____________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| ____________________________________________________________________ Piatek, 10.01.1992 Nr 7 ____________________________________________________________________ W numerze: Eric Behr - Osobista reakcja na 74 lata nonsensu Wywiad z Marcinem Wolskim (Polskie Zoo) + komentarz od redakcji Wlodzimierz Holsztynski - Wiersze George Ozetkowski - Amerykanskie marzenia Polakow Adach Smiarowski - Krotki wstep do polemik Jacek Walicki - Dlaczego (jeszcze) nie wracam Slawomir Mrozek - Nobel ____________________________________________________________________ OSOBISTA REAKCJA NA 74 LATA NONSENSU ==================================== Eric Behr (ejbehr@rs6000.cmp.ilstu.edu) Po raz pierwszy w zyciu slucham Czajkowskiego tak, jak Griega. Dla samej muzyki. Bez podswiadomych podtekstow. Bez doszukiwania sie w tej muzyce odpowiedzi na koszmarna zagadke, dominujaca cale dotychczasowe zycie: po co i dlaczego istnial Carcinoma Sovieticus? CNN pokazuje czerwona flage znizajaca sie nad Kremlem - oby na zawsze. NPR nadaje polityczne nekrologi Gorbaczowa. Zaraz po tym, reportaz z Gruzji. Gdzie znajduje sie "guzik atomowy"? Details at eleven. A ja, patrzac na choinke obok telewizora, nie moge zapomniec obrazow z ksiazek i filmow. Dr. Zywago. Lubianka i Kolyma. Nawet Szolochow. Tyle tragedii, calkiem bez sensu. Trupy w sniegu. Dzieci bez rodzicow. Smierc glodowa. Platni mordercy w Paryzu, Nowym Jorku i Meksyku. Zniewolone i przekupione kraje. Miny w pluszowych misiach. Brak nadziei na cokolwiek. Odmozdzenie kolejkami i stempelkami. Radioaktywne polacie. Kaganiec na mozgach naukowcow i artystow. Nie tylko Sacharow i Solzenicyn: MILIONY innych, rownie waznych. Przeraza skala: trzy cwiercwiecza, cztery pokolenia; bezposrednio dotknietych ok. 1.5 mld. ludzi. Posrednio, caly swiat. Trzecia Rzesza sie nie umywa. Mocniej przeraza mechanizm. System zniewolenia, zwykle bardziej subtelny, ale tez bardziej niezawodny i demoniczny, niz hitleryzm. Skuteczne rozmycie odpowiedzialnosci, brak wyraznych prowodyrow. Niewielki zwiazek z "cechami narodowymi", jesli takie w ogole istnieja. Co wiecej, Hitler skonczyl pod masywnym ostrzalem artylerii; Zwiazek Radziecki dokonal zywota z powodu wycienczenia, bledow taktycznych i braku silnej woli ze strony "starej gwardii" -- moglby bowiem teoretycznie istniec kolejne 50 lat. Na temat przyczyn na pewno powstanie niedlugo tuzin madrych ksiazek, kazda bardziej definitywna niz druga. Tymczasem chcialbym obwiescic prywatna minute pamieci poswiecona wszystkim tym, ktorych zycie bylo uszczuplone, zrujnowane, albo przerwane w wyniku istnienia Sowieckiego Imperium. Requiescat in pace! 25/XII/91 Eric Behr ____________________________________________________________________ WYWIAD Z MARCINEM WOLSKIM, WSPOLTWORCA "POLSKIEGO ZOO" ====================================================== [Zycie Warszawy, 23.10.1991] [rozmawial Jan Zabieglik] - Za kogo siebie uwazasz? - Nie lubie okreslenia satyryk w "Szpilkowym" znaczeniu. Jestem autorem opowiadan, powiesci, sluchowisk radiowych, ktory uprawia takze satyre, ale w swej tworczosci uwazam ja za przyprawe, a nie za danie zasadnicze. - Publicznosc kojarzy cie jednak przede wszystkim z byla radiowa "60-ka" i kabaretem. Kto czyta twoje powiesci science-fiction? - Ci, ktorzy powinni - czytaja. A jesli chodzi o "60-ke" to kabaret pod ta nazwa ciagle istnieje. Wystepujemy w Warszawie w kawiarni wiezowca Intraco-II, jezdzimy po kraju z "Caloroczna polska szopka satyryczna" i doslownie dajemy z siebie wszystko, zeby co tydzien ludzie mogli zobaczyc w telewizji "Polskie zoo". - Byles przez lata mistrzem subtelnych aluzji i kalamburow. Jak sie odnalazles w nowej rzeczywistosci, gdy nie ma juz cenzury, gdy mozna mowic prosto z mostu? - Mialem moment leku, moze to bylo przed "wojna na gorze", ze wygramy rzeczywiscie szybko z komunizmem i z kim nam wtedy przyjdzie walczyc - ze swoimi? Ale jak sie okazalo - lek byl przedwczesny. Komunizm wcale u nas nie umarl 4 czerwca 1989 roku. - Przed kilkoma latu pytales retorycznie w jednym z tekstow: czy to sa czasy na kabaret? Czy obecne sa? - Kazde czasy sa dobre dla satyry, kazde wymagaja jednak innych srodkow wyrazu. Mysmy przez ostatnie 20 lat uwazali, ze mocno uderzamy w cos, cenzura udawala, ze tego nie dostrzega, a publicznosc czesto odczytywala wiecej niz bylo w naszych tekstach. Fakt, ze byl ladny styl, kalambur, ale to nie zmienia mej oceny, iz poruszalismy sie w basenie 5 na 10. Ujadalismy na tyle, na ile starczalo lancucha. - Uwazam, ze niepotrzebnie dezawuujesz swa poprzednia tworczosc. Wszak trafila do ludzi, podtrzymywala ich na duchu. - Pewnie tez mialem swoj wklad w rozkruszaniu dawnego systemu, Ale wtedy bylo chyba latwiej uprawiac satyre, bo kazde wazne slowo, ktore sie przedzieralo przez cenzure, mialo duza moc oddzialywania. Czasy wolnosci powoduja, ze juz sama moc slowa nie wystarcza, dzis juz tak latwo nikt sie nie obrazi. Trzeba szukac innych srodkow dotarcia do widza i robimy to wspolnie z Andrzejem Zaorskim i Jerzym Kryszakiem w "Polskim zoo". - Pozwolisz, ze ci zadam pytanie w dawnym stylu: za kim stoisz i czemu to (co robisz) sluzy)? - Znow moze zabrzmi to zbyt gornolotnie, ale sadze, ze sluze Polsce na swoim odcinku higieny psychicznej. Opowiadam sie za zdrowym rozsadkiem i za przywiazaniem do tradycyjnych wartosci, ale nie jestem krancowy. Moge tez wyznac, ze blizszy jest mi Walesa niz Mazowiecki i Jaroslaw Kaczynski niz Michnik, ale to nie przeszkadza mi cenic ich z osobna, oczywiscie kazdego za co innego. Satyryk powinien starac sie byc obiektywny, lecz nie moze udawac, ze jest taki naprawde, bo sprzeniewierzylby sie sobie. Jestem troche zaskoczony rezonansem. Niektorzy politycy odnosza sie serio do naszej menazerii i mnie to dziwi, bo mnie by nie przyszlo do glowy, zeby polemizowac z Kaczorem Donaldem. O ile wiem, sa tez tacy ludzie, ktorzy wylaza ze skory, zeby sie w "Polskim zoo" znalezc. Zdumiewa mnie rowniez tak totalna akceptacja spoleczna, przy tak zroznicowanych ocenach krytyki. Ta krytyka przypomina czesto ocene baletu od strony wystroju sali koncertowej. - Co ci jest najbardziej potrzebne do tworczosci? - Potrzebuje akceptacji bez warunkow wstepnych, bez patrzenia na rece. Sa ludzie, ktorzy lubia boksowac pod wiatr - ja do nich nie naleze. - Czy uwazasz siebie za czlowieka znanego? - Ludzie znani dziela sie na dwie kategorie: na "gebowcow" i "nazwiskowcow". Ci pierwsi maja swiat u swych stop, drudzy moga miec odrobine satysfakcji dopiero, kiedy sie przedstawia. Ja naleze do tych drugich. [przytoczyl Zbigniew J. Pasek] - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - [od red. dyzurnego]: Wszystkie losie maja w nosie, Zubr poplakal sie jak bobr, Z dzika wyszlo zwykle prosie Chor padalcow w roli kobr... To jest poczatek piosenki wiodacej tego kabaretu. Los (L/os') to Chrzanowski, zubr to Skubiszewski. Dzikiem jest ktos z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, ale ja nie jestem w stanie odroznic tych tam panie, Kwasniewskich od innych Millerow. Bielecki to Rys, a Olszewski cos w rodzaju Koali, ktory bardziej mi przypomina Tadeusza Breze. Dotarla tutaj tasma z wieloma odcinkami "Zoo", patrzylem, az mnie znuzylo. Bo niezaleznie od wielu walorow i publicystycznych i artystycznych to Polskie Zoo w nadmiarze jest nuzace i slabo sie nadaje do ogladania w seriach po 10 odcinkow... (A wyobrazcie sobie Polskie Zoo 24 godziny na dobe!!!) Wolski nic na ten temat nie mowi, ale pomysl wydaje mi sie pozyczka z francuskiego "Bebete show" Jeana Roucasa, programu, w ktorym wystepuja "muppety": Mitterand jako zaba Kermit (albo na odwrot), Chirac jako kruk, Marchais (szef PC Francji) jako czerwona swinia, Le Pen jako cos w rodzaju wampira, a premier Edith Cresson jako pantera. Jakie sa zasadnicze roznice miedzy francuska a polska wersja? Ano, bardzo zasadnicze. Program Roucasa jest krotki, zwarty, jest