______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  |  | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  | || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||     / /_ | |_  | |  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|_|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 10.06.1994          ISSN 1067-4020             nr 105
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

      Branley Zeichner - Podroz w czasie przeszlym dokonanym
       Jerzy Remigioni - FDR i Jalta widziani na chlodno
     Roman Strzemiecki - Kontynent bez nadziei
          Misza Glenny - Pocztowka z Macedonii
     Jacek Arkuszewski - Przed podroza

_______________________________________________________________________


Branley Zeichner 

		PODROZ W CZASIE PRZESZLYM DOKONANYM
		===================================

W styczniu upadlem na glowe i zapisalem sie na kurs. Kurs na
przewodnikow wycieczek szkolnych do Polski. Tak, jest tu [w Izraelu -
przyp. red.] taki program. Co roku okolo 10000 uczniow jedenastych i
dwunastych klas moze zobaczyc z bliska Auschwitz, Sandomierz, Treblinke
i Krakow. Odpowiedzialne za to jest Ministerstwo Oswiaty. W ostatnich
dwoch latach wspolpracuje ono z MEN-em i w ramach tych wycieczek
organizowane sa  spotkania z polskimi uczniami. Celem programu jest
zmniejszenie ignorancji panujacej wsrod naszej mlodziezy na temat
zaglady, historii Zydow w Polsce, historii i kultury polskiej i w miare
mozliwosci obiektywne wyjasnienie  stosunkow polsko-zydowskich w XX w.

W ramach tego kursu bylem w drugiej polowie kwietnia 10 dni w Polsce.
Oto garsc wrazen.

17 kwietnia 94. Po 3,5-godzinnym locie ladujemy na Okeciu. Bardzo mily,
elegancki, nowy terminal. Odprawa paszportowa i celna przebiegaja
bardzo sprawnie. Dookola obstawa policyjna. Wsiadamy do autokaru i
ruszamy do miasta, do hotelu.

Na Ochocie rozpoznaje osiedle, ktorego fundamenty kopalem 27 lat temu w
ramach studenckiego OHP. Domy jeszcze stoja. Dojezdzamy do centrum,
Jerozolimskie, Marszalkowska... 25 lat temu bylem ostatni raz w
Warszawie, przyjechalem wtedy z Wroclawia po izraelska wize
emigracyjna.  Rok temu po raz pierwszy wrocilem do Polski, ale
ladowalem w Pradze i do Warszawy nie dojechalem.

Dojezdzamy do Europejskiego. Pokoj nalezaloby nazwac komnata. Widac, ze
byl to kiedys bardzo luksusowy hotel. Teraz zostaly mu tylko 3
gwiazdki.

Po kolacji ruszamy na krotki spacer po Krakowskim Przedmiesciu. Tu duzo
sie nie zmienilo. Oprowadza nas Aleks, kibucnik urodzony w Warszawie.
Wyjechal z rodzicami w 1957 r., majac 10 lat. Jego hobby to historia i
kultura polska. Zalewa nas swoja erudycja.

Wracamy do hotelu na instruktaz przed jutrzejszym dniem. Po tym, kolo
polnocy jeszcze zabieram jednego z grupy na spacer po Starowce. Nocna
wloczega sprawia na nim mocne wrazenie. Jest oczarowany Rynkiem,
uliczkami, a ja sie juz "wprawiam w przewodnictwie". Wracamy cali i
zmeczeni...

18 kwietnia. Jedziemy do Domu Dziecka im. Korczaka na Krochmalnej.
Jedna z kolezanek przygotowala ten temat i teraz nam wyklada. Skromny i
zadbany budynek, otoczony ogrodem. Miesiac temu obejrzelismy
<> Wajdy (po projekcji zapytalem cala nasza grupe, czy
odczuli jakis antysemicki odcien w filmie - odpowiedz negatywna), poza
tym wiekszosc uczestnikow naszego kursu to nauczyciele, tak ze temat
znany, ale byc na miejscu jest wzruszajacym przezyciem. Z Domu Dziecka
jedziemy na Okopowa na zydowski  cmentarz. Deszcz, zimny wiatr... Znane
nazwiska. Reagujemy czesto roznie. Ja znam czesc nazwisk z historii
Polski, wychowani w Izraelu znaja inne ze szkoly, religijni sposrod nas
interesuja sie kwaterami cadykow i znanych rabinow. Odwiedzamy tez
miejsce stracen polskich wiezniow (w latach okupacji) przy murze
cmentarza.

Po krotkiej przerwie - trzeba sie przebrac, nie myslelismy ze bedzie
tak zimno - ruszamy wzdluz murow dawnego getta. Porownujemy dwie mapy,
owczesna i aktualna. Dosyc to skomplikowane. Odbudowane ulice nie ida
dokladnie tak jak kiedys, nazwy tez sa inne. Zelazna, Chlodna, Ciepla,
Prosta, Leszno (teraz aleja Solidarnosci)... smiesznie jak ci
Izraelczycy wymawiaja te slowa.

Przechodzimy przez budynek sadow na ul. Leszno, teraz wiemy jak
odbywaly sie tam kontakty miedzy gettem a strona aryjska.

Wizyta w odremontowanej synagodze Nozyka i w Teatrze Zydowskim. Akurat
przygotowuja tam uroczystosc w 51 rocznice powstania w getcie.

Z powodu pogody rezygnujemy z parku Lazienkowskiego. Kilka osob prosi
mnie o prywatny <> "Starowka by night". Wychodzimy po wieczornym
podsumowaniu.

19 kwietnia. Wczesna pobudka, o 5 rano. Walizki, wymeldowanie,
ladowanie bagazu, szybkie sniadanie i w droge, na poludnie. Mokotow,
Wilanow.  Jedziemy w gore Wisly. Pogoda nam dopisuje. Pierwszy postoj w
Gorze Kalwarii. Odwiedzamy dwor cadyka. Zjawia sie passat policji.Taka
obstawe bedziemy mieli we wszystkich miasteczkach. Po Hebronie nikt nie
chce ryzykowac. O zyciu na dworze cadyka opowiada nam polski przewodnik
mowiacy swietnie po hebrajsku, doktorant z UW. My, swieccy Zydzi,
niewiele wiemy na ten temat.

Pod Czerskiem przejezdzamy na prawy brzeg Wisly. Piekna wiosenna
pogoda.  Bociany, jaskolki, kwitnaca tarnina. Ladnie zadbane wsie,
widac ze wiekszosc domow budowana w ostatnich 25 latach. Stare
drewniane budynki raczej widac na zapleczu. Kazimierz Dolny. Tu ja mam
oprowadzac. Jestem tu po raz pierwszy. Opowiadam o Kazimierzu Wielkim,
Esterce, spichrzach, flisakach, o kolei ktora przeszla w Pulawach i
przeksztalcila miasteczka w senne letnisko, o malarzach i pisarzach.
Zwiedzamy stara boznice, teraz kino, i zdemolowany przez Niemcow
zydowski cmentarz. Wszyscy sa oczarowani miasteczkiem. Aparaty i kamery
nie przestaja pracowac.

Jedziemy dalej. Kierunek Sandomierz. Miejsce po pomniku Skopenki (moi
rowiesnicy pewnie pamietaja go z czytanek, chyba z V klasy). W archiwum
miejskim ogladamy freski, ktore zostaly z czasow, gdy budynek byl
synagoga.

Stary rynek, katedra. W podziemia nie zdazylismy wejsc, byly juz
zamkniete. Dalej polykamy kilometry do Lublina. Dojezdzamy pod wieczor
i jak zwykle po kolacji spotykamy sie na podsumowanie dnia.

20 kwietnia. Zaczynamy od budynku LO na ulicy Lipowej 7. W 1939 powstal
tu oboz jeniecki dla zolnierzy polskich, Zydow pochodzacych zza Buga.
Oni byli pozniej pierwszymi budowniczymi Majdanka. Bylo ich tam okolo
3000. 1000 zginelo do 18 listopada 43 r. Okolo 400 probowalo ucieczki,
100 dotarlo do jednostek GL w okolicy, pozostali zgineli. Reszta
zlikwidowana zostala 18-19 listopada 43 w akcji "Dozynki" w Majdanku,
razem z 18000 Zydow z gett i obozow pracy z dystryktu lubelskiego.
Zostali oni wszyscy zlikwidowani strzalami w potylice, a ciala zostaly
spalone. Komory gazowe Majdanka nie wystarczaly na tak wielkie tempo.

Idziemy przez miasto. Jedna z kolezanek szuka domu, w ktorym urodzila
sie jej matka, przy Lubartowskiej 18. Budynek znalezlismy, ale
mieszkanie jej dziadkow bylo w oficynie, ktora wyburzono dwa lata
temu.  Dochodzimy do Zamku. Krotki opis dziejow Lublina i opowiadanie o
Zamku jako siedzibie okupanta w czasie okupacji. Zwiedzamy Starowke.
Czesc domow w Rynku juz ladnie odnowiona, czesc w remoncie. Na rogu
odbudowuja budynek dla centrum kultury dzieci i mlodziezy. Na
rusztowaniach transparenty: "Dzieci kochaja ojcow miasta". Widac ze
wybory za pasem.

