______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 13.05.1994          ISSN 1067-4020             nr 103
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

          Jurek Karczmarczuk - Od redakcji
               Eric Hobsbawm - Nowa grozba dla historii (dok.)
                John LeCarre - Labedzi spiew
          Jurek Karczmarczuk - Akademia jest sobie winna
               Norman Davies - Sztuka politycznego ogrodnictwa
          Dariusz Galasinski - Meski jezyk
             Michal Orlowski - Uwagi o "Liscie Schidlera"
           Jacek Arkuszewski - Odpowiedz Michalowi Orlowskiemu
          Michal Jaegermann, 
         Michal Gruszczynski - Listy do redakcji
          Jurek Karczmarczuk - Odpowiedz MJ i MG

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk


Najdoskonalsi Czytelnicy! Co pewien czas dowiadujemy sie, ze materialy
oryginalne, a takze niektore przedrukowane przez nas, ida dalej w swiat
za posrednictwem prasy polonijnej, lub innych mediow, np. stacji
radiowych. Jesli chodzi o przedruki, pozostaje nam wzruszyc ramionami.
Korzystanie z nich przez innych jest naturalnym objawem lenistwa, nie
potrzeba juz przepisywac, artykuly sa w gotowej, elektronicznej
postaci.

Natomiast co do artykulow oryginalnych, nasze zyczenia sa
powazniejsze.  Po pierwsze, gdy w stopce redakcyjnej prosimy o
uzyskanie zgody autora, jestesmy powazni! My nie jestesmy agencja
prasowa, a pisza do nas na ogol ludzie, ktorych uwazamy za osobistych
przyjaciol. Po drugie, bylibysmy wdzieczni za kontakt i za
poinformowanie *nas* takze, ze korzystacie z naszych materialow. No i
moze mielibyscie cos dla nas tez?

Mamy w tym numerze kilka slow o Macedonii, wiecej bedzie w nastepnym
numerze. Jesli ktos zechce przedstawic odmienny punkt widzenia -
uprzejmie zapraszamy. Planujemy takze cos o szpiegach, jako reakcje na
dzisiejszy felieton Johna LeCarre. Zeby zachecic Czytelnikow: bedzie
cos o tym jak szpiedzy, w tym tez jeden Polak, pomogli wygrac bitwe o
Normandie. Bedzie to nasz drugi, ale nie ostatni, odcinek o <>.

Konczymy ten numer dyskusja na tematy techniczne zwiazane z
formatowaniem "Spojrzen". Co jakis czas bedziemy do tego wracac, gdyz
chcemy ulatwic zycie naszym nastepcom, osobom, ktore zechca redagowac
kiedys jakis magazynek elektroniczny *naprawde* po polsku.

Prosimy alarmowac o wszelkich nieprawidlowosciach. Informujemy
uprzejmie, ze dzis jest piatek, trzynastego, a kilka dni temu mialem
zacmienie Slonca. J. K_uk

------------------------------------------------------------------------

"The New York Review of Books", 16.12.1993 przetlumaczyl, skrocil i
przypisami opatrzyl: Mirek Bielewicz


                       NOWA GROZBA DLA HISTORII
                       ========================

                            (dokonczenie)

W tym miejscu pragne poruszyc drugi i zarazem glowny punkt mojego
wystapienia, ktory bardziej bezposrednio odnosi sie do zadan
uniwersytetu jako instytucji. Albo przynajmniej tej czesci zadan, ktore
odnosza sie do mnie jako historyka i nauczyciela akademickiego. Bowiem
historia jest naturalnym surowcem dla nacjonalistycznych czy etnicznych
lub fundamentalistycznych ideologii, tak jak mak stanowi surowiec dla
narkomanii heroiny. Przeszlosc jest podstawowym skladnikiem, tym
zasadniczym budulcem owych ideologii.  Jesli odpowiednia przeszlosc nie
istnieje, zawsze mozna ja wymyslec. W istocie zazwyczaj tak sie dzieje,
ze calkowicie odpowiednia przeszlosc nie istnieje, poniewaz zjawiska,
ktore te ideologie propaguja, nie sa wcale starozytne ani odwieczne,
tylko historycznie nowe. Odnosi sie to zarowno do religijnego
fundamentalizmu w jego wspolczesnych wersjach - stworzona przez
Ajatollaha Chomeiniego wersja panstwa islamskiego nie istnieje dluzej
niz od poczatku lat 70-tych - jak i do wspolczesnego nacjonalizmu.

Przeszlosc legitymizuje.  Przeszlosc dostarcza znakomitego tla dla
terazniejszosci, ktora nie ma zbyt wielu wlasnych osiagniec.
Przypominam sobie czytane gdzies studium starozytnej cywilizacji miast
polozonych w dolinie Indusu zatytulowane "5000 lat Pakistanu". O
Pakistanie nikt nawet nie myslal przed rokiem 1932-33, kiedy to nazwe
te wymyslili jacys wojowniczy studenci. Dopiero od 1940 r.  nazwa ta
stala sie celem powaznych politycznych aspiracji.  Panstwo Pakistan
istnieje dopiero od 1947 r. Nie ma zadnego dowodu na istnienie
silniejszych zwiazkow miedzy cywilizacja Mohendzo-Daro [3] a
wspolczesnymi wladcami w Islamabadzie, niz na przyklad pomiedzy
bohaterami Wojny Trojanskiej a wspolczesnym rzadem w Ankarze, ktory
wlasnie obecnie mowi o powrocie - chocby tylko na pierwsza publiczna
wystawe - skarbow krola Troi Priama, odnalezionych przez Schliemanna.
Ale przeciez "5 tys. lat Pakistanu" brzmi jakos znacznie lepiej niz
"czterdziesci szesc lat Pakistanu".

W takiej sytuacji historycy zaczynaja odgrywac nieoczekiwana dla siebie
samych role politycznych aktorow. Zawsze myslalem, ze uprawianie zawodu
historyka, przeciwnie niz powiedzmy fizyka jadrowego, jest co najmniej
nieszkodliwe. Obecnie wiem, ze moze ono byc calkiem szkodliwe. Nasze
pracownie moga przeksztalcic sie w fabryki bomb, podobne do warsztatow,
w ktorych IRA nauczyla sie przerabiac nawozy sztuczne na materialy
wybuchowe. Ten stan rzeczy moze nas dotyczyc na dwa sposoby. W ogolnym
wymiarze jestesmy odpowiedzialni wobec faktow historycznych, a w
szczegolowym - obarcza sie nas odpowiedzialnoscia za krytyke
naduzywania historii dla celow polityczno-ideologicznych.

Chcialbym teraz nieco pomowic o pierwszej z tych odpowiedzialnosci.
Gdyby nie istnienie pewnych dwoch faktow, nie musialbym mowic nic.
Jednym z nich jest wspolczesna moda wsrod powiesciopisarzy opierania
akcji swoich utworow raczej na autentycznej rzeczywistosci niz na
wymyslaniu jej, czyli na zacieraniu granicy pomiedzy historycznymi
faktami i fikcja. Drugi fakt - to rozszerzanie sie
"postmodernistycznej" mody intelektualnej na zachodnich uniwersytetach,
szczegolnie na wydzialach literaturoznawstwa i antropologii, wedlug
ktorej wszystkie "fakty" pretendujace do obiektywnej egzystencji sa po
prostu tylko intelektualnymi konstrukcjami. W skrocie mowiac, ze nie ma
wyraznej roznicy miedzy faktem a fikcja. Ale przeciez taka roznica
istnieje, i dla historykow, nawet tych najbardziej wojowniczo
antypozytywistycznych wsrod nas, zdolnosc dostrzegania jej jest
absolutnie fundamentalna. Nie mozemy wymyslac naszych faktow. Elvis
Presley albo umarl albo jest zywy. Kazda kwestie mozna wyjasnic bez
wiekszych watpliwosci na podstawie dowodow, o ile takie dowody
istnieja, co czasami moze stanowic pewien problem. A wiec czy np.
obecny rzad Turcji mowi prawde czy tez nieprawde, kiedy zaprzecza, ze w
r. 1915 nastapil akt ludobojstwa na Ormianach. Wiekszosc historykow w
powaznej rozprawie historycznej nie zgodzilaby sie z zaprzeczeniem tej
masakry, chociaz z drugiej strony nie ma calkowitej pewnosci, za jaka
interpretacja tej sprawy nalezy sie opowiedziec, czy jaki szerszy
kontekst historyczny jej nadac. Niedawno hinduscy zeloci zniszczyli
meczet w miejscowosci Ayodhya pod pozorem, ze swiatynie te zalozyl
muzulmanski Mogol, zdobywca Babar [4], nad rzeka Indus w szczegolnie
swietym miejscu, w ktorym mial sie urodzic bog Rama. Moi koledzy i
przyjaciele z uniwersytetow w Indiach oglosili studium wykazujace:  a)
ze nikt az do dziewietnastego wieku nie sugerowal nawet, ze Ayodhya
byla miejscem urodzenia Ramy, oraz: b) ze meczet prawie na pewno nie
zostal zbudowany w czasach Babara. Byc moze cala ta historia miala sie
przyczynic do wzrostu wplywow Partii Hinduskiej, ktora sprowokowala ten
incydent, ale ci historycy przynajmniej spelnili swoj obowiazek,
wyjasniajac okolicznosci na uzytek tych, ktorzy potrafia czytac i
ktorzy narazeni sa na propagande nietolerancji teraz i w przyszlosci.
Niechaj i my spelniamy nasz obowiazek.