czystym dialogiem i dotyczy zagadnien biezacych. Jest potwornie zlosliwy i nie oszczedza nikogo. Wolski/Zaorski/Kryszak poszli na calosc. W Polskim Zoo sa sceny muzyczne z tancami Kryszaka z Zaorskim albo na odwrot, wyglaszane sa dluzsze przemowienia i to wszystko wierszem. Postacie zajmuja sie w klasyczny polski sposob tzw. caloksztaltem. Szczegoly czasami gina, zwlaszcza jak oglada je ktos - tak jak ja - kto nie potrafi juz skojarzyc ostatnich powiedzonek Lwa (Walesy), czy rozpoznac jakas drugoplanowa postac. Oglada sie to z przyjemnoscia, ale mnie troche razi pompatycznosc i niepotrzebna plytkosc niektorych postaci, nierownosc wykonania i polityczne pojscie na latwizne. Niektore typy sa po prostu znakomite! Kuron jako hipopotam, ktory mowi jak Kuron i wyglada jak hipoKuron. Jaruzelski jako gawron (z krzywym dziobem), ktorego glos jest tez bardzo udany. Karykatura Mazowieckiego (zolw) jest tez dobra, choc glos slaby. Ale lew Walesa jest po prostu beznadziejny, to w ogole nie jest Walesa. Wolski mu wstawil bardzo zla polszczyzne, ale tak go wyszlachetnil w tresciach, ze sie robi mdlo. A tubalny glos tego lwa jest juz ponizej krytyki. Gorsza jest jedynie pani Walesowa. Chrzanowski-L/os' czesto wznosi oczy do nieba i mowi, ze wszystko w rekach Opatrznosci, ale autorzy Zoo staraja sie raczej unikac tzw. drazliwych tematow np. narodowych. Natomiast odwaznie przejezdzaja sie po exkomunistach. O ile u Roucasa swinia-Marchais mowi jak Marchais, klasycznym "drewnianym jezykiem" francuskich aparatczykow, w dodatku poludniowym dialektem, tak swinia w Zoo mowi jak swinia z chrumkokwikami. Szkoda, bo to bardzo oslabia realistycznosc postaci. Chomiki-blizniaki (Kaczynscy), ktorzy zawsze wystepuja razem tez sa slabo realistyczni i glownie plota od rzeczy, mimo, ze Wolski ponoc ich lubi. Wiec tyle. Dla mnie tam jest za duzo tzw. obrachunkow z przeszloscia (caly program poswiecony rocznicy grudnia), i za duzo krecenia sie w kolko: wszyscy mowia, ze jest zle i ze inni sa winni, ale jakos nic z tego nie wynika. Czyli program jest taki jak trzeba, bo w koncu na tym polega to nasze polskie Zoo. Program Wolskiego, Zaorskiego i Kryszaka czesciowo odbija tez sam siebie... [J.K-uk] ___________________________________________________________________ Wlodzimierz Holsztynski (wiltel!wlodek@uunet.uu.net) * * * dlaczego twoje stroje, obyczaje, sa lepsze niz twoich sasiadow, ktorych dzieci chodza do tej samej szkoly za rogiem, do tej samej klasy co twoje? czy nauczysz swoje dzieci "Wyzszosci" ? Zygzakiem w skron ----------------- Wiosna i lato przeszly, a moja glowa w sniegu, sypnijcie dobre slowa. Sluchawki przylgnely do uszu Powieki oklaply na oczy Plasa, hula, dmie Chopin w mojej glowie -- Pivka gra, Schmallfuss i naraz Ida Czernecka, skad to znam? Inne nacje wznosza/ gromkie Hurra! Nasz wodz wielki, nasza armia zwyciezy! Wroga pobije itd. A Polacy popiskuja/ Jasienku, zginiesz ty mi na wojence, plakac mi sie/ chce ... Smiejemy sie/ z Toskiem, ze Jasieniek Wrogom odda megafony, ani drgnie Blysnie chwila, nozem pchnie ... Wszak i orkiestra z Chmielnej O ciemnych nocach w podlym padole Spiewa bidnym glosem przesyconym Zaplakana/ mgla/ Zamkniete powieki, poltora wieku, Czemu, temu Hulal Chopin po polach i salonach By dzis polski chlopak - emigrant w Zachodnim Berlinie - Bronil sie/: to nie ja, to wodka placze. Co pianista to Chopin: Chopin - matematyk, Chopin - hiszpanski don A Ida w ciemnym mozgu Brzytewka/ blysnela po szkle. H.Texas 1991-12-08 Niedziela [Uwaga. Mniej wiecej te slowa: to wodka przeze mnie placze, to nie ja autentycznie padly i byly uchwycone w dokumentalnym filmie Pawla Lozinskiego (syna znanego filmowca, Marcela Lozinskiego). Wlodek H.] ___________________________________________________________________ AMERYKANSKIE MARZENIE POLAKOW ============================= George Ozetkowski [Rzeczpospolita, 16.10.1991] [przyp. red.: troche stare, ale czy uwazacie, ze nieaktualne? A moze w ogole falszywe lub/i