______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 30.09.1994 ISSN 1067-4020 nr 108 _______________________________________________________________________ W numerze: Henry Kissinger - "Partnerstwo" niszczy NATO Jan Wolenski - Niech Kosciol walczy duchem, nie prawem Jerzy Piekarczyk - Gloria Victis Adach Smiarowski - Nie dac, zeby zaszlo mgla Michal Babilas - Wariacje przy jezyku _______________________________________________________________________ Jesien juz sie zaczela na dobre, studenci czworkami, ze spiewem na ustach maszeruja do swoich uniwersytetow, ostatnia chwila, zeby uplynnic troche remanentow z wakacji. Co czynimy, dziekujac serdecznie wszystkim Czytelnikom, ktorzy napisali do nas pare cieplych slow. Zwykle dziekujemy i sugerujemy, zeby cos dluzszego napisali, do przeczytania. I na tym ta owocna korespondencja sie konczy. Zastanawiajace jest, ze nikt nie ma ochoty nam wyjasnic dlaczego nie ma ochoty czegos napisac. Czy jest to tylko ten sam brak ochoty, czy jest to zjawisko bardziej skomplikowane? Moze ktos mialby ochote przyslac nam swoja niebanalna interpretacje tego braku ochoty? Na wszelki wypadek przesylamy wszystkim Czytelnikom najserdeczniejsze zyczenia z okazji 60-lecia urodzin Brigitte Bardot i zyczymy, aby starzeli sie wolniej, na przyklad jak Kabaret Starszych Panow. _______________________________________________________________________ <>, 13-15.08.1994; artykul z "Los Angeles Times Syndicate International", tlum. *mak*, tytul od red. "Gazety", wpisal J.K_uk. Henry Kissinger "PARTNERSTWO" NISZCZY NATO ========================== Zdecydowanie najbardziej niepokojacym aspektem amerykanskiej polityki zagranicznej, znacznie bardziej groznym niz sprawa Bosni czy Haiti, jest postepujacy rozklad Sojuszu Atlantyckiego, stanowiacego przez pol wieku fundament polityki zagranicznej USA. Bez watpienia rozklad imperium radzieckiego, wycofywanie sie Armii Czerwonej i zjednoczenie Niemiec wymagaja powaznych zmian w NATO. Dzis jednak mamy do czynienia nie z adaptacja Sojuszu do nowej sytuacji, lecz z jego upadkiem - nie poprzedzonym jakakolwiek debata publiczna - w wyniku czego z NATO pozostanie pusta muszla. W czasie trzech tegorocznych podrozy do Europy prezydent Clinton mowil o Sojuszu tak, jakby byl on reliktem zimnej wojny. Jego obecne znaczenie okreslal prawie wylacznie w kontekscie "Partnerstwa dla pokoju", ktorego istote stanowi - zdaniem Clintona - nie bezpieczenstwo, lecz pojednanie: "musimy uzyc naszej potegi wojskowej do dokonania czegos, czego nigdy nie zrobiono na kontynencie europejskim: autentycznie, z ich wlasnej woli, zjednoczyc wolne i niepodlegle narody w prawdziwie wolnej Europie, zamiast miec do czynienia z kolejnymi, nowymi podzialami Europy". Sila wojskowa jako instrument jednoczenia narodow z ich wlasnej i nieprzymuszonej woli to pomysl, ktory - az do naszych wyjatkowo oswieconych czasow - uchodzilby za sprzeczny w samym zalozeniu. Zwlaszcza, ze chodzi o rozlegly obszar, obejmujacy wieksza czesc polnocnej polkuli: Sojusz Atlantycki, dawnych satelitow ZSRR, republiki poradzieckie, neutralne panstwa europejskie oraz, rzecz jasna, Rosje. Taka grupa panstw to zupelnie inne zwierze --------------------- niz NATO i Unia Europejska - tak jak je do tej pory rozumiano. I pod wieloma wzgledami jest z nimi sprzeczna. "Partnerstwo dla pokoju", po przyjeciu do niego Rosji, oraz panstw Europy Srodkowej i Wschodniej, stalo sie faktem. Ale jeszcze nie jest za pozno, by zapobiec sytuacji, gdy "Partnerstwo" zepchnie w cien Sojusz Atlantycki - tak pracowicie budowany przez ostatnie 40 lat, tak pozyteczny i wciaz tak potrzebny w swiecie pelnym konfliktow. Celem NATO bylo zagwarantowanie bezpieczenstwa; mial bronic przed konkretnym zagrozeniem. |Natomiast "Partnerstwo" zostalo powolane nie dla obrony, lecz w celu rozproszenia obaw|. Wspolne planowanie wojskowe w ramach "Partnerstwa" jest celem, ktory niczemu nie sluzy. "Partnerstwo" - efekt dwustronnej umowy miedzy NATO a kazdym z partnerow - nie likwiduje konkretnych zagrozen. Jakie wspolne zagrozenie czy wspolny cel moze laczyc, powiedzmy, Hiszpanie i Uzbekistan? Sojusz Atlantycki zakladal, ze niebezpieczenstwo grozi spoza obszaru NATO. "Partnerstwo" natomiast dazy do rozproszenia -- poprzez deklaracje dobrych intencji - zagrozen pojawiajacych sie w obrebie wlasnego obszaru. I to wlasnie prezydent Clinton opisuje jako prawdziwie nowatorski aspekt "Parnerstwa": "po raz pierwszy wszystkie panstwa rzeczywiscie respektuja nawzajem swa integralnosc terytorialna". Architekt "Partnerstwa", zastepca sekretarza stanu Strobe Talbott, jeszcze w 1990 r pisal, ze zimna wojna byla niepotrzebna i ze bardziej ugodowa polityka zachodnia polozylaby jej kres o dziesieciolecia wczesniej. Nic wiec dziwnego, ze "Partnerstwo" jest zbudowane na zalozeniu, iz rozszerzanie NATO na Wschod ma charakter "prowokacyjny" i "sklocajacy". "Partnerstwo" to w rzeczywistosci powtorka traktatu z Locarno z lat 20. - kiedy Wielka Brytania, chcac uniknac sojuszu z Francja, zadowolila sie uznaniem granicy francuskiej przez Niemcy. Pogon za nowoscia, rozumiana jako cel sam w sobie, uniemozliwia wyciagniecie wnioskow z historii. W przeszlosci Rosja przewaznie nie tyle kwestionowala granice sasiadow, ile |usilowala ich sobie podporzadkowac| naciskiem lub szantazem. Uznanie granic, jak to zrobil ZSRR na Konferencji Helsinskiej w 1975 r., nie bylo sprzeczne z podporzadkowaniem sobie panstw satelickich ani z doktryna Brezniewa, ktora zakladala prawo do interwencji w razie zagrozenia wladzy komunistow w tych krajach. Rosja nie uwazala sie tez nigdy za panstwo czysto europejskie. Graniczac z Azja i Bliskim Wschodem, nigdy nie byla sklonna podporzadkowac swych stosunkow z sasiadami decyzjom miedzynarodowym. A i dzis nie uwaza, by udzial w "Partnerstwie" pociagal za soba takie zobowiazania - czego dowodzi jej polityka w Azerbejdzanie, Gruzji, Tadzykistanie, ostatnio w Czeczenii. Wielu Rosjan uwaza rozpad ich historycznego imperium za upokarzajacy. W stosunkach z "bliska zagranica" w demokratycznej Rosji nie brak pokus aroganckiego nacjonalizmu w dazeniu do przywrocenia dawnej jednosci. Rosja nadal utrzymuje wojska na wiekszosci dawnego terytorium ZSRR, mimo, ze