Tylko niewiele ideologii nietolerancji opiera sie na zwyklych
klamstwach czy fikcjach nie majacych zadnego oparcia w dowodach.
Rzeczywiscie odbyla sie bitwa pod Kosowem w 1389 r.; rycerzy serbskich
oraz ich sprzymierzencow pobili Turcy, i pozostawilo to glebokie blizny
w zbiorowej pamieci Serbow. Nie moze to jednak byc zadnym
usprawiedliwieniem dla ucisku Albanczykow, ktorzy stanowia obecnie 90
procent ludnosci tego regionu, ani dla twierdzen Serbow, ze tereny te
zasadniczo naleza do nich wlasnie. Dania nie rosci sobie pretensji do
znacznej czesci wschodniej Anglii, na ktorej osiedli i nad ktora
panowali Dunczycy przed XI wiekiem, i ktora w dalszym ciagu nazywa sie
<>, i w ktorej wioski w dalszym ciagu maja, filologicznie
rzecz biorac, dunski rodowod.

Najbardziej niezwykle ideologiczne naduzycie historii polega raczej na
anachronizmie niz na klamstwie. Oto grecki nacjonalizm odmawia
Macedonii nawet prawa do jej nazwy na tej podstawie, ze Macedonia jest
zasadniczo grecka kraina oraz czescia greckiego narodu-panstwa,
przypuszczalnie od czasu kiedy ojciec Aleksandra Wielkiego, krola
Macedonii, zostal wladca greckich terytoriow polozonych na Polwyspie
Balkanskim. Tak jak wszystko dotyczace Macedonii, jest to dalekie od
teoretycznych rozwazan akademickich, jednakze grecki intelektualista
musial wykazac duza odwage, zeby powiedziec, ze z historycznego punktu
widzenia jest to nonsens. W IV wieku p.n.e. nie bylo ani greckiego
narodu-panstwa, ani zadnego innego politycznego organizmu dla
wszystkich Grekow; imperium macedonskie wcale nie bylo ani Grecja ani
zadnym innym narodem-panstwem w nowozytnym rozumieniu tego slowa. Swoja
droga jest wysoce prawdopodobne, ze starozytni Grecy uwazali wladcow
macedonskich, tak jak pozniej wladcow rzymskich, za barbarzyncow, a nie
za Grekow, chociaz niewatpliwie byli zbyt uprzejmi czy zbyt ostrozni,
zeby mowic tak o nich publicznie.

Ponadto, z historycznego punktu widzenia Macedonia jest tak nie dajaca
sie rozwiklac mieszanina roznych grup etnicznych - nie bez powodu dala
ona nazwe francuskiej wieloowocowej salatce <> - ze
jakiekolwiek usilowanie identyfikacji jej z jakas jedna narodowoscia
byloby bledne. [...]

Takie i im podobne proby zastepowania historii mitami i wymyslami nie
sa tylko marnymi igraszkami intelektualnymi.  Otoz moga one decydowac o
tym, co jest umieszczane w podrecznikach szkolnych, o czym dobrze
wiedza wladze japonskie, ktore obstaja przy oczyszczonej z wszelkich
elementow nieprawomyslnosci wersji wojny prowadzonej przez Japonczykow
w Chinach, przeznaczonej do uzytku w japonskich klasach szkolnych. Mit
i wymysl stanowia istotny element polityki tozsamosciowej i za ich
pomoca grupy ludzkie odnajduja obecnie swoja wlasna tozsamosc na
gruncie etnicznosci, religii, czy dawnych lub obecnych granic
panstwowych, oraz staraja sie odnalezc jakies poczucie pewnosci w tym
niestabilnym swiecie, stwierdzajac: "Jestesmy od innych rozni i lepsi".
Na uniwersytetach tacy ludzie sa obiektem naszej szczegolnej troski,
poniewaz oni to wlasnie formuluja owe mity i wymysly, bedac przy tym
ludzmi wyksztalconymi: swieckimi i duchownymi nauczycielami,
profesorami (niezbyt licznymi, mam nadzieje), producentami
telewizyjnymi i radiowymi. W dzisiejszych czasach wiekszosc z nich
uczeszczala na jakis uniwersytet.  Nie ma co do tego zadnych
watpliwosci. Historia, to nie jest pamiec odziedziczona po przodkach,
czy zbiorowa tradycja. Historia jest tym, czego ludzie nauczyli sie od
ksiezy, dyrektorow szkol, autorow ksiazek historycznych oraz
kompilatorow artykulow gazetowych i programow telewizyjnych. Jest
bardzo istotne, aby historycy pamietali o swojej odpowiedzialnosci,
ktora polega przede wszystkim na odsunieciu sie od pasji polityki
tozsamosciowej, chocby nawet osobiscie mieli oni takie pasje. Przeciez
i my tez jestesmy ludzmi.

Jak powazna moze to byc sprawa, pokazuje opublikowany niedawno artykul
izraelskiego pisarza Amosa Elona na temat tego, jak eksterminacja Zydow
przez Hitlera zostala wykorzystana do stworzenia mitu uzasadniajacego
istnienie panstwa Izrael [5]. Co wiecej: w okresie prawicowych rzadow
mit ten - na rowni z Bogiem - przeksztalcil sie w swego rodzaju
nacjonalistyczna i rytualna zarazem pewnosc o tozsamosci i wyzszosci
panstwa izraelskiego, a takze punktem centralnym oficjalnego systemu
nacjonalistycznych przekonan. Elon, sledzacy ewolucje takiego
przeksztalcania sie pojecia "holocaustu", idac w slady obecnego
ministra edukacji nowego rzadu Partii Pracy, twierdzi, iz obecnie
historie nalezy odseparowac od nacjonalistycznych mitow, rytualow i
polityki. Jako nie Izraelczyk, chociaz Zyd, nie wyglaszam opinii na ten
temat. Jednakze jako historyk ze smutkiem notuje jedna uwage Elona. A
mianowicie, ze czolowe opracowania uczonych historykow na temat
ludobojstwa, czy to Zydow, czy nie-Zydow, albo w ogole nie zostaly
przetlumaczone na hebrajski, jak np. wielkie dzielo Hilberga [6], albo
tez zostaly przetlumaczone ze znacznym opoznieniem, na dodatek niekiedy
z uwagami wydawcy dystansujacymi sie od tekstu opracowania. Powazne
opracowania historyczne na temat ludobojstwa w niczym nie umniejszaly
jego niewyrazalnej tragedii. Chodzilo tylko o roznice w pogladach na
temat mitu.

Mimo wszystko jednak to zdarzenie daje nam pewne podstawy do nadziei.
Mamy oto bowiem zmitologizowana czy tez nacjonalistycznie ujeta
historie podlegajaca krytyce od srodka. Trzeba zauwazyc, ze dzieje
ustanowienia panstwa Izrael, w okolo czterdziesci lat od jego
powstania, przestaly byc spisywane w Izraelu w pierwszym rzedzie jako
nacjonalistyczna propaganda czy syjonistyczna polemika. Zauwazam to
samo zjawisko w historii Irlandii.  Po uplywie okolo pol wieku od
wywalczenia niepodleglosci przez wieksza czesc Irlandii irlandzcy
historycy przestali wreszcie spisywac historie swojej wyspy w pojeciach
mitologii nacjonalistycznego ruchu wyzwolenczego. Historia Irlandii,
zarowno Republiki Irlandzkiej jak i Irlandii Polnocnej, prezentowana
jest we wspanialych dzielach, poniewaz udalo jej sie wyswobodzic od
tych pojec. W dalszym ciagu jest to dziedzina majaca swoje polityczne
uwarunkowania i ryzyka. Historia spisywana dzisiaj odbiega od starej
tradycji rozciagajacej sie od Fenian [7] az do IRA, wciaz jeszcze
bijacej sie w imie starych mitow z uzyciem karabinow i bomb. Jednakze
fakt, ze wyroslo nowe pokolenie, ktore moze stanac z dala od tych pasji
oraz ogromnie traumatyzujacych, a jednoczesnie wplywajacych na
ksztaltowanie sie czlowieka momentow w historii jego kraju, jest
znakiem nadziei dla historykow.

Jednak nie mozemy czekac, az przemina pokolenia. Musimy przeciwstawiac
sie formowaniu sie nacjonalistycznych, etnicznych i innych mitow w
czasie, kiedy one powstaja. Nie przyniesie nam to popularnosci. Tomasz
Masaryk, zalozyciel Republiki Czechoslowackiej, nie cieszyl sie wielka
popularnoscia w momencie, kiedy zajal sie dzialalnoscia polityczna jako
czlowiek, ktory - z zalem, ale bez wahania - wykazal, ze sredniowieczne
rekopisy, na ktorych opieralo sie wiele narodowych czeskich mitow, byly
podrobione. Ale tak wlasnie trzeba postepowac i mam nadzieje, ze
znajdujacy sie wsrod was historycy tak wlasnie postapia.

Jest to wszystko, co chcialem powiedziec na temat obowiazku historykow.
Jeszcze, nim skoncze, pragne przypomniec wam o jednej rzeczy. Wy, jako
studenci tego uniwersytetu, jestescie uprzywilejowanymi ludzmi. Macie
szanse na to, ze jako absolwenci tej znakomitej i prestizowej uczelni -
jesli te szanse podejmiecie - zajmiecie doskonale pozycje w
spoleczenstwie, zrobicie dobre zawodowe kariery, oraz zarobicie wiecej
pieniedzy od innych, chociaz moze nie tyle co biznesmeni, ktorym sie
powiodlo. Otoz chce przypomniec wam to, co powiedziano mnie, kiedy
rozpoczynalem kariere uniwersytecka. <>, powiedzial mi moj profesor, <>.