Jedziemy na stary cmentarz zydowski z XVII-XIX wieku na
Kalinowszczyznie. W poludnie najciezsza dotad czesc podrozy -
Majdanek.  Po filmie o obozie i Zamku zdjetym przez operatorow wojska
polskiego w lipcu 1944 - wstrzasajace kadry - przechodzimy obok bardzo
ciekawego pomnika i przez brame wchodzimy do obozu. Czysto, sterylnie i
mimo wszystko ciezko..., nawet teraz, po 50 latach. Wielu z nas ma lzy
w oczach. Cale szczescie, ze mam zatkane od lat kanaly lzowe, skurcz w
gardle nie jest widoczny na zewnatrz.

Przy wyjsciu rozmawiam z milymi panami w cywilnym pasacie z antena.
Pytam sie miedzy innymi, czy spodziewali sie klopotow, ochraniajac
nasza grupe. Okazuje sie, ze Majdanek jest miejscem, gdzie najczesciej
dochodzi do obrzucania grup izraelskich obelgami, czasami i
kamieniami.  Dlaczego wlasnie?! To nie jest centrum miasta, gdzie
zdenerwowany przechodzien obrzuca miesem przeszkadzajacych mu turystow.
Do Majdanka trzeba sie przejechac, zrobic pewien wysilek, aby moc
demonstrowac przeciw nam.

W autobusie, w drodze do hotelu rozwija sie dyskusja nt. "Czy
antysemityzm jest powszechnym zjawiskiem w Polsce?" . Glowni dyskutanci
- Aleks (pamietacie - kibucnik) i nasz przewodnik. Aleks jest
optymista. On uwaza, ze antysemityzm, to wlasciwie ksenofobia i jest to
marginesowe zjawisko. Orbisowiec jest innego zdania. On uwaza, ze
antysemityzm jest bardzo rozprzestrzeniony, mimo iz Zydow w Polsce
prawie nie ma. Nie bardzo wiem, co powiedziec. Ja do wieku 23 lat zylem
na Dolnym Slasku, na ogol w otoczeniu mieszanym, z przewaga Polakow, i
nie zauwazylem, zeby to bylo powszechnym pogladem. Owszem, zdarzalo sie
roznie, ale raczej rzadko. Nawet w kiciu nie mialem specjalnych
problemow miedzy urkami. Wiedzialem, ze w centralnej Polsce bylo
inaczej, ale na ile? Mysle (i mam nadzieje, ze mam racje), ze
orbisowiec myli sie bardziej niz Aleks. Dyskusja urywa sie z dojazdem
do hotelu...

21 kwietnia. Opuszczamy Lublin. Dzisiaj znowu dzien miasteczek i
cadykow. Pogoda sloneczna, cieplo, kolezanka dzwonila wieczorem do domu
- w Izraelu <> (miedzy polskimi imigrantami "chamski syn") -
42 stopni C w cieniu. Jak dobrze, ze my nie tam. Pierwszy przystanek w
Lezajsku. To juz wlasciwie Galicyja. Przy wjezdzie klasztor
benedyktynski z organami, niestety zamkniety dla turystow - remont.
Dojezdzamy do rynku. Ladny skwerek, ludzie nie bardzo sie spiesza.

Przez ulice Targowa (niegdys Boznicza) idziemy pare krokow na plac
targowy. Tu i owdzie jeszcze mozna zauwazyc na framugach drzwi slady
mezuzy (male pudelko zawierajace cienki zwoj pergaminu z odpowiednia
modlitwa, ktore Zydzi przybijaja na drzwiach i caluja przy wejsciu i
wyjsciu). Na targu niewiele ludzi. Owoce, warzywa, troche drobiu, ale
to nie te chlopki w dlugich spodnicach, jak pamietam... Skonczyl sie
folklor. Przechodzimy na cmentarz zydowski, gdzie znajduje sie grob
lezajskiego cadyka z XIX w., Elimelecha. Mnie to nic nie mowi, oprocz
dzieciecej piosenki, ktora moje latorosle  przyniosly z przedszkola.
Ale sa Zydzi, ktorzy do dzisiaj przyjezdzaja z calego swiata na jego
grob.  Miejsce jest utrzymane (jak wiele innych cmentarzy zydowskich w
miasteczkach) przez fundacje Nissenbauma (wielki neon kolo placu
Grzybowskiego w Warszawie), ktora przeznacza na ten cel czesc dochodow
z produkcji koszernej wodki. Zydzi lezajscy, podobnie jak i w innych
miasteczkach, najpierw zyli w getcie, az w 1942 zostali zgladzeni w
Belzcu. Inaczej bylo w Sieniawie, 15 km na wschod. Sieniawa byla za
Sanem, tzn. w latach 1939-1941 pod wladza sowiecka. W 1941 czesc Zydow
zostala rozstrzelana na miejscu (<>), a reszta zeslana
do obozow pracy w okolicy, ktore zlikwidowano pozniej.

Z Sieniawy jedziemy przez Rzeszow do Lancuta. Razem z Aleksem probujemy
przekonac kierownictwo, ze warto zwiedzic nowootwarte muzeum
gorzelnictwa. Mamy nadzieje na jakies "probki", ale nic z tego. Z
trudem jest czas na obejrzenie odrestaurowanej synagogi. Przy okazji
slyszymy o wkladzie Lubomirskich w budowe synagogi i o jej ocaleniu
przez Alfreda Potockiego, ostatniego pana w palacu lancuckim, ktory
ogladamy tylko z zewnatrz (juz pozno, zamkniete). Mam nadzieje, ze z
mlodzieza bedzie czas na zwiedzenie wozowni.

Dalej, w droge. Tarnow czeka. Pomnik Witosa, Bema. Pomnik ku pamieci
pierwszego transportu do Oswiecimia. W czerwcu 1940 r. wyslano z
tarnowskiego wiezienia grupe wiezniow politycznych i inteligencji
polskiej. Na rynku w muzeum miejskim jest wystawa judaikow zebranych
przez tarnowskiego artyste - Polaka.

Konie (mechaniczne) rza, czas w droge, trzeba zdazyc na kolacje w
Krakowie. Po drodze nie mozna nie zauwazyc boomu budowlanego. Wszedzie
buduje sie domki - wille. Podobno prosciej budowac dom etapami, niz
kupic gotowe mieszkanie w miescie.

Dojezdzamy do Forum. Za Wisla w zachodzacym sloncu  blyszcza wieze i
kopuly Krakowa. Po kolacji zwiewamy na Stare Miasto. Pelno mlodziezy,
turystow, wszyscy korzystaja z cieplego wiosennego wieczoru. Idziemy na
lody do MacDonalda, na Florianskiej. Dosyc pustawo, widocznie wszyscy
oblegaja Pizza Hut, otworzony tydzien temu. Jest tam nawet jakis
zespol.  Wracamy pustymi ulicami do hotelu.

22 kwietnia. Oswiecim, a wlasciwie Auschwitz jest naszym celem
dzisiaj.  Wyjezdzamy wczesnie, bo o 8.00 mamy sie spotkac z
kierownictwem muzeum i z grupa przewodnikow, ktorzy beda z nami
wspolpracowac. W poprzednich latach bylo wiele nieporozumien miedzy
obydwiema stronami. Przewodnicy izraelscy, czesto z braku czasu,
czasami z zarozumialstwa, przerywali objasnienia pracownikow muzeum.

Doprowadzilo to do niechetnego stosunku do naszych grup. Dzisiejsze
spotkanie ma na celu unikniecie tego rodzaju problemow w przyszlosci.

Mimo wczesnej pobudki spozniamy sie o pol godziny, bo nasz kierowca
kolo Trzebini, zamiast na lewo, skrecil na prawo (moze z pobudek
politycznych) i zauwazyl swoja pomylke dopiero w Krzeszowicach.

Spotkanie odbylo sie i po oficjalnej czesci rozmowa byla rzeczowa.
Padlo kilka pomyslow praktycznych. Mam nadzieje, ze z tym nie bede mial
klopotow za pol roku. Po rozmowie dzielimy sie na grupy i z bardzo
milymi przewodniczkami przekraczamy brame <>. W
archiwum kilku z naszej grupy wypelnia formularze z danymi swoich
krewnych. Idziemy dalej.  Przykladowy <>.

Nasza przewodniczka, pani Dorota, jest swietna. Ja w Auschwitz jestem
po raz trzeci. Pierwszy raz autostopem w 1964 r. po maturze. Drugi raz
w zeszlym roku, w lutym. Bylem wtedy z synem przed jego pojsciem do
wojska. Wtedy zrozumialem, jak malo uczy sie nasza mlodziez na temat
Holocaustu i II Wojny Swiatowej w ogole. Dlatego tez postanowilem
przylaczyc sie do tego projektu, mimo ze nauczycielem nigdy nie bylem.
Pani Dorota wyjasnia i odpowiada na nasze pytania ladnym jezykiem
angielskim. Mnie jest lzej, bo moge sobie przeczytac polskie
objasnienia i jeszcze to i owo pamietam z lekcji historii w II LO w
Walbrzychu, oraz z serii Tygrysa.