byle republiki sa czlonkami ONZ. Wojska te biora udzial w wojnach domowych - zgodnie ze strategia, ktora jak sie wydaje, ma na celu uczynienie z niepodleglosci nieznosnego ciezaru, tak, by powrot bylych republik na lono Rosji okazal sie mniejszym zlem. Prawdziwie nowym aspektem europejskiej polityki Clintona jest proba wytyczenia obszaru atlantyckiego ze Wschodu ku Zachodowi - co odwraca podzial swiata stworzony po II wojnie. Jednak uczynienie z Rosji centrum amerykanskiej polityki atlantyckiej oznacza powierzenie nieslychanie odpowiedzialnej roli jednemu z najbardziej niestabilnych panstw swiata. Co wiecej, USA chcialyby wyznaczyc Niemcom role - ktorej nie sprzyjaja okolicznosci, o ktora nie prosili przywodcy w Berlinie, ktora tez niepotrzebnie rani Wielka Brytanie i Francje. W czasie wizyty w Berlinie Clinton wezwal Niemcy, by wziely na siebie szczegolna odpowiedzialnosc za Europe Wschodnia, zwlaszcza za Rosje. Stosunki amerykansko-niemieckie nazwal "wyjatkowymi" - a to ze wzgledu na "bardziej namacalna i blizsza" troske Niemiec o jej stosunki z Rosja, troske z natury wieksza niz o "naszych pozostalych przyjaciol europejskich". Nic bardziej nie dowodzi braku perspektywy historycznej, typowej dla obecnej amerykanskiej polityki zagranicznej. Kazda aluzja do potencjalnie samodzielnej i prominentnej roli kraju - ktorego kleski w przeszlosci wynikaly wlasnie z niemoznosci prowadzenia w samym sercu kontynentu polityki kierujacej sie wylacznie interesem narodowym - jest rownie niepokojaca dla sasiadow Niemiec, jak i dla architektow niemieckiej polityki powojennej. Od chwili utworzenia RFN w 1949 r. bylem nieodmiennie rzecznikiem jak najscislejszych stosunkow z Niemcami. Bylem pelen podziwu dla konsekwencji, z jaka glowne partie kontynuowaly dziedzictwo wielkiego kanclerza Adenauera, ktory chcial, by Niemcy odgrywaly pierwszoplanowa role w Europie - lecz nie na gruncie czysto narodowym, ale jako integralna czesc Sojuszu Atlantyckiego i Unii Europejskiej. I nie jest bez znaczenia, ze odpowiadajac Clintonowi, kanclerz Helmuth Kohl -- byc moze najmadrzejszy z przywodcow dzisiejszej Europy -- przywolal te wlasnie tradycje. Wplyw "szczegolnych" stosunkow niemiecko-amerykanskich na reszte Europy - ktora juz dzis niepokoi sie o skutki zjednoczenia Niemiec - bedzie polegal na przyspieszeniu procesu separowania sie Europy Zachodniej od USA, izolacji Niemiec w Europie i na narastaniu niepokojow w Europie Wschodniej. Innymi slowy, powstanie sytuacja dokladnie przeciwna do tej, do jakiej dazy administracja amerykanska. Gdyby wiec obecne tendencje mialy sie utrzymac, NATO bedzie coraz bardziej tracilo busole. Mimo rytualnych zaprzeczen polityka atlantycka administracji Clintona tworzy w Europie dwie kategorie granic --------------------- granice gwarantowane i tak nie sa zagrozone, a granice zagrozone nie sa gwarantowane. W wyniku czego w Europie Srodkowej i Wschodniej powstaje szara strefa, ktora mieszkajace tam narody uwazaja za bardzo grozna i ktora moze jedynie pobudzac niebezpieczne sklonnosci. Zadne uspokajajace slowa nie moga zmienic faktu, ze Polska, ktora w ciagu dwoch wiekow byla czterokrotnie dzielona przez Rosje, widzi w niej zagrozenie, a nie partnera. Nie ma tez dowodow na to, ze historyczne dazenie Rosji do ograniczenia wplywow Zachodu w poblizu swych granic zmienilo sie w sposob znaczacy. Rozmaite kraje dolaczaja wiec do "Partnerstwa", by wcielic w zycie wzajemnie sprzeczne koncepcje. Narody Europy Srodkowej i Wschodniej widza w nim krok na drodze do NATO. Rosja przystepuje do "Partnerstwa", by pozbawic NATO dotychczasowej tresci - czego dowodza rozne propozycje rosyjskie, az po zadanie prawa weta wobec decyzji Sojuszu. Tak wiec przywodcy USA - obiecujac Polsce, ze jej czlonkostwo w NATO jest tuz-tuz i zapewniajac Rosje, ze moze przylaczyc sie do kazdego ukladu bezpieczenstwa otwartego dla jej bylych satelitow (innymi slowy: potencjalnie moze tez stac sie tez czlonkiem NATO) - musza wywolac nieuchronny zamet lub cos gorszego, gdy przyjdzie rozliczyc sie z obietnic. W kazdym razie perspektywa czlonkostwa Rosji w NATO powoduje, iz Sojusz przestaje byc ukladem chroniacym przed zagrozeniami. A przeciez zostal skonstruowany po to, by bronic swych czlonkow przed zagrozeniami zewnetrznymi, a nie zagrozeniami ze strony czlonkow NATO. Jak na ironie, usilne starania, by nie dopuscic do powstania nowych linii podzialu, zbiegaja sie w czasie z ekspansja Unii Europejskiej, ktora w efekcie doprowadzi do przesuniecia granicy NATO na Wschod. Kiedy Austria, Szwecja i Finlandia (ta ostatnia graniczy z Rosja) wejda do Unii i kiedy dolacza do niej - jak sie planuje - panstwa Europy Wschodniej, wejda one w sklad struktury politycznej, ktorej glowni czlonkowie sa zarazem czlonkami-zalozycielami NATO. Jest malo prawdopodobne, by panstwa czlonkowskie NATO nalezace do Unii Europejskiej pozostaly bezczynne wobec ataku na panstwa nie bedace czlonkami NATO. Prowadzi to badz do faktycznego rozszerzenia zobowiazan NATO, badz do rozlamu miedzy Ameryka a Unia Europejska. Spojna polityka atlantycka musi wiec spelniac dwa wymogi: nadac Sojuszowi nowy kierunek, w tym uregulowac sprawy czlonkostwa, oraz oddzielic organizacyjnie program "Partnerstwa" od dzialalnosci Sojuszu. Jesli chodzi o pierwsza sprawe, nalezy odpowiedziec na nastepujace pytania: jakie sa zadania dotychczasowego trzonu NATO? jakie wspolne cele? I wreszcie, czym jest ow trzon NATO? Mimo, ze nasi europejscy sojusznicy niekiedy nie dorastali do naszych oczekiwan, staneli jednak u naszego boku w czasie wojny koreanskiej, kubanskiego kryzysu rakietowego, konfliktu w Zatoce Perskiej, a dzis nawet maja swych zolnierzy w Bosni. Administracja USA, ktora tak czesto powoluje sie na potrzebe rozszerzania demokracji, nie powinna zbytnio opierac sie przed nadaniem nowego impulsu naszym stosunkom z krajami, ktorych instytucje najbardziej przypominaja amerykanskie. W czasach narastania konfliktow etnicznych i fanatyzmow religijnych, w czasach wylaniania sie nowych poteg regionalnych obezwladnienie NATO -- ukladu bezpieczenstwa, ktory na ogol z powodzeniem funkcjonowal przez pol wieku - byloby nierozwazne. Trudno uwierzyc, by demokracje atlantyckie nie potrafly