Stwierdzenie to odnosi sie nie tylko do uniwersytetow, ale i do calego
swiata. Rzady, systemy gospodarcze, szkoly, wszystkie instytucje
spoleczne nie maja sluzyc uprzywilejowanym mniejszosciom. My mozemy
zadbac o siebie samych. Maja one sluzyc ludziom przecietnym, ktorzy nie
sa szczegolnie inteligentni ani interesujacy (chyba ze oczywiscie
zakochamy sie w jednym z nich), ani wielce wyksztalceni, ani nie
odnosza sukcesow i nie beda ich odnosic, w rzeczy samej, nie
wyrozniajacym sie niczym szczegolnym. Ludziom, ktorzy - jak dlugo
historia trwa - wchodzili do historii szerszej niz w kregu swoich
sasiadow tylko poprzez wpisy w aktach urodzin, malzenstw i zgonow.
Spoleczenstwo, w ktorym warto jest zyc, jest zorganizowane dla nich, a
nie dla bogatych, inteligentnych, wybitnych jednostek, chociaz
jednoczesnie spoleczenstwo, w ktorym warto jest zyc, musi zapewnic
miejsce i mozliwosci dzialania dla owych mniejszosci. Otoz swiat nie
jest stworzony dla naszych wlasnych korzysci, ani tez my nie istniejemy
na tym swiecie dla naszych osobistych korzysci. Swiat, ktory glosi, ze
taki jest wlasnie jego cel, nie jest dobrym swiatem i nie powinien
trwac wiecznie.

                                        Eric Hobsbawm

- - - - - - - - 

3. Starozytne miasto istniejace w dolinie rzeki Indus, na terenie
   obecnego Pakistanu, ok. 3500-1500 p.n.e.
4. Babar (1483-1530), zalozyciel Imperium Wielkich Mogolow w
   Indiach.
5. <>, The New York Review of Books,
   7 pazdz. 1993.
6. Raul Hilberg, <>.
7. Fenianie, tajna organizacja irlandzka, zalozona ok. 1858 r. w
   celu zdobycia niepodleglosci przez walke zbrojna i terror.

- - - - - - - - 

Przypisy do przypisow.

Imie pierwszego Wielkiego Mogola w wersji Mirka brzmialo <>.
Jurek Krzystek, dysponujacy najlepszym polskojezycznym materialem
encyklopedycznym proponuje <> i tak to zapisalismy. W moim
slowniku nasz przyjaciel Zahir al-Din Muhammad wystepuje jako Babur
albo Baber. Ale jak ktos pochodzi po mieczu od Timura, a po kadzieli od
Dzyngis-Chana, to dobrze mu tak. Jest to wazna postac, nie tylko dla
historykow szesnastego wieku. Bardzo duzo napisal. I pamietniki i
poezje. I jego wiersze zagrzewaly do walki (niektorych) Mudzaheddinow
Ludowych wspominajacych jak Babar zdobyl Kabul w czerwcu 1504 r.

______________________________________________________________________

"The New York Times", 6.05.1993. Trafilo do nas via tygodnik "Forum".
J.K_ek


                             LABEDZI SPIEW
                             =============

John LeCarre, najwybitniejszy autor powiesci szpiegowskich o swiecie
bez szpiegow

To nie szpiedzy wygrali zimna wojne. Nie sadze, by szpiedzy w ogole w
koncu zbytnio sie liczyli.  Ich izolacja i ich odlegle od zycia
teoretyzowanie w istocie przeszkodzily w dostrzezeniu, jeszcze nawet w
roku 1987 czy 1988, tego, co moglby im powiedziec kazdy przechodzien:
<>

Nawet to zwyciestwo bylo dla nich podstepnym trickiem bolszewikow. A
zreszta jakie mieli powody do usmiechu? Bylo to zwyciestwo odniesione
dzieki jawnosci, a nie tajnosci. Dzieki szczerosci, a nie intrygom.
Imperium radzieckie rozpadlo sie nie dlatego, ze szpiedzy zalozyli
podsluch w meskiej toalecie Kremla ani ze wsypali Brezniewowi odlamki
szkla do wanny, ale dlatego, ze kierowanie ogromnym, zamknietym,
represyjnym krajem stalo sie w latach osiemdziesiatych niemozliwoscia
ze wzgledow ekonomicznych, spolecznych, wojskowych i technicznych.

A caly dowcip w tym, ze gdyby o losach zimnej wojny decydowali
szpiedzy, to wszystko wskazuje na to, ze nasi szpiedzy zajeliby odlegle
drugie miejsce. I Bogu niech beda za to dzieki!

Sila prawdziwej demokracji jest jej niezdolnosc do stosowania strachu,
dyscypliny, wiezien, absolutyzmu i tajnych wiezien - niezbednych
rekwizytow panstwa policyjnego. Sila Ameryki jest jej szczerosc, zywosc
umyslowa, gotowosc do deklarowania wlasnego zdania, podejmowania ryzyka
i dokonywania przemian. Ale nie tajnosc.

Dzisiaj zas, Amerykanie i Rosjanie zmierzaja - jesli nie reka w reke,
to przynajmniej ramie w ramie - do zdemontowania arsenalow, dla ktorych
nagromadzenia wytezyli swe sily gospodarcze niemal do pekniecia
muskulow.

To, co niemozliwe, stalo sie od razu. To, co tylko trudne, bedzie - jak
sie wydaje - wymagac duzo wiecej czasu.

Trudno jest uswiadomic sobie, ze zostalismy pozbawieni wszystkich
naszych pretekstow, ktorymi tlumaczylismy, dlaczego nie zajmujemy sie
rzeczywistymi problemami Ziemi, ze nie mozemy juz trzymac naszego
humanizmu na uwiezi w imie obrony humanizmu.

Trudno jest znalezc lepsza nazwe dla tych aspektow komunizmu, ktore
polegaly na wspolczuciu dla innych. A sa one nam potrzebne jak nigdy
przedtem. Tyle ze przedtem trafily w niewlasciwe rece.

Dla nieuswiadomionego spoleczenstwa szpiedzy wyskakiwali jak szare
upiory, by rozbiegac sie po calej scenie swiatowej. Rosenbergowie,
Alger Hiss (byc moze), Abel, Fuchs, Pontecorvo, Nunn May, Kroger,
Burgess, Maclean, Blunt, Philby - niekonczaca sie procesja ludzi
samotnie decydujacych, trzymajacych przed nami krzywe zwierciadlo.
Czlowiek z ulicy niesmialo w nie zagladal i otrzasal sie. Kiedy ludzie
mowia mi, ze jestem pisarzem jednego specyficznego gatunku, moge im
tylko odpowiedziec: <>. A teraz - dzieki Bogu - moj zywiol, moj specyficzny gatunek
przestal zajmowac centralne miejsce w naszych troskach. Szpiedzy dalej
szpieguja, ale nie wywiera to juz na nas takiego wrazenia jak niegdys.

Jak juz powiedzialem, dotyczy to rowniez mnie. Moze czytaliscie Panstwo
o moim przedwczesnym zgonie? No coz, nawet gdyby byla to prawda, nie
lezalbym na marach placzac.

Szpiegostwo bylo pasja moich czasow. Bylem tam, cos z niego odczulem
osobiscie. Opisywalem je. Kiedy zas z tego wyroslem i moglem to
spokojnie wspominac, uczynilem z niego swoj ogrodek, swoj kontekst,
swoj sposob patrzenia na swiat. Tak wiec stawiam sobie pytanie: Czym
stalismy sie, kiedy bylismy tym, kim bylismy? I czy to jest wciaz z
nami? I czy, walczac o nasza wolnosc, nie oddalismy sami zbyt wielkiej
jej czesci?

Zimna wojna sie skonczyla, ale nie przypominam sobie zadnych spiewow na
ulicach, zadnego bicia koscielnych dzwonow. Czy jestesmy zbyt zmeczeni,
by spiewac? Lub zbyt oszolomieni szczesciem, jakie mielismy? Czy po
drodze stamtad tu stalismy sie z jakiegos powodu inwalidami?

Czy nasza doktryna permanentnej ekspansji w coraz bardziej kurczacym
sie swiecie jest juz tak zgrana jak doktryna permanentnej rewolucji,
ktorej wlasnie pozbylismy sie? Kilka lat temu, kiedy jakiemus odleglemu
krajowi zagrazal komunizm, spieszylismy mu z pomoca. Jego problemy byly
naszymi problemami. Robilismy bohaterow z roznych blaszanych
dyktatorow, z ktorymi nie powinnismy sie zadawac nawet w glebokim
lesie.

Az nazbyt czesto mylilismy antykolonializm z komunizmem, no ale
komunisci tez w koncu to robili. Dawalismy pieniadze. Czesc z nich
posluzyla do wyscielenia dosc obrzydliwych gniazdek, ale czesc trafila
do wlasciwych rak. Przynajmniej cos robilismy. Mowilismy, ze to, co sie
dzieje, nas obchodzi. Nasza reakcja na komunizm bywala prymitywna i
bywala mylna. Ale tylko taka rozporzadzalismy. Byla usprawiedliwiona i
skuteczna.

