chem.washington.edu)

                       POLSKA POLITYKA WSCHODNIA
                       =========================



Bylo niedawno, na Poland-L i w prasie, kilkanascie wypowiedzi i wzmianek
o Polsce, jej wschodnich sasiadach, i o polskiej polityce wschodniej. 
Zawsze jest w nich mowa o NATO, bankach, pozyczkach i zapomogach 
zachodnich.

Natomiast mniej wspomina sie "uzaleznienie" od Waszyngtonu stolic Europy
wschodniej, ktore wzajemnie na sobie polegac staraja sie mniej niz trzeba
i mozna, malo efektywnie wspolpracuja, i wlasnych ogromnych mozliwosci 
demograficznych, kulturowych i gospodarczych sprzac do wspolnego celu nie
potrafia. Na drodze do takiej wspolpracy i polityczno-gospodarczych 
powiazan stoi jak najbardziej chyba waski i glupi nacjonalizm, choc sa i 
inne tego przyczyny, np. wojujaca religijnosc.

(Jesli nie doceniam znaczenia roznych ukladow, porozumien, trojkatow i 
innych wielobokow wsrod tych panstw, z checia i dziekczynnie przeczytam 
antydote na moj pesymizm.)

Dlatego specjalnie ciesza mnie wszelkie przejawy wspolpracy i wzajemnego
poparcia sie, np. Polski i Ukrainy: 25 milionow dolarow kredytu polskiego
dla Ukrainy, umowy o zniesieniu wiz i wzajemnym zwrocie skarbow kultury,
to pozadane poczatki (<>, No. 125, 27 czerwca 96).

Przekazaly nam tez <> (nr 1836, poniedzialek, 27 maja 1996 r.): 

     Cos optymistycznego
    
    Kazimierz Dziewanowski opisuje przeprowadzona w Warszawie konferencje 
    "Renesans Ukrainy". Nie chodzilo o historie sztuki, a odrodzenie 
    narodu i niepodleglego panstwa.
    
    Przyjechali wicepremier Naumienko, deputowani, rowniez opozycji, a 
    takze - Roman Szporluk z Harvard i Bohdan Osadczuk z Wolnego 
    Uniwersytetu w Berlinie. Gdzie optymizm? Bo konferencja w Polsce.
    
    

A p. Izabella Wroblewska, Poland-L, 25.06.96 w Subject: Polska polityka 
wschodnia pisze:

    Wczoraj odbyla sie w Urzedzie Miasta Krakowa Sesja, ktorej tematem
    przewodnim byla "Polska polityka wschodnia". Sesje zorganizowal 
    Osrodek Studiow Europejskich, dzialajacy przy Miedzynarodowym 
    Centrum Rozwoju Demokracji w Krakowie. Uczestniczyli w niej m. in.: 
    Zbigniew Brzezinski, Jan Nowak-Jezioranski, Wladyslaw  Bartoszewski,
    Stanislaw Ciosek i Piotr Naimski.
    
    Z wyjatkiem P. Naimskiego wszyscy dyskutanci oceniali pozytywnie 
    obecna polityke wschodnia Polski. Zbigniew Brzezinski wymienil 
    atuty: aktywna polityka wobec wschodu, podkreslanie niepodleglosci 
    Ukrainy, sympatie dla niepodleglosciowych aspiracji Bialorusi i 
    starania o stabilne stosunki z Rosja.
    

Czy, oprocz p. Cioska, brali w niej udzial inni przedstawiciele obecnego
rzadu?

Czytamy tez w <> (nr 1856, czwartek, 27 czerwca 1996 r.): 

    Prezydent Ukrainy Leonid Kuczma
    
    wystapil w polskim Sejmie. Cytowal Jozefa Pilsudskiego ("Bez 
    niepodleglej Ukrainy nie moze byc niepodleglej Polski") i Tarasa 
    Szewczenke ("I tak Polaku, druhu, bracie, podajze reke Kozakowi"). 
    

Ze sprawozdania p. Izabelli o sesji w Krakowie dowiadujemy sie, ze p. 
Zbigniew Brzezinski

<<... z naciskiem powtorzyl kilka razy, ze "Zachod jest kwestia zycia
lub smierci dla Polski".>>

Niepokoi mnie ta emfaza p. Brzezinskiego, bo jest w niej implikacja 
usprawiedliwiajaca (choc ta implikacja nie musi byc zamierzona przez 
niego), koniecznosc wiszenia u klamek potentatow Zachodu i zaniedbanie 
szukania innych rozwiazan gwarantujacych zycie Polsce. 

Przypomne slowa Giedroycia z dyskusji z Jezioranskim w <>:

    
    
    Zdawaloby sie, ze wszyscy w Polsce juz zrozumieli, jak wielkie 
    znaczenie maja dla nas niepodlegla Ukraina, Bialorus i panstwa 
    baltyckie. Niestety, ograniczono sie tylko do deklaracji i stosu 
    umow, za ktorymi nie postepowaly konkretne dzialania. W dalszym 
    ciagu nie mysli sie o znalezieniu wlasnych drog wyjscia i powstalo 
    wrecz histeryczne dazenie do przyjecia nas do NATO i Unii 
    Europejskiej, co mialoby nas bronic przed wszystkimi 
    niebezpieczenstwami.
    
    [... ]
    
    Nastepuje juz wchlanianie Bialorusi przez Rosjan, na co reagujemy
    halasliwymi demonstracjami - z jednoczesnym cofnieciem pomocy dla
    bialoruskiej prasy na Bialostocczyznie. Zdawaloby sie, ze przejawiamy
    wieksza dzialalnosc na odcinku ukrainskim, no ale jednoczesnie wybucha
    konflikt w Przemyslu, ktory z powrotem zaognia nasze stosunki i to
    wlasnie w przededniu wizyty prezydenta Kuczmy w Warszawie i
    przygotowywanego festiwalu kultury polskiej we Lwowie. A to juz nie
    rzad, ale spoleczenstwo i duchowienstwo. W stosunkach z Rosja
    ograniczamy sie tylko do oficjalnych kontaktow rzadowych, nie probujac
    nawiazania kontaktu i wspolpracy ze spoleczenstwem rosyjskim, gdzie
    przeciez mamy duzy kapital sympatii. No, ale na tym odcinku nie tylko
    nic sie nie robi, lecz wrecz przeciwnie, nie ma zadnych prob, zeby te
    sytuacje odmienic. 
    