sformulowac istotniejszych celow wspolnych niz wewnetrznie puste militarne programy "Partnerstwa". Na ozywienie trzonu Sojuszu trzeba bedzie zaczekac do rozstrzygniecia kwestii skladu NATO. "Partnerstwo" spelnilo pozyteczna funkcje, otwierajac dyskusje o poszerzeniu NATO. Jednak dalsza zwloka stanowi zachete dla Rosji i Niemiec do wypelnienia, jednostronnie lub w porozumieniu, prozni pomiedzy nimi -- do rozwoju wydarzen, ktorego wszyscy w Europie chca uniknac. Wlasnie dlatego Niemcy tak silnie opowiadaja sie za przystapieniem Polski do NATO. Jednoczesnie, dopoki NATO i "Partnerstwo" beda organizacyjnie polaczone, okreslenie wspolnych celow dla trzonu Sojuszu moze sie okazac bardzo trudne. O czlonkostwo w "Partnerstwie" wystapily juz 22 panstwa, dziesiatki dalszych spelniaja warunki umozliwiajace przystapienie don. Oczekuje sie, ze kazde panstwo wniesie wlasny projekt dwustronnej wspolpracy z Sojuszem. Nikt, kto zna sposob funkcjonowania NATO nie uwierzy, by w obecnym stanie rzeczy NATO-wska biurokracja mogla rownoczesnie pracowac nad poszczegolnymi programami "Partnerstwa" i tworczo adaptowac sam Sojusz do nowych okolicznosci. Zgadzam sie z administracja amerykanska, ze Rosje trzeba wlaczyc do wspolnoty miedzynarodowej. Ale poniewaz jest to przede wszystkim wyzwanie natury politycznej i gospodarczej, NATO nie jest najlepsza instytucja, by mu sprostac. W tej mierze istotne znaczenie ma uczestictwo Rosji w politycznych czesciach spotkan G7 oraz jej obecnosc w wielostronnych grupach roboczych zajmujacych sie Balkanami i Korea. Pierwszorzedna role odegraja tez dwustronne konsultacje Waszyngton-Moskwa. Wreszcie Konferencja Bezpieczenstwa i Wspolpracy w Europie -- w ktorej uczestnicza wszystkie panstwa majace prawo czlonkostwa w "Partnerstwie" - zostala zaprojektowana wlasnie w tym celu. NATO nie. W imie czego demontowac siec bezpieczenstwa, gdy istnieje juz niejedno forum, na ktorym mozna pracowac nad pojednaniem? - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - *Henry KISSINGER* -- ur. 1923. Profesor nauk politycznych Uniwersytetu Harvarda. W latach 1969-73 doradca prezydenta Nixona ds. bezpieczenstwa narodowego, 1973-76 sekretarz stanu. Obecnie ekspert Partii Republikanskiej. _________________________________ *Trzy grosze Europejczyka dyzurnego.* Doswiadczenie i zdrowy rozsadek Kissingera sa znane od dawna, powyzszy artykul byl wiec uwaznie czytany i komentowany w Polsce. Glosy byly bardzo rozne, nie sposob stwierdzic czy wiekszosc ocenia jego tezy pozytywnie, czy negatywnie. Tym niemniej dla sporej liczby dziennikarzy a i zwyklych ludzi interesujacych sie polityka nie ulega watpliwosci, ze Kissinger po pierwsze reprezentuje czysto amerykanski punkt widzenia, niekoniecznie zbiezny z aktualnymi interesami panstw europejskich, a po drugie nalezy on do minionej ekipy rzadzacej, ktora nieustannie demonstruje swoja niechec, a czasami pogarde wobec inicjatyw biezacej administracji Waszyngtonskiej. Wydaje sie po prostu, ze ten artykul jest przeznaczony glownie, a moze i wylacznie dla czytelnika amerykanskiego, ktorego nie beda razic paternalistyczne sformulowania w rodzaju "mimo, ze nasi europejscy sojusznicy niekiedy nie dorastali do naszych oczekiwan, staneli jednak u naszego boku...". Czytelnik europejski ma bowiem inne kryteria i na demagogiczne pytanie "jaki wspolny cel moze laczyc Hiszpanie i Uzbekistan?" moze odpowiedziec pytaniem: "a jakiz to wspolny cel laczy nafciarza z Teksasu i piekarza z Burgdorfu pod Hanowerem?". Czytelnik znajacy historie Europy ma prawo interpretowac po swojemu teze Kissingera, ze Rosja *nigdy* nie uwazala sie za panstwo europejskie. W kazdym razie moge sam sobie powiedziec "znaj proporcye, mocium panie", i stwierdzic, ze polemika nizej podpisanego z wielkim Kissingerem wiele sensu nie ma. Pozwole sobie wiec po prostu popatrzec na kilka aspektow sytuacji, ktora mam pod nosem tak ja ja widze poprzez europejskie media. Niektore dane wzialem z <> z 18 wrzesnia i z kilku wczesniejszych numerow <>. Zainteresowanie sprawami europejskimi w Ameryce maleje. Wazniejsze staja sie problemy typu Kuby, Haiti, Korei Polnocnej itp. Zimna wojna zakonczona, nie brak wiec glosow, aby zostawic, niech sie Europa sama stara o swoje bezpieczenstwo, wazniejsze byc moze jest uregulowanie spraw gospodarczych, a tam Europa nie jest sprzymierzencem lecz konkurentem Ameryki. Zjednoczona, bezpieczna Europa jest jednak dosc daleka sprawa, partykularyzmy narodowe skutecznie tlumia wyobraznie romantykow. Wiec moze Sojusz Atlantycki jest potrzebny. Ale niekoniecznie taki sam, jak byl, to moze jeszcze switac politykom starego ukladu, jak Kissingerowi. "Partnership for Peace" zrodzilo sie 20-21 pazdziernika 1993 w Travemuende, na naradzie ministrow obrony panstw NATO. W dniach 10-11 stycznia 1994. odbyl sie szczyt Rady NATO, na ktorym podpisano deklaracje o mozliwosci przyjecia nowych czlonkow, oraz ogloszono program "Partnerstwa". Premier Pawlak podpisal dokument o przystapieniu Polski do programu 3 lutego br. Wedlug badan CBOSu zaledwie ok. 30 % Polakow uwazalo wtedy, ze jest to wlasciwa droga zblizenia do NATO, a znaczna wiekszosc polskich politykow uwazala, ze jest to podejrzany wybieg Amerykanow chcacych spacyfikowac zbytnia natarczywosc Europy w dazeniu do integracji z Paktem. O dziwo, teraz juz polowa Polakow jest nastawiona bardziej pozytywnie, a Janusz Onyszkiewicz, byly minister obrony, aktualnie wiceprzewodniczacy sejmowej Komisji Obrony stwierdza, ze zdecydowanie zmienil zdanie na lepsze. Uwaza ze nawet smieszace niektorych wspolne manewry na szczeblu pododdzialow, stanowia istotny element terminowania przed NATO, gdyz pozwalaja ujednolicic pewne tzw. procedury operacyjne stanowiace niejednokrotnie powazniejsza przeszkode, niz bariery sprzetowe i techniczne. Czy nie jest to jednak "rozmydlanie" NATO, oslabianie jego struktur? Kissinger ma sprecyzowane zdanie i sztywno stoi na stanowisku: Niemcy cacy, Rosja be, i tak bedzie po kres dziejow, nalezy wiec stac w zbroi po zeby i nie kumac sie z potencjalnym wrogiem. Tymczasem Niemiec, zmarly niedawno Manfred Woerner byl jak najbardziej za Partnerstwem! Nie wypowiadal sie zbyt publicznie na temat scisle wojskowej roli programu, ale