W muzeum jest pelno mlodziezy szkolnej, sezon wycieczek w pelni. Przed
wyjsciem dwoje z nas dostaje w archiwum kopie kart wiezniarskich swoich
rodzicow. Ja tam nawet nie mam co szukac. Rodzina moich rodzicow
zostala w wiekszosci zlikwidowana w dolach smierci w lasach Pokucia.
Reszta w Belzcu, bez zbednej biurokracji. Mama w 1945 r. wrocila z
Samarkandy do Kolomyi i tylko Ukrainka mieszkajaca w domu jej wujka
opowiedziala co sie stalo.

Z muzeum jedziemy do Birkenau. Tu oprowadza nas jedna z naszych
instruktorek. Z wiezy nad brama widac panorame obozu. Olbrzymi teren,
chyba 5 razy wiekszy od Auschwitz I. Idziemy wzdluz rampy. Instruktorka
czyta fragment wspomnien slowackiego Zyda, ktory to przeszedl i ktory
pozniej przy pomocy podziemia obozowego uciekl i przemycil stamtad na
zachod zdjecia. Zwiedzamy blok 13 - dzieciecy, w ktorym zachowaly sie
rysunki scienne. Czesc blokow odremontowana, z nowymi dachami, czesc
czeka na fundusze. Mam nadzieje, ze sie znajda. Pewnie niemale sumy sa
potrzebne na utrzymanie takiego kombinatu. Przechodzimy obok ruin
krematoriow II i III, skladamy kwiaty pod monumentalnym pomnikiem. Stad
widac wielkie krzyze i gwiazdy Dawida w lesie - postawione zostaly
przez harcerzy, dla upamietnienia. Jeszcze dwa krematoria i szczatki
"Kanady". Koniec.

Mam nadzieje, ze gdy wroce z uczniami, bede zajety nimi i nie dostane
skurczu w gardle.

                              Branley Zeichner

                                        Dokonczenie w nastepnym numerze.

________________________________________________________________________

Jerzy Remigioni 


		  FDR I JALTA WIDZIANI NA CHLODNO
		  ===============================

*Jezeli zapytac sie Polaka, z czym mu/jej kojarzy sie Franklin Delano
Roosevelt (dalej w skrocie: FDR), odpowiedz najpewniej bedzie brzmiala:
z Jalta. A z czym sie kojarzy Jalta? Ze zdrada.*

Rownoczesnie opinia o FDR Zachodu, a szczegolnie jego rodakow jest
czesto inna, a czasem krancowo inna: jest on uwazany za wielkiego
polityka, meza stanu. Skad bierze sie taka rozbieznosc ocen?

Trafila w moje rece niedawno nowa ksiazka autora o nazwisku Amos
Perlmutter pt. <> (Columbia,
MO and London: University of Missouri Press, 1993). Autor od razu w
tytule zaznacza, ze bedzie to ksiazka "rewizjonistyczna" jesli chodzi o
ocene FDR. Wyjasnia wiec nam na poczatku, ze pozytywna, albo nawet
entuzjastyczna ocena FDR, popularna w USA, jest efektem tego, ze nikt
go nigdy nie podliczyl za polityke zagraniczna. Jest on tam glownie
autorem <>, programu gospodarczego, ktory wyciagnal Ameryke,
a takze caly swiat, z najglebszej recesji w nowozytnej historii. Jezeli
wspominana jest polityka zagraniczna, to w zasadzie jedynie w
kontekscie roli Naczelnego Wodza sil zbrojnych, ktora to role FDR
sprawowal z urzedu. Nawet wowczas nie poddaje sie jednak tej roli
krytycznemu spojrzeniu, a zadowala sie faktem, ze koalicja, ktorej
jednym z przywodcow byl FDR, wygrala w spektakularny i jednoznaczny
sposob wojne.

		    FDR jako przywodca Koalicji

Perlmutter juz na wtepie podwaza te opinie. Pisze on, ze choc koalicja
USA z Rosja Sowiecka byla koniecznoscia chwili, to koalicja koalicji
nierowna. Koalicja z ZSRR w wykonaniu FDR byla w duzej mierze oparta na
niezrozumieniu jej podstaw i w zadnej mierze nie zasluguje na nadana
jej nazwe: <>. Stad tytul ksiazki.

Pisze autor na str. XIV Wstepu:

"This book will analyze FDR's final strategic choice, his failure
either to harness Stalin or to fulfill the Atlantic Charter principles
in postwar Europe. This is a story of a president who continuously
appeased Stalin (...). FDR's failure to deter the rise of a
Russian-Soviet empire more vast than any known since the emergence of
Russia in the ninth century is examined (...). Roosevelts' <> with Stalin, an alliance that ulimately resulted in
abandonment of the larger victory for democracy, provides a new
perspective from which to view the president whose flaws have too often
been overlooked or excused. This not-so-grand alliance cost Eastern and
Central Europe independence, and committed America to nearly half
century of cold war."

Pisze rowniez dalej Perlmutter, ze celem jego dziela jest udowodnienie,
iz FDR,

"... the most powerful leader of the three - U.S., USSR, Great Britain
- failed to take political advantage of the enormous U.S.  economic,
military, and atomic superiority. Mainly because of the outdated
Wilsonian ideals and personal arrogance and parochialism, FDR failed to
realize or understand that the world after the war would not see an end
of imperialism - only to the Western type. Stalin had already conceived
of the Soviet Empire and used FDR's parochialism to advance Soviet
imperial interests in eastern Europe. Rather than neutralizing Stalin,
blocking his plans and curtailing his aspirations, FDR put all his
weight on Churchill and the British Empire, which was already in the
process of decline.  Roosevelt preferred the partnership of the
cunning, machinating, and ruthless Stalin over that of the imperialist
but devotedly democratic Churchill, a leader of one of the world's
greatest democracies."


		     FDR jako dyplomata

Prosze zwrocic uwage na slowo: <>, ktore przetlumaczyc
mozna chyba na: zasciankowosc. Nie jest to cecha nieznana amerykanskiej
polityce zagranicznej, ktora bardzo rzadko prowadza zawodowi dyplomaci,
ale za Roosevelta miala ona dodatkowy smaczek. FDR byl powszechnie
uwazany za wyjatkowo "szczwanego lisa" w dziedzinie polityki. Spryt
jego objawial sie najlepiej w zakulisowych manipulacjach, intrygach,
darze przekonywania, oraz w niewatpliwym czarze osobistym i byl
nadzwyczaj przydatny na amerykanskiej scenie politycznej. Nie
przypadkiem w koncu FDR wygral cztery kolejne wybory prezydenckie.
Rzecz w tym, ze wierzyl on rowniez swiecie, ze te same przymioty
zapewnia mu rowne powodzenie w rozmowach ze Stalinem. Wedlug niektorych
przekazow przed wyruszeniem do Teheranu w 1942 roku przechwalal sie, ze
"omota Wujaszka Joe wokol jednego palca".

Pozytywna rola FDR w przystapieniu USA do wojny z Niemcami i jego
osobista rola w ostatecznym zwyciestwie nie ulega kwestii i nie podwaza
jej i Perlmutter. Ale oto, co autor ma do powiedzenia na temat
strategicznej koncepcji tej wojny:

"President Roosevelt brought to the war America's immense economic
energy together with the considerable naivete about the implications of
the task involved. He had a single purpose: to win the war. But he had
no grand strategy to that effort."

Wygranie wojny bylo wiec celem samym w sobie, a przyjeta w tym celu
koncepcja byla *bezwarunkowa kapitulacja* panstw Osi. Czy strategia ta
byla sluszna? Perlmutter argumentuje, ze niekoniecznie. Koncepcja ta
nie przyspieszyla biegu wojny, prawdopodobnie odwrotnie - opoznila jej
koniec. Rownoczesnie dogadanie sie przynajmniej z Niemcami bylo
prawdopodobnie jedyna wersja wydarzen, wedlug ktorej Europa
srodkowo-Wschodnia nie zostalaby okupowana przez ZSRR. Perlmutter nie
probuje jednak spekulowac, jak wygladalaby sytuacja tej czesci Europy w
wypadku, jesli Hitler zostalby odsuniety od wladzy przez swych
generalow,  a ci doszliby do porozumienia z Amerykanami i
Brytyjczykami.

Jest charakterystyczne, ze motywem przewodnim wzajemnego stosunku FDR i
Stalina byla wzajemna obawa, ze druga strona wlasnie porozumie sie z
przeciwnikiem na wlasna reke. Precedensy byly - chocby Pokoj Brzeski z
1918 roku.  Rzecz w tym, ze FDR zupelnie nie rozumial ideologicznego
charakteru wojny niemiecko-sowieckiej i ze po zlamaniu umowy
Ribbentrop/Molotow nie bylo juz szans na separatystyczny pokoj
sowiecko-niemiecki. Byla to wojna na smierc i zycie. Obawy Amerykanow
byly wiec zupelnie bez pokrycia, a to one wlasnie pchaly FDR do
ciaglych koncesji na rzecz Stalina, do ustepowania mu niemal na kazdym
kroku.

Stalin mial juz wieksze powody do obaw, jako ze wojna
angielsko-niemiecka, czy amerykansko-niemiecka nie mialy charakteru
ideologicznego, co wiecej - pewne tajne kontakty mialy miejsce, n.p.
miedzy Allanem Dullesem a Himmlerem. Ale Stalin mial o tyle lepszy
wywiad i o tyle lepsze rozeznanie w polityce, ze dobrze wiedzial, iz
kontakty te do nikad nie doprowadza.