Dzis, kiedy jakis, nie tak znow odlegly kraj, rozdarty jest wojna
domowa, kiedy ktoras z jego mniejszosci etnicznych jest torturowana,
gwalcona i mordowana na naszych oczach, nasi politycy mowia nam, bysmy
nie traktowali tego zbyt emocjonalnie. Prawdziwy sens tej porady, to:
jesli zaangazujecie sie emocjonalnie, bedziecie musieli za to placic.

*Nie po to wygralismy zimna wojne, by wiklac sie w cudze walki.  Czymze
jest jakies niewielkie czyszczenie etniczne w stosunkach miedzy
odwiecznymi wrogami? Czlowieku, takie juz sa dzieje swiata.*

Tymczasem Ameryka ma pozycje, jakiej nie miala nigdy -
niekwestionowanego zwyciezcy w trwajacej przez okres zycia dwu pokolen
wojnie na wyniszczenie, jedynego supermocarstwa i - wydaje sie, ze w
coraz wiekszym stopniu - jedynego arbitra w sprawach swiata.

Ale Europa i Ameryka wciaz sie wahaja. Poniewaz boimy sie nie po prostu
uwiklania w te sprawe - w to, co dzieje sie w bylej Jugoslawii - lecz
stworzenia precedensu.

"No wiec dobrze" - mowia ludzie watpiacy. - "Wejdziemy tam.
Zbombardujemy. Wyslemy wojska ladowe. Oczyscimy cale to miejsce. Czy to
mamy teraz zrobic? Kwaterowac po calym swiecie, interweniowac zbrojnie
za kazdym razem, kiedy srodki masowego przekazu uznaja, ze moga wywolac
w oczach opinii publicznej lzy? Nastepny przystanek Sudan? A potem co?
Moze mamy sie wiac za byly Zwiazek Radziecki? Sa tam codziennie
dokonywane okrucienstwa, a my mamy wciaz wzrok przykuty do bylej
Jugoslawii."

I znowu ten sam, pelen szyderstwa krzyk: "Zachowujemy sie zbyt
emocjonalnie!" Oczywiscie, ci co tak twierdza, maja racje.

Tyle tylko...

Tyle tylko, ze jesli jest jakas wieczna prawda odnoszaca sie do
polityki, to jest nia stwierdzenie, ze zawsze sa dziesiatki powodow, by
nie robic nic. By cos robic, trzeba chciec to robic. Jak na przyklad
podczas Pustynnej Burzy, czy na Falklandach.

Wtedy mowimy o sferach interesow, geopolityce i dotrzymywaniu obietnic,
ktorych nie wolno zlamac. I wolno nam sie zachowac tak emocjonalnie,
jak tylko chcemy. Pod warunkiem, ze wszedzie gdzie indziej umiemy
zapanowac nad swa litoscia.

Mysle jednak, ze niestety, niezaleznie od tego czym skonczy sie obecna
dyskusja na temat interwencji w dawnej Jugoslawii, nie ma sposobu, by
Stany Zjednoczone wyzbyly sie obowiazku dokonywania wielokrotnie w
nadchodzacych dziesiecioleciach ryzykownych interwencji zbrojnych za
granica.

*Po usunieciu kleszczy zimnej wojny wszedzie beda sie ponownie
rozpalaly dawne spory. Nieunikniony jest jakis rodzaj Pax Americana.*

Ponadto, niezaleznie od wszelkiego demonstrowania nastrojow
izolacjonistycznych, nie sadze, by mloda Ameryka zgodzila sie byc
bezczynnym swiadkiem nieszczesc reszty swiata.

Ameryka jest nie tylko arbitrem swiata, ale i - po zimnej wojnie - jego
zbawca. To, co teraz widzimy w tym czarnym, zlym swiecie, moze sprawiac
na nas wrazenie raczej chaosu niz pokoju, ale jest to najwieksza dawka
pokoju, z jaka mamy do czynienia od dlugiego czasu. I to Ameryka ja nam
dala.

Walka z komunizmem pomniejszala nas. To dlatego nie jestesmy zdolni do
cieszenia sie ze zwyciestwa. Pozostawila nas ona w stanie falszywej i
niszczacej ortodoksji. Usprawiedliwiala nasze ekcesy, a to, ze ich sie
dopuszczalismy, bynajmniej nie poprawialo naszego samopoczucia.
Stepiala nasza milosc roznicy zdan i nasze poczucie przezywania
przygody.

W moim kraju, a byc moze takze w Ameryce, dzial uslug, zajmujacy sie
krytyka, niemal zatopil swoimi produktami magie tworzenia. W naszych
intelektualistach zbyt wiele jest nienawisci: Nasza prasa rozkoszuje
sie publicznymi egzekucjami. Zatruwamy sie jadem zlosliwosci. A
jednoczesnie nie podejmujemy zadnego ryzyka. Nie jestesmy odwazni.
Nasza ortodoksja wciaz nie daje nam spokoju.

A przeciez nigdy nie bylismy tak wolni. Nie musimy juz podcinac
skrzydel naszemu humanizmowi. Czas juz bysmy znowu pofruneli.

                                      John LeCarre


- - - - - - - - - - - - - - 

Johnowi LeCarre poswiecilismy esej w numerze 13 Spojrzen.  Wybitny
pisarz brytyjski, autor glosnej serii powiesci szpiegowskich, z
ktorych  wiele sfilmowano. Po polsku ukazaly sie juz m.in. *Wyjsc z
ciemnosci* (*The Spy Who Came in from the Cold*), *Zbrodnia doskonala*
(*Murder of Quality*) i *Naiwny i sentymentalny kochanek* (*The Naive
and Sentimental Lover*).  Znacznie wiecej ksiazek sie jeszcze po polsku
nie pojawilo. W zeszlym roku ukazala sie najnowsza powiesc LeCarre,
*The Night Manager*. Autor przerzucil sie w niej ze srodowiska szpiegow
w nie mniej "interesujace" milieu miedzynarodowych handlarzy bronia.
Ale wywiady  - brytyjski i amerykanski - sa w niej jak najbardziej,
choc juz bez George'a Smileya, ktory chyba przeszedl w koncu na dobrze
zasluzona emeryture. J. K_ek

- - - - - - - - - - - - - - - -

I jeszcze poltora grosza ode mnie. Wizja polityczna tego pisarza
interesuje mnie mniej niz jego literatura, ale nie moge sie nie
zdziwic, ze ten realista wyraza sie o Ameryce na kleczkach. Byc moze ze
wzgledu na fakt, iz jestem jedynym czlonkiem redakcji z tej strony
Wielkiej Wody, uwazam, ze wyrazenie "zbawca swiata" jest ciut
przesadzone, a teza, ze "Pax Americana" stal sie koniecznoscia
dziejowa, podlega dyskusji.  A naprawde, to ja takich twierdzen po
prostu sie boje. J.K_uk

_______________________________________________________________________


Jurek Karczmarczuk

                   AKADEMIA JEST SOBIE SAMA WINNA
                   ==============================


Tak napisal Jacek Walicki w jednym ze swoich Paszkwili (<>,
nr 100). Stwierdzil, ze spoleczenstwa zlozone z ciezko pracujacych
ludzi maja dosc trwonienia, lub wrecz sprzeniewierzania pieniedzy przez
instytucje naukowo-dydaktyczne, ktore domagaja sie pieniedzy i
przywilejow, a jednoczesnie odmawiaja rozliczania sie z tychze i
wynikow. Teraz im niedobrze, wiec biadola, ale nie ma sie co dziwic, ze
maja marne wyniki, gdyz pracuja zle i zasluguja na dobrego,
otrzezwiajacego kopa.

Dalej Jacek pisze, ze kontroli nie ma, ze domaganie sie niezaleznosci
przystojacej Einsteinowi, ale nie mizernym wyrobnikom, jest
skandaliczne, i popiera polityke krajow azjatyckich - Japonia, Korea
Poludniowa, ktore na uniwersytety loza malo, a na szkolnictwo
podstawowe duzo.

Jacek napisal swoj felieton, zeby czytelnikow wzbudzic i nawet zaczal
juz narzekac, ze mial nadzieje na niezla polemike, a tu go pochwalono.
Stwierdzilem, ze *sam jest sobie winien*. Kazdy zauwazyl, ze Jacek
pisze to, aby pocierpiec i ze zlosliwym usmiechem dal masochiscie
szanse pocierpienia przez zostanie zignorowanym...

W koncu jednak serce mnie ruszylo i postanowilem zrobic Jackowi
przyjemnosc.  Pominmy watpliwa teze o niedofinansowaniu uczelni w
Japonii, czy Korei.  Slyszalem cos wrecz odwrotnego. W Korei rzad lozy
olbrzymie pieniadze w srodowisko, ktore jest mu nawet politycznie
wrogie! Jacek popiera idee ksztalcenia mas zapominajac, ze studenci
wyzszych uczelni, czy doktoranci, to takze masy, to jest tlo, bez
ktorego nie bylo by Einsteinow. Przeciez to sa banaly!

Glownym punktem zaczepienia jest moja hipoteza, ze Jacek swiadomie nie
chce rozumiec funkcji spelnianej przez placowki naukowo-dydaktyczne.
Czytamy o wielodyscyplinarnych badaniach, o wspieraniu podstaw
przemyslu itp. "... zadna sensownie dzialajaca firma (czy wytwarzajaca,
czy uslugowa) nie pozwolilaby sobie na tak niejasna misje. Zatem to, ze
Akademia ma marne wyniki na kazdym z wymienionych frontow nie powinno
nawet dziwic."