zauwazal, ze z psychologicznego punktu widzenia Europie Wschodniej bardzo potrzebny jest jakikolwiek spokoj, jakikolwiek most zaufania, nawet trzcinowy. "Partnerstwo" moze miec wieksze znaczenie dla wspolczesnego, sensownego zblizenia miedzy panstwami Europy Srodkowej, niz dla zblizenia miedzy tymi panstwami a Zachodem. Oczywiscie jest to kij, ktory ma dwa konce. Nastepca Woernera bedzie mial wiec ciezkie zycie, duzo nauki go czeka. A Moskwa na pogrzeb nikogo znaczacego nie wydelegowala, dosc demonstracyjne to bylo i bardzo trudne do interpretacji. Niemiecka prasa sarkala. Gafa? Ale jakby wyslali? Rosjanin wsrod tuzow NATO, oczywiscie swiadczy to o bucie i o przekonaniu o swojej rownorzednosci. Wiec moze jeszcze gorzej? Bo o ile kazdy wie, ze Rosja jest potencjalnie grozna, to to, jak wyobraza sobie ona swoja pzyszla role, jest bardzo metne. Z cala pewnoscia, jesli nawet "Wspolnota Niepodleglych Panstw" jest fikcja polityczna, Rosjanie nie pozwola, aby militarnie upadla zupelnie i beda trzymac parasol jadrowy nad nia. Leopold Unger cytuje w <> Konstantego Zatulina, przewodniczacego Komisji Dumy ds. WNP: "kiedy Rosja i Ukraina osiagna strategiczne partnerstwo, to nuklearne rozbrojenie Ukrainy przestanie byc dla Rosji kwestia priorytetowa" (to byl komentarz polityczny do planu szefa sztabu koordynacji wojskowej WNP, gen. Samsonowa, oficjalnie popieranego przez Graczowa). A jest jeszcze Bialorus i Kazachstan... Co zrobi z nimi NATO? Sojusz WNP pewnie bedzie proponowany jako rownorzedny NATO, w stylu, ktory moze tracic Paktem Warszawskim, a moze nie. W kazdym razie tarcie pewnie pojawi sie znowu. Partnerstwo moze go wiec opoznic, moze pomoc wyklarowaniu sie sytuacji i moze zmienic proporcje miedzy trendami proeuropejskim i wielkoazjatyckim w Moskwie. I nie tylko w Moskwie, prezydent Bialorusi, Lukaszenko chce scislego polaczenia z Rosja, a jest dosc popularny. Wiec jak to w polityce, sprzecznosci co niemiara i juz planuje sie ksztalt struktur wojskowych na przyszle stulecie. Rozne projekty dotycza tez niezaleznosci politycznej tych paktow od miedzynarodowych organizacji, np. KBWE Helsinskiej. To moze byc niepowazna inicjatywa, bo KBWE niewiele moze, ale szkoda, gdyby kryterium tej, czy innej opcji polityczno-wojskowej opieralo sie wylacznie, albo glownie o strach przed Moskwa. Na strachu niewiele wybudowano! Znaczna liczba polskich politykow i publicystow popiera tych, ktorzy lansuja jednak silne, absolutnie niezalezne od niczego NATO, ani od ONZ, ani w ogole, ktore zagroziloby natychmiast wciagnieciem Europy Srodkowej, gdyby WNP zaczynalo odtwarzac miltarne struktury ZSRR. I bardzo dobrze. Z drugiej strony jednak, jesli polityka NATO ma zaczynac od szantazu, to marne widoki na cokolwiek. To juz bralismy. Mamy powtorzyc zimna wojne? Wiec wydaje sie, ze robienie dobrej miny i porawianie sobie samopoczucia przy pomocy "Partnerstwa" sens jednak ma. Ostatecznie wszyscy jestesmy smiertelni, i ludzie i imperia i pakty wojskowe. Mozna sie starac zyc w dobrym samopoczuciu, to czesto przedluza zycie. A tymczasem nowy sekretarz NATO bedzie tez musial uzerac sie z terroryzmem swiatowym, a cala Europa bedzie musiala sie zajac bardziej na serio problemami Bliskiego Wschodu, polnocnej Afryki i Islamu. I to mi nasuwa jeszcze jedna, ostatnia juz dygresje. Dedykuje ten komentarz pamieci naszego bohatera narodowego, generala Jozefa Bema, ktorego dwusetna rocznice urodzin obchodzilismy w tym roku. Jak kazdy pamieta, Bem ucierpial wiele od Rosjan i szczerze ich znienawidzil. Po niezbyt szczesliwych walkach o wolnosc cudza na Wegrzech, Bem zaciagnal sie do sluzby wielkiemu wrogowi Rosji, otomanskiej Turcji, ostoi demokracji na Bliskim Wschodzie, jak wie o tym kazdy Grek. I juz jako Murat Pa\c{s}a krwawo tlumil powstania Arabow walczacych o swoje wyzwolenie narodowe. J.K_uk ______________________________________________________________________ <>, 26.08.94 Jan Wolenski NIECH KOSCIOL WALCZY DUCHEM, NIE PRAWEM ======================================= Przeczytalam obszerna wypowiedz bp. Tadeusza Pieronka o zasadach przyszlej konstytucji RP ("Gazeta" nr 178). Wprawdzie nie jest to oficjalny dokument Kosciola, ale z uwagi na osobe autora tekst ten mozna uznac za miarodajny dla stanowiska Episkopatu. Bp Pieronek opowiada sie za konstytucja oparta "na zasadach, ktore bylyby do przyjecia dla wszystkich" zarowno wierzacych, jak i niewierzacych. Podkresla, ze jak ludzie wierzacy kieruja sie prawem Bozym, tak tez i ludzie niewierzacy "przyjmuja istnienie pewnego przyrodzonego porzadku, mniej lub wiecej niezmiennego prawa naturalnego". A dalej powiada, ze "prawo przyrodzone jest ta wspolna plaszczyzna, ktora jako fundament konstytucji sa w stanie zaakceptowac wszyscy", niezaleznie od roznic "co do ostatecznych zrodel takiego prawa, co do jego natury i zasiegu". Zdaniem bp. Pieronka owe roznice nie uniemozliwiaja zgody, aby prawo naturalne bylo "z jednej strony (...) realna podstawa urzadzenia panstwa, z drugiej zas, by pozwalalo kazdemu na takie jego rozumienie, ktore bedzie zgodne z wyznawana religia, czy pogladem". Wydawaloby sie zatem, ze znalezienie fundamentu konstytucyjnego akceptowalnego dla wszystkich jest proste: trzeba zrobic katalog zasad prawa Bozego i prawa przyrodzonego, a potem utworzyc czesc wspolna tych zbiorow. Dokladniejsza lektura tekstu bp. Pieronka przekonuje jednak, ze nie taki fundament ------------------ ma on na mysli. Moim zdaniem bp Pieronek przedstawia wizje konstytucji, ktora "bylaby akceptowalna dla wszystkich", jednakze pod warunkiem, ze respektowalaby zasady zalecane przez Kosciol katolicki. Kluczem dla wykladni stanowiska bp. Pieronka jest jego stwierdzenie, ze Kosciol nie moze akceptowac konstytucji, "ktora utrudnialaby wiare religijna, albo eliminowalaby sacrum z zycia publicznego". Mowiac o obecnosci sacrum w zyciu publicznym bp. Pieronek nie ma na mysli publicznych i prywatnych praktyk religijnych w scisle kultowym ich rozumieniu. Owa obecnosc ma przejawiac sie w roznorodnych wiezach miedzyludzkich, od malzenskich i rodzinnych poprzez zawodowe, gospodarcze i polityczne az do miedzynarodowych. Sacrum zwiazane jest scisle z godnoscia czlowieka, ktora jest zakorzeniona w Bogu, a "urzeczywistnia sie w wieziach miedzyludzkich", przy czym urzeczywistnianie sie godnosci jest rownoczesnie urzeczywistnianiem sie wolnosci. Tedy to, co zagraza wiezom miedzyludzkim, jest zniewoleniem, a wolnosc religijna, w odniesieniu do sacrum tak pojetego, jest po prostu wolnoscia ludzka. Bp Pieronek domaga sie, aby konstytucja gwarantowala i otaczala opieka te wiezi ludzkie, w ktorych realizuje sie wolnosc. A dalej powiada tak: "Konstytucja winna tez konsekwentnie zabraniac tego wszystkiego, co rozbija lub niszczy wiez czlowieka z Bogiem i ludzi miedzy soba, w roznych, zwlaszcza ich naturalnych zwiazkach. W tej perspektywie mozna widziec nie tylko zakaz zabojstwa czlowieka poczetego, ktory powinien znalezc sie w konstytucji, ale takze zakaz dzialan zmierzajacych do destrukcji wiezi rodzinnej, spolecznej i innych. Tam, gdzie konstytucja nie bierze w opieke wartosci wynikajacych ze wspolnoty ludzkiej, grozi zniewolenie przez swawole. Wolnosc musi byc w konstytucji zagwarantowana i chroniona, a swawola zakazana". Konkluzja zas jest taka: "Wynika stad, ze wolnosc religijna, ale takze kazda inna, przysluguje kazdemu czlowiekowi, bez wzgledu na wyznawana lub nie wyznawana przez niego religie, posiadane przez niego przekonania, lub ich brak. I w tym wymiarze Kosciol katolicki nie szuka dla siebie ulatwien, lecz domaga sie jedynie takiej wolnosci, jaka jest udzialem innych". Powyzsza koncepcja wolnosci oparta jest na okreslonej antropologii filozoficznej. Wszelako jest rzecza powszechnie wiadoma, ze nawet zwolennicy antropologii deistycznej zwiazanej z katolicyzmem roznia sie co do zakresu wolnosci. Tymczasem bp Pieronek sprawe przedstawia tak, jakby byla przedmiotem oczywistego i bezspornego konsensu. Dyskusja z bp. Pieronkem jest o tyle utrudniona, ze poza jednym konkretnym przykladem (aborcja), nie okresla on blizej zasiegu "swawoli". Intencja jest jednak prosta: konstytucja (a w konsekwencji ustawy szczegolowe, np. karne czy cywilne) ma realizowac wolnosc wedle wskazan Kosciola ------------------------------ katolickiego jako instytucji. A poniewaz nie jest prawda, ze to, co Kosciol katolicki uwaza za zniewolenie (np. uzywanie srodkow antykoncepcyjnych czy rozwody), jest tak samo traktowane przez myslacych inaczej - w tym i katolikow - wiec postulaty bp. Pieronka w istocie rzeczy uszczuplaja wolnosc innych. Dlatego nie jest tak, ze Kosciol domaga sie "jedynie takiej wolnosci, jaka jest udzialem innych". Kosciol domaga sie wolnosci znacznie szerszej, urzadzajacej zycie jednostek wedle pewnego ideologicznego wzorca. Na ogol takie projekty prowadza do zniewolenia, a nie do urzeczywistnienia wolnosci, przynajmniej w jej tradycyjnym rozumieniu. Prawna ochrona czegokolwiek moze byc dwojakiego rodzaju. Mozna ja realizowac droga nakazow lub zakazow albo tez zezwolen. Otoz bp Pieronek chce urzeczywistnic wolnosc nakazami i zakazami ------------------- Tradycyjna konstrukcja swobod konstytucyjnych to przyznanie uprawnien, ktore ogranicza pewne minimum prawne. Bp Pieronek po prostu ignoruje fakt, ze proponowane przez niego minimum wcale nie jest powszechnie akceptowane. Dodam raz jeszcze: nawet przez katolikow. Modne stalo sie ostatnio dezawuowanie pewnych pogladow jako marksistowskie. Tak tez czyni i bp Pieronek. Powiada, po pierwsze, ze uznanie religii za sprawe prywatna i nie wkraczajaca w zycie publiczne "jest jedna z klasycznych tez marksistowskich w odniesieniu do religii". Mniejsza juz o to, ze stanowisko marksistowskie jest znacznie bardziej skomplikowane, bo uznaje z jednej strony prywatnosc religii, a z drugiej je upublicznia w tym sensie, ze jest przejawem reakcji, zacofania itd. Tak rozumiana publicznosc uzasadniala antyreligijne praktyki rezimow komunistycznych. Wazniejsze jest jednak to, ze klasyczna teza o prywatnosci religii zostala sformulowana kilkadziesiat lat przed pojawieniem sie marksizmu, a tresciowo nie ma z nim nic wspolnego. Teza ta glosi, ze akceptacja lub odrzucenie wiary religijnej jest prywatna sprawa kazdej jednostki. Stanowisko to uzasadnia tradycyjna koncepcje swobod religijnych i, wbrew bp. Pieronkowi, nie prowadzi do pogladu, ze religia nie ma wkraczac do zycia publicznego. To, jak wkracza, jest sprawa jej wyznawcow - pod warunkem, ze nie narusza to swobody innych. I wlasnie z tego wynika, ze kto uznaje religie za sprawe prywatna, nie moze zgodzic sie na sankcjonowanie regul religijnych wykraczajacych poza to, co jest akceptowalne przez wszystkich. Tedy, jedno z dwojga: albo fundament aksjologiczny przyszlej konstytucji ma byc powszechnie akceptowalny, albo tez ma obejmowac sacrum w rozumieniu bp. Pieronka. Oba warianty sa wzajemnie sprzeczne, przynajmniej wedle stanu swiadomosci wspolczesnych Polakow. Bp Pieronek uzywa argumentu z "marksizmu" i po raz drugi, tam mianowicie, gdzie rozwaza wzajemny stosunek panstwa i Kosciola. Zauwaza, ze uznanie rozdzialu Kosciola od panstwa jest stwierdzeniem rzeczy oczywistej, bo "sa to wspolnoty rozne, a wiec od siebie oddzielone". Nie ma wiec potrzeby, aby konstytucja deklarowala takie oczywistosci. Natomiast jesli konstytucja "oddziela" obie instytucje, "sprawia wrazenie, ze Kosciol byl czescia panstwa", a takie uregulowanie "jest zrozumiale tylko w ujeciu marksistowskim lub innego pochodzenia, uznajacym Kosciol za zwiazek religijny istniejacy dzieki panstwu, rzadzony jego prawami i podlegajacy rozwiazaniu na skutek woli panstwa". Znowu mniejsza o to, ze marksizm glosil zgola co innego. Bp Pieronek najwyrazniej ignoruje rzeczywiste powody wprowadzenia zasady rozdzialu Kosciola od panstwa. Jako zasada polityczna zostala ona sformulowana w konkretnych warunkach historycznych i bynajmniej nie po to, aby deklarowac, ze panstwa to nie Koscioly, a Koscioly to nie panstwa. Tworcy podstaw ustroju USA reprezentowali m.in. tych, ktorzy uciekli z Europy przed przesladowaniami religijnymi. I to, wraz z mnogoscia religii, zadecydowalo o bodaj najradykalniejszym ze znanych oddzieleniu panstwa i Kosciolow. Francuzi oddzielili panstwo od Kosciola katolickiego, bo uznali, zgodnie z faktami, ze Kosciol bronil dawnego porzadku. Wlosi i Meksykanie kierowali sie tym, ze Kosciol przeciwstawial sie tendencjom zjednoczeniowym (Wlochy) lub