		     Czy Polska zostala zdradzona?

Pisze Perlmutter:

"Roosevelt's eventual failure with Stalin was not that he <>
Poland and the Baltic states, as critics from the right have argued. It
was that his goals were unattainable, because they rested on a
fundamental misunderstanding of Stalin and the Soviet system, and on
Roosevelt's almost mythical faith in his personal power to persuade".

A jednak w pewnym sensie o "zdradzie" mozna mowic. Nie w bezposrednim
kontekscie, bo USA nie byly gwarantem polskich granic czy ustroju.
Zdrada popelniona zostala wobec postanowien Karty Atlantyckiej. Ten
wczesny dokument, z sierpnia 1941, a wiec jeszcze sprzed przystapienia
USA do wojny, gwarantowal wszystkim panstwom bioracym w niej udzial
suwerennosc. Stopniowo jednak z postanowien tej Karty FDR zaczal sie
wycofywac, gdy oczywistym sie stalo, ze ZSRR nie zamierza ich
dotrzymywac. Za wycofanie sie to *nigdy* nie zazadal zadnej ceny!
Poniewaz celem naczelnym bylo utrzymanie sojuszu, wiec niewygodne
problemy, typu granic Polski byly systematycznie przez Roosevelta
"zamiatane pod dywanik", przekazywane do rozstrzygniecia samym
Rosjanom.  Jedynie Churchill probowal, w dyskusyjny zreszta sposob,
stawiac te problemy na agendzie; majac jednak przeciw sobie zgodna
koalicje FDR-Stalin, nie byl w stanie niczego przeforsowac.

			  Ludzie prezydenta

Cecha charakterystyczna dzialalnosci politycznej Roosevelta bylo
omijanie tradycyjnych narzedzi i kanalow prowadzenia polityki.
Dotyczylo to wpierw polityki wewnetrznej i przynioslo pewne pozytywne
wyniki, dzieki ominieciu ustabilizowanej waszyngtonskiej biurokracji.
Metoda ta jednak miala te wade, ze w szybkim tempie prowadzila do
powstania koterii, grupy ludzi, ktorych jedyna wyrozniajaca cecha byla
bezgraniczna lojalnosc i uleglosc wobec szefa. Ludzie potrafiacy
powiedziec "nie" byli odsuwani na boczny tor, a czesto i usuwani z
otoczenia prezydenta.

Szczegolnie jaskrawie objawilo sie to w przypadku polityki
zagranicznej.  FDR odsunal na boczny tor zawodowych dyplomatow z
Departamentu Stanu i oparl sie calkowicie na grupie takich <>,
ktorzy dobrani byli w sposob dosc przypadkowy i o polityce zagranicznej
nie mieli zielonego pojecia. W pierwszych latach prezydentury
ambasadorem w ZSRR byl William Bullitt, sympatyk komunizmu, ktory mimo
to pod koniec swej kadencji wyjezdzal stamtad jako nieprzejednany
antykomunista. Zostal jednak przez FDR odstawiony na boczny tor, a na
miejsce jego prezydent mianowal Josepha E. Daviesa. Zgodnie z opinia
wielu historykow, trudno bylo o wieksza katastrofe dyplomatyczna.
Davies przez cala kadencje dowodzil swej skrajnej niekompetencji
poprzez calkowite niezrozumienie kraju, w ktorym byl ambasadorem. Znane
sa jego wyjasnienia Procesow Moskiewskich (1937), w ktorych nie skapil
slow uznania dla Stalina, za sprawne rozprawienie sie z "wrogami
rewolucji". Po 1941 roku Davies byl jednym z glownym proponentow
<> pomocy Lend-Lease dla ZSRR.  Sprzeciwial sie
jakimkolwiek probom laczenia tej pomocy z warunkami politycznymi. Do
konca wojny USA wysylaly olbrzymie ilosci sprzetu wojskowego i
materialow, z ktorych Sowieci nie zamierzali w zadnym stopniu sie
rozliczac, a nawet sprawozdawac, w jakim celu sa one wykorzystywane.

Jakby tego bylo malo, czolowym aystentem Daviesa zostal niejaki
pulkownik Philip Faymonville. Calkowity dyletant, niekompetentny w
swych poczynaniach, skompromitowany w armii amerykanskiej, wespol z
Daviesem stanowil moskiewski trzon ekipy FDR, ktory opieral sie niemal
wylacznie na tej dwojce, ignorujac calkowicie reszte ambasady i jej
personelu.

W Waszyngtonie z kolei dzialal Harry Hopkins, glowny architekt i
proponent Lend-Lease'u i rowniez zagorzaly zwolennik bezwarunkowosci
dostarczanej pomocy.  Dodatkowo zas nienawidzacy Churchilla, ktoremu
staral sie zaszkodzic przy kazdej okazji. Stosunkowo lepsza opinie ma
Perlmutter o Averellu Harrimanie, ktory w roku 1943 zastapil Daviesa
jako ambasadora w Moskwie, a ktory, jak pisze Perlmutter, stosunkowo
szybko "przejrzal na oczy". Z ta opinia kloci sie inna, wedlug ktorej
Harriman byl tak gorliwy w wypelnianiu wszelkich zyczen Stalina, ze to
on osobiscie (a nie Rosjanie!) wystapil pierwszy z projektem powolania
odpowiednika pozniejszego Rzadu Lubelskiego.

				Jalta

Jak pisze Perlmutter, slowo to stalo sie symbolem i jako takie obfituje
w nieporozumienia. Perlmutter uwaza, ze znaczenie konferencji
jaltanskiej bylo duzo mniejsze niz poprzedzajacej ja o ponad rok
konferencji w Teheranie. Wiecej nawet, zasadnicze znaczenie Jalty
polega na *rozpadzie* "Wielkiego Sojuszu" raczej niz na czym innym.

Nie przeszkadza to, ze na konferencji tej zapadly doniosle decyzje. Jak
zwykle, Stalin dostawal w zasadzie to, czego zadal.

"The incorrigibly optimistic Roosevelt seems to have anticipated -
intuitively rather than rationally - that the Russians would somehow
allow free elections [in Eastern Europe], whereupon the Eastern
Europeans would somehow elect pro-Soviet governments, so that in the
end everybody would be happy. Churchill was not given to such cheap
optimism, but he knew that for most of his countrymen a break with
Russia on the eve of common victory was unthinkable."

W rezultacie wynikiem konferencji jaltanskiej byl zbior niespojnych
decyzji, metnych propozycji pozostawionych do opracowania roznym
podkomisjom, ktore oczywiscie niczego nie dopracowaly. W rezultacie
kazdy mogl je interpretowac w dowolny sposob, co oczywiscie Stalin
wykorzystal po swojemu.

Glownym celem FDR, celem dla ktorego podjal zalosna decyzje samolotowej
podrozy ponad 5 tysiecy mil czesciowo ponad opanowanymi ciagle przez
Niemcow terenami, bedac wlasciwie na lozu smierci, byla przemozna chec
zalozenia Organizacji Narodow Zjednoczonych. Do tej idei - jak pisze
Perlmutter, swego rodzaju przezytku Wilsonizmu - potrzebowal Roosevelt
zrozumienia i zgody Stalina i gotow byl dla niej poswiecic niemal
wszystko, na pewno zas los kilku narodow europejskich, o ktorych ani
niemal nic nie wiedzial (poza tym, ze skladal sie z nich w pewnej
czesci elektorat amerykanski), ani nie zamierzal sie nimi przejmowac
(poza tym, ze trzeba bylo te czesci elektoratu oszukiwac).

Podsumowujac: bezlitosna krytyka Roosevelta jako polityka. Ciekawa,
zwiezla ksiazka.

                                             J. Remigioni

_______________________________________________________________________

"Wprost", 3.04.1994; wpisal J. K_uk

Roman Strzemiecki

		       KONTYNENT BEZ NADZIEI
		       =====================

W* roku 1960, kiedy panstwa afrykanskie jedno po drugim uzyskiwaly
niepodleglosc, tzw. czarna Afryka (bez RPA i krajow arabskich)
eksportowala zywnosc, a jej samowystarczalnosc zywnosciowa oceniano na
98 proc. Dzis nie siega ona nawet 80 proc. Co roku swiat dostarcza
Afryce zywnosci, ktorej wartosc wynosi ok. miliarda dolarow,
rownoczesnie jednak - jak wykazuja badania ONZ-owskiej Organizacji ds.
Wyzywienia i Rolnictwa (FAO) - wzrasta liczba afrykanskich dzieci z
niedowaga.*

W ciagu ostatnich trzydziestu lat Ziemi przybylo 3 mld mieszkancow, a
mimo to wartosc kaloryczna dziennego pozywienia przecietnego czlowieka
zwiekszyla sie z 2300 do 2700 kalorii. Pogorszenie nastapilo tylko w
"czarnej Afryce". Na obszarze tym mieszka ok. 550 mln ludzi. Belgia ma
10 mln mieszkancow. Wartosc produktu narodowego obu tych odmiennych
swiatow jest zas zblizona. Jak przewiduje ubiegloroczny raport FAO pt.
"Rolnictwo: horyzont 2010", za 16 lat na Ziemi bedzie zylo 7,2 mld
ludzi, z czego ponad miliard w "czarnej Afryce"; 300 mln z nich bedzie
cierpiec glod. Perspektywe nedzy i beznadziejnosci poteguja doniesienia
o klesce ekologicznej, dotykajacej coraz wieksze polacie kontynentu.