    Czego nam wlasnie najbardziej brakuje to wyrobienia w sobie
    poczucia calkowitej niezaleznosci i zdania sobie sprawy z naszych
    mozliwosci na obszarze wschodniej Europy. 
    

Czy naprawde jedyne wyjscie z tego impasu daje nam Giedroyc w swej 
gorzko-smetnej opinii?

    Jakie wyjscie?   Jakie wyjscie? Musi wymrzec nasze pokolenie i
    przyjsc musza mlodzi - ludzie normalni, a my mozemy tylko przekazac im
    imponderabilia.  

A skad przyjda ci mlodzi, gdzie i jak naucza sie myslec *inaczej*? 
Mamy dluga tradycje, powiedzmy oglednie, nieudolnosci w ksztaltowaniu
naszych stosunkow z mniejszosciami narodowymi, z naszymi sasiadami. 

Byly w latach trzydziestych sprzyjajace warunki dla polepszenia stosunkow
z najsilniejsza legalna partia ukrainska, Ukrainskim Zjednoczeniem
Narodowo-Demokratycznym, i staral sie o to Marian Zyndram 
Koscialkowski, premier Rzeczpospolitej (13.10.1935-15.05.1936). 

Ukraina Wschodnia poddana byla wtedy brutalnym represjom Stalina, a w 
styczniu 1934 r. zawarlismy z Niemcami pakt o nieagresji, tak ze Ukraincy
nie mogli jak poprzednio liczyc na ich protekcje i poparcie. Okazywali 
wiec duza chec do porozumienia z nami.

Mimo checi po obu stronach rokowania szly tepo, a sam Koscialkowski, 
najprawdopodobniej niezamierzenie, wyglosil w sejmie w 1935 roku 
przemowienie uznane za obrazliwe przez politykow ukrainskich. Doszlo 
jednak do ugody, uwazanej za wielkie osiagniecie polityczne premiera. 

Tak to o wewnetrznej polityce narodowosciowej przed druga wojna pisze 
Giedroyc w <>, s. 46: 

    Warszawa nie miala zadnej jednolitej i spojnej polityki
    narodowosciowej.
    
    Decyzje podejmowali we wlasnym zakresie wojewodowie. Niektorzy
    ministrowie tez usilowali dzialac tak jak uwazali za sluszne. Jeden 
    wojewoda pacyfikowal Ukraincow, a inny szukal z nimi porozumienia. 
    Jozewski prowadzil wlasna polityke na Wolyniu, a Bocianski - na 
    Wilenszczyznie, Kostek-Biernacki polonizowal Polesie, 
    Kasprzycki jako wiceminister spraw wojskowych tworzyl szlachte 
    zagrodowa i palil cerkwie. Przemyslanej polityki panstwa nie widzialem 
    przez caly czas mego zycia politycznego w Polsce miedzywojennej.
    
    Wezmy problem bialoruski, ktorym zajmowali sie Swianiewicz, Wyslouch, 
    i wiele innych osob w Wilnie. Walczyli oni z administracja, ktora 
    zlikwidowala jedyne gimnazjum bialoruskie, jakie istnialo. Bylo pismo 
    literackie, to zamykano je i trzeba bylo stale walczyc w Warszawie, by 
    pozwolono mu istniec, gdyz nie sposob bylo przekonac o tym Urzedu 
    Wojewodzkiego.
    
    Inny przyklad, dotyczacy tym razem Ukraincow. Maslosojuz swietnie 
    pracowal. Zaczal wprowadzac swoj nabial na rynek lodzki i docierac do 
    Warszawy. Wobec tego Poniatowski [minister rolnictwa, z PSL 
    "Wyzwolenie", tkg] zajal sie zwalczaniem Maslosojuzu w obronie 
    spoldzielczosci polskiej.
    

(Gwoli prawdzie, i by nie byl Juliusz Poniatowski kojarzony przez 
zamieszczenie w tym samym cytacie tylko z powyzej wymienionymi balwanami
zlej woli naszej polityki mniejszosciowej, podkreslam, ze sam Giedroyc 
uwazal go za czlowieka "skadinad szlachetnego", choc mu "wielu rzeczy 
nie mozna bylo wytlumaczyc". Poznalem go w "Londyniszczu" - wydawal mi 
sie byc uczciwym i patriotycznym czlowiekiem. Ale od tego do umiejetnej 
polityki jeszcze daleko.)

Powyzsza wypowiedz Giedroycia o Maslosojuzie mozna by wziac za parodie 
okropnosci stosunkow polsko-ukrain-skich w okresie niepodleglosci, wojny 
i lat przesiedlen, walk i przesladowan powojennych. Za duzy, 
skomplikowany i bolesny to temat na szybkie omowienie, ale nasza i 
ich przyszlosc domaga sie - bez wzgledu na przeszlosc, na historie 
wzajemnych przewinien - polepszenia tych stosunkow i wspolpracy. 

Choc juz "problemy" mniejszosci narodowych nie istnieja w tym samym 
wymiarze w dzisiejszej, po-PRLowskiej Polsce, stare urazy i szablony 
umyslowe, wydaje mi sie, ciagle w nas pokutuja. 

W latach czterdziestych zapoznalem sie w Londynie z grupa ludzi roznych 
narodowosci wydajacych czasopismo <> (Miedzymorze) i 
propagujacych koniecznosc wspolpracy narodow na wschodnio-polnocnym-
poludniowym kraju Europy, tego wielkiego obszaru pod aktualna i 
roszczeniowa hegemonia ZSRR. Miala to byc, powiedzmy, ze konfederacja 
panstw razem zdolnych obszarem, ludnoscia i zasobami do przeciwstawienia
sie polityce przetargow Zachodu z Rosja.

Nie mam ani jednego egzemplarza tego czasopisma, nie moge wiec odswiezyc
sobie pamieci o szczegolach. "Zawodowi" politycy emigracyjni 
ustosunkowali sie do tej grupy bardzo niechetnie, uznajac caly pomysl za
idealistyczna "mrzonke", pokladajac "realistyczne", jak im sie wydawalo,
nadzieje w dobra wole Zachodu. Zawiedli nas nasi zachodni sojusznicy 
wielokrotnie i dzis tez na ich dobrej woli i przyjazni wolalbym nie 
polegac.