Ktos moglby w tym momencie zalozyc, ze Jacek Walicki uwaza, ze
szkolnictwo wyzsze sklasyfikowac nalezy do firm wytwarzajacych, czy
uslugowych, a roznica jest tylko taka, ze nie jest "sensowne", gdyz
subsydiowane i metne. A moim zdaniem jest to inwestycja ludzka, jest to
sposob na pokazanie wielu, ze czlowieczenstwo nie sprowadza sie jedynie
do produkcji i konsumpcji. Nie jest to z mojej strony zarzut braku
idealizmu pod adresem Jacka. Pracuje on w *prawdziwej firmie* i
chcialby, zeby moja metna i nieefektywna mafia swiatowa dala mu i
zdolna mlodziez do przejmowania wysokokwalifikowanych stanowisk i
chcialby aby owa (powiedzmy sobie szczerze: <>) Akademia
sterowala jak nalezy badaniami podstawowymi. I zeby kazdy pieniazek
wplacony na nauke procentowal jak w banku, a jakis pan Hewlett, czy
Packard, wszystko jedno, chodzil tylko, zacieral rece i na ekranie
znakomitego komputera wlasnej produkcji widzial jak krzywa rosnie,
rosnie... A my co?  Jak mawial madry Wladyslaw Gomulka narzekajac na
uniwersytety po marcu 1968: "Ani Nobla, ani efektow wychowawczych!"

Z ta malenka roznica, ze zdarzaja sie i nagrody Nobla i sa tez efekty
wychowawcze, choc ocenic je trudno. W oparciu o jakie (moze lepiej:
<>) kryteria Jacek pisze o "marnych wynikach"?

Przykro mi, ale gdy Jacek pisze, ze trzeba zaciesnic kontrole i
zarzadzanie i ze "niezaleznosc setek tysiecy naukowcow, ktora sie
nalezala Albertowi E., to jest absurd", to jest absurd jeszcze
wiekszy.  Gdyz tego sie zrobic nie da. To *da* sie zrobic przez
zmilitaryzowanie nauki. I tu nie chodzi o "zlota wolnosc", ktorej sie
domagaja nieudaczni uczeni, ale po prostu o normalne zycie. Narzekacie
na nasze gornolotne slogany o edukacji przyszlych pokolen i obiecujecie
"otrzezwiajacego kopa"? Prosze. Za kilkanascie lat po takim kopie, gdy
aktualni decydenci zakoncza kariere nie zostanie z was nawet prochna.
Bylo takie panstwo i taki ustroj, w ktorym kontrola naukowcow byla na
bardzo dobrym poziomie.  Mam kontynuowac?

Uniwersytety sa nieefektywne dlatego, ze *musza* isc na "produkcje"
masowa. Spora czesc badan naukowych z gory skazana jest na pewnego
rodzaju wegetacje, gdyz jej celem nie jest nagroda Nobla, tylko trening
umyslowy i uczacych i nauczanych. O to, zeby sredni absolwent mogl sie
dostosowac bez trudu do pracy w sredniej firmie. Alternatywne metody
ksztalcenia, podwiazane bezposrednio pod firmy: Rank Xerox, Bell itp.
na ogol palily na panewce. Na palcach mozna policzyc instytucje
produkcyjne, w ktorych osiagniecia naukowe sa znaczne, ale zeby
policzyc na palcach te *prawdziwe firmy*, w ktorych udalo sie dobrze i
uniwersalnie ksztalcic mlodziez, to mozna byc Wenus z Milo...

Powtarzam: z punktu widzenia rozwoju cywilizacyjnego kraju, szkolnictwo
wyzsze jest naturalna kontynuacja edukacji masowej, a uprawianie
przezen nauki jest w duzej mierze treningiem koniecznym, aby nie
wytworzyl sie rozziew miedzy Wielka Wiedza, a zyciem codziennym. Prosze
zauwazyc, ze wiekszosc laureatow nagrody Nobla to sa nauczyciele z
dobra opinia dydaktyczna, prosze takze popatrzec jak wyglada dydaktyka
w slabszych uczelniach technicznych, ktore przestaly udawac, ze
uprawiaja nauke.

Zeby zmienic radykalnie system prowadzenia nauki i ksztalcenia, trzeba
by zerwac z tysiacami lat tradycji. Nauczana mlodziez byla i bedzie
darmozjadami i bedzie sie uczyla z niejakim wstretem, co stanowi czesc
subkultury szkolnej. Nauczyciele byli i beda niewolnikami. Polecam
cytat z <> Miki Waltari, gdzie pan mowi do swego
raba: "Nie winie cie, zes mnie okradl, albowiem takie jest prawo
niewolnika". Mozna dac niewolnikowi otrzezwiajacego kopa. No i co z
tego wyniknie? W ten sposob przestanie byc niewolnikiem? A ta rzekoma
niezaleznosc przystojaca jedynie Einsteinom to jest w koncu jedyny
element, ktory te masy srednich nauczycieli i srednich naukowcow trzyma
przy tej pracy. Powtarzam: wy, finansisci - zabierzecie to, to |nic|
wam nie zostanie. Bedziecie sobie ksztalcic czeladnikow w warsztatach
przyzakladowych.

W jednym z ostatnich numerow <> jest seria artykulow na temat
nauki i nauczania w Polsce. Moze ktos sie zainspiruje? Sama ta seria
jest nudna, niby cztery artykuly, a wszystkie napisane w tym samym
stylu przez te sama osobe, St. Janeckiego. Widac jednak wyraznie, ze
znowu zaczelo sie przekomarzanie: i tych, ktorzy maja za zle naukowcom,
ze ci maja za zle, ze malo zarabiaja, i tych, ktorzy oburzaja sie jak
mozna sie oburzac na naukowcow. Przemysl niczego nie funduje,
finansowanie spadlo ponizej 0,7 procenta budzetu (wiadomo jakiego), a
wiec drogi Jacku, ten otrzezwiajacy kop na pewno spowoduje, ze wkrotce
polska nauka osiagnie zasluzony szczyt.

                                           Jurek Karczmarczuk

_______________________________________________________________________


"Gazeta Wyborcza", 6.04.1994; znalazl J. K_ek


                   SZTUKA POLITYCZNEGO OGRODNICTWA
                   ===============================


*Kulture polityczna buduje sie powoli. Jest jak drzewo, ktore trzeba
zasadzic i z troska pielegnowac - z okazji ustanowienia nagrody
Fundacji im. Romerow pisze dla <> Norman |Davies|, wybitny
angielski historyk, znawca dziejow Polski, autor m.in.  <>.*

Wyobrazmy sobie, ze kanibale zdecydowali sie wprowadzic na swojej
wyspie rzady demokratyczne.

Nie ma zadnego powodu, by sadzic, ze kanibalizm i demokracja nie
moglyby wspolistniec. Dalekowzrocznym przywodcom kanibali demokracja
moglaby zapewnic wladze; pozwolilaby na przyklad wprowadzic prawa
chroniace "wartosci kanibalistyczne", umozliwilaby im spokojne zajecie
sie zjadaniem swoich przeciwnikow.

Faktem wiec jest, ze demokracja sama w sobie nie jest wartoscia
moralna.  Wprowadza tylko pewne formalne procedury rozwiazywania
konfliktow, ale wylacznie od ludzi zalezy, w jakim celu zostana one
zastosowane.

"Tyrania wiekszosci" jest dobrze znana cecha - lub skrzywieniem -
systemow demokratycznych. W przedwojennych Niemczech ta tyrania oddala
ster rzadu nazistom - totalitarnej partii, ktora zdobyla wladze
srodkami legalnymi, demokratycznymi - i wykorzystala ja do zniszczenia
niemieckiej demokracji. To, ze w Republice Weimarskiej Hitler doszedl
do wladzy, bylo mozliwe przede wszystkim dlatego, ze wiekszosc Niemcow
byla gotowa poprzec nazizm albo przynajmniej przyzwolic na oddanie
nazistom wladzy.

Autonomia Irlandii Polnocnej datuje sie od 1922 roku, kiedy to
protestancka wiekszosc uswiadomila sobie, ze demokratycznymi metodami
mozna dyskryminowac mniejszosc katolicka i pozbawic ja rownych praw.
Dlatego tez w latach 1969-70 doszlo do buntu katolikow, interwencji
wojsk brytyjskich i zawieszenia az do dzis autonomii.

W Republice Irlandii powstalej w 1922 roku wiekszosc katolicka mogla w
konstytucji przyznac Kosciolowi rzymskiemu uprzywilejowany status.  W
ten sposob pozbawila rownych praw wszystkich niekatolikow.

Tak wiec, aby demokracja byla efektywna, musi byc zbudowana na gruncie
kultury politycznej, w ktorej tolerancja i umiar sa wartosciami
nadrzednymi. Nie moze przetrwac, jesli dominujaca grupa na kazdym kroku
wykorzystuje swa pozycje.

Z demokracja jest troche jak ze sportem. Wszyscy grajacy musza
zaakceptowac fakt, ze wspolzawodnictwo ujete w ramy przepisow jest
lepszym sposobem wyladowania energii i rozstrzygniecia rywalizacji niz
bardziej gwaltowne formy walki. Tylko wtedy moze ono funkcjonowac,
jesli istnieje wczesniejsze porozumienie co do tych regul i gotowosc
zaakceptowania wynikow. Wystarczy wyobrazic sobie chaos na stadionie,
gdyby podczas meczu pilkarskiego jedna druzyna zainspirowana rugby
uwazala, ze moze podniesc pilke i biec z nia, a druga pod wplywem
karate uznala, ze moze kopac przeciwnikow. Absurd siega szczytu, gdy
sedzia jest szamanem i uwaza, ze jego obowiazkiem jest faworyzowanie
druzyny Voodoo lub rzucanie urokow na bramkarza jej przeciwnikow.