niekompletne? A moze tu brak np. tzw. perspektywy Europejskiej?] Obserwujac Polakow i ich stosunek do Ameryki dostrzegam uczucia, jakie mozna zywic chyba tylko wobec pieknej kobiety odrzucajacej nasza goraca milosc: naiwna wiara i nadzieja przemieszane z gorzka uraza. Wzgardliwa Pani jest bowiem nie tylko piekna, ale nade wszystko bogata. I jakze nieosiagalna... Dlaczego ci przekleci i wymarzeni zarazem Jankesi sa tak obojetnie chlodni wobec naszej wyrtwalej walki o wolnosc, wobec Kosciuszki, Pulaskiego, Paderewskiego, Lecha Walesy i kogo tam jeszcze? Czemu nie biegna ku nam z workami pelnymi dolarow, aby choc w ten sposob uznac przelomowa role "Solidarnosci" w obaleniu komunizmu? Skad ten brak hojnosci tak w pozyczkach, jak w udzielaniu wiz wjazdowych spragnionym dolarowych zarobkow sojusznikom? Jakze moga przedkladac stosunki z wciaz niepewnymi Sowietami nad milosc z bezwarunkowo oferujaca im swe serce, zawsze wierna Polska? Nic, tylko czarna niewdziecznosc i kamienna nieczulosc naszego skadinad ukochanego Wuja Sama! Jest w wydanej i w Polsce ksiazce prof. Zbigniewa Brzezinskiego "Plan gry" (moim zdaniem niezbyt odkrywczej i porywajacej) rzeczywiscie znakomita mapa swiata udzielajaca bezlitosnej odpowiedzi na te i inne polskie pytania wobec Ameryki. Sa to wlasciwie dwie mapy: swiat widziany z Waszyngtonu i swiat widziany z Moskwy. Z tej pierwszej, waszyngtonskiej perspektywy, Rosja wydaje sie otaczac Ameryke zarowno od wschodu, polnocy, jak i czesciowo zachodu, najwazniejszym krajem sasiedzkim jest dzielaca USA od przestworow syberyjskich Kanada; Polska zas okazuje sie tylko malenkim i nic nie znaczacym kraikiem polozonym gdzies daleko poza bezmiarami rosyjskiej ziemi. Z tej drugiej zas, moskiewskiej perspektywy, USA godza w Sowiety jak klin (zwlaszcza gdy dolaczyc do nich Kanade) wbity poprzez biegun polnocny prosto w syberyjskie zaplecze, oskrzydlajac jednoczesnie Moskwe od zachodu; tu jednak Polska jest krajem stosunkowo bliskim, waznym elementem zachodniej rubiezy ewentualnego frontu. To wlasnie dlatego polityka amerykanska zawsze zafascynowana bedzie Rosja, a rosyjska Ameryka; obojetnie czy bylaby to Rosja czerwona, czy najzupelniej biala. To dlatego Polska moze na czas jakis zaskarbic sobie sympatie prostodusznych Jankesow, ale nigdy nie stanie sie ich stalym obiektem zainteresowania - za daleko lezy i zbyt marginesowa role spelnia. Co innego Polska wobec Rosji - zwykle z fatalnym skutkiem dla Polski, niestety. Warto sobie na takie mapy popatrzec i wyprowadzic z nich wnioski, zanim sie zacznie uprawiac polityke jakakolwiek, a nawet nim sie ulegnie politycznym marzeniom. Bo zderzenie marzen z realiami bywa bolesne dla rozmarzonych - takze wtedy gdy snia swoj polski "American dream". Czyzbysmy wiec nieodwolalnie byli skazani na proamerykanskosc nieodwzajemniona? Mialoby nasze - od dawna szukajace ujscia, a nareszcie dozwolone po zmianach politycznych 1989 roku - "amerykanskie marzenie" pozostac odrzuconym, ba - nieziszczalnym? A moze tylko po to odrzucilismy Wielkiego Brata z czerwonym sztandarem, by natychmiast rzucic sie w objecia nowego Wielkiego Brata z zielonymi pieniedzmi? Moze po prostu nie umiemy juz zyc bez jakiegokolwiek Wielkiego Brata. Tym niemniej Polska jest i pozostanie najbardziej i nieuleczalnie proamerykanskim krajem na swiecie bez wzgledu na dalszy bieg tego politycznego romansu bez wzajemnosci. Taki jest nasz amerykanski sen, z ktorego nie mamy szansy otrzezwiec na podobienstwo graniczacych ze Stanami Zjednoczonymi Kanady albo Meksyku. Bo nic tak nie studzi milosci do Wielkiego Brata jak bliskie z nim sasiedztwo, o czym akurat Polacy powinni wiedziec skadinad dotkliwie. Ameryka potrzebna jest Polsce - to wiemy wszyscy. Ale czy choc troche potrzebna jest Polska Ameryce? Jesli Ameryka zamierza w XXI wieku pozostac wielkim mocarstwem swiatowym to powinna interesowac ja przyszla europejska stabilnosc. Slaba i wstrzasana wewnetrznymi niepokojami Polska pomiedzy