Przytocze fragment listu K. A. Jelenskiego do Giedroycia z sierpnia 1953 r.
ilustrujacy pomysl takiego wlasnie przetargu: 

    Niemcy maja teraz b. niebezpieczna dla nas koncepcje polityczna,
    na  ktorej chcieliby bazowac rozmowy Zachodu z Rosja.
    
    Jest to teza Auswaertiges Amt [Ministerstwo Spraw Zagranicznych, tkg], 
    i wypowiedzial ja, jako "balon d'essai" Eugen Kogon na zebraniu 
    Mouvement Europeen w Strasburgu. 
    
    Wyglada to tak: wolne wybory niemieckie bez obowiazku neutralizacji 
    Niemiec (cale Niemcy przylaczone do Europy). W zamian za to "federacja 
    wschodnio-europejska" - pod wplywami Rosji, z tym, ze mozliwa bylaby 
    "wymiana ekonomiczna z Zachodem".
    
    Teze te goraco poparl Spaak i byl projekt wyslania takiej "rezolucji" 
    do Ameryki, Francji i Anglii w imieniu Mouvement Europeen. 
    

Podobne przestrogi dla nas wyciagam z artykulu Ernesta Gellnera 
przedrukowanego w niedawnych (nr 133) <>. 

Inny przyklad, z <> Mackiewicza o entuzjastycznym poparciu
Europy dla powstania z 1863 r.:

    Cala myslaca Europa byla wtedy po stronie Polakow, co zreszta w
    niczym nie  pomniejszylo ich straszliwej kleski. Mozna nawet 
    powiedziec, ze krzykliwe wspolczucie Europy, ujawniane w parlamentach
    - brytyjskim, francuskim  oraz niemieckim - i prasie, powiekszylo 
    nieszczescia Polski, poniewaz  przedluzalo walke zbrojna, a tym samym
    niszczenie Polski przez wojsko  rosyjskie, deportacje na Sybir, 
    konfiskate ziemi polskiej i oddawanie jej Rosjanom. Byli w Rosji 
    ludzie , ktorzy chcieli w Polsce sprowokowac powstanie, aby moc ja 
    wyniszczyc. Tym prowokatorom bewiednie pomagala Europa swoim halasem,
    poza ktorym nie stal zaden czyn. 
    

Nie trzeba przypominac, jak potraktowal Zachod kwestie niepodleglosci 
Polski pod koniec drugiej wojny i po niej. Nie kwile, nie spodziewalem 
sie czegos innego, ale wskazuje to na koniecznosc przestania byc 
wiecznym petentem *altruistycznie* dobrej woli panstw zachodnich.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Przypisy:

Eugen Kogon (1903- ) - redaktor <>, miesiecznika 
politycznego i literackiego, publicysta niemiecki, przez szesc lat 
wiezien Buchenwaldu i autor <>, Munchen, K. Alber, 1946. W tlumaczeniu Heinza 
Nordena: <>, New York, Farrar, Straus, 1950. 

Paul Henri Spaak (1899-1972) - belgijski maz stanu, polityk, wielokrotny
minister i premier, pierwszy prezydent Zgromadzenia Narodowego Narodow 
Zjednoczonych, glowny sekretarz NATO 1957-1961, <>
Spolecznosci Europejskiej, propagujacy niestrudzenie idee ekonomicznego 
zjednoczenia Europy Zachodniej. 

                                                                     tkg
________________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski (tkgierym@k-vector.chem.washington.edu)


                 NEW YORK TIMES ABOUT UKRAINE
                 ============================


UKRAINE'S STAR FADES, DESPITE U.S. HOPE AND HELP

writes Ms. Jane Perlez in 6/27/96 NYT.


        Three summers ago, Ludmilla and Alexander Kozlov 
        welcomed some foreign visitors into their modest 
        home with wine served in long-stemmed glasses, a 
        table laden with cold meats and salads and 
        plenty of zest for the future.

        Today, embarrassingly, there is no food for a 
        guest, and the living room cabinet hides the 
        glasses that have been stashed away, along
        with, it seems, their hopes.

        Like millions of workers in Ukraine, from police 
        officers to teachers, from doctors to civil 
        servants, Kozlov, a 43-year-old coal miner, has 
        not been paid in six months. His back pay, he 
        said, amounts to the equivalent of nearly 
        $1,000.

        "We go down to the mine headquarters to demand 
        bread, not what we are owed," Mrs. Kozlov said 
        as she offered the only luxury on hand, instant 
        coffee. "People are so angry they are ready to 
        eat each other."

This is not a picture of "the prosperous, independent Ukraine that 
Washington has bet on to dampen the dreams of Russian nationalists
who want to re-create an empire." American policy makers hope for a 
stable Ukraine and see it "as a vital security interest," writes Ms. 
Perlez.

        Toward that end, they have plied Ukraine with 
        nearly a billion dollars in aid in the last four 
        years, making it the third largest recipient of 
        American assistance, ahead of even Russia and 
        behind only Israel and Egypt.

        Despite this, Ukraine, a place once big, rich, 
        and nuclear armed -- second only to Russia among 
        the Soviet republics -- is today only big. Many 
        of the citizens of this independent country of 
        52 million people now look with envy at the 
        comparative economic success of their former 
        Soviet neighbors, who are still struggling 
        themselves.

Washington is pleased, however, by

        ...the Ukrainian government managing, despite 
        the country's almost total reliance on Russian 
        oil and gas, to keep Moscow at bay. It has also 
        given up its huge nuclear arsenal, a process 
        that, helped by $400 million from the United 
        States and many visits by Defense Secretary 
        William Perry, was completed in June.

The president, Leonid Kuchma, once the boss of Ukraine's biggest
rocket factory

        has projected Ukraine toward the West by having 
        the army take part in military exercises with 
        the United States and Europe.

        Kuchma, who visited Poland twice in June, has 
        become more enthusiastic in recent months about 
        an expanded NATO, part of a further tilt to the 
        West and away from Moscow. And Ukraine, like
        Russia, joined the Council of Europe last year.

        But these benchmarks of Ukraine's new place in 
        the world have made little impression on 
        ordinary Ukrainians, who have suffered sharp
        drops in their standard of living since 
        independence in 1991.

Ukraine is plagued 

        by a corrupt and backward-looking political 
        elite dominated by former Communists and 
        socialists. The government has preferred 
        collectivization to privatization and snail-
        paced reforms that make Russia's middling 
        efforts look revolutionary. Whether they look 
        east or west, Ukrainians see people, once part 
        of the same Communist system, who are now far
        better off.