Ilu Polakow sledzacych brytyjska lige pilkarska wie, ze sport rozwinal
sie w Wielkiej Brytanii m.in. po to, zeby kanalizowac konflikty
religijne? Manchester United, Everton i Aston Villa byly kiedys w
calosci druzynami katolickimi. Wywodzace sie z tych samych miast
Manchester City, Liverpool i Birmingham zatrudnialy tylko
protestantow.  W Szkocji do dzis Celtic Glasgow jest druzyna wylacznie
katolicka, a Glasgow Rangers - protestancka.

Obecnie nie ma juz zadnych powiazan miedzy religia a sportem. Gdyby
prymas Anglii (arcybiskup Canterbury) wyrazil opinie o pilce noznej,
nikt nie wahalby sie polemizowac. W dodatku jego opinia nie jest
uwazana za autorytatywna w zadnej innej sprawie oprocz spraw wiary i
interesow Kosciola.

Jednakze dla ludzi wierzacych religia nie bedzie nigdy calkowicie bez
znaczenia zarowno w odniesieniu do sportu, jak i polityki. W Europie
Zachodniej ten problem zostal sformulowany i w wielu przypadkach
przezwyciezony w XIX i wczesnym XX wieku. We Francji zagorzala
stuletnia walka miedzy republikanami a katolickimi konserwatystami
zakonczyla sie w 1905 roku rozdzialem Kosciola od panstwa. Zwyciezyli
republikanie.

W Niemczech partia katolicka dzialajaca w Bawarii i Nadrenii musiala
walczyc z indyferentyzmem protestanckich landow cesarstwa. Partia ta
nie zdobyla specjalnego znaczenia az do czasu sukcesow chadecji po II
wojnie swiatowej.  We Wloszech silna wiekszosc katolicka musiala
najpierw walczyc z rosnacym faszyzmem, a nastepnie z pojawieniem sie
najsilniejszego ruchu komunistycznego w Europie.

Na Wyspach Brytyjskich, gdzie wspolistnialy rozne religie, rozwoj
demokracji byl bardzo wspomagany przez tradycyjnie pozbawiony dogmatow
anglikanizm, przez Kosciol prezbiterianski w Szkocji i przodujaca role
niekonformistycznych ewangelikow z ruchu liberalnego. Katolicy i zydzi
nie byli politycznie uznani do 1829, kobiety zas - do 1928.

W Polsce pojednanie demokracji i Kosciola katolickiego bylo sztucznie
opoznione prawie o siedem dekad z powodu politycznych nieszczesc -
sanacji, brutalnosci okupacji i zmarnowanych 40 lat sowieckiego modelu
komunizmu.

Przynajmniej teoretycznie utworzenie instytucji demokratycznych powinno
byc latwiejsze w jednolitym kulturowo spoleczenstwie Polski dzisiejszej
niz w kulturowo i etnicznie podzielonym spoleczenstwie przedwojennym. W
praktyce moze sie okazac, ze zniszczenie przez komunistow aktywnego i
odpowiedzialnego spoleczenstwa obywatelskiego bedzie przeszkoda w
tworzeniu w nadchodzacych latach efektywnej demokracji. Polacy maja
wiele dawnych tradycji, ale male doswiadczenie.

Istotnym czynnikiem jest jezyk. Polacy musza nauczyc sie szanowac
swoich przeciwnikow, nawet jesli ich nie lubia.  W jezyku
parlamentarnym Westminsteru wszyscy deputowani sa traktowani jako
<>.  Wyrazenia w rodzaju: "zdrajca", "heretyk", "klamca",
"lobuz" lub "kretacz" sa zabronione. Adwersarze nie sa wrogami. Tylko
taki mistrz oracji jak Winston Churchill mogl, bez reprymendy,
powiedziec, ze przeciwnik byl winien "terminologicznej niescislosci".

Wazny jest takze powszechny udzial w wolnych wyborach.  Obywatele,
ktorzy nie glosuja, kiedy jest ku temu okazja, oddaja swoj los w rece
profesjonalnych politykow. Moj ojciec, ktory nie lubil zadnej partii
politycznej, zwykl mowic: "Ci, ktorzy nie oddadza swego glosu podczas
wyborow, nie maja prawa narzekac po wyborach".

Nieodzowne w tworzeniu demokracji sa takze i inne elementy.  Wsrod nich
sa neutralne politycznie urzedy panstwowe; niezalezne sadownictwo i
wywazona konstytucja; wolne i odpowiedzialne publiczne media.

Polacy nie powinni sadzic, ze ich system polityczny ze wszystkimi
obecnymi niedociagnieciami jest szczegolnie niesprawny. W wielu
wczesniej zbudowanych demokracjach, w tym w glownych panstwach
Wspolnoty Europejskiej, zdarzaja sie powazne kryzysy systemu.

Upadek "zelaznej kurtyny" w rownym stopniu wytracil Europe Zachodnia z
rownowagi i wstrzasnal Wschodem. Wszyscy Europejczycy z Zachodu i
Wschodu przechodza przez gleboka niepewnosc fazy przejsciowej. Nalezy
pamietac, ze Winston Churchill nawet u szczytu swoich sukcesow nie byl
nigdy usatysfakcjonowany. *Brytyjska demokracja jest najgorszym ze
wszystkich systemow* - powiedzial kiedys - * z wyjatkiem wszystkich
innych*.

Kulture polityczna buduje sie powoli - jak kazda inna galaz kultury.
Jest jak drzewo, ktore trzeba zasadzic, podlewac i z troska
pielegnowac. Nie mozna jej stworzyc od razu. Nalezy sie jej stale
uczyc.

Wszystko, co napisalem, zmierza do wniosku, ze promowanie tej sztuki,
ktore zainicjowala Fundacja Romerow przez swoja nagrode za kulture
polityczna, jest istotne dla najzywotniejszych interesow Polski w dobie
przemian demokratycznych. Spodziewam sie zatem, ze przyniesie to w
niedalekiej przyszlosci owoce i przyczyni sie do upiekszenia sceny
politycznej.

                                       Norman Davies


                                       Tlumaczyla Beata Ryczkowska

________________________________________________________________________


Polemika prasowa Darka Galasinskiego poslana do "Polityki"

Dariusz Galasinski 


                                MESKI JEZYK
                                ===========


Jesli dobrze zrozumialem intencje autorki, artykul Anety
Gornickiej-Boratynskiej (<> 12) zostal napisany z okazji
trzech waznych z punktu widzenia ruchu feministycznego w Polsce
wydarzen - wydania "Slownika feministycznego", wydania "Tekstow
Drugich" poswieconych zagadnieniom feminizmu i na koniec z okazji
krakowskiej konferencji feministycznej.

Okazje te jednak posluzyly autorce do podzielenia sie kilkoma
refleksjami dotyczacymi jezyka, ktorym mowimy. Jest to, jak pisze za
feministkami autorka (dla scislosci - nie jest jasne, na ile zgadza sie
ona z ich tezami), jezyk meski. Jezyk widziany jest jako jeden z
najistotniejszych elementow opresji. Oto przyklady z tekstu - w jezyku
polskim nie uzywa sie zenskich form takich slow jak: *chemik, profesor,
doktor*.

Dodam kolejne: w jezyku polskim slowo *czlowiek* jest rodzaju meskiego,
co wiecej - slowo odnoszace sie do tak pieknego zwierzecia jakim jest
kon rowniez jest rodzaju meskiego, a taka  pospolita, za przeproszeniem
krowa to juz rodzaj zenski. Nie ma sprawiedliwosci.

Nie wiem, jak dalece zaawansowane w walce z jezykiem sa polskie
feministki, feminizm anglosaski jednak jest w tej walce wrecz
zahartowany. I wlasnie o nim chcialbym ponizej powiedziec pare slow.
Tak oto w jezyku feminizmu (posluzylem sie tu opracowaniem H. Bearda i
C. Cerfa <>,
Grafton, 1993) czy tez, jak kto woli, w jezyku politycznie poprawnym
(<>) nie ma juz prostytutek, sa *opiekunki
seksualne*, nie ma juz gospodyn domowych, sa *ofiary inkarceracji
domowej*, nie ma juz zon, sa natomiast *zalegalizowane prostytutki*.

Jezyk feminizmu nie konczy sie, rzecz jasna, na kobietach. Swiat
opisywany tym jezykiem pozbawiony zostal zlodziei, zamiast nich se
*nietradycjonalni kupujacy*, ludzie otyli z kolei przemianowani zostali
na takich, *ktorym rzucono wyzwanie horyzontalne* (<>). Sadomasochista wreszcie to w jezyku PC ktos, kto
*zadawala sie inaczej*.

Gornicka-Boratynska pisze, ze "opresja" to jedno z najwazniejszych
pojec feminizmu. To prawda. Stad tez w jezyku feminizmu nie ma juz
kobiet ciezarnych - sa natomiast kobiety *w opresji pasozyta*
(<>). To wcale nie jest (niesmaczny zreszta)
zart.