silnymi Niemcami i niobliczalna Rosja bedzie zawsze zrodlem europejskiego zametu. Tymczasem silny i - z samej swej duchowej istoty - proamerykanski sojusznik przydalby sie Stanom Zjednoczonym w tym miejscu jak nigdy dotad. Polska moze byc potrzeba Ameryce nie tylko jako proamerykanski czynnik przyszlej stabilizacji europejskiej, nie tylko jako najlepszy na swiecie material na sojusznika, ale tez ze wzgledu na ciekawe podobienstwo tradycji. O historycznie zakorzenionej narodowej tradycji demokratycznej wspominac chyba nie trzeba. Polska byla tez - az do ostatniej wojny - "wrzacym tyglem" narodow, kultur, jezykow i tradycji. Nas takze laczy indywidualizm, umilowanie wolnosci, osobista zaradnosc obywateli zawsze patrzacych z ukosa na swoja centralna wladze. Jesli Ameryka mysli serio (a tego tez nie jestem pewien...) o swej przyszlej pozycji godpodarczej w swiecie, o wspolzawodnictwie z "mlodymi tygrysami" z Dalekiego Wschodu, to Polska potrzebna jest jej jako kraj ludzi wyksztalconych, inteligentnych, proamerykanskich i zaradnych, ktory moglby stac sie dla amerykanskiej gospodarki i technologii wielka odskocznia w swiat. Czy Ameryka o tym wie? Jak ja przekonac? I czy jest w ogole zdolna do podjecia takiego wyzwania? Bo nic a nic tu nie pomoze zwyczajowe w takich razach powolywanie sie na Kosciuszke, Pulaskiego, Paderewskiego i ostatecznie na Helene Modrzejewska albo i na Bobby Wintona. Czasem Waszyngton chce przeslac nad Wisle komunikat bardziej czytelny niz ezopowa mowa ministrow i ambasadorow. Bywa to komunikat potrzebny i trafny, jak przed kilku miesiacami redukcja zadluzenia. Lecz tez bywa dysonansowy i rozmijajacy sie z celem, jak niedawne wstrzymanie pomocy przez Miedzynarodowy Fundusz Walutowy. Jesli to ostatnie ma byc wsparciem dla Balcerowicza i ostrzezeniem przed polityczna lekkomyslnoscia przeroznych klotnikow, to wsparcie okazalo sie akurat przeciwskuteczne, bo prowadzace nieuchronnie do dalszego zmniejszenia inwestycji zagranicznych w Polsce. Wielki biznes poczeka na klarowniejsze stanowisko, albo tez pojdzie sobie chocby i do Czecho-Slowacji... Cokolwiek jednak bedzie, to wynik wyborow pokazujacy postep na drodze ku stabilnej demokracji (nawet z pusta jeszcze kasa), zabezpieczajacy przed politycznym i gospodarczym awanturnictwem, okazac sie musialby waznym argumentem za zwiekszona obecnoscia amerykanska w Polsce, a wiec za czastkowym chocby ziszczeniem nadwislanskiego "amerykanskiego snu". Wielki biznes - tak nam w Polsce potrzebny - ma czas, wciaz sie bacznie rozglada... [...] Polacy wzdychajac do "amerykanskiego snu" zdaja sie zapominac o jego marnych poczatkach. Emigranci, pielgrzymi i uciekinierzy osiedlali sie w przestrzeni wprawdzie wielkiej i pustej, lecz biednej, nie zagospodarowanej, malo przychylnej, pelnej zagrozen. XIX-wieczny kapitalizm amerykanski pelen byl dranstw i wynaturzen, przy ktorych dzisiejsze wyczyny naszych spolek nomenklaturowych wydaja sie bajeczka dla przedszkolakow. Wszystkiego dokonaly bogactwa kraju sensownie wykorzystane przez ludzi zaradnych. Polska dzisiejsza jest tez (na podobienstwo starej Ameryki) krajem ludzi biednych, skloconych, wewnetrznie rozbitych - lecz zaradnych, zadnych nareszcie wzbogacenia sie. W tym pewne podobienstwo, a wiec i nadzieja. -------------------------------- [przytoczyl Zbigniew J. Pasek] ____________________________________________________________________ KROTKI WSTEP DO POLEMIK ======================= Adach Smiarowski (smiarowski@cua.bitnet) Polemika to rzecz mila, wysmienita rzecz. Obserwacje przyrody od strony polemicznej to frajda nie lada. Niestety, malo tego, jak wszystkiego co przyjemne. Malo jest bowiem charakterow posiadajacych niezbedny do polemiki punkt widzenia. Kiedys, jak wywodzi Profesor Andrzej Gutek, matematyk, wszyscy ludzie posiadali horyzonty. U niektorych te horyzonty zawezaly sie i zawezaly, az teraz niejeden moze powiedziec: oto moj punkt widzenia. I jak znajdzie sie dwoch takich niejednych