wyzwolenczym (Meksyk). W ogolnosci, zasada rozdzialu Kosciola od panstwa byla pomyslana jako zerwanie z systemem, wedle ktorego panstwo bylo swieckim ramieniem takiego czy innego Kosciola, np. systemem, w ktorym sady inkwizycyjne skazywaly na smierc, ale stosy podpalali urzednicy swieccy. ---------------------------------- Moze ktos powiedziec, ze to juz przeszlosc, ze inne prady panuja w Kosciele po Vaticanum II (bp Pieronek to zaznacza), ze prady te uzasadniaja model autonomii i wspolpracy. Wszelako nasuwa sie spostrzezenie, ze propozycje bp. Pieronka zmierzaja w istocie rzeczy do restytucji owego dawnego modelu; rzecz jasna w takim wymiarze, w jakim to jest obecnie mozliwe. Bo jakze inaczej mozna rozumiec postulat, aby system prawny sankcjonowal reguly proponowane przez Kosciol, i to w sytuacji, gdy nie sa one powszechnie akceptowane nawet przez katolikow? Bp Pieronek konczy swoj artykul tak: "Obydwie wspolnoty, panstwo i Kosciol, sa powolane do troski o dobro czlowieka. W gestii panstwa lezy troska o dobrobyt materialny, zas w gestii Kosciola starania o dobro duchowe tych samych obywateli. Nie sa to interesy sprzeczne, lecz komplementarne". Skoro juz taki ma byc podzial pracy, to nic dziwnego, ze panstwu w sferze duchowej pozostaje tylko jedno: gwarantowac prawnie troske Kosciola o dobro duchowe obywateli. Poniewaz nie wszyscy chca takiej wspolpracy, moze lepiej jednak rozdzielic obie instytucje, tak aby Kosciol walczyl ze zniewoleniem wlasnymi srodkami a nie prawem publicznym? Wtedy interesy beda na pewno komplementarne. W systemie proponowanym przez bp. Pieronka moga byc sprzeczne. Nie ma wiec watpliwosci, co wybrac - wlasnie z uwagi na dobro wspolne i interes publiczny. ______________________________________________________________________ *Przyp. red.* Jan Wolenski jest profesorem filozofii UJ. <> zamieszcza obok tego artykulu kilka cytatow z wypowiedzi Tadusza Pieronka, opublikowanej wczesniej. Fundamentem konstytucji powinno byc prawo przyrodzone, ktorego zrodlem dla wierzacych jest Bog, a dla niewierzacych - porzadek naturalny; Konstytucja powinna zabraniac tego, co niszczy wiez czlowieka z Bogiem i ludzi miedzy soba. W tej perspektywie mozna widziec zakaz zabojstwa czlowieka poczetego, ale takze dzialan zmierzajacych do destrukcji wiezi rodzinnej i spolecznej; Wolnosc religijna nie moze byc ograniczona do sfery zycia prywatnego; Kosciola katolickiego nie trzeba oddzielac od panstwa, poniewaz sa to wspolnoty rozne. Obydwie sa powolane do troski o dobro czlowieka - panstwo w sferze materialnej, a Kosciol - duchowej. ______________________________________________________________________ <>, 14.08.1994, wpisal J.K_uk Jerzy Piekarczyk GLORIA VICTIS ============= Uczestnicy Nocy Listopadowej dawno leza w grobie, a historycy wciaz spieraja sie o to, czy powstanie 1831 roku mialo szanse powodzenia, czy bylo zrywem oderwanych od rzeczywistosci romantykow. Podobnie jest z powstaniem styczniowym, nie inaczej z warszawskim, tym bardziej, ze juz zostalo oficjalnie zakwalifikowane jako ogniwo lancucha narodowej ofiary. Martyrologia wyzwala emocje, z mitami sie nie dyskutuje. Mity sa czescia naszej narodowej swiadomosci zbiorowej, ktora nie znosi zadnych operacji nawet pod znieczuleniem. Polak bez mitu bylby tylko w czesci soba - jak goral bez portek z parzenicami, jak czapka krakowska bez pawiego piora. Skoro badania opinii publicznej wykazuja, ze wiekszosc uwaza powstanie za potrzebne, wole te trzeba uszanowac, nawet jesli historycy skacza sobie do oczu. Uznanie mitu jest bowiem jedynym zadoscuczynieniem tym, ktorzy zgineli wtedy i tym, ktorzy zdolali ocalec. Nikt nie chce zyc ze swiadomoscia, ze jego poswiecenie nie mialo sensu, a koledzy zgineli niepotrzebnie. Przez wiele pokolen smierc za ojczyzne znaczyla wiecej niz zycie dla niej, kto przezyl, mogl sie nawet czuc pokrzywdzony przez los, gdyz ten laurami zwyciezcow zdobil mogily pokonanych. W jednej z gazet przeczytalem wybor opinii pt. "Historycy i publicysci PRL o Powstaniu", przy czym do tego grona zaliczono nawet partyjnego dzialacza, Zenona Kliszke. Zamiarem bylo udowodnienie, ze o powstaniu mogli zle mowic jedynie ci, ktorzy z Manifestem Lipcowym w garsci i z "Oka" na ustach szli zaprowadzac w Polsce nowy lad metodami opatentowanymi na Kremlu. Szukanie prawdy historycznej ma w takim przypadku propagandowy schemat: racja jest po "naszej" stronie, gdy "oni" osmieszyli sie dostatecznie przed historia, oglaszajac "bankructwo obozu londynskiego". Szukac prawdy o powstaniu warszawskim moze kazdy, ale szanse jej znalezienia bedzie mial tylko ten, kto patriotyzmu nie mierzy stosunkiem do mitologii narodowej. W rocznice tamtych wydarzen emocje podzielily bylych powstancow na lepszych i gorszych. Nie wystarczylo, ze przed polwieczem chwycili za bron, teraz przygladali sie wzajemnie swoim powojennym zyciorysom. Uczestnicy walki przeciw wspolnemu wrogowi egzaminowali sie z peerelowskiego 45-lecia. Przmowienie Romana Herzoga bylo m. in. o tym, ze nie nalezy zapominac, ale nie mozna urazow przekazywac z pokolenia na pokolenie, bo wtedy jedynym dziedzictwem historii stac sie moze nienawisc. Slowa prezydenta Niemiec przyjeli z uznaniem nawet ci, ktorzy byli przeciwni jego obecnosci na uroczystosciach rocznicowych. Tylko nieprzejednanych nie potrafil przekonac. Kombatancki spor o przeszlosc wykazal, ze wciaz najtrudniej o zgode wsrod swoich. ______________________________________________________________________ Adach Smiarowski NIE DAC, ZEBY ZASZLO MGLA ========================= Od czasu do czasu diaspore nawiedzaja artysci RP, ostatnio nawet trzezwi, bowiem jakie <> takie <>. Skutki takich najazdow bywaja rozmaite. A to sie partycypuje w syntezie lub rozkladzie tworczym, w kulturze sie macza cala geba i innymi czesciami ciala, a to znow otwieraja sie nieznane sezamy polszczyzny. Mozna zaobserwowac i efekty uboczne. Od upojenia, ze my tu a nie tamuj, gdzie wiadomo, do rozzalenia, ze my nie tamuj, ale tu, gdzie wiadomo. No i oczywiscie mozna oplotkowac jednego z drugim artyste, co to na scenie Tristan, a w barze ma przystan - wiec. Diaspora i delegaci k/o RP egzystuja w symbiozie. Zycie poza Polska ma charakter jeszcze bardziej tymczasowy niz