Konsekwencja biedy, braku srodkow finansowych i niskiej swiadomosci
spoleczenstw jest tez niemozliwosc opanowania epidemii chorob, gdzie
indziej uwazanych za niemal calkowicie zwalczone. Szczegolne obawy
budzi zastraszajace tempo rozprzestrzeniania sie AIDS. Szerzenie sie
"zarazy XX wieku" grozi wrecz wyludnieniem niektorych obszarow w ciagu
20-30 lat.

Panstwa poza regionami uprzemyslowionymi (czyli poza Japonia oraz
krajami zamieszkanymi w wiekszosci przez ludnosc biala), wlaczajac
Ameryke Lacinska, zaczeto w latach 60 nazywac w oficjalnej
nomenklaturze ONZ "panstwami rozwijajacymi sie". Termin ten objal
prawie cala Afryke, ktorej udzial w swiatowym handlu wynosil wowczas 9
proc. Teraz siega ledwie 3 proc., podczas gdy dochod na jednego
mieszkanca obnizyl sie o 15proc. Dzis caly region nalezaloby raczej
nazwac krajami "zwijajacymi sie".

Tymczasem znaczne obszary poludniowo-wschodniej Azji zdazyly sie
rzeczywiscie rozwinac, a niektore z panstw znajdujace sie z pozoru w
sytuacji bez wyjscia, zdolaly wejsc na droge szybkiego wzrostu
gospodarczego. Hanoi, zniszczone w czasie wojny z Ameryka, wyglada dzis
lepiej niz Dar es-Salam, stolica Tanzanii, ktora ominely wojny domowe i
- co w Afryce jest ewenementem - kleski zywiolowe. Zlote Wybrzeze,
czyli dzisiejsza Ghana, do czasu uzyskania niepodleglosci w 1957 r.
rozwijala sie stosunkowo szybko, a poziom zycia byl wyzszy niz w Korei
Poludniowej. Dzis przecietny Koreanczyk zarabia 5 razy wiecej od
Ghanczyka, ktoremu wiedzie sie gorzej niz po uzyskaniu przez jego
ojczyzne niezaleznosci.

Jak do tego doszlo? Podczas jesiennej sesji Zgromadzenia Ogolnego NZ
politycy afrykanscy przytoczyli charakterystyczny przyklad: za namowa
zachodnich rzeczoznawcow w Sudanie postawiono na uprawe trzciny
cukrowej. W roku 1974 za tone cukru na gieldzie londynskiej placono 665
funtow, a dzis mozna otrzymac dziesiata czesc tej ceny. To samo dotyczy
masowych upraw orzeszkow ziemnych w Senegalu. Pada rowniez zarzut
neokolonializmu. Nie dosc, ze niegdys z Afryki uczyniono zaplecze
surowcowe przemyslu Polnocy, to teraz tak ustawia sie relacje cenowe,
by kraje tego kontynentu wyzyskiwac. Nastepnie potrzebujacym udziela
sie kredytow, od ktorych odsetki jeszcze bardziej dlawia popadajace w
klopoty panstwa. Takie wytlumaczenie niedorozwoju nie jest jednak do
konca przekonywujace.

Cecha charakterystyczna krajow afrykanskich, niezaleznie od obranej w
przeszlosci orientacji ideologiczno-cut politycznej, jest etatyzm 
i wielka wlasnosc panstwowa.

Korzystaja z tego elity rzadzace (najczesciej wywodzace sie z
najsilniejszej grupy etnicznej), ktore dysponuja posadami
umozliwiajacymi "dorabianie". Przykladem sluzyc moze Kenia, rzadzona
przez elite plemienia Kikuju (partia KANU), glosno popierajaca
kapitalizm, ulubieniec Waszyngtonu i Londynu. Tymczasem w kraju tym
wiekszosc firm nalezy do panstwa, a politykow cechuje instytucjonalna
niechec wobec prywatnej przedsiebiorczosci i zagranicznego kapitalu.
Jak zauwazyl Herman Cohen, pomocniczy sekretarz stanu USA ds.
afrykanskich, w tradycyjnym spoleczenstwie afrykanskim ziemia byla
wspolna wlasnoscia spolecznosci plemiennej lub wioskowej. Po uzyskaniu
niepodleglosci rzady upanstwowily ziemie, a ceny na plody rolne
ustanawiaja na ogol agencje panstwowe.

Yoveri Museveni, prezydent Ugandy, pytany dlaczego Afryka tak bardzo
odbiega od Azji poziomem rozwoju, odpowiedzial, ze Azjaci, w
przeciwienstwie do Afrykanow sa zdyscyplinowani. Museveni przejal
wladze 8 lat temu, po pieciu latach wojny partyzanckiej, w kraju
doszczetnie zrujnowanym przez 20 lat krwawych dyktatur Obote, Amina i
znow Obote.  Poglady Museveniego sa godne uwagi, chocby z tego wzgledu,
ze Uganda jest dzis chwalona przez Bank Swiatowy i MFW jako bodaj
jedyne panstwo regionu, w ktorym obserwuje sie ozdrowiencze przemiany
makroekonomiczne, polaczone ze wzrostem gospodarczym.

Keith B. Richburg, amerykanski publicysta ekonomiczny, ktory w latach
1986-1990 badal tendencje rozwojowe w Azji i Afryce, zauwaza, ze
|Afryka rzadzona byla powszechnie przez dyktatury, podobnie jak
dokonujaca szybkich przemian ekonomicznych Azja wschodnia.|

Jednak afrykanscy dyktatorzy, "zamiast wprowadzac dyscypline, na ogol
doprowadzali do chaosu. Wydaje sie, ze jedyna cecha autokracji
afrykanskich jest ich niezdolnosc do narzucenia swej woli wlasnej
ludnosci".

Prezydent Wybrzeza Kosci Sloniowej, zmarly niedawno Felix
Houphouet-Boigny, zwykl mawiac, ze "woli niesprawiedliwosc od chaosu".
Sam byl chodzacym przykladem wlasnej maksymy. Wybory prezydenckie
wygrywal stosunkiem glosow nie gorszym niz Kim Ir Sen. W rodzinnej
wiosce Jamusukro, podniesionej do rangi stolicy, zbudowal replike
watykanskiej bazyliki sw. Piotra, co kosztowalo ok. 2 mld dolarow. Po
prostu przejmowal do wlasnej dyspozycji 10 proc. wszelkich dochodow
eksportowych.

Dylemat Afryki polega na tym, ze dyktatury udowodnily juz swa
niewydolnosc, ale zastapienie ich demokracja moze grozic czyms jeszcze
gorszym - krwawymi wojnami domowymi, prowadzacymi do zapasci
cywilizacyjnej. Przyklady mozemy obserwowac w Liberii i Somalii, gdzie
panstwo <> przestalo istniec. Nie ma rzadu, administracji,
normalnej infrastruktury i instytucji panstwowych. Kleska dokonanej pod
flaga ONZ interwencji w Somalii wrozy Afryce jak najgorzej. Nie nalezy
sie zatem dziwic, ze wielcy obroncy demokracji - Stany Zjednoczone,
Wielka Brytania i Francja - nabrali wody w usta po pierwszych
doswiadczeniach z demokracja afrykanska, ktorej wprowadzenia domagano
sie na fali entuzjazmu wywolanego wydarzeniami "jesieni ludow" w
Europie.

Prezydent Mitterand w 1990 r. podczas francusko-afrykanskiego szczytu w
La Baule, zapowiadal cofniecie pomocy dyktaturom i udzielenie jej
demokracjom, ale wojskowi francuscy otwarcie wspomagaja dyktatora
Rwandy, gen. Juvenala Habyarimane, w jego walce z antyrzadowa
partyzantka. Gdy inny dyktator, gen. Gnassingbo Eyadema z Togo, kazal
wystrzelac konkurentow przed zeszlorocznymi wyborami, do ktorych
Francuzi sklonili go wlasnie w La Baule, Paryz po kilku protestach
przestal okazywac zainteresowanie sprawa demokracji.

Gdy Houphouet-Boigny urzadzil pierwsze wybory wielopartyjne, uzyskujac
w nich 81 procent glosow, prasa francuska unikala komentarzy, mimo
potwierdzanych przez miedzynarodowych obserwatorow oskarzen o
falszerstwa. Wybrzeze Kosci Sloniowej bylo bowiem najstabilniejszym
sojusznikiem Paryza wsrod bylych kolonii afrykanskich.