to mozna sie doczekac polemiki. Polemiki bywaja rozchelstane i scisle. W rozchelstanych dialektyka zmienia sie co zdanie, a czasem czesciej. Innym slowem, nie istnieje. (O Jezu, ale mam fajnych pare przykladow, nawet z pamieci! Mowie sobie, milcz, psiakrew! Kto ich nie ma?) Co do scislych polemik to cos tu nie klapuje. Bo jesli zalozy sie istnienie transcendentej logiki to o co sie klocic? To moze lepiej nie zakladac? Moze. Ale co robic, jesli istnieje? Najlepiej to samo - polemizowac. Wlasnie! Scisle polemiki wynikaja z nieuzgodnienia definicji lub wrecz ich braku. Wezmy taki casus, jak z Ezopa. Bawol rozwalil plot i wlazl na nieswoje. A tamuj, na tym nieswoim, zgodnie i bez polemik urzedowal Baran z Gzem. Bez polemik, bowiem Giez sie do Barana nie przebije, a co Baranowi do Gza? Baran, zwyczajem baranow, ganil Bawola pryncypialnie. Zaparl sie, przyjal postawe i byl niezlomny. Giez, zwyczajem gzow, zyl po gziemu, latal ponad Bawolem, uchlal, jak mu sie udalo, a jak nie, to chociaz obsral. Subtelnosci zmagan z Bawolem pomine. Dosc, ze poczal Giez z Baranem polemizowac na temat wartosci wyzszych w dawaniu odporu Bawolowi. Baran twierdzil, ze Giez sie zachowuje normalnie a wiec nagannie, bowiem sytuacja wymaga nienormalnosci. A on, Baran, zachowuje sie poprawnie, to znaczy nienormalnie, gdyz sie zapiera, przyjmuje postawe i jest niezlomny. Giez na to, ze on sie unienormalni jak Baran, jesli tylko Baran sie unormalni tak jak on. I tak sobie polemizowali, a jakze, bez jakiegokolwiek uzgodnienia definicji normalnosci i ilosciowego oznaczenia celow. Bawol kundowal po cudzym jak po swoim z bloga nadzieja, ze polemizanci sie dopolemizuja. Widzial oczyma swej bawolej duszy latajacego Barana i niezlomnego a zapartego w sobie Gza i aze mu sie poczworny bawoli zoladek radowal. Co sie tam zreszta wplatywac w alegorie. Przykladow ludzkowych az nadto. Ludzie to zwierzaki stadne przez co kazde ich drgnienie ma odcien ambiwalentny. Jest li to Drgnienie Indywidualne, czy moze jest to Drgnienie Spoleczne? Poza kilkoma typami, ktorych spotkalem na Athos, u wiekszosci wspolnaczelnych ciezko mi bylo kiedykolwiek napotkac drgnienia o zdecydowanym charakterze. Z przyjemnoscia wiec czytam raporty bystrzejszych obserwatorow, ktorzy, na odwrot, ambiwalencji nie napotykaja. Albo sie drga samemu w sobie, co moze byc naganne, ale nie musi, albo sie drga w ramach Organizacji, gdzie to jednostka niczym, jednostka zerem. To nam zalatwia recepte na tega polemike polityczna: wez dwoch (lub wiecej) bystrych obserwatorow i dodaj jakikolwiek temat. Dla pewnosci - wstrzasnij. Glupia tendencja perfekcjonistow to rugowanie ambiwalencji. Glupia, bo utrudnia zycie. Gdy mnie los miachnie o taka tendencje wysilam sie w strone lagodnej afirmacji. Zalozylem sobie kiedys taki kabaret, z nudow, bo z czego innego. Mialem kilku muzykow, dobrych jazzmanow, pare swietnych dziewczat, wiec hola. Pod reka byl pewien typ z Muranowa, niejaki Okon, i posluzyl mi za front, kabaretow bowiem nie robi sie pod wlasnym szyldem. Typ byl smetny i gamoniowaty, ale przejal sie rola. W zamian za przysluge dostal dwa numery, w ktorych spiewal takie stare farmazony w rodzaju "Malowana lala" (... Noworosyjsk zostal w dali, itd.). Naklepalem kilka piosenek i skeczy, przypialem sobie nalepke inspicjenta i ruszylismy. Mielismy taki przerywnik figielny, z pania Jola. Jola byla sliczna brunetka ze Szczecina z ogromnymi kasztanowymi oczami. Wychodzila na scene, swiatlo gaslo, zostawala tylko punktowka na Joli. Jola miala na sobie co tylko sie znalazlo, plaszcz, kufajke, pare swetrow, walonki i co tam jeszcze. Zaczynala Striptis Cebule. Zrzucala te ciuchy jeden po drugim, muzyka rzewnila, ciagnelo sie to jak flaki, bo ciuchow bylo i bylo i nie ubywalo jakby. Az kiedy doszla blisko neglizu, lups! punktowka gasla na momencik i zapalala sie by oswietlic artystycznie namalowana naturalnych ksztaltow i kolorow dupe w wiencu z napisem "Chlopom polskim - Szczesc