        The difference seems to be especially galling to 
        them since Ukraine, with some of the world's 
        best black soil, was once the breadbasket
        of the Soviet Union. Even today it retains an 
        industrial base -- antiquated but vast -- of 
        nuclear power plants, steel works, armament 
        actories, engine plants, and satellite research 
        sites.

The Kozlovs, who live 

        in the mineral-rich Donets Basin region in 
        eastern Ukraine, once a center of industrial 
        strength, look with envy at the comparative 
        richness of their Russian neighbors.

Their 17-year-old son, Vanya, "dropped out of school this year" and went 
to work at a Moscow construction site. 

        The $500 he brought home was critical to the 
        family's survival and allowed for a few frills, 
        like toy cars for his 7-year-old brother, Maxim.

When at home he works as a car-park attendant,

        washing and guarding the cars of the mine 
        bosses. "It's demeaning, but at least he is 
        bringing in money," Mrs. Kozlov said.

People wonder why Ukraine is not economically as 
prosperous as Poland.

        In the city of Zhitomir, 100 miles west of Kiev, 
        people like Viktor Gumankov, the director of a 
        machine-making factory, talk about neighboring 
        Poland and wonder why the economic turnaround 
        there cannot be replicated at home.

        Gumankov, the son of a landowner who was 
        arrested and sent to the Siberian gulag by 
        Stalin, has privatized the state factory he
        manages and kept the 152 employees from the 
        communist period working.

        "But every day it's a struggle, and we are all 
        very tired," Gumankov said. "We can't make 
        enough from our machinery products, so I've had
        to do a joint venture with a Polish firm to sell 
        potato crisps."

Jeffrey Sachs, a Harvard economist, 

        In a recent speech in Kiev that shook a room 
        full of top Ukrainian officials and Western 
        diplomats, who had just finished congratulating 
        themselves on an improved economic picture, 

saw the Ukrainian economy as "worsening in many ways."

        It was not good enough, he told the experts, 
        that inflation had dropped sharply to 0.7 
        percent in May from triple digits two years
        ago. Or that a $900-million loan program with 
        the International Monetary Fund, which was 
        suspended in January because the Ukrainians
        had printed too much money, was back on track.

        Ukraine's economy was so shaky that the monetary 
        fund believed it was less of a risk to lend 
        Russia $10.2 billion over three years, as
        it did earlier this year, than to lend Ukraine 
        $900 million over one year, a Western diplomat 
        said.

        Production fell 11.8 percent in the first 
        quarter this year, the biggest slump among the 
        nations of the former Soviet Union. About 50
        percent of the economy is in the black market, 
        largely because of efforts to evade huge taxes. 
        The total taxes on some businesses imposed by 
        Parliament often amounts to 89 percent.

According to Sachs corruption is the biggest block to economic growth.

        Kuchma has been disappointingly weak in cleaning 
        up corruption, an American official
        said.

        "This country is still hostile to small 
        business: people have to pay bribe after bribe 
        after bribe" for even seemingly basic things 
        like opening a bank account, he said.

        Others have suggested that one of the reasons 
        for the meager foreign investment in Ukraine -- 
        $700 million, compared with $13 billion for
        Hungary, a country with one-fifth the population 
        -- are the under-the-table payments required for 
        entry into the market.

        Another reason for Ukraine's dismal foreign 
        investment is the hostility to the idea of 
        property rights. Western businesses have
        balked at investing because they cannot secure 
        company ownership of land or property from the 
        state. A draft constitution now under discussion 
        in Parliament to replace the Soviet Constitution 
        was watered down in May so that property 
        ownership is excluded as a basic right.

[Richard Pipes places the same short-lived acquaintance with, and 
lack of respect for, private property, at the head of institutional 
obstacles impeding change in Russia and inhibiting "Russians from 
benefiting from Western experience and modernization." 
I might develop this important idea separately. tkg]

        Washington's biggest fear in Ukraine is the 
        potential for chaos, and that is the underlying 
        reason for continuing high levels of assistance, 
        including 52 programs financed by the United 
        States Agency for International Development.

        "The country won't make it without the support 
        of the West," an American official said. "They 
        don't have the self-confidence to do it without 
        the feeling of having friends."


                                ***


Perhaps common interests will prevail over past experiences in promoting  
friendships and cooperation with our next door neighbors.

________________________________________________________________________


Roman Antoszewski (antosz@sbsu1.auckland.ac.nz)

            WARTOSCI I WIERZENIA RELIGIJNE NOWOZELANDCZYKOW
            ===============================================




Przeczytalem ostatnio raport o wartosciach i wierzeniach 
mieszkancow Nowej Zelandii opracowany przez Alana Webstera i Paula 
Perry wraz z szeregiem osob z kregow koscielnych specjalizujacych sie w 
socjologii religii. Glowni autorzy pracuja na Uniwersycie Massey w 
Palmerston North.*) Informacje zebrano w ten sposob, ze rozeslano ankiety
do tysiaca rodzin nowozelandzkich wybranych losowo i reprezentujacych 
wszystkie kregi zawodowe, regiony i wyznania w tym kraju, zgodnie z 
metodami stosowanymi w socjologii. Badania prowadzono w 1989 roku i wyniki
porownywano z podobnym studium przeprowadzonym w 1985 roku. Az trzy lata 
trwalo opracowanie i opublikowanie wynikow metoda malej poligrafii. A oto
kilka uwag, jakie nasunely mi sie podczas studiowania tego raportu 
liczacego ponad 270 stron i zawierajacego okolo setki tabel. 
Wylawialem zagadnienia zwiazane w jakis sposob ze srodowiskiem polskim, 
wiecej uwagi poswiecilem wiec katolicyzmowi, niz innym wyznaniom.