Nie jest jednak tak, ze przecietny Anglik, Amerykanin czy Kanadyjczyk
na co dzien uzywa sformulowan przytoczonych powyzej i temu podobnych.
Nie, jezyk politycznie poprawny w swej najostrzejszej (czyt.
najbardziej idiotycznej) formie wystepuje prawie wylacznie na
uniwersytetach i, w wersji zlagodzonej, w agendach rzadowych (stad
wlasnie Hillary Clinton nie jest juz <>, a stala sie
*partnerem prezydenckim*). Problem bowiem polega na tym, ze feminizm i
polityczna slusznosc coraz bardziej staja sie po prostu narzedziem w
budowaniu karier intelektualistow i intelektualistek z drugiej ligi
(pisal o tym niedawno w <> prof. Kolakowski). Mozna
by zapytac - a co ze swiatem dokola, w ktorym seksizm i rasizm sa
rzeczywiscie na porzadku dziennym. Odpowiedziec mozna by: "Who gives a
damn?"

Swoistym smaczkiem artykulu Gornickiej-Boratynskiej jest zamieszczone
obok niego zdjecie. Widac tam kobiety z zaklejonymi ustami - kobiety,
ktore nie maja glosu. Feminizm anglosaski znow jest w walce o glos
dalej. Mam przed soba oficjalny dokument jednej z agend rzadu Kanady, w
ktorym naklada sie na urzednikow uzywanie politycznie poprawnego
slownictwa (na szczescie jeszcze nie narzuca sie w nim cytowanych wyzej
idiotyzmow), w ostatnim numerze kanadyjskiego <> z
kolei dyskutowana jest propozycja rzadu prowincji Ontario znacznie
ograniczajaca wolnosc slowa na uniwersytetach, wlasnie ze wzgledu na
wprowadzanie slownictwa politycznie slusznego.

W USA wreszcie bodaj w zeszlym roku powstala organizacja pod nazwa
<> majaca na celu nie mniej nie wiecej, a wlasnie
walczenie z jezykiem feminizmu w imie... tradycyjnej etyki akademickiej
i wolnosci slowa. W programie owej organizacji czytamy: "uwazamy, ze
wolnosc akademicka zagrozona jest, coraz glosniejsza w spolecznosci
intelektualnej, postepujaca ortodoksyjna ideologia, ktora degraduje
nauczanie i poziom nauki w ogole, ktora wreszcie narusza wolnosc slowa
i badan stojacych w sprzecznosci z nia."

Czytajac tekst Anety Gornickiej-Boratynskiej zadalem sobie pytanie:
czy polski feminizm rowniez do tego dazy. Czy polskie feministki i
feminisci nie mogliby sie zadowolic tym, ze choc *czlowiek* jest
rodzaju meskiego, to *osoba, osobowosc* i *dusza*  sa rodzaju zenskiego
i jakos sie wyrownuje. Jest *dziewcze*, ale jest i *chlopie* - po
jednym wiec rodzaju nijakim. A jesli to  wszystko nie starczy, to,
chwytam sie ostatniej deski ratunku,  *mezczyzna* ma  <>
koncowke (i mow tu czlowiecze o meskiej  dominacji) i odmienia sie
podobnie jak *kobieta*. Moze te argumenty wystarcza i panie ze zdjecia
zastanowia sie nad sensownoscia plastrow na ustach, a Polacy (nie mylic
z Polkami!), nie beda musieli przepraszac, ze sa bialymi mezczyznami,
tak jak juz czynia co niektorzy przynajmniej biali Brytyjczycy. Sam
slyszalem.

                                  Dariusz Galasinski

_________________________________________________________________________


List do redakcji

Michal Orlowski 


                       UWAGI O "LISCIE SCHINDLERA"
                       ===========================


Niedawno w prywatnej polskojezycznej rozglosni w Melbourne przeczytany
zostal list p. Jacka Arkuszewskiego zatytulowany "Anty-Oskar dla
Spielberga", pochodzacy z nr. 101 <>.

Nie zamierzam polemizowac z p. Arkuszewskim, bo wydaje mi sie, ze
bylaby to chyba w znacznym stopniu dyskusja o pogladach (czyli strata
czasu dla obu stron).

Dlaczego do Was pisze?  Jezeli to mozliwe, bardzo bym prosil o wskazanie
drukiem trzech niescislych chyba informacji zawartych w opublikowanym
przez Was liscie. Oto cytaty:

... kazdy, kto przezyl okupacje moze to potwierdzic. Jezykiem do
wydawania rozkazow byl niemiecki; jesli go nie rozumiales, moglo cie to
kosztowac zycie. Wszyscy pamietamy owe "Rrrraus!" i "Los!".


... Podobnie jak bzdura jest to, ze Oskar Schindler przed wyjazdem do
Czech
slucha wczesnym rankiem jazzowego, amerykanskiego utworu przez radio
(!).


... Bylem wowczas w jej wieku i to co pamietam, to pewna
obojetnosc polskiej czesci spoleczenstwa. To byly w ogole straszne
czasy dla wszystkich. Wtedy nie bylo jeszcze konceptu "Endloesung"
czyli tego, co po dokonaniu zwie sie Holocaustem. Uwazano, ze Niemcy
chca po prostu wyizolowac Zydow od reszty, by latwiej ich kontrolowac i
wykorzystywac. Tak tez uwazali i sami Zydzi...


A to moje uwagi:

- Istnieli rowniez granatowi policjanci, ktorzy do wydawania
   rozkazow w imieniu okupanta uzywali jezyka polskiego;
- Schindler slucha w filmie jazzu z patefonu, a nie przez radio.
  (Wczesniej byl w filmie rowny, czysty dzwiek z patefonu, oraz
  nieczysty dzwiek radia, kiedy ciagle musieli krecic galka);
- Trudno uwierzyc, aby wczesniej, a z chwila likwidacji getta
  juz na pewno, Polacy nie wiedzieli, ze Zydzi szli do gazu. Czyzby
  naprawde wszyscy sadzili, ze "Niemcy chca po prostu wyizolowac..."?


Zwlaszcza to ostatnie stwierdzenie p. Arkuszewskiego, majace niemala
wage moralna wymaga - moim zdaniem - komentarza. Nie podwazajac wagi
osobistych wspomnien, trudno w nie uwierzyc.

                                        Michal Orlowski

- - - - - - - - - - - - - - - - 

Odpowiedz Jacka Arkuszewskiego

1. Owszem, istnieli granatowi policjanci, ale byla to raczej sluzba
porzadkowo-kryminalna. Granatowi policjanci na przyklad nigdy nie brali
udzialu w lapankach ulicznych, nigdy nie uczestniczyli w egzekucjach,
selekcjach i innych zbiorowych dzialaniach policji niemieckiej oraz
oddzialow SS. A wlasnie wtedy wydawano wrzeszczac rozkazy po
niemiecku.

Byli i granatowi policjanci, ktorzy sledzili i wylapywali Zydow, bylo
ich nawet sporo. Przecietny Polak nie obdarzal policji granatowej
zaufaniem i uwazal ich za ramie okupanta. Ale byli i tacy policjanci,
ktorzy wspolpracowali z podziemiem i tacy, ktorzy ratowali Zydow.
Podobna role w gettach pelnila policja zydowska, bo i taka byla.

W filmie Spielberga przewijaja sie grupy dosc dziwnie umundurowanych
mezczyzn i kobiet (w kazdym razie inaczej niz policja granatowa)
mowiacych po polsku. Mogla to byc wlasnie policja zydowska, nie wiem.
Ale z drugiej strony, ludzie ci biora udzial w ladowaniu Zydow do
wagonow, a to bylo raczej niemozliwe.

2. Patefon, czy radio? Patefon to nawet gorzej. Za posiadanie plyty z
amerykanskim jazzem, p. Schindler mogl sam pojsc do obozu.

3. Scena o ktorej pisze dotyczy udawania sie Zydow do swiezo
utworzonego Getta, a nie jego likwidacji.  Nie wiem jak bylo w
Krakowie. W Warszawie az do poczatku 1943 r.  (potem przyszla wywozka
glownie do Treblinki i Powstanie w Getcie) zabijano bezlitosnie kazdego
Zyda znajdujacego sie poza Gettem, natomiast nie mordowano w sposob
zorganizowany mieszkancow samego Getta.

Ci umierali "sami": z glodu i chorob. Pojecie "Endloesung" powstalo na
specjalnej konferencji zwolanej przez Hitlera pod Berlinem w
listopadzie 1942 - jesli sie nie myle. To byl wlasciwy poczatek
Holokaustu. Getta w Polsce tworzono znacznie wczesniej - tak na
przyklad Zydzi w Getcie warszawskim sadzili, ze po wygraniu wojny z
Sowietami zostana zeslani na Wschod by pomoc skolonizowac te tereny.

W chwili tworzenia Getta krakowskiego Niemcy nie stosowali jeszcze
oslawionego Cyklonu-B, wiec chocby z tego powodu trudno mowic, ze
wiedziano o pojsciu Zydow "do gazu".

                                     Jacek Arkuszewski

_______________________________________________________________________


*Wylacznie dla zainteresowanych technika skladania "Spojrzen"!*

M. Jaegermann; W. Gruszczynski

                           LISTY DO REDAKCJI
                           =================

Michal Jaegermann 

Przeczytalem w numerze 100 "Spojrzen", na temat technicznych
szczegolow: "Oczywiscie makra formatujace sa napisane przez nas, wzorce
dzielenia, ciagle prowizoryczne, takze".

Nie bardzo rozumiem tego "oczywiscie".  Polskie wzorce dzielenia dla
TeXa zostaly skompilowane przez Hanne Kolodziejska dobrych pare lat
temu i sa ogolnie dostepne.  Ostatnio jak o nich slyszalem, to byly
osiagalne przez ftp z  (153.19.1.254).