Boze." Zdarzylo sie kiedys, ze moj przyjaciel, stary zeglarz Radek, obslugiwal punktowke a ze popil nieco, przysnal bestia w trakcie. Pani Jola doszla juz daleko a tu nic. Ciagnie wiec pani Jola spektakl sciagajac z siebie co tam jeszcze zostalo a ja tymczasem wsciekam sie i staram przecisnac do tego osla Radka, bo mnie ten zgrzyt organizacyjny cisnie w samo serce i wyje na mysl, ze tak perfekcyjnie dograny numer spali. I w tym momencie przychodzi refleksja. Organizacja, owszem, a gdzie jednostka? Hej, przysiadlem sobie z boczku, nogi wyciagnalem, afirmatywnie spogladam na scene. Przyjemnie sie zrobilo, fatalistycznie. Pani Jola sie nieco pocila, a ja bylem dumny. Dumny ze zwyciestwa Zywego Czlowieczenstwa nad Sucha Organizacja. Tylko pozornie moze sie wydawac, ze polemiki to sprawy blahe. Otoz nie, wymagaja one niepospolitej inteligencji i jeszcze niepospolitszej pamieci. Przekonalem sie o tym sam, kiedy przyszedl do mnie moj przyjaciel i zabral sie za przerabianie Spojrzen. Ow dobry czlowiek spedzil wieksza czesc swego zycia na Wyspach Bismarcka i w innych podejrzanych dziurach, gdzie ludzie sa zupelnie powariowani. Nie kradna, bo nie ma czego, nie polemizuja, bo nie ma o czym. To naprawde dzikusy, nikt tam niczego nie gromadzi, pod siebie nie chowa. Juz niedlugo zreszta, mam nadzieje. Ten moj kolega tez jakis niecywilizowany. Trzeba mu bylo tlumaczyc wszystko po kolei, przez co okazalo sie, ile to ukrytych implikacji ma najblahsza nawet polemika, jaka glebia wiedzy jest niezbedna dla najogledniejszego pojecia walorow tejze. Na przyklad taka oczywista sprawa jak ekonomia. Tlumacze jak komu dobremu, ze to jeden wyrabia, drugi wyrabia, nawyrabiaja i potem od siebie kupuja. I im wiecej tego wyrabiania, tym lepiej i ekonomia jest wspaniala. A ten wariat mowi, ze to nikomu niepotrzebne do zycia i tylko sie swini wokol i ze kto to posprzata. Duma troche i jeszcze bezczelnie dodaje, ze recesja to w takim badz razie pozytywny objaw powrotu do stanu naturalniejszego. Glupie te konkluzje jakies. To ja mowie, ze ludzie sami nie wiedza, co potrzebuja, i dopiero wiedza, jak dostana. I wtedy zyje im sie lzej i robi sie ich wiecej i znow wiecej wyrabiaja i apiac ekonomia idzie do przodu. To ten mi mowi, ze jak bedzie ich duzo to sie zaczna mordowac, bo ludzie na kupie tak zyc nie moga. U niego na wyspie to od dziesieciu tysiecy lat zadne plemie nie ma wiecej niz 40 ludzi. Takie dzikusy. Znow tlumacze, jak dziecku, ze mordowanie to jest niecywilizowana metoda, i ze jest niemoralne, i to sie przeciez wie. Ten dziwak mi na to, ze to jest zupelnie normalne i moralne, bo tak to zostalo stworzone. I jak tu takiemu furiatowi czytac polemiki? On potrzebuje kilkuletniego kursu z cywilizacji. Dalem sobie spokoj. A ow doczytal sie cos o emigracji i zdumial. Kreci glowa, w zab nie rozumie. Moze dlatego, ze wloczykij a nie zaden uczciwy emigrant. Polemiki go nie ciesza. To na pocieszenie i jemu i sobie zakoncze kwestie bardzo niepolemicznym fragmentem druha Krzycha Daukszewicza. Narkomani Pani chce, bym powiedzial, jak jest, gdy wysiadziesz na obcym lotnisku. Czy radosci w tym wiecej, czy lez, gdy za toba tych lat grzezawisko? Pan mnie pyta po prostu: Jak zyc, zeby miec cos lepszego od chleba? Tego nie wiem, prosze pana, bo ja bylem tam w kulturalnych potrzebach. Pan mi wmawia, ze nasi, co tam, wyrzekaja sie ojczystej strony. Takich przy mnie nie bylo, bo ja jestem dla nich obecnie czerwony. A ci inni, prosze pana, co tam, ktorzy byl przez caly czas ze mna, to gdy pan chleb nasz zwyczajnie cpa, dla nich jesc ten razowiec - to swieto. Bo to sa, prosze pana, prosze pani. narkomani. Tego chleba, prosze pani, narkomani. Pani mowi: - To kto ich tam gnal, jesli obcy bochenek niedobry? Wybierali sie po prostu w swiat, zyjac mysla, ze jada na odwyk. A oni dalej, prosze pana, ... Ta ironia: - Nie wyganial nikt! Co to ma, prosze pana do rzeczy?! Ja tlumacze, ze sa tu i tam ludzie, ktorych sie nie da wyleczyc. Bo to sa prosze