zycie w Polsce. Rok, dwa, gora dziesiec, no, powiedzmy dwadziescia i wracamy do tej prawdziwej rzeczywistosci. Ale zanim co, mamy fuchy czarne i biale, stypendia, plany, posady, stanowiska, cele wzniosle i fiskalne. Ni stad ni zowad, niedosyt, powstaly z oderwania tego, co sie robi, od tego co sie czai na dnie, zaczyna wolac o kes zycia. Powstaja z tego organizacje pomocy, firmy o zasiegu miedzynarodowym, ekspedycje w peruwianskie kaniony, klasztory, partie, teatry. Piekny jest czlowiek w swej pogoni. Co do teatru, to lubi sie on gdzies zaczepic. Czy to w piwnicy, czy w klubie, czy w calej chalupie, nawet bez podworka. W okolicach stolicy USA, Waszyngtonu, jest kilka przytulnych piwnic. W jednej z nich grupa szalencow przez pol roku przygotowywala bezlitosna dywersje. Kopy nieprzespanych nocy, wiadra kawy, zeby jakos przezyc przerwy wypelnione zarabianiem na zycie, zdobywanie tekstow i muzyki, montowanie rekwizytow, proby, proby, proby. No i wreszcie buch! W dysze stolecznej polonii, zdretwialej od upalu i grozy kulturowej, wpadla pewnej czerwcowej soboty bomba w postaci "Wieczoru piosenek z Kabaretu Starszych Panow". Kabaret S.P., kropla elegancji w kubelku peerelu, ksztalcil smak calego pokolenia. Kabaret objawil opcje "duchowego komfortu nienagannego, zyczliwego sposobu bycia w otoczeniu cokolwiek schamialym". Pojawil sie w pazdzierniku 1958 i zniknal w lipcu 1966 roku. Dwa lata "Divertimenta" byly artystycznym przedluzeniem Kabaretu. W 1968 roku otoczenie schamialo cokolwiek ponad cokolwiek. Opcja upadla pod brzemieniem ustroju sprawiedliwosci spolecznej. Naokol porobila sie ni wyzyna, ni nizina, ni krzywizna, ni rownina - taka gmina. A pokolenie roslo i meznialo. Czas swym osobliwym zwyczajem plynie. Tak dalece, ze pokolenie znalazlo sie w wieku, trudna rada, ze sie przestalo, to pokolenie, dobrze zapowiadac. Ale z drugiej strony pokolenie cieszy sie, ze sie rowniez przestalo zapowiadac zle. A tu nagle, w srodku Waszyngtonu, Starsi Panowie, Starsi Panowie, Starsi Panowie dwaj, Juz szron na glowie, juz nie to zdrowie, A w sercu ciagle maj. Tak kupletami zaczal sie wieczor. Na przedstawienie, skompilowane i wyrezyserowane przez Jarka Truszczynskiego, zlozylo sie 35 piosenek Przybory i Wasowskiego opracowanych muzycznie przez Ole Wolska. W glebi sceny, gwoli przypomnienia rodowodu, stalo ogromne okno telewizora, z ktorego od czasu do czasu plynely przerywnikowe monologi, w tym i uwielbianego przez obu Starszych Panow mistrza Ildefonsa. To, ze glos w samej rzeczy plynal gladko, bylo zasluga Andrzeja Kubiaka, ktory pod scena uzeral sie z nieludzka aparatura. Kazda piosenka byla perelka nanizana na nic spotkania, osobnym a ciaglym przedsiewzieciem. Polowa byla spiewana solo, polowa grupowo. Wykonawcy i ich najwieksze bomby to: Kasia Sokol ("Szuja"), Ola Wolska ("Tango kat"), Waldek Izdebski ("Odrobina mezczyzny"), Wiesiek Malachowski ("Upiorny twist"), Jacek Sapiecha ("O moje solo"), Jarek Truszczynski ("Praszczadek") i Stasiu Wronka ("Trup"). Wespol-w-zespol najwiekszym sukcesem bylo "Adio pomidory", ujete w zaskakujaco swiezej i brawurowej interpretacji. Fakt, ze choreografia, pomysl i aranzacja muzyczna powstaly ad hoc, tuz przed wystepem, potwierdza stara prawde, ze prowizorka jest najlepsza struktura we wszechswiecie. Jak zapobiec odejsciu tej chwili Ktora z odejsc sie sklada az tylu? Chyba tylko te furtke uchylic I przez furtke te odejsc z ta chwila. Wysilek ogromny, przedstawienie krotkie. Oto ulotnosc sztuki. Zespol sprobowal jeszcze tylko raz wystawic Kabaret w Nowym Jorku, gdzie akurat nastala kanikula. A potem rozjechali sie juz sami, po Ameryce i po swiecie. Tylko rekwizyty strasza w nieswojej piwnicy. Czy jeszcze kiedys pojawia sie na scenie? Byl kiedys taki rysunek Lecha Zahorskiego, na ktorym pani spoczywajaca w rozbabranym koju mowi do siedzacego na brzezku zgnebionego pana: "- A Starsi Panowie dobrzy i za drugim razem." To bylo kiedys, kiedy telewizja odgrzebala stare nagrania z telerecordingu. A dzisiaj to samo tworzywo obrabia pokolenie, dla ktorego Kabaret jest historia, a dla niektorych nawet historia odleglego kraju. Wiec patrzy na to, ze Starsi Panowie sa dobrzy za kazdym razem. I na kazdym kontynencie. Piosenka jest dobra na wszystko. Na wszystko jest dobra piosenka. Wiec Starsi Panowie maja recepte i na Ojczyzne. Starsi Panowie wysnili sobie pogodnych, zamoznych Polakow. Ze luznym zdazaja tramwajem, wytworna konfekcja okryci. I darza usmiechem sie wzajem i wszyscy do czysta wymyci. I wszyscy uczciwi od rana, od morza po gory, az hen! Ja sobie to nuce i pakuje sie. Jeszcze sie spotkamy i obdarzymy usmiechem, gdzies hen! miedzy morzem a gorami. ______________________________________________________________________ Michal Babilas WARIACJE PRZY JEZYKU ==================== Mili Panstwo, Szymon Kobylinski rozbawil mnie byl kiedys do lez opowiastka ("a teraz zelgam wam cos uciesznego...") raczej nieprzyzwoita, a zlozona li tylko z nazw geograficznych. Szlo to mniej wiecej tak: Poznan - Myslenice - Lubawa - Checiny - Goniadz - Dobiegniew - Sianow - Tupadly - Ustka - Lapy - Laziska Gorne - Laziska Dolne - Slupsk - Stalowa Wola - Zary - Tarlow - Leszno! - Suwalki - Rypin - Wrzeszcz - Szczytno - Ustrzyki Dolne - Stary Sacz - Spala... Powyzsza dykteryjka dala mi asumpt do rozwazan jezykowych, ktorym oddawac sie dzis bede wylacznie i bez reszty. Kazdy z klasykow kilka - co najmniej - w tym zakresie zlotych mysli sformulowal, jeden nawet cala ksiazke, wiec i ja, choc niechetnie, rownam do szeregu. Tadeusz Zelenski podal kiedys przyklad pewnego miedzywojennego slownika francusko-polskiego, w ktorym wyraz 'prude' definiowany byl jako: "wredna niedajka". Zdaniem Boy'a dowodzic to mialo szczegolnego zgorzknienia autora slownika. Gdzie mi tam do Zelenskiego, ale i mnie tezaurus (tak na oko z polowy ubieglego stulecia) otwarty na chybil trafil, taka oto perelka poczestowal: "priory = a religious house with a group of monks and nuns living together". Rzecz sie dziala w Cambridge na aukcji bibliofilskiej. Pietnastu funciakow pozalowalem, wiec dowodow teraz nie mam. Chcecie to wierzcie. Wariacja na ten sam temat. W East Craigs podszedl byl do mnie Chinczyk z uprzejmym zapytaniem, czy