Przypatrzmy sie najpierw, jakiego wyznania sa Nowozelandczycy. Najwiecej 
jest wyznania anglikanskiego (27%), potem ida prezbiterianie (20%), a 
zaraz za nimi katolicy (17%). Tak wiec katolicy stanowia trzecia co do 
liczebnosci grupe religijna i dziela te pozycje z grupa bezreligijnych, 
czyli osob nie przyznajacych sie do zadnej religii (nie mowi sie o 
ateistach, uzywa sie terminu <>). Kilka lat temu bezreligijni
byli znacznie liczniejsi od katolikow (w liczbach wzglednych katolicy 
w 1985 stanowili tylko 14%, a bezreligijni az 21%). Przypuszczam, 
ze wzrost liczebnosci osob przyznajacych sie do katolicyzmu, to 
wynik wizyty Papieza Jana Pawla II w Nowej Zelandii w 1986 roku. 
Szczegolnie popularna jest bezreligijnosc wsrod mlodych doroslych 
w wieku 18-24 lat. W tej to grupie az 24% uwaza sie za bezreligijnych, 
podczas gdy w Anglii procent ten wynosi 14, a w Niemczech
Zachodnich nawet tylko 9. Smialo wiec mozna powiedziec, ze Nowa Zelandia
jest jednym z najbardziej bezreligijnych krajow wspolczesnego swiata. 
Znajduje to znakomite odzwierciedlenie w czestotliwosci chodzenia do 
kosciola. Zaledwie 15% mieszkancow tego kraju chodzi do kosciola raz na
tydzien, a okolo 40% nie chodzi do kosciola wcale. W Niemczech Zachodnich
do kosciola uczeszcza 21%, a w pozostalych krajach Europy Zachodniej az
32%! Glebie wiary religijnej oceniano na podstawie odpowiedzi na proste
pytanie: czy wierze z absolutna pewnoscia w istnienie Boga? 39%
Nowozelandczykow odpowiada twierdzaco na to pytanie. Nie ma danych, jak 
glebia wiary przedstawia sie w innych krajach, jest natomiast interesujace
zestawienie wyksztalcenia i glebi wiary. Okazuje sie, ze az 59% osob bez 
sredniego wyksztalcenia wierzy bezwarunkowo w istnienie Boga, a potem, 
wraz z wyksztalceniem, cyfra ta spada do 28% dla absolwentow szkol 
srednich i wzrasta dla osob z wyksztalceniem uniwersyteckim, gdzie wynosi
35%.

Warto chwile zastanowic sie nad tymi cyframi. Interpretujac to bardzo 
przewrotnie mozna by powiedziec, ze gleboka wiara zwiazana jest z 
trudnosciami w "pobieraniu nauk", stad ta odwrotna zaleznosc - im wyzsze
wyksztalcenie, tym mniej wiary. Oczywiscie tak nie jest. Powyzsze cyfry 
wskazuja na rzecz zdumiewajaca i dla mnie niespodziewana. Srednie 
wyksztalcenie obniza najbardziej, nazwijmy to, wspolczynnik wiary, 
ale wyksztalcenie wyzsze znow podnosi glebie wiary. Az strach wyciagac 
wniosek, ktory sam sie narzuca - czastkowe wyksztalcenie, niedouczenie, 
obniza wiare, wyksztalcenie wyzsze, nazwijmy to kompletne, znow ja
podwyzsza. Sam do takiego wniosku nie chcialem dojsc, ale co zrobic, kiedy
wniosek taki wychodzi ze statystyki? Widocznie dopiero wyksztalcenie 
wyzsze pozwala na uswiadomienie sobie stopnia skomplikowania swiata i 
naszej bezradnosci wobec jego nierozwiazywalnych zagadek. Jak sobie teraz 
przypominam, rzeczywiscie, wszyscy wojujacy ateisci, jakich w zyciu 
spotkalem, to byly niedouczki. Owszem, znalem wielu ateistow z najwyzszymi
stopniami akademickimi, ale ci nigdy nie znizali sie do poziomu ateizmu 
walczacego, jesli im Partia tego nie kazala...  Ich dewiza byl najczesciej
agnostycyzm. Zdumiewajaco wysoki jest tez wspolczynnik wiary wsrod 
nauczycieli. Bylby to najbardziej optymistyczny wniosek z punktu widzenia
kosciola. Przeciez nauczyciele ksztaltuja przyszlosc narodu. Nie widac 
jednak skutkow religijnosci nauczycieli na codzien. Znane mi dzieci 
nowozelandzkie nie przynosza ze szkol ani sladu religijnosci. Wprost 
przeciwnie. Moze nauczyciele uciekaja sie do wiary, bo nie moga sobie 
poradzic z mlodzieza i jest to z ich strony gest desperacji? Statystyka 
wykazuje takze, iz procent uczeszczajacych cotygodniowo do kosciola jest 
stosunkowo wysoki dla osob starszych. Wiecej niz co piaty 
szescdziesieciolatek chodzi do kosciola co tydzien, podczas gdy tylko
mniej niz co siodmy mlody dorosly idzie w jego slady. Co z tego wynika? 

Kusi mnie znow, by pobawic sie w przewrotne interpretowanie statystyki, 
jak czesto robia to spece od reklamy i propagandy, i powiedziec, ze 
wierzyc sie oplaca, bo wtedy dluzej sie zyje, niedowiarki wymieraja 
wczesniej, stad ten statystyczny trend. Oczywiscie to zart. Niedowiarki 
nie umieraja wczesniej, przyczyna tej zaleznosci jest prostsza. Po
prostu jak nam Kostucha coraz blizej pobrzekuje kosa kolo ucha, uciekamy
sie do Boga. Jak trwoga, to do Boga, mowi stare polskie porzekadlo. Takie
wytlumaczenie wydaje sie byc blizszym prawdy...  Podobnie zreszta rzecz 
sie ma z pewnoscia co do istnienia Boga. Im jestesmy starsi, tym jest to 
dla nas oczywistsze - az 53% osob w wieku ponad 60 lat jest przekonanych
z absolutna pewnoscia, ze Bog istnieje. Dziwne tylko, dlaczego kobiety, 
niezaleznie od wieku, bardziej wierza w Boga. Przeciez dluzej zyja. A moze
dlatego dluzej zyja, ze bardziej wierza w Boga? Znow wylazi ta 
przewrotnosc interpretacji statystyki. Interesujaca jest tez zaleznosc 
miedzy sytuacja finansowa, a wiara w istnienie Boga z absolutna 
pewnoscia. Okazuje sie, ze najubozsi, ci z dochodem na rodzine ponizej 
20.000 NZ$ rocznie az w 48% sa przekonani o istnieniu Boga, a tylko 
31% z dochodami ponad 80.000 NZ$ rocznie wierzy w jego istnienie. 
Nalezy przypuszczac, ze jak ci biedni dochrapia sie lepszych dochodow, 
tez Bog bedzie im mniej potrzebny. Smutne? Nie wiem, ale prawdziwe i 
sprawdzalne w zyciu... 