pana, prosze pani narkomani. ---------------------- Adach Smiarowski ____________________________________________________________________ DLACZEGO (JESZCZE) NIE WRACAM ============================= Jacek Walicki (jswhpfclk.sde.hp.com) Bo zlewozmywak kosztuje w Polsce 60 dolarow a tutaj trzydziesci. Pojechalbym tam, zeby uciec od kiczu i reklam. Ale w TVP piszcza Barbie i mozna juz kupic ciezkie skorzane meble jakich by sie robo-kowboj z Wyoming nie powstydzil. Pojechalbym, zeby uciec od impotentnego rzadu i absurdalnej polityki. Ale tam jeszcze gorzej, i nie zanosi sie na lepiej. Tu i tam wymachuje sie polityczna etykietka prawicy, zeby sie odroznic od tzw. zbankrutowanych idealow lewicy. Ale tak naprawde to tu i tam tym pseudo-konserwatystom chodzi o zamordyzm (naukowo zwany autokratyzmem). Pod oslona "slusznej woli narodu". Pod oslona 'praw naturalnych'. Pojechalbym zeby odetchnac powietrzem tolerancji politycznej i obyczajowej. Ale robi sie coraz duszniej. Pojechalbym gdybym mogl utrzymac swoja rodzine z normalnej, nudnej pracy - nauczyciela uniwersyteckiego albo inzyniera. Pojechalbym gdybym czul sie bezpieczniej tam niz tutaj. Pojechalbym do znajomych i przyjaciol z mojego pokolenia. Ale oni prawie wszyscy wyjechali... cd (moze) n. JSW - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - [przyp. red. dyzurnego]: Kilka miesiecy temu w Polityce ukazal sie artykul dokladnie na ten temat. Autor zasygnalizowal jeszcze jeden, dosc uniwersalny powod, ktory jest az tak uniwersalny, ze mozna go przykroic dla kazdego. Otoz jesli ktos juz sie zdecyduje na uzycie terminu POWROT, co dramatycznie zaburza symetrie miedzy Polska a miejscem emigracji, to tenze powrot oznacza pewna psychiczna przegrana, pewne przyznanie sie, ze popelnilo sie jakis tam drobny blad wyjezdzajac i ze teraz musi sie wracac, bo cos nie wyszlo, wakacje skonczone, do lopaty! Otoz NIKT tego nie lubi. Niezaleznie od naturalnej checi do stabilizacji w zyciu nikt nie lubi odwolywac swoich decyzji. Wiec ja mam lekarstwo (takze i dla samego siebie). Siedze na razie TU. Patrze co TAM, w Polsce. Jezdze na wakacje, moze pojade na jakas konferencje. Jak po przeliczeniu wyjdzie mi, ze mam powody, to WYJADE stad do Polski. Bedzie to nowa decyzja, a nie odwolanie poprzedniej. A moze potem WYJADE z Polski na Antarktyde. [J.K-uk] ____________________________________________________________________ NOBEL ===== Slawomir Mrozek [Tygodnik Powszechny, 3.12.1991] Przyjechal do nas poeta, laureat nagrody Nobla, na spotkanie z publicznoscia. Wielki to byl zaszczyt, bo poeta wielki, a nasze miasteczko male. Wiec przemowienia byly liczne i orkiestra na powitanie, a potem bankiet w sali przybranej kwiatami. Podczas bankietu laureat odczul potrzebe, zeby wyjsc do toalety i wyszedl. Jakos dlugo nie wracal. Wreszcie burmistrz poszedl tam osobiscie, zeby zobaczyc, czy przypadkiem nie zaslabl. W przedsionku zastal babcie klozetowa i laureata. - Ja go nie wpuszcze! - zawolala babcia klozetowa do burmistrza. - On nie ma drobnych na wstep. - Alez babciu, on ma Nobla. - Wlasnie sam mi to powiedzial. Ja bym go wpuscila nawet bez oplaty, starszy czlowiek to litosc mam. Ale kiedy sie przyznal, ze ma te chorobe, nie wpuszcze go za nic! Po co, zeby mi klientow pozarazal? Jak ma Nobla to niech sie leczy, a nie chodzi po przyzwoitych toaletach. Nie bylo rady na babcie i laureat musial pojsc w krzaki. Mowil, ze to nic nie szkodzi, ale chyba byl obrazony. Kiedy wyjechal, wymowiono babci posade. Teraz pracuje w toalecie mlody czlowiek z uniwersyteckim wyksztalceniem, oczytany, wie co to Nobel. Tylko nie wiadomo, czy jeszcze kiedy jakis Nobel do nas przyjedzie. [przytoczyl Z.J.P.] ____________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Copyright (C) Jerzy Karczmarczuk 1992. Dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. (Prosby o prenumerate i numery archiwalne do Jurka Krzystka) ____________________________koniec numeru 7_________________________