Wyciagajac wnioski z innych doswiadczen, Waszyngton i Paryz od co
najmniej roku nie niepokoja dyktatora Zairu, Mobutu Sese Seko, ktory w
ciagu cwiercwiecza zdazyl zgromadzic w bankach, w majatku ruchomym i w
postaci zamkow w Belgii, Francji i Szwajcarii bajeczna fortune. Jedni
szacuja ja na 5, inni nawet na 10 mld dolarow. Bogaty i wzglednie
rozwiniety kraj dyktatura Mobutu doprowadzila do zupelnego upadku
gospodarczego, ale swiat uznal, ze z 40-milionowym Zairem nie ma
problemow.

Pracujacy w Zimbabwe politolog kenijski Nelson Mba, napisal w
miesieczniku <>: "Wraz z koncem zimnej wojny Afryka
stracila jakakolwiek atrakcyjnosc polityczna - jesli ja kiedykolwiek
posiadala. Nie ma zadnych powodow geopolitycznych, strategicznych, czy
gospodarczych, by znalazla sie w centrum uwagi ekonomicznej swiata". W
praktyce oznacza to, ze od konca lat 80, kiedy Moskwa i Waszyngton
przestaly z soba rywalizowac i udzielac pomocy "armiom
zaprzyjaznionym", wspomagajac wygodne dla siebie elity rzadzace,
zniknelo liczace sie w warunkach afrykanskich zrodlo dochodow.

Gorzej, ze mocarstwa nie reaguja na wybuchajace konflikty
miedzyplemienne, ktore sa przyczyna powstawania dyktatur, wojen
domowych i kleski raczkujacej demokracji. Przykladem jest Somalia lub
Angola, gdzie pierwsze demokratyczne wybory, przeprowadzone pod
patronatem ONZ, zakonczyly sie pod koniec 1992 r. wznowieniem wojny
pomiedzy plemionami Ombundu i Ovimbundu - tym razem juz bez uzasadnien
ideologicznych. Bez interwencji zewnetrznej, ktorej na razie nic nie
zapowiada, wojna moze sie toczyc bez konca, gdyz obie strony sa zbyt
slabe, by podporzadkowac sobie rozlegle obszary przeciwnika. Podobnie
dzieje sie w Sudanie, gdzie murzynskie poludnie juz od 12 lat broni sie
przed krwawa islamizacja ze strony arabskiej polnocy. Kraj grzeznie w
rozpaczliwej nedzy, podczas gdy w korzystnych warunkach Sudan sam
moglby wyzywic cala Afryke.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Z artykulu wynika, ze nie tylko nie widac sposobu na zahamowanie
staczania sie w dol, ale nawet wlasciwa diagnoze postawic trudno (choc
Francuzom przysolic mozna, na Waszyngton mruknac, a dyktatorow pokazac
palcem). Ale mozna by napisac wiecej.I o zalamaniu sie wspolnego
systemu monetarnego bylej francuskiej Afryki, bo Francja juz nie daje
rady go chronic, i o przeszlo stutysiecznej masakrze w Rwandzie, wojnie
miedzy Tutsi a Hutu, ktorej nawet wyobrazic sobie nie mozemy, i o z
gory dajacych sie przewidziec dramatach w Afryce Poludniowej, mimo iz
na razie jest wiecej powodow do optymizmu. Kilka dni temu byl tu na
uniwersytecie odczyt pt. <>. Jednoznacznej
odpowiedzi nie bylo, a wlasciwie jedna: *tak* dalej byc nie moze. To
sie moze zle skonczyc nie tylko dla Afryki.

Wydaje sie, ze w Europie powoli wychodza na powierzchnie poglady,
ktorych z roznych wzgledow nie zawsze mozna wypowiadac glosno, ale
ktore draza swiadomosc spoleczna jak nigdy przedtem, a czasami
warunkuja takze zachowania niektorych politykow:

- Afryka stanowi zagrozenie. Nalezy zahamowac imigracje za
  wszelka cene. Poniewaz proby pomozenia im na miejscu sie nie udaly,
  nalezy ich odizolowac. Niech sie wykoncza sami. Polityczne slogany i
  akcje humanitarne, ktore nasze spoleczenstwo kosztuja stosunkowo
  niewiele, beda dalej szly rozpedem, ale dosc samooszukiwania.

- Krwawe dyktatury, etatyzm ekonomiczny, pozorowane wybory,
  albo prawdziwe wybory, ale poprzedzone ostrzezeniami np. Zulusow, ze
  jak je przegramy, to bedziemy kontynuowac walke nozami i bombami,
  wszystko to sugeruje, ze cala ta "demokracja", to jest zaslona dymna.
  Afryka nie wyrosla z trybalizmu i w tym wieku nie wyrosnie.
  Post-kolonialna struktura nie przystaje do Afryki, nie na nowoczesnej
  Europie uczyc im sie polityki, a na Hunach i panstwie Zulusa Czaki.
  Biali Afrykanerzy to tez takie plemie jak inne, a trojkatna swastyka
  to taki sam dobry totem jak inne. Wolnosc? Rownosc? Miedzy *moim*
  plemieniem a twoim?  Zwariowal?

Moja siostra spedzila trzy lata w Rwandzie. Jeszcze sie nie wybijali,
ale wiadomo bylo, ze beda i ze *nikt* temu nie przeszkodzi.
Przyjezdzali Europejczycy, uczyli np. hodowli koz na marnej trawie.
Potem wyjezdzali, a tubylcy po ich wyjezdzie organizowali zalobne stypy
i spozywali na raz wszystkie te kozy. To zanim ktos przyjechal drugi
raz, solidnie sie zastanawial.

Przyjaciel Francuzow i byly deputowany, Hophouet-Boigny, chaosu nie
lubil. Pytano go wiec, gdy juz niewiele mu czasu zostalo: "dlaczego
przez ostatnie lata robiles co w twojej mocy, aby *zaden* potencjalny
twoj nastepca nie pojawil sie na arenie politycznej?" Odpowiedz byla
nader prosta: "Gdybym wskazal jawnie osobe, ktora mialaby mnie
zastapic, to po trzech tygodniach albo ja bylbym trupem, albo on".

Autor artykulu wypomina Francuzom, ze popierali dyktature przeciwko
opozycyjnej partyzantce. Brzydko. Wiec Francuzi w koncu sie wycofali,
co bylo o tyle latwiejsze, ze administracja kolonialna w tym kraju byla
belgijska i w momencie, w ktorym to pisze jest juz ponad 200 tysiecy
trupow, moze 300 i ok. 500 tysiecy uciekinierow, glownie do Tanzanii.
Co pozostaje? Ano, stwierdzic, jak w innym artykule we "Wprost", ze to
tez wina Francuzow, bo oni wyksztalcili bojowo czesc tych
zezwierzeconych mordercow i dali im uzbrojenie. Macie jakis pomysl?
Stac z zalozonymi rekami? Pomagac, a jesli tak, to komu? Zorganizowac
zmasowana interwencje zbrojna nie zapomniawszy jeszcze Somalii? Zrzucic
bombe atomowa? Jurek K_uk

________________________________________________________________________

"New Republic" 25.04.1994, przetlumaczyl Mirek Bielewicz.

Misha Glenny jest autorem ksiazki "Upadek Jugoslawii" opublikowanej
przez wydawnictwo "Penguin"*%

Misha Glenny


		       POCZTOWKA Z MACEDONII
		       =====================


				  Strach

Bezladna grupka ludzi gapi sie na policjantow i strazakow, ktorzy
dokladnie przegladaja resztki tego, co zostalo na miejscu przestepstwa.
Minaret w dalszym ciagu stoi jak mala rakieta wycelowana w niebo, ale
reszta budynku spalila sie doszczetnie. Wypalony meczet to zwyczajny,
calkiem spowszednialy widok w Bosni. Ale tutaj jestesmy w Veles,
zakurzonym, nieladnym, przemyslowym miescie polozonym w centrum bylej
jugoslowianskiej republiki Macedonii.

Ten meczet byl jedyna muzulmanska swiatynia w Veles. Sluzyl
Albanczykom, bosniackim muzulmanom, a takze lokalnej grupie Grekow
wiary muzulmanskiej. Spalil sie 11 marca. Dwa dni pozniej wladze
dowiedzialy sie, ze nastapilo podpalenie. Przez cztery pelne napiecia
dni ministrowie macedonskiego rzadu debatowali, czy informacje te podac
do publicznej wiadomosci. 18 marca informacje ogloszono. "Policja nie
wie, kto to zrobil", wyjasnia Guner Ismael, minister kultury. "Mogla to
byc kazda z tych grup, chrzescijanie lub muzulmanie. Musimy wykazac
wielka ostroznosc w wypadku tego incydentu".

W miare jak niepewny pokoj powoli przemieszcza sie w strone Bosni,
Macedonia nieublaganie zmierza w kierunku wewnetrznej katastrofy
podobnej do tych, ktore poprzedzily inne wojny na terenie bylej
Jugoslawii. "Dominujaca partia polityczna w Macedonii jest Partia
Strachu", utrzymuje Kole Casule, jeden z najslawniejszych pisarzy tego
kraju, a takze przywodca macedonskiego powstania w 1941 r. przeciwko
bulgarskim i nazistowskim okupantom. "Strach panuje w Parlamencie,
strach wyczuwa sie na ulicy". I jest on uzasadniony. Sasiedzi Macedonii
- Albania, Serbia, Bulgaria i Grecja - odczuwaja do niej roznie
stopniowana pogarde. Co gorsza, wewnetrzna sytuacja w kraju staje sie
coraz bardziej napieta wskutek pogarszania sie stosunkow miedzy
slowianska wiekszoscia i liczna mniejszoscia albanska (od 20 do 40
procent ludnosci, zalezy komu dawac wiare).