znam francuski. Francuskiego, owszem, wowczas nie znalem (i, co tu owijac w bawelne, zostalo mi to do dzis), ale, wykazawszy sie przytomnoscia umyslu, zapytalem w czym problem. Chinczyk podetknal mi pod nos slownik francusko-angielski, paluchem stuknal w jedno z hasel i spytal co z tego rozumiem. Haslo "menage de trois" definiowane bylo, mniej wiecej, w ten sposob: "a cumbersome relationship among two entities (usually of the same sex) and the third entity (usually of another sex); term used mostly in relation to humans". W zasadzie wszystko sie zgadza, ale Chinczyk odszedl nieoswiecony - Warum einfach, wenn auch kompliziert geht? Skoro juz na niemiecki zeszlo: W slowniku niemiecko-polskim (w ramach permanentnej denazyfikacji zapewne) daremnie szukac rzeczownika der Fuehrer. Zostala tylko die Fuehrerin - zapewne asocjacja z Ewa Braun nie byla juz taka oczywista. Teraz chcialbym zwrocic uwage Panstwa na oczywista wyzszosc jezyka francuskiego (ktorego, jako sie rzeklo, nie znam) nad pozostalymi. Przeanalizujmy termin "wagon sypialny". Po niemiecku "Schlafwagen", po rosyjsku "spalnyj wagon", po angielsku "sleeping car". Po francusku natomiast 'voiture lits' - czyli: "wagon lozkowy" (i o zadnym spaniu nie ma mowy). Po wlosku, notabene, to samo: "carozza con leti". Nawet jezyki ludow, percepowanych powszechnie jako stateczne, potrafia, ni stad, ni zowad, dostarczyc wiele radosci. Tak na przyklad, hostessa w biurze podrozy w Kopenhadze, zapytana o promy do Niemiec, wrecza z usmiechem ulotke zatytulowana: <>. Nie trzeba zreszta jezdzic do Danii, wystarczy do Poznania. Na ulicy Dabrowskiego (przyklad roztropnej dekomunizacji: bylo Jaroslawa, jest Jana Henryka; patent do zastosowania takoz i w stosunku do Krasickich) przeogromnej uciechy wtajemniczonym dostarcza wielgachny (cos tak metr na trzy) szyld: "FART sp.z o.o.". Pomyslnych wiatrow. Z cyklu: "Podreczny slownik angielsko-czeski": "I am Batman" = "Ja sem Netoperek" Niby znaczy to samo, ale prosze porownac ladunek emocjonalny i tu i tam. Podobny przyklad nieekwiwalentnego, acz literalnego tlumaczenia podsunal mi kiedys Maciek Zembaty: angielskie "famous blue raincoat" po bulgarsku mialo isc cos tak jak: "pierieslawnoje goluboje protivdozdznoje palto". Andrzej Vollenagel (wszedzie kopyrajty) rozbawial drzewiej publicznosc nadinterpretacja translatorska bardzo skadinad fachowego zdania: "Bare conductor runs along the train". Cos nieomal podobnego widzialem we wczesnej swej mlodosci, gdyz w owe lata wiele korzystalem z (za przeproszeniem) uslug PKP. Innym razem Panstwu cos z tego ogrodka podam. Z ostatniej chwili: Telewizor pokazal film ex-jugoslowianski. Polski tytul byl: "Alloa -- swieto lekkich obyczajow". A w oryginale, po chorwacku (?), po prostu: "Kurvi praznik". Eeech, te eufemizmy... I tyle na dzis mego przyczynkarstwa. Zaczawszy od Kobylinskiego, skonczyc wypada Wankowiczem. Swego czasu Mistrz Melchior podal praktyczny przyklad na odroznianie dywagacji od dygresji. Z dygresjami mamy do czynienia np. wowczas, gdy w Puszczy, dajmy na to, Kampinoskiej dwoch mysliwych rozpoczyna dyskurs o przewagach lowieckich, puszczach i polowaniach innych, caly czas tematyki mysliwskiej sie jednak, przynajmniej z grubsza, trzymajac. Z dywagacja mamy natomiast do czynienia wtedy, gdy jeden z owych mysliwych rzeknie do drugiego: "A propos puszcza. Widzialem wczoraj wieczorem twoja zone na miescie". Rozdywagowany, Michal Babilas PS. Aj, waj... Jakze mozna bylo, o lingwistyce piszac, o szmoncesie nie wspomniec? Historia prawdziwa: zywa legenda lodzkiej szkoly filmowej w poczatkach jej istnienia byl Henryk Szlachet, czlowiek, ktory wykreowal sie sam na tytana gatunku. Owoz dzwoni nasz bohater do centralki w wytworni filmow na Lakowej w Lodzi: - Prosze mi dac CIZIESKE. Telefonistka: - Panie Szlachet, pani Czyzewska dawno juz wyjechala do Ameryki i nie ma jej w kraju. Szlachet: - Ja nie prosze o Elzbiete, tylko o cizieske! Numer cizieske! Dreissig! W nastepnym odcinku: "Pasta Erdal wypielegnuje kazdy krok czyli Kocie spojrzenie Marioli" (Magiczny polswiatek reklam krajowych) - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - *Dywagresja skladacza dyzurnego.* Michal Babilas czuje sie w obowiazku wyjasnic czytelnikom, ze jego stosunek do jezyka francuskiego, jest, jakby to powiedziec, przerywany, ale pelen szacunku. I ja to popieram. Pozwole sobie wiec dla odmiany zlozyc moj hold dla pieknego jezyka Goethego. Wezmy np. taki jezyk naukowy, dla przykladu z fizyki. Wymyslono kiedys takie hipotetyczne czastki, ktorych nie ma, a gdyby byly, to poruszalyby sie z predkoscia wieksza niz swiatlo (i mozna by nimi zastrzelic wlasnego prapraprapradziadka...). Nazwano je tachionami, z greki, "tachos" mialo ponoc znaczyc "szybki". Tachiony po angielsku nazywaja sie tachyons, a po francusku tachions. Po rosyjsku dla odmiany nazywaja sie tachionami, tylko w cyrylicy. Natomiast po niemiecku czastki te maja nazwe Ueberlichtgeschwindigkeitteilchen, co dowodzi prawdziwie germanskiej precyzji tamtejszych fizykow. I dzieki tej precyzji jezyk niemiecki, jak wiadomo, stal sie miedzynarodowym, uzywanym przez wszystkich srodkiem komunikacji. Jest ona wieksza zreszta niz precyzja ichnich jezykoznawcow z czasow Konrada Dudena, kiedy to czyszczono jezyk niemiecki z nalecialosci barbarzynskich. Bo bylo takie slowo "stenografia". Oznaczalo to szybkie pisanie i pochodzilo z greki, a tego jezyka chyba Niemcy nie lubia (moze dlatego wsrod gastarbeiterow jest wiecej Turkow?). Wiec postanowiono oczyscic jezyk z tej nalecialosci obcej i wprowadzono czysto germanskie slowo: "kurzschrift". Prosze sobie zamruczec cicho "kurzschrift", "kurzschrift", najlepiej w takt muzyki z "Zmierzchu bogow" Wagnera, siedzac nad talerzem bratwurstow z sauerkrautem. To brzmi! I dopiero po pewnym czasie ktos sie zapytal po co to wszystko, skoro "kurz" pochodzi z lacinskiego "curtus", a "schrift", "schreiben" z lacinskiego "scribere". No, ale stosunek Niemcow do Rzymu byl jednak inny... _________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu: k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja PostScriptowa "Spojrzen". _____________________________koniec numeru 108___________________________