I jeszcze jedna informacja, tym razem pocieszajaca dla nas, Polakow. 
Okazuje sie, ze katolicy sa najliczniejsi w grupie rodzin zarabiajacych 
ponad 60.000 NZ$, bo az 26% wszystkich rodzin w tej grupie to katolicy,
podczas gdy bezreligijni stanowia w tej grupie tylko 21%. A dobrze im 
tak, powiedzialby religiant. Cynik natomiast moglby powiedziec, ze oplaca
sie byc katolikiem, jakos opatrznosc katolikom sprzyja... 

Przedstawilem niektore wnioski, jakie nasuwaja sie z analizy tabel 
statystycznych ilustrujacych wiare w Boga. Omawiana praca nie zamyka sie
na problematyce wiary w Boga. Podejmuje takze znacznie egzotyczniejszy 
temat - a mianowicie zagadnienie wiary w istnienie diabla i piekla. 
Jest to jedyne znane mi zrodlo zajmujace sie diabelska statystyka 
w czasach wspolczesnych. Z tej diablologii analitycznej podam 
tylko kilka najciekawszych wnioskow. Im jestesmy starsi, tym 
mniej wierzymy w istnienie piekla (w wieku ponad 60 lat 
tylko 21% osob jest absolutnie przekonanych o istnieniu piekla, 
podczas kiedy az 30% dwudziestolatkow w nie wierzy). Poczatkowo wynik
ten wygladal na paradoks. Jak to? Im starsi, tym bardziej wierzymy w Boga,
i mniej wierzymy w pieklo? Ale motywacja jest oczywista, po przemysleniu.
Chcialoby sie rzec: "Oj brzydale staruszki, nagrzeszylo sie w tym dlugim
zyciu, nagrzeszylo, a teraz wolimy przymknac oczy na istnienie piekla... "
A co z dwudziestolatkami? - no coz, latwo im wierzyc w pieklo, skoro sa 
przekonani, ze to nie dla nich, bo jeszcze maja czas...[ Jaka to jest ta 
natura czlowieka! Przypomina mi sie fragment jaselek z dziecinstwa, gdzie
to diabel zwraca sie do Heroda - "Chodz, staruchu, chodz na spytki...  
(a zaraz po spytkach pada): Idz do piekla, bos ty brzydki!... "]. 

Motywy ludzkiego postepowania widac tez przejrzyscie w innym zestawieniu.
Az 66% wiernych uczeszczajacych co tydzien do kosciola jest absolutnie 
pewna, ze pieklo istnieje, i az 73% z nich wierzy w istnienie diabla. A
sposrod wierzacych chodzacych do kosciola mniej niz raz na rok, tylko 7%
wierzy w pieklo i 11% wierzy w istnienie diabla. I znow chcialoby sie 
spekulowac na temat motywow chodzenia do kosciola. Zlosliwiec by 
wywnioskowal, ze albo ludzie chodza do kosciola, bo boja sie piekla, 
albo boja sie piekla, bo chodza do kosciola. A moze jest trzecia 
mozliwosc? 

Zdumiewajacy jest fakt, ze 5% bezreligijnych takze wierzy w pieklo i az
9% wierzy w diabla. Wynikaloby stad, ze musza byc niejako bezreligijne 
diably, diably bez teki, a takze piekla bez przydzialu, piekla niczyje. 
To dopiero musza byc piekla! A jaka istnieje zaleznosc miedzy wiara w 
istnienie piekla a pozycja ekonomiczna? Tez znamienne. Najbiedniejsi 
(do 30.000 NZ$ rocznie) w 20% wierza w pieklo, ale jak dochrapia sie 
zarobkow ponad 80.000 NZ$, juz tylko 11% boi sie piekla, pewnie wedle 
zasady...  hulaj dusza, piekla nie ma. A zeby juz skonczyc z cala 
pieklologia warto zauwazyc, ze wierzacy wszystkich wyznan i roznej 
czestotliwosci uczeszczania do kosciola w wiekszym stopniu wierza w 
istnienie diablow, niz w istnienie piekla. Wywnioskowac stad mozna 
smetnie, ze w sferach diabelskich panowac musi takze bezrobocie. 
Nawet w piekle nie ma zupelnego szczescia. Przeanalizowalem na swoj 
sposob kilkanascie tabel zawartych w tym opracowaniu i staralem sie 
nie sugerowac interpretacja autorow opracowania, ktorzy omawiaja 
rzecz w wielce religianckim i politycznym tonie. Moim zdaniem, 
cytowane dane liczbowe nie upowazniaja do zbyt smialych uogolnien, 
na co pozwalaja sobie autorzy i dyskutanci z roznych kosciolow 
funkcjonujacych w Nowej Zelandii.

Trzeba zauwazyc, ze pod wzgledem metodologicznym raport ma wiele 
niedociagniec. Wszystkie wyniki podane sa w procentach od liczby 
respondentow, informacje sie dubluja, brak systematycznosci w 
przedstawianiu spraw, ale najgorsze, ze nie zastosowano zadnej 
statystyki dla oceny wartosci danych. Az dziwne, ze opracowanie wyszlo 
z uniwersyteckim glejtem. Opracowania statystyczne bez oceny granic 
ufnosci przypominaja anekdotke o dwoch malzenstwach, co to w jednym 
zona bijana bywa codziennie, a w drugim nigdy. Statystycznie wychodzi, 
ze zony sa bijane co drugi dzien, co oczywiscie dla wielu zon jest 
zdecydowanie za malo, a dla wielu zdecydowanie za duzo. Nalezy zachowac 
umiar. Co jest jednak najzupelniej pewne i istotne z naszego punktu 
widzenia, to fakt, ze Nowa Zelandia jest jednym z najbardziej 
bezreligijnych krajow, i ze katolicy, czy to dzieki Bozej lasce, 
czy obrotnosci, a najprawdopodobniej dzieki selektywnej imigracji, 
sa jedna z najzasobniejszych grup spolecznych w tym kraju. No i 
odkrywcza jest diablologia i pieklologia zawarta w tym raporcie.

Szkoda tylko, ze ani slowa nie ma o aniolach i angelologii stosowanej. 
Byloby rzecza fascynujaca poznac, czy istnieje korelacja miedzy wiara w 
diably, a wiara w anioly. Ciekawe tez, czy diablow jest wiecej, czy 
aniolow. Na pierwszy rzut oka wydaje sie, ze w diabla wierzyc jest 
latwiej niz w aniola, bo w zyciu czesciej sie diabla spotyka, a anioly, 
wiadomo, sa rzadkoscia. Ja spotkalem tylko kilka anielic, a po czasie i
tak wszystkie okazaly sie farbowanymi diablicami. Nie wiem jak 
inni, i tu statystyka bylaby bardzo na miejscu...   