Jak teraz nie, to trzeba sie pytac Wlodka Bzyla:
.  Starsza wersja byla takze na
 (dokumenty: HYPHEN POL INF).

Ponadto *System Babel* (miedzynarodowa wersja LaTeXu) ma - albo
przynajmniej oficjalnie powinien - opcje *polish*.  Implikuje to takze
dostepnosc wzorcow dzielenia, odpowiednich makro i konwencji kodowania
tekstu.  Musze sie przyznac, ze sam ostatnio do Babel nie zagladalem,
ale sprawdzilbym na waszym miejscu co jest naprawde dostepne na
archiwach CTAN.  To bedzie  dla Polnocnej Ameryki i, na
przyklad,  w Europie.  Zawartosc tych archiwow powinna
byc w zasadzie ta sama, bo sa synchronizowane automatycznie, choc rozne
rzeczy sie zdarzaja.  Komendy typu *quote site index* sa na nich
rzeczywiscie uzywalne i uzyteczne, co znacznie ulatwia znalezienie tego
co trzeba w ogromie materialu ktory sie tam znajduje.

Przy okazji, Babel pozwala nie tylko na pisanie "nie po angielsku", ale
na uzywanie w jednym tekscie kilku jezykow na raz, z wlasciwymi dla
kazdego jezyka regulami przenoszenia, zmianami konwencji
typograficznych i tego typu drobiazgami.  Swoja droga interesujaco
musialaby wygladac strona z czescia tekstu po angielsku, a inna po
amerykansku. Dla wyjasnienia, poza roznicami slownika i ortografii,
reguly przenoszenia tez nie sa takie same.

Serdeczne pozdrowienia i podziekowania dla Redakcji

                                              Michal Jaegermann

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Oto fragment drugiego listu, ktory otrzymalismy po napisaniu p.
Jaegermannowi dlaczego nie uzywamy LaTeXa i dlaczego trudno nam
zagwarantowac, aby wszystko bylo dopiete na ostatni guzik.

- - - - - - - - - - - - - - - - -

[...] Dlatego tez staram sie podrzucic informacje co jest juz
osiagalne.  Szczegolnie te rozne kawalki "niskiego poziomu" sa trudne
do zrobienia przyzwoicie i czesto wymagaja naprawde dobrej znajomosci
"tego co tam jest pod spodem", a wiec jezeli ktos juz to zrobil, to
czemu nie skorzystac?  Jezeli obecny "babel" dziala tak jak powinien,
to pewnie mozna bylo przygotowac wszystko w kilka wieczorow zamiast w
miesiac.

Dla mnie glowna atrakcja LaTeXa jest to, ze na przyzwoitej instalacji
jest bardzo latwo zmieniac czcionke i styl.  Wystarczy dorzucic jedna
opcje i wszystko natychmiast dziala. [...]

Jezeli chodzi zas o geometrie strony, format naglowkow, swiatlo, zywa
pagine i wszystkie tam takie, to to naprawde nie jest problem. Trzeba
siasc i zrobic i jest to latwiejsze niz sie wydaje.  Jedyny klopot, to
to ze *LaTeXbook*, w obecnej formie, nic naprawde nie pisze jak to
zrobic, a jedynie napomyka, w ostatniej czesci, ze jest taki parametr i
inny parametr.  Nie wiem jak to bedzie w przyszlosci, ale Leslie
Lamport wlasnie finalizuje nastepna wersje, ktora opisuje *LaTeX2e* -
ktory lada dzien bedzie jedynym wariantem uznawanym "oficjalnie".
*LaTeX Companion* jest wlasnie bardzo pomocny jak sie czlowiek nie chce
ograniczac do <>.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Michal Jaegermann pisze jeszcze o programie napisanym przez Jiri
Zlatuske ulatwiajacym produkowanie czcionki wirtualnej.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Wlodek Gruszczynski 

Drodzy, napisaliscie w 101 numerze w informacjach od "introligatora
dyzurnego", ze uzywacie napisanych przez siebie, ciagle prowizorycznych
wzorcow dzielenia dla TeXa. Otoz wzorce takie, wcale nie prowizoryczne
istnieja i co wiecej sa publicznie dostepne.  Napisala je pare lat temu
Hanna Kolodziejska z Instytutu Informatyki UW.  Wzorce sa sprawdzone
przez lata praktyki. Maja tylko jedna wade (przynajmniej w wersji
posiadanej przeze mnie, choc zdaje sie, sa juz nowsze): nie dziela slow
z "polskimi" literami. Przy wiekszych tekstach to klopot, ale przy
skladaniu kilku(nastu) stron "Spojrzen" nie jest to bardzo istotne.

                                Wlodek Gruszczynski 

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Bardzo dziekujemy obu Mistrzom, a takze innym Czytelnikom za
interesujace uwagi. Wszystkie te rady sa naprawde cenne i pozyteczne i
w zasadzie *nalezalo* z nich skorzystac. Nasi nastepcy w kazdym razie
nie powinni Zosio-Samosiowac tak jak ja.

Tym niemniej uprzejmie informuje, ze wzorce Hanny Kolodziejskiej znam,
i oryginal z 1987 r., i pozniejsze przerobki Boguslawa Jackowskiego,
Marka Rycki i Hanny Kolodziejskiej z 1991. Jest to duza kolekcja
wzorcow i wyjatkow, ponad czterokrotnie wieksza od mojej. Sygnalizuje
jednak, ze poczawszy od niniejszego numeru, w ktorym przeszlismy na
czcionke wirtualna, polskie slowa dziela sie dosc znosnie. Moje wzorce
dostosowane sa do czcionki wirtualnej wykorzystujacej "dziure" w
<> PostScriptu i uznalem, ze wiecej skorzystam jesli
popracuje nad wzorcami sam, a nie bede musial dokonywac niezbyt
przyjemnych i malo pouczajacych przerobek istniejacych cudzych
rozwiazan.  Mimo, iz wzorce dzielenia sa nadal prowizoryczne, bledow
chyba nie ma duzo, choc moje wzorce nie zawieraja w ogole wyjatkow,
tolerancja odstepow jest stosunkowo niewielka, tj. tekst jest gesty, a
w formatowanym dokumencie nie wstawilem recznie *ani jednej* cezury.

Znam rowniez przystawke <> Franka Mittelbacha sluzaca do
formatowania wieloszpaltowego. Ale nam niepotrzebne bylo formatowanie w
dowolna liczbe kolumn. Nie zamierzalem tez - aby oszczedzic pare dni
produkcji odpowiednich makr - tracic kilka tygodni, aby opanowac
*przerobki* makr LaTeXa umozliwiajace np. automatyczne wyrzucenie
stronicy gdy artykul konczy sie odpowiednio nisko, wstawianie kreski
miedzy kolumnami itp.  Byc moze Michal Jaegermann nie wyczuwa faktu, ze
moj "miesiac", to naprawde kilka - kilkanascie wyrwanych z zyciorysu
wieczorow.  Proponuje on, by usiasc i zrobic, i ze to nie jest trudne.
Otoz siadlem i zrobilem i nie bylo trudne, ale wolalem <> TeX od
LaTeXa, bo wole remontowac rower, niz motocykl.  Zapoznalem sie
oczywiscie z pakietem <>. Wszystko tam jest, na przyklad dolny,
otwierajacy cudzyslow polski, zdefiniowany jako obnizony gorny. Po co
mialem sie nim zajmowac, skoro w PostScripcie jest gotowy znak?
Chcialbym zwrocic uwage na fakt, ze jednym z naszych celow jest tez
skrocenie dlugosci rozsylanego tekstu.

Mamy sporo problemow gdzie indziej, np. nasze eksperymenty z
PostScriptem nie zawsze spotykaja sie z wlasciwym zrozumieniem
oprogramowania drukarek laserowych niektorych czytelnikow. Troche czasu
kosztowala nas definicja osmiu czcionek wirtualnych (<> i
<>) pozwalajacych TeXowi traktowac polskie litery jak
litery, a w koncu nasza ambicja nie jest zostac Paganinimi publicystyki
polskojezycznej (w odroznieniu od POLSCII-jezycznej rozsylanej poczta
komputerowa. W zasadzie udowodnilismy to, co chcielismy, jest to
realne, dziala i moga to robic w wolnych chwilach bezinteresownie
osoby, ktore maja na glowie swoje sprawy zawodowe i rodzinne. Mam
szczera nadzieje, ze znajda sie inni chetni do okresowej roboty i ze
bedziemy mogli troche odpoczac.

Zapraszamy do wspolpracy redakcyjnej. "Wakuje" nam przynajmniej jeden
"etat". Ze wzgledow czysto ludzkich przeszlismy z formuly tygodniowej
na dwutygodniowa (choc moze to i lepiej; czytelnik zanudzony na smierc
ma nieprzyjemny kolor i zgrzyta w zebach).

Jesli zwiekszy nam sie stala baza ludzka, moze wtedy pozwolimy sobie na
stworzenie trzeciej wersji <>, dla potentatow dysponujacych
PostScriptem Poziomu II i duza pamiecia. Wtedy zobaczycie i barokowe
fraktalne ozdobniki i skromne portrety autorow tekstow i czlonkow
redakcji, i kacik humoru rysunkowego (slabo sie robi na sama mysl...)

                                      Jurek Karczmarczuk


________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
 
Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".

 ____________________________koniec numeru 103___________________________