Problemy Macedonii przybraly gorszy obrot 15 lutego, kiedy to Grecja
oglosila gospodarcza blokade tego kraju odcinajac rurociag
dostarczajacy rope naftowa. Przedstawiciele dyplomatyczni krajow
zachodnich wzieli to za reakcje na amerykanska decyzje uznania
Macedonii przez Ameryke.  Grecja, przeciwnie, stwierdzila, ze uzywanie
przez byla republike jugoslowianska nazwy "Macedonia" swiadczy o
roszczeniach terytorialnych w stosunku do polnocnej prowincji greckiej
o tej samej nazwie. Ateny rowniez zadaja, aby Macedonia usunela ze
swojego sztandaru szesnastopromienne Slonce Verginy, emblemat pradawnej
stolicy greckiej Macedonii, gdyz ten symbol jest hellenskim
dziedzictwem kulturalnym.

Rezultaty tej blokady najbardziej widoczne sa na poludniu kraju. Na
przejsciu granicznym miedzy Grecja i Macedonia w Gevgeliji dziesiec
linii kontroli paszportowej i granicznej swieci pustka. Olbrzymi
kompleks wybudowany dla obslugi tysiecy pojazdow dziennie, obecnie
swiadczy uslugi tylko garstce dyplomatow oraz ludziom odbywajacym
wizyty w sprawach osobistych. Jeszcze trzy lata temu bylo to jedno z
najbardziej ruchliwych przejsc granicznych w Europie, z ktorego
korzystali tureccy <>, oraz niemieccy, francuscy,
holenderscy i skandynawscy turysci. W jednym z bezclowych sklepow po
stronie macedonskiej pracownicy jakby w stanie katatonii nonszalancko
kreca sie wsrod tysiecy wystawionych na sprzedaz butelek z alkoholem,
kartonow papierosow i wielgasnych tabliczek czekolady. "W bardzo dobry
dzien zajrzy do nas z piecdziesieciu klientow", mowi kasjerka prawie ze
nie reagujaca na moje pytania. "Od czasu blokady handel wlasciwie
kompletnie ustal".

Z jednej strony obawy Grecji wobec Macedonii sa zrozumiale. Jak
wszystkie nowozytne kraje balkanskie Grecja przezyla wiele sztormow na
morzu dziewietnasto- i dwudziestowiecznej historii; podczas tej
burzliwej podrozy jej terytorium bylo obcinane, a granice zmieniane.
Ostatni raz bylo tak podczas greckiej wojny domowej, ktora nastapila
zaraz po Drugiej Wojnie Swiatowej - komunistyczni partyzanci przy
poparciu Macedonczykow slowianskiego pochodzenia oraz Serbii bili sie o
przylaczenie greckiej czesci Macedonii do balkanskiej federacji.
Natomiast w tej najnowszej rundzie balkanskiej dyplomacji wysilki
Grecji doprowadzily tylko do tego, ze upodobnila sie ona sama do
tyrana:  panstwo czlonkowskie NATO, z olbrzymia armia w pogotowiu,
ktore obralo sobie za cel ataku malutki, srodladowy kraik, posiadajacy
tylko cztery czolgi.

Wedlug pewnego dyplomaty zachodniego w Atenach: "Grecy wyobrazali
sobie, ze skutki blokady stana sie widoczne juz po paru dniach. Zacznie
sie od kolejek po benzyne. A po kilku miesiacach caly kraj sie podda".
Na podstawie obserwacji ulic stolicy Macedonii, Skopje, zadnych tego
oznak nie widac. Nie ma kolejek po benzyne (Macedonia kupuje rope
naftowa w Bulgarii i Albanii), miasto prezentuje sie jako przyklad
przedziwnego post-jugoslowianskiego cudu gospodarczego - sklepy sa
obficie zaopatrzone, a lokalny pieniadz, dinar, stale zwyzkuje w
stosunku do dolara i niemieckiej marki. "Po uplywie roku blokada
wycisnie swoje pietno", mowi prezydent Macedonii Kiro Gligorov, "ale
nie tak od razu".

Bardziej niz blokada ludzie przejmuja sie napieciem miedzy Slowianami i
Albanczykami. Tetovo, centrum skupiska Albanczykow w Macedonii, lezy
dwadziescia piec mil na zachod od Skopje. Droga tam prowadzi pomiedzy
niezbyt imponujacymi szczytami Balkanow az do momentu, kiedy ukazuja
sie majestatyczne gory lancucha Sar. Zaraz za tymi gorami lezy Albania;
naprzeciwko, na polnocy, znajduje sie poludniowa prowincja Serbii
Kosovo, zamieszkala glownie przez Albanczykow. Tetovo, ongis osada
turecka, z malymi sklepikami handlujacymi specjalami kulinarnymi tego
regionu - <> - jest rowniez siedziba nowego
radykalnego ruchu, ktory zdominowal glowna albanska partie polityczna w
Macedonii, Partie Demokratycznego Dobrobytu.

Przywodca ruchu jest 29-letni Menduh Thaqi, ktory porwal wyobraznie
Albanczykow w zachodniej Macedonii. Kiedy on mowi, inni Albanczycy w
tym samym pomieszczeniu okazuja milczacy szacunek: "Jesli po wyborach
nie uzyskamy zagwarantowanego konstytucyjnie pelnego rownouprawnienia",
ostrzega Thaqi, "wowczas rozpoczniemy kampanie obywatelskiego
nieposluszenstwa. Ustanowimy rowniez nasze wlasne polityczne struktury,
wlacznie z parlamentem Albanczykow".

Otoz ta wlasnie grozba niepokoi wladze w Skopje. Przeciez to wlasnie
utworzenie alternatywnej struktury politycznej przez jedna ze
spolecznosci w Chorwacji i Bosni rozpoczelo tam wojne. "Macedonii udalo
sie utrzymac pokoj przez dwa lata", stwierdza Robert Norman, szef Biura
Lacznosci Wojskowej USA w Skopje. "Przezywa ona powazne problemy
zarowno ekonomiczne jak i etniczne. Niepodolanie im moze doprowadzic do
tego, czego swiadkami bylismy gdzie indziej w bylej Jugoslawii".
Przyszlosc kraju powinna nieco sie przejasnic po wyborach w
listopadzie. W dalszym ciagu jednak, dodaje Norman, "nie ma gwarancji,
ze sytuacja pozostanie tak dlugo stabilna".

Odkad Macedonia oglosila swoja niepodleglosc w 1991 r., rzad
zdominowany przez Slowian, bardziej niz w innych krajach bylej
Jugoslawii, staral sie zapewnic prawa mniejszosciom narodowym. Mimo to
jednak postep w tej dziedzinie byl powolny. Chociaz w macedonskim
rzadzie koalicyjnym jest az pieciu ministrow Albanczykow, Albanczycy w
dalszym ciagu stanowia tylko 3 procent wsrod pracownikow rzadowych.
Ponadto nauczanie w jezyku albanskim jest przerazliwie niedostateczne.
W regionie Tetovo tylko w czterdziestu dwoch klasach szkol srednich
nauka odbywa sie po albansku, chociaz Albanczycy stanowia 70 procent
wsrod 135 tys. mieszkancow tej prowincji.

Branko Crvenkovski, premier Macedonii, jest jednym z wyjatkowo
uzdolnionych politykow mlodszego pokolenia w rzadzie. Nie ma on zadnych
zludzen co do delikatnosci sytuacji politycznej: "Nie ma watpliwosci,
ze jesli tutaj w Macedonii wybuchnie konflikt, to wojna obejmujaca cale
Balkany: Albanie, Serbie, Bulgarie, Turcje i Grecje bedzie
nieunikniona".

Wedlug pewnego macedonskiego specjalisty od spraw wojskowych "Trzecia
wojna balkanska w Macedonii pociagnelaby za soba jej rozbior pomiedzy
trzy strony walczace: Albanczykow na zachodzie, Serbow na polnocy i
Bulgarow na wschodzie". Z tego wlasnie powodu grecka decyzja nalozenia
blokady spotkala sie z czyms w rodzaju obstrzalu artyleryjskiego ze
strony Unii Europejskiej. "Blokada przyspiesza mozliwosc wewnetrznej
katastrofy w tym kraju", twierdzi jeszcze inny zachodni dyplomata w
Atenach. "Rozpoczeta w jej wyniku wojna z cala prawie pewnoscia
zakonczylaby sie powstaniem wiekszego panstwa albanskiego, wiekszego
panstwa bulgarskiego i powiekszonymi wplywami tureckimi - blokada ta
jest zdecydowanie sprzeczna z dlugofalowymi interesami Grecji".

Jesli wojna przyjdzie do Macedonii, co nie jest calkiem
nieprawdopodobne, poludniowo-wschodnia Europa znow pograzy sie w
krwawym rozlewisku. I tak jak przewazajaca wiekszosc ludnosci w Bosni,
niewinni mieszkancy Macedonii, pragnacy niczego innego jak tylko
pokoju, niewatpliwie odczuja nieuniknione nieszczescia wynikajace z
takiego konfliktu.