Na koniec warto zaznaczyc, ze wiekszosc wyciagnietych wnioskow to prawdy
uniwersalne, znane od dawna, jak na przyklad zaleznosc miedzy glebia 
wiary a wiekiem, plcia a religijnoscia, itp. Autorzy raportu starali sie
ujac inny wymiar zagadnienia - glownie chodzilo im, jak wiara wplywa na 
poglady polityczne i ustosunkowanie sie do podstawowych problemow 
spolecznych tego kraju. I tu wniosek jest zenujacy. W wiekszosci 
przypadkow wierzacy Nowozelandczyzy, niezaleznie od wyznania, niewiele 
roznia sie od niewierzacych, jesli idzie o poglady i aktywnosc w zakresie
polityki czy spraw spolecznych. Ogolny wniosek jest deprymujacy z punktu
widzenia kosciola. Praktycznie wiara w minimalnym stopniu wplywa na 
zycie mieszkanca tego kraju. Wyjatek stanowia tylko imigranci 
z niektorych wysp Pacyfiku, Filipin i Tajlandii, no i z Polski,
choc raport tego nie wyszczegolnia. Zwiazane jest to niewatpliwie z innym
podlozem kulturowym, jakie narodowosci te przynosza ze swoich krajow. 
Doswiadczenie jednak uczy, ze dzieci w wieku szkolnym, lub tu urodzone,
tradycje te przejmuja w minimalnym stopniu.

A teraz nieco obserwacji wlasnych. Kosciol w Nowej Zelandii nie odgrywa 
praktycznie zadnej roli w zyciu codziennym spoleczenstwa, nie odznacza 
sie w krajobrazie, a o zyciu politycznym nie warto nawet wspominac. 
Czasem ckni sie do tych europejskich, szczegolnie polskich, kapliczek, 
kosciolkow wiejskich, dzwonow i sygnaturek, wspanialych katedr pelnych 
pomnikow historii i narodowej kultury. Tu kosciolow jest duzo, ale prawie
wszystkie sa mniejsze od sredniego domu mieszkalnego, a wyrozniaja sie 
najczesciej zaniedbaniem i opuszczeniem. Wnetrza sa bezosobowe, chcialem 
powiedziec, bezduszne. Wieksze budowle koscielne, katedry kilku wyznan w
Auckland czy Wellington bywaja otwarte za dnia, ale wlasciwie wylacznie 
dla sprzataczy. Koscioly europejskie, niekoniecznie te wielowiekowe, pelne
sa dziel sztuki, historycznych i narodowych cennosci. Tu nic z tych rzeczy.
Nie dlatego, ze taka krotka historia tego kraju. Ostatecznie kraj liczy 
sobie te stokilkadziesiat lat. Ale dlatego, ze to co waznego w tym kraju,
nie dzialo sie w kosciolach i o kosciol nie zatracalo. Z tego wzgledu 
kosciol nie przyciaga turystow czy szkolnych wycieczek, no bo i po co? 
Jest wylacznie miejscem niedzielnych nabozenstw. Ostatnio coraz czesciej
urzadza sie w kosciolach koncerty, nie tylko muzyki koscielnej. W duzym 
stopniu zwiazane jest to jednak z brakiem teatrow czy sal koncertowych 
no i poprawia nieco sytuacje finansowa parafii. A finanse to pieta 
achillesowa wiekszosci kosciolow. W katolickiej katedrze w Auckland, w 
kruchcie wywieszono (zaraz nad piekna rzezba Chrystusa - ciesli) olbrzymi
plakat informujacy o dramatycznym spadku ofiarnosci wiernych. Co roku 
dochod katedry spada o 30 procent, i tak od kilku lat z rzedu...  

W szkolach publicznych problem religii po prostu nie istnieje. Moja corka
nie ma pojecia jakiego wyznania sa jej kolezanki, i jej kolezanki nic nie
obchodzi jej wyznanie. Uczciwszy uszy (bity?) wiedze religijna, wobec 
doskonale zorganizowanego systemu bibliotecznego, zdobyc jednak mozna 
bardzo latwo i to z zakresu wszystkich wyznan, nowinek, magii, voodoo, 
itp. Kazda biblioteka publiczna posiada bogaty dzial religii, czesto 
zdumiewajaco bogaty. Na dodatek, wobec pelnej komputeryzacji zbiorow, 
mozna w mig przeszukac zasoby innych bibliotek i sprowadzic wybrane 
pozycje za darmo albo za mala oplata. Jest tez kilka ksiegarn 
religijnych, ale te glownie utrzymuja sie ze sprzedazy upominkow 
i pocztowek. Warto dodac, ze niedziela tu, od kilku juz lat, jest dniem 
zakupow. W kazdej dzielnicy otwarte jest w niedziele centrum handlowe, 
miejsce spotkan mlodziezy i miejsce tygodniowych zakupow rodzinnych.

W niedziele nadawane jest nabozenstwo z ktoregos z kosciolow. Jest to
jednak zwykle pogawedka duchownego z telewidzami ilustrowana 
spiewami choru koscielnego. Chorzysci, obowiazkowo w komezkach, starannie
wyspiewywuja starenkie teksty religijne z podsunietych im pod nos 
spiewnikow. Nawet to ladnie wyglada, ale nie ma w tym nic z nabozenstw 
polskich. Radio, na specjalnej fali udostepnianej mniejszosciom 
narodowym i roznym wyznaniom za mala stosunkowo oplata, oddaje glos 
wyznawcom Bahai, muzulmanom, wyznawcom hinduizmu, ale tez wrozkom, 
astrologom, lesbijkom, gejom, itp. Mozna snuc rozwazania o 
przyczynach tej religijnej obojetnosci. Nic lepszego nie przychodzi 
mi do glowy, jak tylko to, ze w krotkiej historii tego kraju nie bylo 
tak beznadziejnej sytuacji, ze tylko boska pomoc pozostawala w odwodzie.
Od stukilkudziesieciu lat zadnych tu walk, zadnych powstan czy 
powstanek, zadnych "Solidarnosci", "zydokomuny", "solidokomuny", ani 
nawet zwyklych "komuchow", poza kilkoma importowanymi z Polski.
Nie bylo tez wiekszych klesk zywiolowych, poza kilkoma powodziami, 
kilkoma trzesieniami ziemi sredniej skali, niespodziewanymi sniezycami
w gorach...  I to wszystko. Owszem, zolnierze w czasie obu wojen 
gineli, i nawet znaczna ich liczba polegla za Imperium. Ale bylo to 
daleko, na afrykanskich i europejskich polach chwaly, jakby 
bezimiennie. Tu pozostaly wprawdzie ich nazwiska wygrawerowane na 
cokolach, ale jakos nic to nie ma wspolnego z jakimkolwiek kosciolem 
czy z wiara w cokolwiek, moze tylko z wiara w uczciwosc, naiwna, 
prymordialna, wzruszajaca czasem, ale bezbronna wobec 
stopnia skomplikowania swiata tego...  


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 


*) Webster Alan C., Paul E. Perry (1992); Values and beliefs in New 
Zealand. The full report. Dialogue between social scientists and the 
churches on the Second New Zealand Study of values (with responses 
from the churches). Alpha Publ., Palmerston North, 270p. c. 100 tabl.

                                        (1996, Titirangi, Nowa Zelandia)
________________________________________________________________________


Z cyklu: OSKARZENIA I KALUMNIE

Janusz Mika (mika@cx1.cyf.gov.pl)

              DROGA PRZEZ MEKE CZYLI POWROT PRZESIEDLENCA
              ===========================================





Po 15 latach tulaczki moj przyjaciel powrocil na lono ojczyzny, 
ktora powitala go z otwartymi ramionami, jesli nie liczyc tego, 
co spotkalo go w zwiazku z proba przewiezienia swego mienia, 
zwanego mieniem przesiedlenczym, bez koniecznosci uiszczenia 
oplat celnych. 

Przed wyjazdem przyjaciel wyobrazal sobie wszystko bardzo 
prosto. Wiedzial, ze jest, po pietnastoletnim pobycie poza
granicami kraju, prawdziwym przesiedlencem i w naiwnosci swej
sadzil, ze nowa ustawa celna o mieniu przesiedlenczym bedzie
dotyczyc przede wszystkim takich jak on. Przed wyjazdem zaopatrzyl 
sie w stosowne pismo z polskiej ambasady, nadal swoj dobytek
droga morska do Polski i polecial do Niemiec, gdzie nabyl komputer 
(bez komputera nawet przez pare tygodni zycie wydaje mu sie 
niemozliwe) oraz pare innych drobiazgow, wsiadl z tym wszystkim 
wraz z zona w samochod syna i pozwolil sie zawiezc do Polski. 
Aby uniknac tloku, przekroczyli granice o piatej rano. Pan celnik 
polecil mu wypelnic wymagane dokumenty uzywajac do tego wskazanej 
przez niego prywatnej firmy, ktora policzyla sobie za te usluge 
drobna sume piecdziesieciu zlotych. Gdy juz wszystko bylo gotowe, 
mniej wiecej za 10 szosta, okazalo sie, ze panowie celnicy maja 
wlasnie zmiane, jedni ida do domu, a drudzy przychodza do swej 
wyczerpujacej pracy, ktora niewtajemniczonemu wydaje sie polegac 
glownie na rozmowach z kolegami i z niektorymi z klientow. 
Ostatecznie cala wyprawa opuscila goscinny Urzad Celny w Zgorzelcu 
juz po niespelna trzech godzinach. Przyjaciel wiozl ze soba tzw. 
przekazanie swojej sprawy do Urzedu Celnego w Warszawie, ktory 
miesci sie przy ulicy Osmanskiej, gdzie w terminie trzech dni od 
chwili przekroczenia granicy miala sie odbyc wlasciwa odprawa celna. 

Gdy przyjaciel zjawil sie na Osmanskiej w przewidzianym czasie, 
dowiedzial sie, ze w Warszawie obowiazuje rejonizacja, o czym nie 
wiedza celnicy ze Zgorzelca, bo niby po co maja sobie obciazac 
glowy niepotrzebnymi im informacjami. We wlasciwym juz urzedzie 
przy ulicy Blonskiej, po odstaniu trzech godzin w kolejce biznesmenow 
sprowadzajacych towary z zagranicy, dowiedzial sie, ze celnicy sa 
zbyt zajeci, aby odprawic jego "towar" tego samego dnia. 

Nastepnego dnia wybuchla bomba. Okazalo sie, ze aby uzyskac zwolnienie 
z cla przesiedleniec z zaswiadczeniem takim, jakie przyjaciel 
otrzymal od swojego konsula, musi miec staly meldunek w Polsce. 
Geniusze, ktorzy ukladaja przepisy i ci, ktorzy wydaja zaswiadczenia, 
nie sa w stanie zrozumiec tego, ze typowy przesiedleniec nie moze 
miec stalego meldunku, bo po prostu i zwyczajnie nie mieszka w Polsce. 
Pan Kierownik Urzedu z poczatku zaproponowal przyjacielowi pojechanie  
do Afryki po wlasciwe zaswiadczenie lub zaplacenie cla i jednoczesne 
napisanie odwolania. Po paru kolejnych wizytach w jego urzedzie pan
Kierownik zgodzil sie odlozyc sprawe do chwili, kiedy przyjaciel uzyska 
stale zameldowanie, co ma potrwac pare tygodni ze wzgledu na koniecznosc 
odtworzenia dowodu osobistego, zmielonego przez poprzednie wladze. W ten 
to sposob przepisy i niekompetentni urzednicy, trzymajacy sie tych 
przepisow z bezdusznym uporem, zmuszaja przyjaciela do fikcyjnego 
meldowania sie w mieszkaniu, w ktorym bedzie mieszkac kilka tylko tygodni,
bo jako (prawdziwy) przesiedleniec nie ma w Polsce wlasnego mieszkania
i musi je dopiero kupic. Moj przyjaciel zyje teraz w nieustannym napieciu, 
ciagle myslac o tym, jakie to niespodzianki czekaja go ze strony przepisow
i urzednikow, gdy nadejdzie do Polski jego bagaz morski.



Warszawa, czerwiec 1996                                   
                                                                     JAM
________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr

Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow:  krzystek@magnet.fsu.edu (Jurek Krzystek)
                    karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)

Stale wspolpracuje: bielewcz@io.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
                   
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1996). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez WWW i anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 135_________________________