_______________________________________________________________________

[...] Zalaczam bardzo osobisty tekst. Pojutrze, po 14 latach i 4
miesiacach lece pierwszy raz do Warszawy.

Jacek Arkuszewski 

			    PRZED PODROZA 
                            =============

No wiec wlasnie, przesadziles sie sam, ale czy ci sie korzonki przyjely
w obcej glebie? Zyjesz, jakos zyjesz - nawet calkiem dobrze zyjesz. Ale
tak naprawde to brakuje ci piachu, suchej rowniny, dziewanny pod
koslawymi sosenkami. Tu masz solidna, acz kamienista i pagorkowata
ziemie. Duzo wilgoci, zielono, bukowe lasy. Bez chwastow, suchego
sniegu przemiatanego mroznym wichrem. Bez zakurzonych chodnikow z
lichego betonu. Bez zapachu jalowca i dalekiego psow poszczekiwania, o
chlodnym zmierzchu pachnacym dymem z palonych ziemniaczanych lecin. Nie
ma krow na nedznym pastwisku nad leniwa rzeka o ciemnej wodzie, jest
mgla nad glowa, czasem przeblysk dalekich, osniezonych gor, ktore znasz
lepiej od tamtych, swoich i ktore juz tez pokochales. Wstega autostrady
wysoko nad granatowym jeziorem, biale wino w wiejskiej, ciemnej
karczmie, rzadko stojace majestatyczne swierki na wapiennej
wysoczyznie. Romanskie samotne kapliczki z szarego kamienia,
niebieskie, cukrowe lodowce. I male miasteczka nad bystra rzeka otulona
zielonym jak nigdzie listowiem i pokrajane czerwonym belkowaniem wsrod
bialego tynku. Czyste, szare, chyze pociagi przelatujace bezszelestnie
przez malutkie stacyjki jakby wyjete z pudelka z zabawkami. Zlote
winnice w sloncu nad niebieska woda, dzwonki popielatych krow na
wysokiej hali obrzezonej lopianem i swierkami.

Czego ci jeszcze trzeba? Nie boisz sie wrocic do swojej bezkamiennej
rowniny? Czy jest ona jeszcze naprawde twoja? A moze twoje miejsce jest
tam, gdzie ty jestes? Na dalekiej czerwonej mesie pod olbrzymim niebem
wsrod szarego <>? Na snieznobialej plazy atlantyckiej, albo
na skalistej wysepce wsrod zlotej wody, ciszy i czarnego lasu
skandynawskiej polnocy? Nie pryskaja tam spod nog szare, polne kroliki,
gdy sie zblizasz do okolonej jezynami polnej remizy, nie poczujesz
cierpkiego zapachu szarej olchy nad lakowym strumieniem, gdzie raki
bywaja. Czy ty tego jeszcze w zyciu potrzebujesz - po co ci to?

Czy bys wrocil po szare gaski wybierane spod brazowego kobierca
sosnowych igiel? Czy to za malo, czy za duzo? Nie brak ci bedzie
spiewnej tutejszej mowy, spokoju i ladu? Lomotu twoich narciarskich
buciorow na stalowej podlodze platformy wyciagu, szumu sniegu pod
nartami na slonecznym stoku? Kieliszka kiru na tarasie gorskiego
hotelu?  Gdzie bedziesz naprawde w domu? Czy tu, gdzie twoi wszyscy
bliscy, czy tam, gdzie ich juz nie masz i gdzie tylko mogily zostaly
pod kasztanami Powazek? Czy miasto, gdzie spedziles trzydziesci
dziewiec lat zycia, pozostalo naprawde twoje? Moze twoim jest juz inne
niewielkie miasto w skalistej kotlinie z wieczornymi dzwonami.

I zastanow sie, czy bardziej tesknisz do zapachu kosowki na zboczach
Zoltej Turni, czy do bialego kanionu San Juan? A bedac tam, do czego
bardziej teskniles? Do twego domu na zboczu pod bukowym lasem, czy twej
chalupki wsrod sosen na kurpiowskim piachu? Niknie juz tamto we
wspomnieniach, nie wiesz juz, w ktora strone skreca droga pod lasem.

Twoi przyjaciele... Tylko jeden juz zostal tam, inni zapewne przestali
juz nimi byc. Nie pamietaja cie i nawet nie poznaja po tylu latach.
Boisz sie ujrzec twoja dawna dziewczyne siwa? Pewnie, ze sie boisz.
Boisz sie nawet zapomnianych przyjaciol zobaczyc postarzalych i
zmeczonych. Ty juz nie wiesz, o czym oni tak na codzien mysla. Z
wyjatkiem tego jednego, co pozostal. A jak to jest z twoimi
przyjaciolmi tutaj? Oczywiscie, ze ich masz i to wielu. Nic jednak nie
da sie porownac z tamtymi przyjazniami. Moze to dlatego, ze byles wtedy
mlodszy. Moze i dlatego, ze tu musiales sie wrecz zaprzyjaznic z
ludzmi, ktorzy tam, po drugiej stronie wspomnien byliby po prostu
przelotnymi znajomymi.

Boisz sie tego momentu, gdy wysiadziesz z samolotu na lotnisku. Bedzie
to jeszcze jedno lotnisko, czy tez nie? To bardzo wazne. Spotka cie na
wstepie znajoma grubianskosc, czy bedziesz traktowany ze zdawkowa
uprzejmoscia, jak wszedzie indziej. Co bys wolal - wlasnie, co bys
wolal? Nie wiesz? Oczywiscie, ze nie wiesz. A to jest takie wazne,
wazniejsze niz sie moze wydawac. Ale, przyznaj - jednak jak obnizasz
sie nad ciemnym Renem i zielonymi, kedzierzawymi wzgorzami do
ladowania, jednak czujesz, ze wracasz do domu? Do tego brzydkiego ludku
o belkotliwej mowie i zacietej wierze w siebie samych, bez wyobrazni,
lecz spedzajacych swe zycie sumiennie i poczciwie. Bez ustawicznych
zwatpien, wzlotow, klotliwosci i rozpaczy. Gdzie nie ma z kim pojsc sie
upic!

Ale masz tam krewnych i moze nie przyjaciol, lecz znajomych. Tak,
spotykasz ich tutaj i w Paryzu, przyjezdzaja. Rozmawiaja o tym, co sie
u nich dzieje, co sie dzieje tam, gdzie spedziles tyle lat. Mowia
rzeczy dziwne, czasem tak dziwne, ze zaczynasz watpic, czy ich logika i
twoja logika, z ktora przezyles ponad polwiecze, sa te same. Moze to
jest to, co nazywamy postepem? Moze tak wlasnie ma byc w niegdys twoim
kraju? A ty, tutaj, jestes zamrozony w dawnych pojeciach,
wspomnieniach, nawet jezyku jakim sie poslugujesz. Nie oszukuj sie, ze
wszystko mozesz zrozumiec - ba - nawet wybaczyc. Nawet nie wiesz komu i
co masz wybaczac; moze po prostu sobie samemu, ze juz jestes inny.

Miales tam dom i zyles w nim trzydziesci dziewiec lat. Teraz
przybedziesz i bedziesz sie tulal po goscinnych pokojach twoich
krewnych. Albo siedzial w anonimowym pokojowym hotelu. I czym sie to
bedzie roznic od Monachium, Paryza czy Sztokholmu? Tam tez nie jestes w
domu. Takie samo miasto, jak wszystkie inne? Taki sam kraj?

Za kilka dni lecisz pierwszy raz do Kraju. Ze strachem przed
odpowiedziami i soba samym.

                                           Jacek Arkuszewski

________________________________________________________________________


Poproszono nas o zamieszczenie ponizszego ogloszenia:


Nazywam sie Joanna Wiszniewicz, jestem Zydowka urodzona w Polsce po
wojnie i mieszkajaca tam do dzis. W 1992 roku opublikowalam ksiazke <> - zbior wywiadow z tymi, ktorzy jako mlodzi ludzie
po marcu 68 wyjechali do Izraela i mieszkaja tam do dzis. Teraz zas
chcialabym zrobic podobne wywiady w Ameryce.

Szukam ludzi, obecnie w wieku 40-50 lat, ktorzy po marcu '68
przyjechali do USA. Szukam nie tylko osob chcacych udzielic mi wywiadu,
lecz takze tych, ktorzy maja ochote po prostu spotkac sie i pogadac,
lub tych, ktorzy chca mnie skierowac do innych rozmowcow.


Najbardziej interesuja mnie ludzie mieszkajacy daleko od Nowego Jorku.
Ale Boston, Waszyngton i Filadelfia to miejsca rowniez przyciagajace
moja uwage.

Po Stanach podrozowac zamierzam od lipca do konca wrzesnia '94.
Wdzieczna bede za kazdy list z adresem pocztowym i telefonem.

Moje adresy elektroniczne (c/o Roman Kossak):

roman@gursey.baruch.cuny.edu

   lub

rkobb@cunyvm.bitnet



                                              Joanna Wiszniewicz

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".

____________________________koniec numeru 105___________________________